Smutne gatunki stowarzyszone

codzienna satelita jeździ windą w górę i w dół
kiedy mijamy się w drzwiach przewraca
oczami jak Robert Downey Jr. żywi się memem jak manną
raporty składa w ilościach nadmiarowych bezwstydnie wymyśla
zaplątane języki plącze piętrzy i sypie żartem wisielczym
dokłada wątki do pieca
iskrzą się płomyki w stogu aż do przepełnienia stosu
a to wszystko jeszcze przed otwarciem powiek

W dół i w górę porusza się ze spinem wskazującym
na grzebanie w ziemi albo przebija
kolejny szklany sufit pod nim rysuje zaczarowanym ołówkiem
kandelabry gotowe już by spaść i roztrzaskać się
na podłogę tej balowej sali z której właśnie wybiega Kopciuszek
w trakcie sceny na którą zabrakło już sponsora

Gdzie jest satelita twoja tam serce
twoje smutne gatunki stowarzyszone i ich miseczki gdzie tym razem
pobiegnie ten kot Schrödingera królik w kamizelce
Łajka zdechła satelita orbituje kruk który robi krecią robotę a
każdemu gra
taka muzyka
do jakiej nie tańczył


Sensor song

Najokrutniejszy miesiąc to dzień kiedy znikasz na dłużej gdy
inflacja słów rośnie krzyczy bessa miast hosanna w miejscach
pręg i blizn zostawiam wtedy sidła na język
który powoli sunie jak ślimak po brzytwie

oby w twoją stronę bo chociaż prawem orbit
wszystko zdaje się być na powrotnej drodze
a porządek zdarzeń coraz bardziej klarowny
to obraz emituje widmo ciało doskonale przezroczyste papiery
poruszone wiatrem na pustej ulicy wódka przywiera
do szklanki pragnienie do koryta
zwlekanie formuje złogi ręce po omacku
wykonują pomniejsze śledztwa
podczas gdy myśli zataczają większe kręgi niż zwykle
bo status jest niewidoczny

Ćwiczę wtedy najsłabsze ze zmysłów
przełączam kolejne styki gadziego mózgu
pukam w membrany drapię
paznokciem dawno przemycone próbki unoszę pod światło
jak postać ze stockowego archiwum w białym kitlu aż wydobędę z nich
jakieś dziwne stany rzeczy zapachy smak skóry
jakieś uchwytniejsze echa


Nasza panienka

pierwszy szczegół: to kobieta między doryckimi kolumnami z kucem na pornograficznym zdjęciu a przy niej kuloodporna biblia zawieszona po lewej stronie żołnierza jak przyklejony czips

drugi szczegół: nie mam hełmu ani czapki lecz podryguję podczas gdy katedra płonie. nie jako wydarzenie lecz zaledwie malfunkcja pause wypadkowa remontu składni gdy w środku kłębią dymy na zewnątrz kotłują się komentarze utoczę sobie z nich świeczkę i przyłożę tam gdzie zbiera się liliowa poświata i ciche brzęczenie po drugiej stronie lustra wrócę do życia już bez tej całej katedry lecz przecież nigdzie nie wychodziłem w szczególności tam gdzie wszystko było piękne i nic nie bolało w jakieś sztuczne raje następnie odstawię drabinę z której nie zdążyłem spaść. and so it goes again.

trzeci szczegół: kiedy patrzę na oprawione w ramkę tanie zdjęcie z Paryża w pralni na zapadłym amerykańskim osiedlu gdy za oknem brud a na ekranie unoszą się kłęby dymu wśród okrzyków horror i lament. rzecz moja dzieje się w samo południe rzecz następująca pozostanie przedmiotem tamtego czasu – dwie kobiety eleganckie i beztroskie jak wytworne szczygiełki przy kawie tirli tirli w czerni i bieli w kawiarence wyciągają się leniwie na plecionych krzesłach obok: lemoniada za nimi: mężczyzna w surducie uważny i z wąsem zaś jeszcze dalej napis „TÉLEPHONE”

poniżej

suszarka kotłuje pranie skończyła właśnie gotować kilka skarpet na stół podano i zaniemówiła więc dokładam ćwiartkę widzę nagłówek potem jeszcze jeden nagłówek coraz więcej nagłówków wielki potop najwyraźniej świat się kończy z nim cywilizacja a jedyna riposta przychodzi jak sowa po zmierzchu miała być złotousta gdy tymczasem

„TWOJA STARA”

Michał Koza – Trzy wiersze
QR kod: Michał Koza – Trzy wiersze