Kerouac

Jack Kerouac, lat czterdzieści siedem, zmarły
poznał płuca miast i oddech Desolation Peak,
usta pustyń i język autostrad; i jazz
– napuchniętą przestrzeń, puls skroni, krwi.

zaznał życia w nagłych przejawach,
teraz porzucił ciało by ruszyć w dalszą podróż.
jego oczy umarły. lecz pozostały nienasycone.
jego zmysły odeszły jak wody lecz
kto się urodzi z tej śmierci?

inni głodni, chwytają teraz jego książki
i karmią się nim. jego oczami, haustem tchu
i płynie wciąż, niepowstrzymanie
strumień świadomości co żłobi ślady
w ciemnej dolinie liter.

przejdę przez tę ciemną dolinę i się nie ulęknę.
stanę wobec pustki i zawołam cię: Jack!
rytm twojej mowy jest jak mimika
przenika do żył, przegub światła zgięty
na powierzchni zdania.

najlepsze umysły twojego pokolenia
już dawno są tam, gdzie skończył się świat.
a tu, gdzie nadal trwa, twoje słowa tętnią
pełnią słońca i gdy już wybrzmią,
powietrze drży

ilekroć czyjeś usta podejmą wiatr.

(z płyty Kutabuk)


Droga donikąd

Skowyt psa, którego pan
w drodze donikąd, opuszcza dom, ogród,
całą okolicę. tak właśnie kończy świat,
skamleniem, żadną metaforą.

(z tomiku Elegia dla Iana Curtisa)


Zapisek

to, czego nie można już niczym zasłonić,
nawet pisaniem.
kiedy już nie myślę, że nie wypada.
kiedy Marcin Świetlicki jest nieśmiałym chłopcem
przynoszącym świerszcza na dłoni.


Dwanaście spacji – jedna z wielu wersji

ARTUR:
wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wróci.
dzień wychodzi z siebie, przechodzi w noc
noc w dzień. dzień w dzień
noc nadchodzi. na poboczu drogi,
na jakiejś małej stacji, wiersz się otwiera
na szczekające echa i cały jest
z ech i mchów, oddechu, rytmów wybijanych
krok w krok niekończącej się podróży.
wiersz nie czeka; pęka w okowach snu
snuje się wzdłuż trakcji, w poprzek dalekobieżnych
pociągów lecz nade wszystko składa się ze spacji
spacja pierwsza: rosa, na rozpiętych żaglach
pajęczyn, których nie chcesz uronić
więc przechodzisz w zachwyt nad nawisem łąki.
a gdzieś z boku ptak o nieznanym imieniu,
nierozszyfrowany świergot, plamka w tafli słuchu.

KUBA:
spacja druga: rdza, przykryte wiekiem kolei żelaznych
szyny donikąd; czerwień pruskiej cegły
w cielskach kościołów i leśniczówek, patyna wież,
ciemne rogi obrazów, topniejących ewangelii.

ARTUR:
trzecia spacja: obłok, zwrot do nieba,
rozpierająca radość płuc w czystości niedzieli
o siódmej nad ranem;
czwarta:….
o piątej: to napisałem
oglądając wschód w szybach bloku
z okna na Morskiej w maju;

KUBA:
szósta: pełnio księżyca napawaj się nami,
pełnio słońca przeszywaj nas!

ARTUR:
spacja siódma: ty,
oblizany zapachem wzgórek, miękkość dotyku,
ciepło na sercu;

KUBA:
ósma wspomnienie, Salino 1988,
odświeżone z Bartkiem na ostatniej wycieczce.
zapadła wieś na krańcach szos,
gdy dziś znów odwiedziłem cmentarną kaplicę
olejna farba i polski napis wciąż przypominały
tymczasowe graffiti. jaki heimat
wypowiadają umlauty?
w sąsiednim domu ponoć straszyło – pojawiały
się cienie, kroki, drżało szkło.
zapadło to w pamięć, lecz – jak to dziecko
z początku zapamiętałem że podwiózł nas tarpan
i skryci pod plandeką, w bębnieniu deszczu
jechaliśmy krótką chwilę. i jeszcze kulminacja
zachwytu gdy w lesie ujrzałem
jeziorko spowite liśćmi nenufarów, zawiłością grążeli.
naraz są teraz i dawno, i ja, który nie mogę przejść
przez własne gardło.

ARTUR:
i to jest spacja dziesiąta,
zaś jedenasta dopiero przede mną, majaczy się
nad morzem o świcie u ujścia
Bezimiennej w kwietniu, gdy wypełzam
z namiotu.

KUBA:
spacja jakaś tam:
z Jacą w barze Atut, idźcie, zobaczcie,
jest w Gdyni koło stoczni, na Jana z Kolna,
wielka przestrzeń, za drzwiami rudery,
pijemy czarny specjal za trzy pięćdziesiąt,
ci co zostali w blokach, nie wystartowali
schodzą do spożywczego znosząc
stukot butelek. ci są:
synowie stoczni, dżinsowe kurtki
w wagonach eskaemki, wąsy i melancholia.
chłopcy z Grabówka, z Chylonii
co wiesz o ich popołudniach
kiedy miasto spada po szczeblach lig?

ARTUR:
spacja jakaś tam: derby!
bracia arkowcy, bracia lechiści!
nasza święta wojna!
ktoś wrzeszczy z radości, ktoś zwycięża,
żeby ktoś przegrywał, żeby kurwa! powtarzał ktoś,
bo

RAZEM:
Trójmiasto jest nasze, Trójmiasto
do nas należy i nikt nam naszego święta
nie odbierze!

ARTUR:
spacja jakaś tam:
gdy zobaczyliśmy z kutabukami
słynny zjazd nad Wisłę w Nieszawie
ulicę stromizną wpadającą w rzekę
trzask drzwi samochodu i cisza
nad wodą, czerwiec, ale w całej Nieszawie
tak cicho, że słyszysz jak przelatuje mucha
gotycki kościół zasnął i zdaje się, jakby
zaraz zajazd mieli tu zrobić Krzyżacy

KUBA:
spacja jakaś tam: gramy w Młodym Byronie
i to jest też chwila, którą trzeba święcić
rok temu dokładnie, było tu nocne czytanie
Wojaczka, czterdziesta rocznica śmierci
był Bogusław Kierc, był Maciek Melecki
pełna sala czytelników wierszy Rafała,
kadry Wojaczka na ekranie
a w tych kadrach każdy kto się odważył
przeczytać wiersz. na krześle zaś koszula
i krawat, opowiadały nieobecność.

ARTUR:
spacja dwunasta: za pięć dwunasta
wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wróci.
dzień wychodzi z siebie, przechodzi w noc
noc w dzień. dzień w dzień
noc nadchodzi. na poboczu drogi,
na jakiejś małej stacji, wiersz się otwiera
na szczekające echa i cały jest
z ech i mchów, oddechu, rytmów wybijanych
krok w krok niekończącej się podróży.
wiersz nie czeka; pęka w okowach snu
snuje się wzdłuż trakcji, w poprzek dalekobieżnych
pociągów

Artur Nowaczewski – Cztery wiersze
QR kod: Artur Nowaczewski – Cztery wiersze