1.

Stoimy na przedostatnim piętrze biurowca we czterech, krater u naszych stóp. Piwo strasznie nagrzewa się w takich warunkach. Mówię, że to raczej nie kometa. To musiało być coś innego. Mark, Robert i Grzegorz też nie są przekonani. No nie wiem, Andrzej – mówi Mark, rozgląda się po tarasie. Wychylam się przez barierkę, od razu cofam głowę. Wyciągam z kieszeni paczkę papierosów, z paczki biorę jednego, wkładam go do ust. Znów się wychylam, tracę rzęsy brwi zarost, zaciągam się.

Totalny rozpierdol – mówi Grzegorz.

Odwracam się tyłem do tej sceny, mój wzrok pada na ciało. Wlokłem ją po schodach, zanim wpadłem na pomysł, by zawołać windę. Wtedy to się stało. Na chwilę zgasły światła, wszystko się zatrzęsło, niemal wypadła mi z rąk.

Otwieram kolejną puszkę, wciąż uspokajam oddech. Niezły widok – mówi Grzegorz. Wszyscy potakujemy. Słyszę dźwięk otwieranych puszek, Mark prosi o papierosa, sam ma slimy. Robert zastanawia się, ile łącznie fajek mamy, na jak długo nam starczą. Raczej – mówi – nie mamy po co tam schodzić, nic tam już nie ma.

Co zrobimy z nią? – pyta Mark. Zaciąga się papierosem mocno, widać, że ma plan. Zrzućmy ją w otchłań – mówi po chwili przekonany. Wychylam się przez barierkę, obserwuję nieporadne ruchy służb, które wciąż udają, że mają wpływ. Krzyki nie dochodzą tak wysoko, muszę w głowie uruchamiać ścieżki dźwiękowe, by połączyć to w całość.

Windy wysiadły, kiedy byłem w połowie drogi. Włączyło się oświetlenie awaryjne, zraszacze umieszczone pod sufitem rozmyły jej makijaż, krew z rozbitej wargi rozlały po dekolcie. Jest śliczna.

Zostaniemy z nią tutaj – mówię. – Zobaczymy, co będzie. Poczekajmy. Mark, Robert i Grzegorz podrywają się gorączkowo. Czuję, że przejąłem dowodzenie. To moja wersja staje się obowiązująca. To ja będę formułował odpowiedzi, kiedy będą pytać nas o to, co zaszło.

2.

Wyrzucam niedopałek przez barierkę. Wyciągam paczkę, liczę papierosy. Ile jeszcze macie? – pytam. Ja siedem – mówię. Raportują kolejno Robert, Grzegorz i Mark: szesnaście, trzy, sieben. Jak stoimy z piwem? – zadaję kolejne pytanie. Grzegorz: czternaście sztuk, nie jest źle, tylko nagrzewa się strasznie, w ogóle jest w chuj gorąco. Nic z tym nie zrobisz – mówię. Od teraz oszczędzamy palenie – mówię. Poczekamy, aż służby po nas przyjdą z misją ratunkową – mówię. Co robimy ze Scarlett? – pyta znowu Mark. Odpowiemy za nią – mówię. Ze wszystkimi konsekwencjami – mówię. Inaczej nie ma sensu – mówię. Po to tu jesteśmy – mówię.

Chwila ciszy, Grzegorz przygląda się paczce, by sprawdzić, jak bardzo serio byłem z tym oszczędzaniem palenia. Otóż nie bardzo. Wszyscy znów palimy. Nie wiemy, jak długo to potrwa. W ogóle niewiele wiemy, ja chyba najmniej. Za nic nie mogę dać tego po sobie poznać, więc rzucam znowu uwagę, że ciekawe, co to było. Dostrzegam w oddali łunę, to chyba Katowice. Na bank to nie była kometa, meteoryt – mówię. Patrzcie – ciągnę – dopadło też Poznań, tam dalej chyba jest Warszawa, Gdańsk, Kraków, mój rodzinny Olsztyn.

3.

Odwracam wzrok, mocniej się zaciągam. Odchodzę od barierki. Po drodze kopniak w Scarlett, jej głowa uderza o pręt, otwierają się usta, wypada język.

Wchodzę do środka, siadam przy najbliższym biurku. Z monitora zrywam sticky note ze słowami: „Powiedzieć Natalii, że to koniec”. Szukam wzrokiem ich autora, znajduję go pod sąsiednim biurkiem z oderwaną głową. Wtedy to do mnie dociera: my, we czterech, jesteśmy tym, co zostało.

Mogą nas nie szukać – mówię od razu, gdy wracam na taras. Mark, Grzegorz i Robert siedzą na podłodze oparci o siebie plecami, wszyscy trzej piją i palą. Od trzydziestego piętra wszyscy nie żyją – mówię. – Niższe chyba ewakuowali. Nie wiem, czy damy radę się przedostać. Nie wygląda to dobrze.

