do Jonasza

w owym czasie kiedy leżałem nad Vistulą obserwując motyle ktoś
(może zdawało mi się tylko) skierował do mnie te oto słowa weź
swoje wiersze i idź do Stalinogrodu i okolicznych miast i miasteczek
i głoś i napominaj szczególnie tych upadłych i przeklętych poetów
a kiedy to usłyszałem zrobiłem tak jak Ty Jonaszu wsiadłem do pociągu
uiściłem należną opłatę i pojechałem na Hel i dalej na północ przez Mare
Balticum byle dalej od tego głosu od tych zgniłych poetów i wierszy
potem jak wiesz nastała wielka burza spałem twardo we wnętrzu okrętu
rzucano losy i wyrzucono mnie za burtę po czym połknęła mnie
wielka ryba we wnętrznościach której jestem już siedemdziesiąt siedem
dni i nocy ale nikt nie przychodzi mi z pomocą dlatego piszę do Ciebie
Jonaszu ten wiersz jeżeli tylko mnie słyszysz to powiedz Panu żeby
przyszedł wreszcie i mnie uwolnił bo ciemno tu i zimno i powiedz mu
jeszcze że ludzie dzisiaj nie słuchają wierszy a tym bardziej poeci
(co najwyżej swoich) a tak poza tym to potrzebujemy raczej
nowych technologii autostrad świętego spokoju…

tymczasem wciąż siedzę we wnętrzu wielkiej ryby i piszę ten wiersz
Jonasz znaczy gołąb


Beuthen, Beuthen

tanie wino próbuje zasnąć choć na chwilkę w płonących
sklepach całodobowych z betonu Beuthen i nie przyśnią
mu się żadne nadreńskie dęby a tym bardziej edeńskie
ani cichy błękitny dzwon z romańskiego kościółka między
winnicami cembrowina jedwab koła drewniane szklane
kręgi…

budzi mnie czyjś krzyk nad brzegiem rowu Beuthen kurwa
ja pierdolę budzi mnie rap i techno słyszę brzęk tłuczonego
szkła na zbiegu ulic Kochanowskiego i Konopnickiej słyszę koła
wozów ciągnących w stronę pobliskiego złomowiska Beuthen
bezpańskie psy zbocza hałd i gołębie nade mną są

oczy zdaje mi się mam otwarte szeroko Ogniu zostaw mnie
w spokoju Ogniu o tak oto jest z pewnością ruchoma granica
której nie raz doświadczałem na własnej skórze jak w żadnym
innym amerykańskim filmie za którą spełnia się nie tylko barwa
i dźwięk ale i smak zapach i dotyk oraz inne zmysły Twojej
nieskończoności

jak chociażby ten tajemniczy pomarszczony jegomość próbujący
na kolanach oddać mocz w tej jakże pięknej poniemieckiej sieni
proszę Cię nie każ mi go dosięgać ani żadnych innych jego tęczowych
braci i sióstr nie zatrzymuj mnie tu w Beuthen ani chwili dłużej Ogniu
proszę

Ogniu Ogniu Ty który jesteś płonącą puszczą i trzymasz nas w swych
olbrzymich piaszczystych dłoniach przez które zdawało mi się raz że
widziałem przez które przeszedłem i ujrzałem na nowo opuszczony
Beuthen

Ogniu przy mnie są kości i miedziane węże puste dzwony i piece nie wiem
dlaczego tu jest moja ziemia gdziekolwiek się zwrócę dokądkolwiek pójdę
w której się przeglądam i nie mogę wyjść


piosenka o skrzynce na listy

kiedy wracam znużony po pracy jeszcze zaglądam
z bijącym sercem w twoje ciemne wnętrze i dla
pewności wkładam dłonie głębiej z nadzieją lecz
najczęściej znajduję niewiele więcej niż ten kurz
wszechobecny nie wspominając o rachunkach

przez lata żywiłem złudną nadzieję że stać cię
będzie na więcej i któregoś pięknego dnia wyciągnę
prosto z twego wnętrza ten list zza oceanu pisany
odręcznie na kredowym papierze international paper

tak wiem to nie twoja wina może zawinili urzędnicy
w porcie albo wiatr na morzu a może najzwyczajniej
w świecie nikt nie zawinił

niebo jest blado-różowe jak śluz kiedy indziej stalowe

póki co wciąż czekam z jeszcze bijącym sercem
czasem zaglądam głębiej w twoje ciemne wnętrze
lecz najczęściej znajduję tylko ten kurz wszechobecny
nie wspominając o rachunkach

Paweł Kobylewski – Trzy wiersze
QR kod: Paweł Kobylewski – Trzy wiersze