Rozdział piętnasty

W którym możliwa jest kolejna leśna wędrówka,
opisy przyrody poruszą najtwardsze serca,
przygody bohaterów wywołają palpitacje,  
a czytelnicy zapragną zostać Leśnikami

W życia wędrówce, na połowie czasu, zniesiony stopą w obłędne koleje, pośród ciemnego znalazłem się lasu. Gdzieś wysoko ponad głową, czasami widzę niebo. Ale najczęściej otacza mnie mrok. Tutaj na dole panuje wieczny cień, zaborcze olbrzymy, przywłaszczyły sobie całe światło. Dla nas maluczkich noc zapomnienia. Wszystko przysłoniły gałęzie, liście zachłannie wyciągnięte do słońca. Życiodajne promienie do nas maluczkich już nie dochodzą. Zawsze tak samo, potężni mają i chciwie nie dzielą się z tymi , którzy łakną. Potem kolosy padają pod własnym ciężarem zachwiane. Na glinianych nogach długo utrzymać się nie zdołały. A dziesiątki lat trwa mgnienie ich życia. Leżą upadłe, za padlinę dla pogardzanych maluczkich służąc, za dom ciała ich gnijące robactwo obiera, same padając ofiarą skomplikowanego cyklu żywieniowego. Złapany żuczek taki, nogami przebiera, nie mogąc gruntu znaleźć pod sobą, tako czasem i  człowiek oderwan od bezpiecznego, traci co pod nogami, a pięści zaciśnięte wyciąga do odległego nieba. Bezradny żuczek taki, chips o smaku chityny pożywny, schrupany. Bo los synów ludzkich jest taki, jak los zwierząt, jednaki jest los obojga. Jak one umierają, tak umierają tamci. A wszyscy mają to samo tchnienie. Człowiek nie ma żadnej przewagi nad zwierzęciem. Bo wszystko jest marnością. Wszystko idzie na jedno miejsce; wszystko powstało z prochu i wszystko znowu w proch się obraca.[1]

Od tygodni błąkam się zagubiony w tym zielonym piekle. Lost in Pace. Niech spoczywa w pokoju. Darz bór. A może drogę by odnaleźć, znaków szukać? I naiwnie oglądam korę pni drzew olbrzymich, nieczułych, w poszukiwaniu hipotetycznej północy. Wszystkie wierzą, że mech po północnej stronie pnia rośnie. A tu mech dookoła pni omszałych, tu wszędzie Pół noc, Pół dzień. Tropiki Panie Dziejku. Fikaj kozły. Cała naprzód. Cała wstecz. Wpłynąłem na zielonego przestwór oceanu.

Jak skropione oliwą extra vergine tłuste glisty wiją się w zwolnionym tempie. Spaghetti ruchliwe.

Wszystko żywe będzie zjedzone. Wszystko żywe będzie strawione, do najmniejszej tkanki, pozostaną tylko kości, skorupki, zęby, pancerzyki, a i te strawione erozją powrócą do prochu. Wszystko próchno.” Bo życie Znaczy: Kupować mięso, Ćwiartować mięso, Zabijać mięso Uwielbiać mięso, Zapładniać mięso, Przeklinać mięso, Nauczać mięso i grzebać mięso. A Ono Się Pali Nie trwa, Nie stygnie, Nie przetrwa i w soli, Opada, I gnije, Odpada, I boli..”

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:
Naturalny świat może się wydawać podobny do raju
ale rzeczywistość dla stworzeń
jest dosyć różna.

A ja jestem na najniższym szczeblu cywilizacyjnym człowieka pierwotnego. Zbieractwo. Korzonki i pędraki niemowlaki, co mi umknąć nie zdołały. Zniedołężniałe ze starości jaszczurki i osowiałe papugi ze skłonnościami samobójczymi padają mym łupem. Nie umiem rozniecić ognia, wszystkie przysmaki konsumuję na surowo. Przebywam w Sushi Organic Stimulation. S.O.S. by się jakiś przydał. Padlina nieprzyprawiona, surowizna niesolona. Początkowo jako niejadalne odrzucam takie dziwactwa jak mózg, wnętrzności i okryte bielmem oczy, tępo wbite we mnie. Ale po jakimś czasie, bierze mnie ochota na podroby. Nie ze mną te numery, mówię do Sushi EXtra. SEX & Violence.

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:
Życie dla jakiegokolwiek jest prawdziwy sen
„jedz lub bądź jedzony”
Najbardziej dzikie zwierzęta są ostatecznie zjedzone żywcem
lub głodują do śmierci
Dobory naturalne dźwięków
jak
Wegetariańskich Czekolad…

Nie zawsze natura jest tak hojna dla zbieracza o przeciętnych umiejętnościach. Trzeba się zadowalać tym co się znajdzie i stale przeć do przodu, w kierunku cywilizacji. Taki jest cel człowieka. Stały rozwój, doskonałość, z próchna do gwiazd. Zrywam owoce dziwne, kolczaste i kolorowe, słodkie i kwaśne, zbieram grzyby, chwiejące się na rachitycznych nogach. Jest tu jeden produkt roślinny zasługujący na wzmiankę z powodu znaczenia, jakie ma dla tubylców jako środek żywności. Jest to kulisty, jasnozielony grzyb, który masowo rośnie na bukach. Póki jest młody, odznacza się elastycznością i jędrnością i ma gładką powierzchnię; gdy dojrzeje jednak, kurczy się, staje się twardszy, a cała jego powierzchnia pokrywa się jamkami i przypomina plaster miodu, jak widać na zamie­szczonym obok rysunku. Jakże osobliwe są te związki pasożytniczych grzybów i drzew, na których one rosną w odle­głych od siebie częściach świata! Je się go na surowo. Jest śluzowaty, smak ma trochę słodkawy i lekki zapach nasze­go grzyba.[2]

Z pewną nieśmiałością zjadam te wegetariańskie witaminy, czy alkaloidy? I dalej prę do przodu.  Na polance stoi Leśnik jakowyś? W tyrolskich skórzanych krótkich portkach z klapą z przodu, zamykaną na dziwaczne guziki z kości chyba ludzkich. Unosi rękę na powitanie, prawie jak hitlerowiec z amnezją, na pół gwizdka, nieśmiało, bardziej w wersji Mussolinego, jak Ave Ceasar.

-Tu Orbita, telewizja młodych kosmonautów-rzecze on.

-Darz Bór Leśniku.

-Gdzie?

-Zgubił się ja – bełkoczę suchymi ustami.

-A panoczek samopas, Sieg high, natural high or fruit high disorder, High Frequency Mind Demolition.

-Pić jeść, ESSE Bitte per favor, dobry człowieku- mówię ja.

-Oscypków u nas dostatek, panoczku – Leśnik mówi po niemiecku i góralsku, a ja to wszystko świetnie rozumiem.

-A jużci pućta za mno, Spragnionego nakarmim, złaknionego napoim, bitte bitte panie przodem.  Bo wiedz młody przyjacielu, meine freunde, jam jest Państwo Gucwińscy, wiem wszystko o zwyczajach, i frasunkach żyjaków wszelakich, a najgorsze to te ludzie. Człowiek to nie brzmi dumnie, słabe pazury, futra mało, tylko tyle, by se genitaliów i półmózga nie zaziębił, oczy zamglone mrzonkami jakimiś, ni pstrokate ni skrzydlate.  Te Co Skaczą i Fruwają na Nasz Program Zapraszają, Tu Orbita TeleWizja Młodych KosmoNautów. Ta widział ty kiedy, ławice ptaszków, fruwające tysiące, jako jeden organizm zmieniające kierunek lotu,  chmura wiatrem smagana. Co wiatrem jest w przypadku ptaszków tysiąca? Mózg w rozproszeniu tysiąca, jeden pozostający, Instynkt Nieomylny. Tako samo inksze kierują się stadnym pędem, gnu gna instynkt po sawannie, rybki pławają w Oceanie przestronnym nie gubiąc się wcale, bocian trafia do gniazda, a człowiek nie umie się znaleźć. Bo głupiec szuka kajsik. Bitte, bitte, panoczku.

-Macie tu talara, Gucwińscy, a wielu was jest?

