Od Stevensa

Tak, gwiazdy są idealne, wystarczająco odległe,
by nic ich nie wiązało z tą nocą pełną szelestów.

Coś, co nie ma z nami nic wspólnego, wydaje się
czystą doskonałością nieludzkiej konstrukcji.

To pozwala oderwać się umysłowi od gnicia
i emocji późnej jesieni wbrew metaforom modernistów.

Widzieliśmy już kilka kataklizmów, więc możemy
odetchnąć, przyjdzie nasza kolej i będziemy wolni.

Zawsze trzy kroki od zrozumienia przed zaśnięciem
patrzymy na migające punkciki w szczelinie firanek.

Aż do świtu ta idealna konstrukcja, daleka i zimna
nad nami wspartymi o pustkę bez wyraźnego celu.


Od wyroczni

Niektórzy z nas używali specjalnych słów
do badania ostatnich wierszy poetów,
którzy popełnili samobójstwo.
Nie, żeby zaraz chodzić do wyroczni
z pytaniem zapisanym na skrawku papieru
oderwanego z wczorajszej gazety. Kilka liter
wchodzących w skład gazetowego tekstu
zawsze jakoś przenikało niezauważenie.
Obcy tekst infekował nasze pytania, dlatego
dostawaliśmy chore odpowiedzi.

Stojąc na skraju, wyglądaliśmy poza krawędź
prosto na ulicę Mickiewicza, plac po prawej
w rozmazanych światłach. Zawsze istnieli
chuderlawi chłopcy, którzy chcieli
zobaczyć pierwszą osobę świata, dlatego
wychodzili na dach rektoratu, a czasem wyżej,
żeby poczuć coś więcej niż proste wybieranie
ścieżki kariery. Odpowiedzią był wiatr,
bo takie stawiali pytania, tam hen, w górze.

Myśląc o dupach, a także o lepszym życiu,
tracili kierunek. Czasem po kilku głębszych
pytania powracały z ciemnej kulisy.
Topili je bez chwili namysłu. – Od tych zagadek
można zwariować, bo wszystko jest proste.
I było, tylko przed zaśnięciem powracał refren:
co dalej, co dalej? W bezsenne noce wiercili się
wkurwieni, bo inni mają lepiej. Rano
budziły ich kosiarki, uznawali je za fakt,
nie za metaforę. Wiatr spychał ich w nic dobrego.


Preteksty i przemilczenia

Mówiąc to, mówiąc dookólnie, a więc nie wprost,
ale opłotkami, samymi skrajami zdań, gdzie interpretacje
mają swoje ortodoksyjne kościoły, jakoś jednak mówię
i to na pewno coś znaczy, wystarczy poszukać.

Gdyby zebrać burze wszystkich zapamiętanych sezonów,
a także te, jakże liczne, sezony pominięć i zapomnień,
to o jakiej burzy byśmy mówili? I zaraz trzeba
rozważyć problemy akustyczne, to oczywiste.

W końcu czym jest burza na równinie? Niedogodnością
wymagającą parasola. Burza w lesie, najlepiej
na Mazurach, to już zupełnie inna kategoria. Suma
odbić, pogłosów, zwielokrotnień tworzy inne niebo.

Burza jest niebem, samym jego sednem, stamtąd,
ze źródła, wypełzają długie węże światła, żeby cierpliwie
kąsać noc, a ona nie może przegrać. Partia musi
pozostać niedokończona, remis, dogrywka, karne.

Mówiąc to, mówię o czymś innym, co skrywają liczne
uniki i spiętrzenia słów. Sumowanie i sztuka liczydła,
a u zbiegu wszystkich perspektyw owo sedno,
owocujące burzą, mnożące zagadki, coś innego.


W owym czasie

I kiedy chór pokłada się ze śmiechu,
wychodzę z bocznej nawy, żeby odczytać
króciutki monolog. Później ucieknę,
pobiegnę bez tchu, niosąc serce wysoko
w gardle; pobiegnę byle dalej i szybciej.

Gdzie bym nie uciekł, doścignie mnie
chichot chóru, a jednak wychodzę
z bezpiecznego cienia kulisy, mam tylko
kartkę z monologiem przeciw wszystkiemu,
co jest po drugiej stronie cienia.

Plują z wysokiej orchestry, to nic, tak bywa,
liczy się tylko ta chwila odwagi, schowana
za kartką z wierszem, który zostanie dziś
odczytany niepewnym głosem. Z orchestry
sypie się nierówno konfetti łusek słonecznika.

Zanim wziąłem rozbieg, nim zacząłem
uciekać, napotykając po drodze niezliczone
podia, na których chóry przekazywały sobie
z ust do ust drwinę, zanim straciłem dom,
zrobiłem to, zabiłem wysokich bogów.


Zakłady oświecenia publicznego

Otóż, takie legendy, wiecie, chodzi mi o te pokrętne
sposoby objaśniania rzeczywistości. Świeci się
po kątach i wcale nie jest jaśniej, ale pojawia się
poczucie dobrze spełnionego obowiązku.