Patrzę na Scarlett, sytuacja jest beznadziejna. Odpalam papierosa, biorę kolejne piwo. Opieram się łokciami o barierkę, powietrze z dołu nie jest tak gorące już. W oddali dostrzegam kolejne łuny; jedna to na pewno Londyn, a druga Białystok.

4.

Dokonało się – mówi Robert.
Koniec świata; jak w Biblii – to Mark.
Albo jak u Herberta – dorzucam swoje.

Chcę zapytać, co robimy, ale tego nie robię. To oznaczałoby, że sam nie wiem. Straciłbym przywództwo. Pociągam trochę piwa, reszta robi to samo. Dobrze, to oznacza, że wciąż panuję nad sytuacją. Spoglądam na Scarlett. Wyciągam papierosa. Miałem tyle nie palić, lecz w świetle ostatnich wydarzeń… Nie jestem pewien, czy ostatnie zdanie wypowiadam na głos, czy tylko je myślę. Przyglądam się martwej blondynce. Próbuję sobie przypomnieć, po co ją tu przyciągnęliśmy. Nie wiem już, co chciałem z nią zrobić. Nie mogę powiedzieć na pewno, że nie chodziło o zbiorowy gwałt.

5.

Mark podnosi się gwałtownie. Słyszycie? – pyta. Nic nie słyszę. Robert i Grzegorz też nie. Mark natomiast chodzi w kółko niespokojnie. Odchodzi kawałek dalej i zaczyna sikać. Gdy wraca, natychmiast raz jeszcze pyta, czy słyszymy. Coś zaczynam słyszeć. Rozglądam się, próbuję zlokalizować źródło dźwięku. Dostrzegam jakieś punkciki na niebie, które rosną, aż po chwili, razem z ogromnym hałasem, robią się punktami. To śmigłowce. Wojskowe helikoptery, misja ratunkowa. Grzegorz, Mark i Robert gwałtownie wymachują rękoma, by przywrócić ich uwagę. Ja spokojnie odpalam papierosa, układam w głowie zdania, które wypowiem, gdy zobaczą, co tak naprawdę się stało. Jestem przygotowany na niewygodne pytania. Śmierć Scarlett nie była przypadkowa – zacznę. Później popłynę, wymienię wszystkie powody, dla których to musiało się stać. Dłużej, zakończę, w takim kłamstwie nie mogłem tkwić.

Śmigłowce są coraz bliżej, mój papieros się kończy, nie biorę następnego. Wlewam w siebie kolejny łyk piwa, staram się przypomnieć sobie, co o odwadze mówiła mi Susan. Dwa śmigłowce odłączają się od szyku, trzeci nas zauważył i zmierza prosto na nas. Wie, że nie wyląduje, dlatego szykuje już drabinkę. Panowie – zwracam się do Grzegorza, Marka i Roberta – jak to mówił Tom Hanks w, lot z wami to zaszczyt.

Są mocne spojrzenia, jeszcze mocniejsze uściski dłoni. Mark patrzy na mnie z uczciwym podziwem i rzuca: Wierzyłem, że doprowadzisz nas do tego miejsca, lecz nie sądziłem, że tak szybko, tak skutecznie. Dziękuję.

I łapie drabinkę. Wspina się po niej, jednocześnie wnętrze śmigłowca wciąga ją na pokład. Gdy Mark znika w środku, śmigłowiec buja się przez chwilę, by znów wyrzygać z siebie drabinkę. Teraz ty, Grzegorz – mówię.

6.

Dopiero gdy zostaję sam na sam ze Scarlett, przychodzi mi do głowy, że nie dam rady zabrać jej ze sobą. Staram się wykrzyczeć w stronę śmigłowca, że potrzebuję pomocy, ale to na nic, nikt mnie nie słyszy, jestem tutaj sam. Podchodzę do Scarlett, czule głaszczę ją po głowie. Całuję jej powieki, rozchylam mocniej usta. Czuję smak krwi, krew jest pyszna. Śmigłowiec z góry niemal na mnie trąbi, bym się pospieszył. To nie twoja wina, że padło na ciebie, to nasza zasługa – mówię. Łapię barierkę, po chwili jestem w środku.

7.

Śmierć Scarlett – zaczynam. Ktoś mi przerywa i nie daje długo dojść do głosu, wyłapuję tylko hasła „wybuch”, „koniec”, „upadły”, „żmije”. Próbuję to połączyć w całość. Musimy po nią wrócić – krzyczę do tego, który jeszcze niedawno do mnie mówił. Bez niej to wszystko nie ma sensu – dodaję.

Piotr Makowski – Scarlett Johansson
QR kod: Piotr Makowski – Scarlett Johansson