-Soli Dar, Nos jest milion, a imie nase Legion Gucwinscy, Gott mit uns.

-Nie, to z nami jest, a nie z podłym Niemcem, bezecnie trzymać sztame nie będzie!

-Tera my jedna rodzina UE, genau.

-A w rodzinie jak to w rodzinie som lepsze i gorsze, te co siadajo na lepszejsze krzesła, mienksze, może i atłasami wykładane, w barwy narodowe ufarbione, i dupska swoje wycierają o dumę naszom Narodowom, białoczerwonom.

Leśnik prowadzi mnie do typowej góralskiej leśniczówki, obco wyglądającej w tropikalnej dżungli. Biały owczarek podhalański flegmatycznie szczeka na powitanie.  Siadam na jakimś bambusowym taborecie wyściełanym flagą Unii Europejskiej. Ze ścian spoglądają na mnie wypchane ptaki i głowy jaguarów.

-Naści panoczku naszego góralskiego jadła, kwaśnice, bryndze i bunc. Haju, haju proste z kraju.[3]

-Bunc! Gucwińscy przecież tu jest Gwatemala. Dżungla, moskity i dzikie.

-Może i Gwa tela, że tera ja tu gazduje. Przodki karczowały tu przeklętą dżungle, próbowały usypywać Małe Tatry z prochu, pasły guanako i robiły bunc.

-Bunc!

-Tako mamy tu naszo Gwatemalskie Podhale.

-A gdzie gaździna, bunc!

-Wszystkie gaźdźiny uciekajo, mało śniegu niuchajo to i Podhale daleko. Bunc! Wole dzikie, o nic to nie pyta, z gołą cipką codziń lata, a za kierpce łozdobne, to i moszne urwać umi.

-Powiedzcie Leśnku jako zwierzynę łapać, stać się Łowcą i ze Zbieractwem zerwać, Padliny nie jadać, jeno Świeże.

-Musi stać się jako Jaguar, człowiek Pierwszy, bez ruchu w napięciu naprężonym być. Doczekać chwili roztargnienia ofiary. Potem, Nagle, w drżący grot, W śmigły lot, Już w jagnięta orzeł godzi. Gromem spada ptak rozżarty, Jagniąt krwi łakomy, Jagnięcym zawsze duszom wróg, Wróg wszystkiemu, co spoziera Sennie, jagnięco, z runy kędzierzawej, Co patrzy szaro, owczo, poczciwie, jagnięco.  Nienaturalną, protetyczną broń stworzyć, ostrzejsze i dłuższe mieć pazury, uderzać z bezpiecznej odległości, oto co znaczy być człowiekiem.

Poprzez każde okno walisz Skokiem! W każdy spadasz traf, Każdą knieję rad powęszysz, Żądnie – tęsknie w nozdrza chłoniesz, aby w puszczy uroczysku, Wśród drapieżców gdzieś plamistych Biegać piękny, kraśny, grzesznie zdrów, Z obwisłemi żądzą wargi. Błogo szyderczy, piekielny, błogo krwiożerczy, W mateczniku krążyć, rabując, pełzając i łżąc.

Lecz najgorszym wrogiem, jakiego napotkać możesz, będziesz zawsze ty oto dla samego siebie; sam czyhasz na siebie po jaskiniach i lasach. Idziesz, samotniku, drogą ku samemu sobie! Tuż obok ciebie droga twa wiedzie, i tuż obok twych dyabłów! Kacerzem będziesz dla siebie i czarownicą, będziesz i wróżbiarzem, i błaznem, i wątpicielem, i nieświętym i złoczyńcą. Winieneś pragnąć, abyś się spalił w własnym ogniu, bo jako odnowić się chcesz, jeśliś się wprzódy w popiół nie zamie­nił![4]

-Ale jako stać się Myśliweckiem Śwarnym? Bunc!

– Rycerzem wśród wspaniałego rodu lotników jest myśliwiec, lotnik nad lotnikami; rycerskim jego zadaniem jest bronić. Bronić własnych bombowców od ataku wroga, godzącego z powietrza, i bronić własnej ziemi od nieprzyjacielskich bombowców. Czasem myśliwiec ogniem swych karabinów maszynowych atakuje nieprzyjaciela znajdującego się na zie­mi — lecz czyni to rzadko. Jego wysiłek, jego zwycięstwa, jego tragedia najczęściej rozgrywają się ponad chmurami, wysoko w powietrzu, gdzie jest widok najszerszy, niebo najbliższe, a padół ziemski jest niewyraźny i daleki jak sza­ry sen.

Myśliwiec broni, lecz nie zasklepia się w bierności . Przeciwnie, broniąc rzuca się na wroga z impetem swych tysiąca koni zakutych w silnik. Myśliwiec zawsze na­ciera, zawsze szturmuje, zawsze się pieni. Jego walka idzie zawsze — żeby użyć porównania z innym rodzajem broni;— na ostrze bagnetu.

Ów tabun tysiąca koni ponosi go jak furia i rozwija szyb­kość 150- do 200 metrów na sekundę. Ludziom, chodzącym po bezpiecznej ziemi, trudno sobie wyobrazić, co to znaczy i jakich to dokonuje zmian w ludzkiej istocie. Myśliwiec — na ziemi człowiek normalny jak każdy inny — w powietrzu staje się szaleńcem szybkości, człowiekiem-błyskawicą.

Żył przez ćwierć wieku na ziemi i ćwiczył się sporo lat po to, by w powietrzu rozstrzygnąć wszystko w kilku sekun­dach. Wszystko: śmierć zbliża się szybko i tylko błyskawicz­na decyzja  przeciwstawia  się  śmierci. O życiu  decydują ułamki sekundy.

Na ziemi myśliwiec żyje tak samo jak inni ludzie, kocha, pije, śmieje się i tak samo jak inni Polacy 'wie, dlaczego jest zawzięty i dlaczego niszczy wroga. Lecz gdy samolot jego odrywa się od ziemi, równocześnie odpadają z myśliwca ziemskie uczucia: zawiłe kompleksy miłości i nienawiści po­zostają na dole. W górze działa już tylko najprostszy instynkt życia i instynkt wielkiej gry. Funkcją jego jest skomplikowana tablica przyrządów, jaką myśliwiec ma przed sobą, a jedynym obiektem jest nieprzyjacielski samolot. W czasie samej walki reakcje następują tak szybko po sobie, że. pilot nie jest zdolny zaobserwować ich szczegółów i później owa chwila wyda mu się mózgową próżnią, black-outem pamięci. Myśliwiec, rzekomo przypominający sobie podczas ce­lowania do Niemca krzywdy wyrządzone Polakom, to pocz­ciwy wymysł ludzi na ziemi. Myśliwiec może sobie przypo­minać krzywdy, lecz przed walką albo później, po skończo­nej walce.

W powietrzu powstaje nowy proces biologiczny tak fan­tastyczny, o jakim marzył chyba jedynie Leonardo da Vinci. Pasy, którymi przed startem przywiązują myśliwca do ma­szyny, są wymownym symbolem. W małej kabinie pilot nie może się ruszać i jest w niej zamknięty jak mózg w czaszce. To rzeczywiście mózg w czaszce metalowego ptaka.

W miarę wzbijania się w górę następuje cudowna przemia­na. Człowiek dosłownie wrasta w maszynę, zespala się z nią w jedno żywe ciało. Jest to już nowy stwór, na poły ludzki, na poły mechaniczny. Wrażliwsi myśliwcy wyraźnie odczu­wają, że nerwy ich sięgają do końca skrzydeł samolotu. Czują je tam zupełnie namacalnie i zmysłowo, a gdy przeciwnik rozpłata im skrzydło, doznają wstrząsu, jak gdyby zraniono im własne członki.

Silnik jest olbrzymim sercem myśliwca, który jakby nie miał już swego własnego serca. Życie myśliwca jest związane z owym wielkim sercem, a jeśli ono przestanie działać, nastę­puje katastrofa.