W przypadku ciąży bliźniaczej bardzo często
dochodzi do wchłonięcia jednego płodu przez drugi.
A tyle się mówi o świętości życia, nie bierz tego
dosłownie, chodzi o ludzkie życie, bo to boskie.

Równocześnie unieważnia się inne życia, one są
nam na złość, żeby uprzykrzyć bytowanie bytu.
Tworzy się różnice, a później się je pielęgnuje,
to pozwala przechodzić od punktu do punktu.

Ostatnio wciąż mi się śni, że jestem płodem rekina,
od kilku chwil mam zęby i odczuwam głód.
Jest nas kilkoro rodzeństwa. Zjadamy się, to znaczy
ja zjadam, dlatego wciąż mogę być narratorem snu.

Zjadłem już wszystkich, całą rozkoszną gromadkę.
I zawsze budzę się w tym samym momencie,
kiedy zaczynam zjadać matkę. No, normalnie
wyżeram ją od środka i gładko połykam.


Zakurzone proporczyki

Nawet jeśli boisz się kaszlu (To zdanie jest już w użyciu.
Od wczoraj wisi w ustronnym miejscu, ale już się pojawiło,
więc w pewien sposób żyje podwójnym życiem.)
śnisz po drugiej stronie porowatej ściany i jakby nie patrzeć
nie masz wielkiego wyboru, prawda?

Biorę udział w słuchowisku (Kiedyś opowiem to wszystko
komisarzowi spragnionemu awansu, bo żeby awansować
trzeba umieć cierpliwie słuchać.) i znam tajemnice,
albowiem śpię z głową przy północnej ścianie.

Gips, gips gdzie tylko się da (Socjalistyczne współzawodnictwo
pracy jest autorem tego domu, domu, w którym mieszkam.
Nie mówię o Polsce, choć metafora pasuje jak gips, sznurek
i pakuły z worków po cemencie.), głównie gips, czasem,
ale tylko w koniecznych miejscach, zbrojony beton.

W tym słuchowisku w jednej z głównych ról występuje
milczący pies (Psów rasy bojowej używa się do zwalczania
specjalnych oddziałów policji. Chodzi o zyskanie kilkunastu
sekund, a czas zawsze daje przewagę.) Nigdy nie szczeka
ten milczący pies, on czeka na nieuchronną walkę.

Starożytni zalecali specjalne azymuty snu, nie wiem dlaczego,
ale jestem pewien, że ma to coś wspólnego z religią.
Religie mają zawsze w zanadrzu takie dziecinne metafory,
które mógłby wymyślić byle idiota (Spanie nogami w stronę
drzwi to przywoływanie śmierci, tak mówią mistrzowie.
W akademiku dwóch chłopaków, a czasem dwóch chłopaków
i dwie dziewczyny, w dodatku nie zawsze te same, spało,
albo tylko udawało, że śpi i nikt nie umarł.)

Religie zazwyczaj komplikują coś, co w zasadzie jest proste,
powiedzmy: sen. Czy jest coś prostszego i bardziej oczywistego?
Jak można to tak spieprzyć? (Z ustawianiem łóżka zawsze
jest cyrk, o spaniu w obcych miejscach nawet nie wspominam.)
Naiwna symbolika nie bierze jeńców, są zawsze dwa wyjścia:
(Źródłem tej metafory jest zdanie, bo ma początek i koniec,
albo na odwrót. Wszystko zależy od intencji mówiącego)
uwierzyć bądź nie. (Można też zostać ateistą, fakt.)

Z powodu tej gipsowej ściany (Socjalistyczne współzawodnictwo
i jego proporce, bo na sztandary brakowało materiału, miewało
czasem lepsze dni. Nasze mieszkanie trafiło na dni gorsze.)
czasem musimy spać w salonie, bo całonocne napady kaszlu
i muzyka disco nie dają zasnąć. Pół gipsowego bloku nie śpi,
a druga połowa wali w rury centralnego ogrzewania.
Nikt nie śpi, rządzi ciężkie industrialne brzmienie i kaszel.

Komisarzu, weź się do roboty! Piszę to zeznanie (To nie jest wiersz.
Uprzedzam, bo lubię jasne sytuacje. Wiersz należy do kategorii
dzieł wzniosłych, patrz: Estetycy angielscy, Shaftesbury i inni.)
Pora zlikwidować tę palarnię zielska za moją ,w jakiejś części,
ścianą! (Moja ściana. Piękne zdanie i według zapisów notarialnych
prawdziwe, a co jest piękniejsze od prawdy i piękna? Norwid?)

Kiedy to piszę, dwa pączki pracowicie wypacają cały lukier
i marmoladę, która udaje konfiturę z lepszych czasów i cukierni.
(Zamiast pisać słucham opowieści o nagłym, a więc napadowym
apetycie na wódkę, jaki nachodzi naszych drogich umierających.)
Nie przyłączę się do dyskusji, ale też uważam, że zejście
po dwóch szybkich kieliszkach śliwowicy jest lepsze.
A wszystko z powodu gipsu, kaszlu i przeklętego socjalizmu.

Marek Kołodziejski – Sześć wierszy
QR kod: Marek Kołodziejski – Sześć wierszy