Wzrok jest w powietrzu najważniejszym zmysłem, od któ­rego zależy spostrzegawczość, szybkość decyzji, trafność po­cisków i ostateczny wynik walki. Wielu myśliwców doznaje w niektórych chwilach dziwnego wrażenia, jakoby oczy ich rosły, potężniały i w końcu dochodziły do rozmiarów same­go człowieka, który jako taki przestaje właściwie istnieć i za­mienia się w jedno wielkie oko. Nic w tym dziwnego: olbrzym-oko musi nie tylko służyć człowiekowi, lecz całej olbrzymiej maszynie. Musi być wielkie i wydajne.

Integralny związek człowieka z maszyną występuje najdo­bitniej w chwili strzelania do przeciwnika. Jest to chwila kul­minacyjna, dla której myśliwiec w ogóle istnieje; jego życio­wy szczyt. Wszyscy niemal myśliwcy zgodnie stwierdzają, że w strzelaniu biorą udział nie tylko oko i kciuk, naciskający spust, lecz również reszta ciała. Wszystkie części ciała, czynne w pilotażu, celują i strzelają. Wrażenie to tłumaczą sobie lot­nicy konstrukcją myśliwskich maszyn: karabiny są wmonto­wane na stałe w skrzydłach i myśliwiec sobą, i całym samolo­tem kieruje ogień na cel.

Pociski, wypadające z obydwóch skrzydeł widzialnymi strugami, są wtedy jak drapieżne pazury. Przeszywają wroga i szarpią jego ciało. Są żywym narzędziem napiętej woli zwycięstwa. A napięcie bywa często tak przejmujące, że my­śliwiec nawet w owych pociskach czuje swoje nerwy, jakby to były jego rzeczywiste ręce rozdzierające nieprzyjaciela.[5]

 Znam myślistwo od podszewki i szanuję mądrych przeciwników, z którymi chętnie dyskutuję bez ujmy dla nich i dla mnie. Nie lubię natomiast dyletantów, „znawców” każdego tematu, mających gotowe odpowiedzi na wszystkie pytania. Ptoka sie pozno po pierzu, a po kudłach zwirza. Hyrtom, pyrtom, posolirum.  Jak kaj moda! Postawią szofka na komoda i powiedzą, że to wertiko.[6] Nie lubię wreszcie wąskiego patrzenia na problem poprzez pryzmat kilku wybranych przykładów.

Łowiectwo towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Zmienia­ły się tylko sposoby polowania i znaczenie polowań w zakresie zaspo­kajania potrzeb życiowych. Kieby nie te kieby, byłyby z kamieni chleby. W każdym z nas gdzieś tam głęboko tkwi atawistyczna żyłka myśliwego. Jedni odkrywają ją we wczesnej młodo­ści, inni później, jeszcze inni biorą za wędki, a większość nie odkrywa jej wcale. Jabłko odkulnie się niedaleko od jabłoni. Jaka gwara, taka wiara. Jaka izba, takie śmieci. Jaka mać, taka nać. W dzisiejszych czasach najcięższym argumentem w rękach prze­ciwników myślistwa jest fakt zabijania zwierzyny i trzeba przyznać, że jest to punkt drażliwy, trafiający wprost do serca.

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:
Ciśnienie
Gra w Wszystkich Kierunkach
Ze Śmiercią

Śmierć pozostaje śmiercią i w każdym przypadku wywołuje podobne refleksje. Śmierć upolowanego zwierzęcia przeżywa także prawdziwy myśliwy. Jaka skóra, taka sierć. Jaki głos do lasu taki nazod. Na kim nie robi ona żadnego wrażenia, ten jest zwykłym zabójcą. W myśliwskiej przygodzie moment strzału jest jej ostatnim, wcale nie należącym do przyjemności, aktem. Kiedy jednak bez emocji przyjrzymy się otaczają­cemu nas światu, stwierdzimy, że życie w przyrodzie wiąże się z zabija­niem, a człowiek stoi na szczycie drabiny, składającej się ze zjadających i zjadanych. A wiadomo, że aby zjeść, trzeba przedtem pozbawić życia. Każdy ma grabie ku sobie. Każdy skrzeczy o swe rzeczy. Każdy orze jak może. Tak robi ptak polujący na owada, na niego z kolei czatuje krążący w niebie jastrząb. Człowiek dzięki rozumowi zapanował nad światem, w każdym razie tak się mu wydaje, i w tym względzie zajmuje naczelne miejsce. Gospodyni czy gospodarz z największą czułością odnosi się do puszystego kurczęcia czy różowego prosiaka. Chroni go, karmi, nawo­łuje pieszczotliwie, starannie pielęgnuje, aby w końcu po prostu go zjeść, dokonując przedtem czynności, przed którą tak wszyscy się wzdrygamy. Kto należy do grona żyjących, ten jeszcze ma nadzieję; gdyż żywy pies jest lepszy niż martwy lew. Wiedzą bowiem żywi, że muszą umrzeć, lecz umarli nic nie wiedzą. Zarówno ich miłość, jak ich nienawiść, a także ich gorliwość dawno minęły i nigdy już nie mają udziału w niczym z tego, co dzieje się pod słońcem.[7]

DLACZEGO PODOBA NAM SIĘ LAS?[8]

-Otóż, jak wia­domo, mistrzowie mówią, że w każdym z nas istnieje dwóch ludzi. Jeden zwie się „człowiekiem zewnętrz­nym” — jest to życie zmysłowe. Temu człowiekowi słu­ży pięć zmysłów, działa on jednak mocą pochodzącą od duszy. Drugi nazywa się „człowiekiem wewnętrznym” — jest to jego życie duchowe. Otóż wiedz, że człowiek du­chowy, miłujący Boga, posługuje się władzami duszy w człowieku zewnętrznym tylko w tym stopniu, w jakim się tego koniecznie domaga pięć zmysłów. Jego wnętrze zwraca się do owych zmysłów, tylko po to by nimi kiero­wać, być ich przewodnikiem i je chronić, ażeby się za wzorem zwierząt nie oddały całkowicie swemu przed­miotowi zmysłowemu, jak to się zdarza u wielu tych, którzy szukają w życiu rozkoszy zmysłowych i postępu­ją jak pozbawione rozumu zwierzęta; takich należałoby nazywać „bydłem” raczej niż „ludźmi”.[9]

§ 1. Osoby udające się do lasu obowiązane są do zapoznania się z umieszczonymi przy drogach leśnych tablicami informacyjnymi, znakami drogowymi i innymi znakami regulującymi zachowanie i poruszanie się w lesie oraz do stosowania się do wynikających z nich nakazów i zakazów. Osoby te obowiązane są również do stosowania się do wskazówek i uwag Leśników oraz członków Straży Ochrony Przyrody, w zakresie zacho­wania się w lesie.

Od wczesnej wiosny zmieniać się zaczyna barwa lasu. Złotobrązowe kotki leszczyny już na przedwiośniu zwisają miękko z gałązek sypiąc złoty pyłek. Kwiaty przylaszczek i śnieżyczek nadają runu leś­nemu barwę niebieskobiałą. Bóg może głębiej wejść we mnie i ściślej się ze mną zjednoczyć, niż ja mógłbym z Nim. Że zaś odosobnienie przymusza Boga do mnie, wynika to stąd, że każda rzecz pragnie się zna­leźć na swoim, z natury jej właściwym miejscu. Właści­wym zaś i naturalnym miejscem Boga są jedność i czy­stość — tych zaś miejscem jest odosobnienie.[10]

Wkrótce las zaczyna zielenieć. Delikatne, młodziutkie listki jak mgiełka otulają gałązki drzew i krzewów liściastych. Złote krążki promieni słonecznych padają na dno lasu, a nad cichym poszumem gałązek góruje śpiew ptaków.

Niemniej piękny jest las wczesną jesienią. Żółte, czerwone i brązowe liście opadając z drzew i krzewów zaścielają wzorzystym kobiercem dno lasu. Na niektórych krzewach mienią się w słońcu barwne owoce.

Jeszcze piękniejszy wydaje się las zimą, gdy na tle bladego nieba rysują się czarne, bezlistne gałęzie drzew i krzewów, które zrzuciły liście jesienią. Tu i ówdzie odcinają się od nich zielone jałowce, sosny, świerki lub jodły. Dlatego Bóg musi się oddać sercu odosobnionemu. Odosobnienie wynoszę nad miłość dlatego też, że ta nakłania mnie do znoszenia wszystkiego ze względu na Boga, odosobnie­nie natomiast daje mi zdolność przyjmowania samego tylko Boga. Otóż ze zdolności przyjmowania wyłącznie Jego płynie korzyść znacznie większa aniżeli ze znosze­nia wszystkiego ze względu na Niego. W cierpieniu bo­wiem zawiera się jeszcze jakieś odniesienie człowieka do stworzeń, one są przecież jego źródłem, odosobnie­nie natomiast jest od nich wszystkich całkowicie oddzie­lone.

Las tworzą nie tylko różnorodne rośliny, ale również motyle, żuki i ptaki, maleńkie myszki leśne, duże sarny i wiele innych zwierząt żyjących nad i pod ziemią. Każde z nich wykonuje jakąś czynność szkodliwą lub pożyteczną dla życia lasu dającego im pokarm i schro­nienie. Na słabego konia najwięcej much wlezie.

Wczesną jesienią idziemy ścieżką przez las. Przyjemnie szeleści pod nogami ściółka leśna z opadłych liści, gałązek i kawałków kory. Po od­sunięciu suchej warstwy ściółki widać warstwę wilgotną, na wpół zbutwiałą, a pod nią ciemną warstwę próchnicy glebowej. Ściółka chroni gle­bę lasu od wysychania. Doskonałe odosobnienie wyklucza wszelkie odniesienia do stworzeń, zarówno w sensie uniżania się przed nimi, jak i wywyższania się nad nie; nie pragnie ono być pod czymś ani nad czymś, chce istnieć samo z siebie i nie być przedmiotem niczyjej  miłości ani udręki, nie pragnie równości ani nierówności z żadnym stworzeniem, nie chce tego i tamtego, chce tylko być, nic poza tym. Ale nie chce być tym lub tamtym, bo kto chce być tym lub tamtym, ten chce być czymś, odosobnienie natomiast chce być niczym. Dlatego pozostawia w spokoju wszyst­kie rzeczy. W glebie leśnej znajdują się korzenie i rozłogi roślin zielnych, korzenie krzewów i długie, moc­ne korzenie drzew. Kret kopie w niej korytarze, szerokie jamy zamieszkuje borsuk i lis, a dżdżo­wnica wciąga na wpół zbutwiałe liście do wąziut­kich kanalików. Tu i ówdzie dostrzec można lar­wy i poczwarki owadów.

Białawe strzępki grzybni, z których wyrastają różnobarwne kape­lusze grzybów i owocniki pleśni, przetykają, jak srebrne nitki, rozkła­dającą się ściółkę. Różne maleńkie, niewidzialne gołym okiem żyjątka przetwarzają ściółkę na próchnicę, konieczną do tego, aby las, którego nikt nie nawozi, mógł żyć. Wiedzieć też powinieneś, że w tym nieporuszonym odosobnieniu Bóg trwał od wieków i trwa nadal. A kie­dy stwarzał niebo i ziemię, Jego nieporuszone odosob­nienie dotknęło to tak mało, jakby się nigdy nie poja­wiło żadne stworzenie. Powiem więcej: wszystkie mo­dlitwy i dobre uczynki, które by człowiek pełnił w do­czesności, tak mało poruszają Boże odosobnienie, jakby ani jedno z nich nie zaistniało w czasie. Boga nigdy nie czynią one łaskawszym lub przychylniejszym dla czło­wieka i jest tak, jakby on nie odmówił ani jednej mo­dlitwy i nie spełnił ani jednego uczynku. Powiem da­lej: kiedy Syn w Bóstwie miał się stać człowiekiem i stał się nim, a następnie wycierpiał mękę, wszystko to tak mało dotknęło nieporuszone odosobnienie Boga, jakby się nigdy nie stał człowiekiem.

KRZEWY LEŚNE

Na szerokiej drodze leśnej, w odciśniętych koleinach wozów, błysz­czy woda deszczowa. Jej krople lśnią jeszcze na trawie. Odosobnienie wolne jest od tego, pozostaje w sobie sa­mym i nic go nie może zasmucić. Bo dopóki coś może człowieka zasmucić, jego postawa nie jest właściwa.

Po obu stronach drogi ciągnie się ściana lasu złożona z drzew i krze­wów. Krzewy leśne najpiękniejsze są w jesieni. Owoce dzikiej róży migocą czerwienią, pomarańczowoczerwone owoce trzmieliny zwi­sają na cienkich szypułkach, a u kruszyny czernieją, okrągłe jak ku­leczki.

Piękne są też krzewy leśne wiosną, kiedy tysiącem kwiatów zabielą się krzaki tarniny, kiedy rozzłocą się podobne do motyli kwiaty żar­nowca lub otworzy swoje kwiaty róża.

Krzewy leśne rosnące pod sklepieniem drzew mają zbyt mało świat­ła, toteż przybierają kształt jakby szerokich parasoli. Otrzymują także znacznie mniej opadów deszczowych, wilgoci zatem dostarcza im gle­ba pokryta mchami. Wiatr uderzając w ścianę lasu słabnie, kiedy na­potyka na swej drodze krzewy. Chronią więc one las i ściółkę przed wysuszeniem przez wiatr. Możesz teraz zapytać: czymże ono jest, to tak szla­chetne samo w sobie odosobnienie? Otóż wiedz, że praw­dziwe odosobnienie nie jest niczym innym jak nieporuszonym trwaniem ducha w doli i niedoli, w czci, hań­bie i wstydzie — na podobieństwo góry z ołowiu, któ­rej nie może poruszyć słaby wiatr. To nieporuszone od­osobnienie najbardziej upodabnia człowieka do Boga. Ono właśnie sprawia, że jest Bogiem, ono też stanowi źródło Jego czystości, prostoty i niezmienności. Stąd że­by człowiek stał się podobny do Boga (jeśli w ogóle wol­no mówić o podobieństwie stworzenia do Niego!), musi się to dokonać za pomocą odosobnienia. Ono bowiem prowadzi człowieka do czystości, od niej do prostoty, z tej zaś do niezmienności, a te przymioty są podstawą podobieństwa między Bogiem a człowiekiem. Podobień­stwo to musi się jednak realizować w łasce, ta bowiem odrywa człowieka od rzeczy doczesnych i oczyszcza od wszystkich przemijających.

W najsuchszych miejscach, pomiędzy sosnami, wstępu do lasu bronią krzewy kłujące. Widać tam srebrnoszare jałowce przetykane zielonymi rózgami żarnowca i rozgałęziające się na wszystkie strony pędy jeżyn z ostrymi kolcami. Dalej droga rozszerza się nieco i brzegiem jej ciągnie się pas krze­wów tarniny, trzmieliny, szakłaku i innych krzewów. Otóż są i tacy, którzy wszystkie władze duszy zużywają całkowicie w człowieku zewnętrznym. To ci, którzy wszystkie zmysły i rozum kierują ku dobru przemijającemu; tacy nic nie wiedzą o człowieku wewnętrznym. Ty natomiast po­winieneś wiedzieć, że człowiek zewnętrzny może być pochłonięty różnymi zajęciami, a mimo to wewnętrzny pozostaje od nich całkowicie wolny i przez nie nieporuszony . Otóż zarówno w Chrystusie, jak w Maryi był i człowiek zewnętrzny, i wewnętrzny. Jeśli więc mówili kiedykolwiek o sprawach zewnętrznych, czynili to w ich człowieku zewnętrznym, podczas gdy wewnętrzny trwał w nieporuszonym odosobnieniu.  Gwarno tutaj od ścielących swe gniazda ptaków: rudzików, dzierzb, gąsiorków. Ptok nojlepiej śpiewo tam, kaj sie ulągł. U stóp krzewów wznoszą się ogromne kopce mrowisk.

Odosobnienie zaś dotyka tak blisko nicości, że między doskonałym odosobnieniem, a  nią nic się  nie może   znaleźć. 

DRZEWA LEŚNE I ICH TOWARZYSZE

Lasy najczęściej dzieli się według liści na iglaste i liściaste.

Inny podział można przeprowadzić według składników: drzewostanu, podszytu i runa.

Najważniejszy jest drzewostan, który tworzą: drzewa dorosłe, drze­wa podrastające, czyli młodnik, i maleńkie drzewka, które niedawno wykiełkowały, czyli nalot.

Podszyt tworzą różnej wysokości krzewy leśne.

Runo zaścielające dno lasu składa się z mchów, porostów, paproci, kwitnących ziół i krzewinek. Zmienia się ono zależnie od rodzaju gle­by, na której las rośnie, od jej wilgotności, a także od oświetlenia lasu.

Leśnik stara się dobrze poznać warunki, w jakich żyją drzewa w le­sie, czyli ich siedlisko. Może on wtedy przewidzieć, jaką wartość bę­dzie miało różnego rodzaju drewno, czyli to, co leśnicy nazywają pro­dukcją lasu.

Siedliska drzew leśnych są różnorodne, tak jak i lasy, które w nich rosną.

Jeśli się teraz zapytam o przedmiot czystego odosob­nienia, odpowiem, że nie jest nim to lub tamto . Zmie­rza ono do czystej nicości, i powiem ci, dlaczego tak jest. Otóż czyste odosobnienie zmierza do tego, co naj­wyższe. Najwyższe zaś znajdujemy w tym, w kim Bóg może działać całkowicie według swojej woli. A nie w każdym sercu może On działać w ten sposób, bo cho­ciaż jest wszechmocny, działać może w tej tylko mierze, w jakiej znajdzie albo stworzy gotowość. To „albo stwo­rzy” dodałem ze względu na św. Pawła, bo w nim Bóg nie znalazł  najmniejszej  gotowości,  lecz przygotował go przez udzieloną mu łaskę. Dlatego powiadam: Bóg działa odpowiednio do znalezionej gotowości. W czło­wieku działa inaczej niż w kamieniu. Możemy się tu po­służyć porównaniem zaczerpniętym z porządku natury. Gdy się rozpali w piekarniku i wsadzi do niego cztery ciasta: owsiane, jęczmienne, żytnie i pszenne, w piecu będzie jeden tylko żar, a mimo to jego oddziaływanie na te cztery rodzaje ciasta nie będzie jednakowe, bo z je­dnego wyjdzie piękny chleb, z drugiego coś gorszego, a z trzeciego — jeszcze coś gorszego. A winę za to pono­si nie żar, lecz w tym wypadku niejednakowy materiał.

BÓR SUCHY

Na luźnych, suchych piaskach, pokrytych cienką warstwą igliwia, rośnie bór sosnowy. Drzewa iglaste przeważają w nim znacznie nad liściastymi.

Sosny potrzebują dużo światła, natomiast sucha gleba nie przeszka­dza im wcale we wzroście. Ich długie korzenie dosięgną wilgotnych warstw gleby. Na takich piaszczystych, suchych glebach i runo leśne jest ubogie. Sosna jest głównym drzewem produkcyjnym w borze suchym.

BÓR BAGIENNY

Najbardziej mszyste ze wszystkich borów są bory bagienne. Prze­ważnie dno takiego boru jest pokryte poduszkami ciemnozielonych mchów i jasnych torfowców.

Sosny w borze bagiennym są wysokie i cienkie lub karłowate, po­skręcane, chore. Bory bagienne dostarczają najcieńszych pni, są więc mało produkcyjne.

BÓR MIESZANY

Tam gdzie gleba jest gliniasto-piaszczysta, zawierająca więcej wil­goci i grubszą warstwę próchnicy, występują bory mieszane. Bory mieszane są widne i wesołe, bo drzewa nie rosną tu zwarcie. Przewa­ża wśród nich sosna, ale towarzyszą jej i inne drzewa, jak dęby i bu­ki albo dęby i graby czy też szybko rosnące modrzewie, brzozy i osiki. Sosna i jej towarzysze to główni producenci drewna w borze mie­szanym. Lipy natomiast są drzewami opiekuńczymi młodego nalotu.

BÓR ŚWIERKOWY

W Polsce bory świerkowe rosną przeważnie w górach.

Korzenie drzew wciskają się w pełne powietrza i wilgoci szczeliny skalne, które chronią korzenie przed wyschnięciem.

Świerki rosną na glebach wilgotnych, cięższych. Igły świerka są gęsto osadzone na gałązkach i dlatego bory świerkowe dają najgłęb­szy cień. Podszycia w borze świerkowym brak. Dno lasu zaściela gruba ściółka z igieł. Bory świerkowe dostarczają dużo drewna cennego dla przemysłu.

LAS  DĘBOWY

Bardzo cennego drewna dostarczają lasy dębowe. W Polsce są one rzadkie. Rosną zarówno na miejscach wyżej położonych, ale wilgot­nych, czyli grondach, jak i na miejscach niskich, bardziej podmokłych, w dolinach rzek, czyli na łęgach. Zależnie od tego, jakie drzewa towa­rzyszą dębom, rozróżnia się lasy dębowo-grabowe i dębowo-jesionowe. Las wyłącznie dębowy nazywa się również dąbrową. Dęby to drzewa wyniosłe, o koronie rosochatej, nieregularnej i ma­ło zwartej. Nie tworzą one nigdy korony zamkniętej, konary ich nie zachodzą na siebie i przepuszczają dużo światła. Że zaś odosobnienie przymusza Boga do mnie, wynika to stąd, że każda rzecz pragnie się zna­leźć na swoim, z natury jej właściwym miejscu.

LAS  LIŚCIASTY

W całej prawie Polsce na glebach wilgotniejszych spotkać można lasy liściaste. Rośnie w nich jeszcze sosna, ale drzewa liściaste prze­ważają już nad iglastymi. Są też one głównymi drzewami lasu liścia­stego. Najczęstszym drzewem jest dąb. Drzewami towarzyszącymi są buki, klony, jawory, lipy, a na miejscach bardziej wilgotnych — jesio­ny i wiązy. Drzewa liściaste dostarczają bardzo cennego drewna.

LAS  BUKOWY

Zupełnie inne są lasy bukowe. Ich wysokie, srebrzystoszare, gładkie pnie rozgałęziają się wysoko w górze. Gałęzie z liśćmi tworzą zamknię­tą koronę, toteż sklepienie lasu bukowego nie przepuszcza światła. Liściasta ściółka pokrywa obficie dno lasu. Podszycia brak, a tylko na brzegach lasu rosną głogi i tarniny. Runo leśne to barwny kobierzec kwiatów, ale tylko na wiosnę.

Gdy buki rozwiną swe piękne liście, rośliny z dna lasu już zamierają. Wśród rudobrązowej ściółki leśnej zakwita wiosną w dużej ilości błę­kitna przylaszczka, liliowoniebieskie cebulice i różowe kokoryczki. Towarzyszem drzew bukowych jest kopytnik, którego duże, ciemnozie­lone, podobne nieco do fiołka liście zaścielają wielkimi płatami dno lasu. Liście kopytnika i przylaszczki zimują doskonale okryte ściółką leśną.

Ogromne jak spodki mleczaje, aksamitne siniaki i zielonkawe go­łąbki wychylają kapelusze spomiędzy grubej warstwy ściółki.

Drewno buka jest ważnym produktem lasu.

Nad brzegami strumieni na torfowiskach, na które spływa woda ze zboczy, rosną olsze.

Mokre i mroczne to lasy, ale nie bagienne. Olsza bowiem rośnie tylko tam, gdzie płynąca woda ma dużo tlenu potrzebnego korzeniom. Na miejscach żyźniejszych olszom towarzyszą jesiony, gdzie indziej zaś brzozy, topole, osiki i wiązy. Między drzewami rosną bujnie kali­ny, czarny bez, czarne porzeczki i czeremchy oplatane szorstkim pę­dami chmielu. Nic nie może zostać przyjęte, jeżeli nie istnieje przyj­mujący podmiot. Otóż odosobnienie jest tak bardzo bli­skie nicości, że poza Bogiem nie ma nic tak subtelnego, żeby w nim mogło przebywać. On jeden jest tak prosty i subtelny, że może przebywać w sercu odosobnionym. Z tej racji odosobnienie nie może niczego przyjąć poza Bogiem.

Dno lasu porastają rośliny leśne i bagienne.

Najważniejszym drzewem produkcyjnym lasu olszowego jest jesion, olsza czarna oraz brzoza, wiąz i topola.

Duże kępy sitowia, turzyc, śmiałka darniowego mieszają się z ogrom­nymi pokrzywami i niecierpkiem. Przy ziemi kwitną fiołki o dużych, bezwonnych kwiatach, płucniki i zółtawozielona śledziennica. Gdzie­niegdzie widać szklisty ślad drogi ślimaka, to znów spod nóg skoczy przestraszona żabka. W koleinach wozów rozrastają się jasnozielone wiechliny roczne i gwiazdnice. Na brzegach lasu spomiędzy gałązek i liści wychylają się ku słońcu duże, wonne kielichy białych powoi. Wieczorem z krzaczastej gęstwi­ny rozlega się melodyjny śpiew słowika.

BÓR ŚWIERKOWY ZIMĄ

Na niebieskawobiałym tle śniegu pięknie rysują się smukłe świerki. Ich zielone igiełki migocą tęczowymi barwami w bladym, zimowym słońcu. Czystość od­osobniona modlić się nie może, bo kto się modli, ten cze­goś od Boga pragnie — żeby mu coś dał, albo go czegoś pozbawił. A serce odosobnione niczego nie pragnie, ni­czego też nie ma, co chciałoby stracić. Dlatego też nie wydobywa się zeń żadna modlitwa; jego jedyną modlit­wą jest całkowite upodobnienie się do Boga. Proste wierzchołki drzew górują nad gęstwą gałęzi zwisających pod ciężarem białych czap śnieżnych. Pod drzewami krzyżują się tropy zwierząt: tu przebiegła sarenka, tam znów przemknął chyłkiem lis, a nieco dalej łatwo rozpoznasz za­znaczone parami, długie tropy zajęcze. Gdzieniegdzie na śnieżnej bieli ślicznym łańcuszkiem wije się drobny ślad wron. Cisza panuje w bo­rze, tylko sikorki odzywają się od czasu do czasu lub z cichym sze­lestem osypie się strząśnięty z gałązek śnieg.

WIOSNA W LESIE DĘBOWYM

Brązowe pączki na dębach już nabrzmiały i z wolna rozsuwają się na nich łuseczki. Gałęzie nie zacieniają jeszcze dna lasu. Długie, wy­rośnięte już liście śnieżyczek ścielą się jak zielone tasiemki na brązo­wej, suchej ściółce. Białozielonkawe kwiatki przekwitły już dawno, a teraz dojrzewają tylko ich nasiona. Wznoszą się ku górze wysokie łodyżki przekwitających pierwiosnków. Na dnie lasu zielenią się mię­dzy drzewami delikatne, postrzępione liście zawilców i bielą się ich gwiaździste kwiaty.

Między gałęźmi drzew i krzewów panuje gwar — jest to pora zakładania gniazd. Raz po raz przeleci szybko to sikorka, to wilga, to znów gdzieś w oddali zaskrzeczy sroka. W lesie jest rojno i gwarno, wszędzie tętni życie. Podobnie i Bóg niejednakowe sprawia skutki w ser­cach; zależą one od stopnia gotowości i zdolności przyj­mowania. Jeśli w sercu jest to lub tamto, może się po­śród tego znaleźć coś, co Bogu uniemożliwi działanie najwznioślejsze. Żeby zatem serce było gotowe przyjąć to najwznioślejsze, musi zmierzać do czystej nicości, ona to bowiem stanowi największą możność. Ponieważ zaś serce odosobnione zmierza do tego, co najwyższe, musi zmierzać również do nicości, ona bowiem oznacza najwyższy stopień możności przyjęcia. Posłużmy się takim oto przykładem: Jeśli zamierzam napisać coś na wosko­wej tablicy, przeszkadzać mi będzie wszystko, co jest na niej napisane; choćby to było coś najszlachetniejszego, nie będę mógł pisać. A jeśli koniecznie zechcę coś napi­sać, muszę najpierw zetrzeć i usunąć to, co jest na niej. Tablica najlepiej się nadaje do pisania wtedy właśnie, kiedy zupełnie nic na niej nie ma. Tak samo, żeby Bóg mógł w moim sercu wpisać się na sposób najwznioślej­szy, musi z niego wyjść wszystko, co można nazwać tym lub tamtym — a właśnie wtedy będzie to serce odosob­nione. Dlatego Bóg może w nim działać w sposób naj­wznioślejszy i zgodnie ze swoją najwznioślejszą wolą. Z tej racji przedmiotem serca odosobnionego nie jest to lub tamto.

 BÓR SOSNOWY LATEM

W gorące dni sierpnia bór sosnowy napełnia zapach rozgrzanej ży­wicy. Suche gałązki trzeszczą pod nogami. Z małego zbocza na brze­gu lasu osypuje się ku drodze żółty piasek. Powyżej całe zbocze i dno lasu płonie różowoczerwoną barwą, która pięknie odbija od bladego, letniego nieba, od czerwonych pni sosen i żółtego piasku. Wzdłuż szerokiej, piaszczystej drogi kwitną wrzosy. Zapach ich łączy się z ży­wiczną wonią sosen. Brzęczą pszczoły zbierające miód. Pomiędzy ga­łązkami wrzosu srebrzy się okryta jeszcze kroplami rosy pajęczyna. A to także wiedzieć musisz: im usilniej człowiek się stara otwierać na Boże działanie, tym większa się staje jego szczęśliwość. A kto, osiągnie największą gotowość, ten też dostąpi najwyższej szczęśliwości. Otóż jedynym sposobem otwierania się na działanie Boga jest upodob­nianie się do Niego, bo w jakiej mierze człowiek się upo­dobni do Boga, w takiej samej będzie mógł przyjmować Jego oddziaływanie. Źródłem zaś tego upodobniania się jest uleganie Bogu. W im większym stopniu natomiast człowiek ulega stworzeniom, tym mniej się upodobnia do Boga. Otóż serce czyste, odosobnione, wolne jest od wszelkiego stworzenia i dlatego jest też całkowicie pod­dane Bogu, do Niego się w najwyższym stopniu upodob­nia,  a zarazem ma najwyższą zdolność przyjmowania

Boskiego wpływu. O tym właśnie myślał św. Paweł, kie­dy mówił: „Przyodziejcie się w Jezusa Chrystusa!” (Rz 13, 14) . Przez upodobnienie się do Niego; tak tylko można się w Niego przyodziać. Gdy Chrystus stał się człowiekiem, nie przybrał do jedności ze sobą jednego człowieka, lecz ludzką naturę. Dlatego wyrzeknij się wszystkich rzeczy, a wówczas pozostanie to tylko, co przybrał Chrystus; w ten sposób przyodziałeś się w Chrystusa.

A kto chce pojąć szlachetność doskonałego odosob­nienia i płynące z niego korzyści, niech rozważy słowa Chrystusa, które w swym człowieczeństwie skierował do uczniów: „Pożyteczne jest dla was, żebym od was od­szedł, bo jeśli nie odejdę, nie będziecie mogli otrzymać Ducha Świętego” (J 16, 7). To tak jakby powiedział: zbyt wiele mieliście radości w obecnym Moim przeby­waniu, toteż nie będziecie mogli dostąpić doskonałej ra­dości Ducha Świętego. Dlatego odrzućcie tę widzialną obecność i zjednoczcie się z bytem wolnym od form. Du­chowa pociecha przychodząca od Boga ma subtelną for­mę, dlatego On nie chce się oddać nikomu, kto nie wzgar­dzi cielesną.

LAS BUKOWY JESIENIĄ

Jaki październik, taki marzec, doznał tego starzec.[11] Nad omglonymi szczytami gór przedziera się słońce i oświetla niżej leżące lasy bukowe. W porannym blasku złocą się żółte, brązowe i czerwone liście buczyny. Las bukowy jak gorejący wieniec otacza ciemne świerkowe bory i szczyty gór. Chłodne powietrze przesycone jest gorzką wonią opadających stopniowo liści, które cicho szeleszczą pod nogami. Część liści pozostanie na drzewach aż do wiosny.

ŚWIADKOWIE PRZESZŁOŚCI

Głęboko pod ziemią pracuje górnik. Wydobywa czarny węgiel, na który czekają ludzie we wszystkich zakątkach kraju. Na bryle węgla widać odciśnięte ślady liści i pni dawno wymarłych roślin. Przygląda­jąc się uważnie tym odciskom, można zauważyć ich podobieństwo do dzisiejszych paproci, skrzypów i widłaków. Górnicy znajdują nieraz całe zwęglone pnie, co wskazuje, że węgiel zawdzięczamy bujnemu życiu roślin przed wielu milionami lat.

Na olbrzymich bagnach nad otwartymi wodami rosły wówczas po­tężne drzewa przypominające dzisiejsze pełzające po dnie lasu widła­ki. Między ogromnymi pniami rosły paprocie o zielonych, delikatnie wycinanych liściach, układających się jak pióropusze na szczycie ło­dygi. Drzewa oplatały pnące paprocie. Tu i ówdzie wznosiły się skrzy­py kilkakrotnie wyższe niż nasze bzy i jaśminy. Ciszy nie przerywał ani śpiew ptaków, ani głuche pomruki zwierząt ssących. Po roślinach pełzały ogromne owady lub dzwoniły wielkie skrzydła ważek. Po­tomkowie owych roślin z zamierzchłych czasów — paprocie, skrzypy, widłaki — żyją wśród naszej roślinności.

Zmieniły się lasy, zmieniło się ciepło i wilgotność powietrza i za­miast potężnych drzew, wymagających stale ciepła i wilgoci w powie­trzu, w naszym chłodnym kraju potomkowie ich występują jako małe rośliny. Tak więc Bóg wszystko widział w swym pierwszym przedwiecznym spojrzeniu i nie uczyni niczego nowego, gdyż wszystko już od samego początku uczynił. Zatem trwa nieustannie w swym nieporuszonym odosobnieniu, lecz z tego powodu modlitwa ludzi i dobre uczynki nie idą na marne, bo kto dobrze postępuje, ten dobrą otrzy­ma zapłatę, a kto źle — też stosowną. Myśl taką wyraża również św. Augustyn w ostatnim rozdziale piątej księ­gi  O  Trójcy Świętej, gdzie  tak mówi:  Deus autem… itd. — co znaczy: niech nikt, broń Boże, nie mówi, że Bóg kogoś kocha na sposób czasowy, bo u Niego nic nie jest przeszłe ani też przyszłe; On umiłował wszystkich świętych jeszcze przed stworzeniem świata, tak jak ich przewidział. A kiedy nadchodzi chwila, że to co widział w wieczności, ukazuje naszym oczom w czasie, wtedy ludziom się wydaje, że Bóg okazał im nową miłość. Tak więc, kiedy On się gniewa albo wyświadcza jakieś dob­ro, wtedy my się zmieniamy, podczas gdy On pozostaje niezmieniony. Podobnie blask słońca drażni oko chore, a cieszy zdrowe, choć sam w sobie pozostaje taki sam.[12]

W najwyższych warstwach węgla są już ślady drzew iglastych, któ­re rozwijały się coraz bardziej. W naszych lasach spotyka się jeszcze, ginące dziś, drzewo iglaste, cis, o ciemnozielonych igłach i nasionach otoczonych czerwoną, mięsistą osnówką.

Zważcie wszyscy rozumni! Najszybszym zwierzęciem, jakie was może donieść do tej doskonałości jest cierpie­nie, najpełniej bowiem zaznają wiekuistej słodyczy ci, którzy razem z Chrystusem pogrążają się w największej goryczy. Nic bardziej gorzkiego nad cierpienie, nic też słodszego nad cierpienie minione. Jak przed ludźmi naj­bardziej ono oszpeca ciało, tak przebyte najpiękniej zdo­bi duszę przed Bogiem. Najmocniejszym fundamentem, na jakim może się oprzeć ta doskonałość, jest pokora, bo czyja natura pełza tutaj w najgłębszym uniżeniu, te­go duch wzbija się ku najwyższym rejonom Bóstwa. Bo miłość rodzi cierpienie, a cierpienie — miłość. Zatem kto pragnie dojść do doskonałego odosobnienia, niech się ubiega o doskonałą pokorę; tym sposobem znajdzie się blisko Boga.

Niech nam wszystkim najwyższe Odosobnienie, to jest sam Bóg, dopomoże to osiągnąć. Amen.

KTO SIEJE I KTO PIELĘGNUJE LAS

W piękny dzień majowy szeleszczą cicho poruszane wiatrem liście osiki. Z podmuchem wiatru lecą w dal puszyste ich nasiona, a wraz z nimi okrągłe, skrzydlate owocki wiązu. Chwilę wirują w powietrzu i powoli opadają na dno lasu. W gorące dni lipcowe wiatr zasiewa inne drzewo leśne. Unosi on skrzydlate nasionka, które wysypują się z szy­szek sosnowych. W sierpniu wiatr zasypuje dno lasu maleńkimi, trój­kątnymi owockami brzozy. Możesz teraz zapytać: czymże ono jest, to tak szla­chetne samo w sobie odosobnienie? Otóż wiedz, że praw­dziwe odosobnienie nie jest niczym innym jak nieporuszonym trwaniem ducha w doli i niedoli, w czci, hań­bie i wstydzie — na podobieństwo góry z ołowiu, któ­rej nie może poruszyć słaby wiatr. To nieporuszone od­osobnienie najbardziej upodabnia człowieka do Boga. [13]Już z początkiem października zaczynają odpadać łuski szyszek jodłowych i wysypują się delikatne nasionka jodłowe, które wiatr rozsieje. Późną jesienią i w zimie lecą po śniegu skrzydlate owocki lipy, a na wiosnę wiatr rozsiewa nasiona świerka i modrzewia.

Ale nie tylko wiatr jest siewcą lasu. Nasiona roślin leśnych rozsie­wają również zwierzęta. Smakowite żołędzie, jagody i orzeszki są chęt­nie zjadane przez zwierzęta leśne.

Zasiew lasu przez ptaki i wiatr to zasiew przypadkowy. Leśnik na­tomiast zasiewa nasiona w szkółce według pewnego planu. Wybiera miejsce na szkółkę, przygotowuje glebę za pomocą narzędzi i nawo­zu i pielęgnuje siewki.

Pielęgnując młode drzewka, leśnik usuwa drzewka chore, źle rozwi­jające się, podobnie jak to czyni przy pielęgnowaniu drzew dorosłych. Przy pielęgnowaniu drzewostanu troszczy się też o drzewa najdorodniejsze, usuwając te drzewa, które utrudniają im rozwijanie się. Czyn­ność ta nosi nazwę trzebieży. Najbardziej radosny jest ten, kto żyje w największym odosobnieniu. Każda cielesna, ziemska pociecha wyrządza jakieś szkody du­chowe, bo „ciało pożąda przeciwko duchowi, duch zaś przeciw ciału” (Ga 5, 17). Zatem każdy kto w ciele sieje miłość zmysłową, zbiera śmierć wieczną, kto natomiast w duchu sieje prawdziwą miłość, ten w Duchu zbierze życie wieczne. Stąd im szybciej człowiek ucieka od stwo­rzenia, tym szybciej biegnie ku niemu Stwórca.[14]

Przy zakładaniu szkółek leśnych wysiewa się nie tylko nasiona drzew głównych, ale także nasiona drzew domieszkowych, pomocni­czych, oraz krzewów leśnych. Szkółki leśne przeważnie nie mają grzą­dek, ale podłużne, prostokątne kwatery. Nasiona roślin, które krótko pozostają w szkółce, wysiewa leśnik rzędowo. Gdy zaś rośliny muszą rosnąć w szkółce dłużej, zasiewa je we wstęgi dwurzędowe, jak na to zapewne zwróciliście nieraz uwagę. Sieje się, wykopuje i sadzi drzew­ka przeważnie maszynami.

CHROŃMY NASZE LASY!

Już w bardzo odległych czasach nasi przodkowie korzystali z bo­gactw lasu zbierając żołędzie, orzechy laskowe, grzyby i jagody. Zioła leśne, podobnie jak i dziś, dostarczały im cennych leków. Skóry zwie­rzęce służyły za odzież, a z łyka lipowego wyplatali łapcie.

Kiedy zaczęto prowadzić bardziej osiadłe życie, karczowano lasy, aby zdobyć teren pod uprawę roślin i budowę domów. W przylegają­cych do osiedli lasach wypasano świnie, owce i bydło. Zaprzestano tego dopiero wówczas, kiedy okazało się, że młode drzewa ogryzane przez zwierzęta nie odrastają i las niszczeje.

Drewno z wyrębu lasu służyło za budulec, opał i materiał do wy­rabiania rozmaitych sprzętów gospodarskich.

Z biegiem czasu wzrastały potrzeby i umiejętności człowieka, a wraz z tym zwiększało się też zużycie cennego surowca leśnego. Nauczono się odpowiednio go przerabiać i stosować w różnych dziedzinach go­spodarki.

W górnictwie potrzeba dużo drewna kopalnianego, czyli kopalnia­ków.

Ogromne ilości drewna idą na potrzeby kolejnictwa.

Wszelkie gatunki drzew leśnych potrzebne są dla przemysłu che­micznego. Otrzymuje się z nich rozmaite leki, barwniki, wyrabia się papier, sklejki, sztuczne tkaniny i wiele, wiele artykułów niezbędnych w życiu codziennym.

Przy takim wielkim zużyciu surowca drzewnego groziłoby nam wreszcie zupełne zniszczenie lasów, gdyby nie pomyślano o zorgani­zowaniu gospodarki leśnej. Zaczęto więc chronić lasy przed nadmier­nym wyrąbywaniem, zasiewać wykarczowane tereny i zakładać szkół­ki leśne. Obecnie z wielkim wysiłkiem naprawiamy straty, jakie zła gospo­darka i wojna wyrządziły w naszych lasach, i zalesiamy nowe, roz­ległe obszary kraju. Ptoka sie pozno po pierzu, wilka po dybaniu a człowieka po słowie.

-Gucwińscy dlaczego podoba nam się las?

-Bo im dalej w las tym więcej drzew, Bunc! Mówiąc dokładnie jest to typ nauk tantrycznych znanych pod nazwą „ Wyjaśnień będących przewodnikiem po sześciu Bardo” [bar-do drug khrid] A znasz li gdzie jest Bardo Śląskie , Nadleśnictwo? Koleżko.

I serce moje wiele pojęło: mądrość i wiedzę, nierozum i szaloność. poznałem, że to wszystko jest utrapienie ducha. Albowiem gdzie dużo mądrości, tam wiele zgryzoty, a komu przybędzie wiedzy, przybędzie boleści.[15]

Doskonałe odosobnienie wyklucza wszelkie odniesienia do stworzeń, zarówno w sensie uniżania się przed nimi, jak i wywyższania się nad nie; nie pragnie ono być pod czymś ani nad czymś, chce istnieć samo z siebie i nie być przedmiotem niczyjej  miłości ani udręki, nie pragnie równości ani nierówności z żadnym stworzeniem, nie chce tego i tamtego, chce tylko być, nic poza tym.


Rozdział szesnasty

W którym odkrywamy obraz indianerskiego świata,
a akcja nabiera rumieńców

Szpe-yo i Cyn-gyel ciągną za sobą wózek ukradziony w supermarkecie, na którym piętrzy się sterta brudnych szmat. Teraz prawie w ogóle nie odróżniają się od innych bezdomnych Nowego Jorku.

– Ciągnij bucu czerwony, zafajdany.

– Szacuneczek złamasie, patrz do kogo pokazujesz [ rozmowa jest poufna i toczy się w mowie dłoni, starożytnym języku indianerów]

– Ty mi tam nie będziesz pokazywał, co ja ci mam pokazać!

– Oto Słońce nad nami! Czy na nas nie spadnie?

– Nie spadnie, bo one się trzyma haka.

–  Szpe-yo musim wypełnić słowo dane. Tako mówi nasz kodeks indianerski Bush-i-Co.

–  Yoł, Yoł fajansie. Pamientasz co nam nawijał Złamany Szczał? Czerwona krowa często wysuwa się z obory, ale całkiem wyjść nie może.

–  Kałmuk jebany, co one tam wiedzom, nikaj nie bywały www. wsioki. Chuja tam wiedzom. Co takie łone mogom wiedzieć o różnych tam ten tego, sprawach świata tego i tamtego.

– Masz recht mój Cyn-glu wierny druchu. Czu-way!

-Zniszczym Organizacje Wszelkie pod zaszyfrowanym szyldem KFC działające, ludzi pracą wyniszczające. Powiedziałem! Hough, tak nam dopomóż Manitou.

-Dzang-beton. Precz pracy! Hoka-hey, śmierć bladym twarzom!

-Powiedziałeś! Idziem cosik wrzucić na ruszt- pokazuje szybko Cyn-gyel.

-Musim mamony nieco załatwić, bracie mój czerwony, robić bedziem to co blade twarze, poznać zwyczaj ich paskudny trzeba by zadusić robactwo. Podła, wrzaskliwa psiarnia, której tchnienie jest dla mnie tym , czym wyziew zgniłych bagien, której przychylność tyle u mnie warta, ile pobliskość ścierw nie pogrzebionych, zarażająca mi powietrze – Szpe-yo grzebie w ulicznym śmietniku, przebiera w kolorowych opakowaniach po różnych smakołykach i triumfalnie wyciąga parę aluminiowych puszek po piwie. Indianery tańcząc zgniatają puszki pod mokasynami, równocześnie odśpiewując pieśń dziękczynną, którą należy podziękować Manitou za każdą zdobycz, nawet aluminiową:

-Biorę cię pod moje stopy, ile tylko mogę.

    Masz mnie od wszystkiego, co jest niebezpieczeństwem
    Uwolnię cię dopiero, kiedy spełnię moją misję, 
    Fale morza przyniosą mi wyzwolenie,
    Mój spoczynek nastąpi w prochu ziemi
    Kiedy nastąpi godzina południa,
    Ta modlitwa będzie wysłuchana.[16]

Rzeczywiście Szpe-yo i Cyn-gyel dostają w skupie metali kolorowych kilka dolarów. Teraz idą coś przegryźć w KFC a przy okazji rozgryźć wrogą strategię postępującego podstępu.

– Przejście bladasy- warczy Cyn-gyel do kłębiącego tłumu cierpliwych bladasów, klientów KFC.

Bezszelestnie rozsuwają się szklane tafle drzwi, Szpe-ya i Cyn-gyel przechodzą przez niewidzialną kurtynę powietrzną, która rozdziela skwar ulicy od klimatyzowanego wnętrza, słoneczną jasność od półmroku cienia. Tłum ludzi z podniesionymi głowami, jak zahipnotyzowany wpatruje się w podświetlone reklamy, których kolory aż drgają w mroku. Olbrzymie napisy,  obrazki, uśmiechy nieszczere fotograficzne, błysk zębów wybielonych do kości. Neonowy blask, fluoroscencyjne kolory, dyskretna muzyka. To wszystko zawisło w chłodnym powietrzu, które subtelnie pachnie kuchennym zapachem. Mieszają się wonie, smażenia i mrożenia, warzyw i mięs, wanilii i przypraw. A ludzie  oczarowani stoją w milczeniu, z rozszerzonymi źrenicami chłonąc to cudne zjawisko. Nadrealistyczne zdjęcia potraw, świecą barwami nieziemskimi, krzycząc do głodnego tłumu, wywołują zbiorowy ślinotok.. Frywolne nazwy, fantazyjne litery, śmieszne ceny,  co wybrać, kiedy na wszystko masz ochotę. I stoją z otwartymi ustami, w wyobraźni smakując poszczególne dania.

Indianery w osłupieniu i z niedowierzaniem wpatrują się w monstrualną, plastikową tortillę, z której spogląda na nich mechaniczny kurczak, który wyśpiewuje znaną meksykańską piosenkę:

Du, du du dej, nie jestem spalony,
Du, du ,du dej, nie jestem surowy,
Du, du, du, dej,
Dobrze jestem upieczony w przepysznej panierce,
Du, du, du, dej dolara

I łypie swoimi martwymi oczyma gdzieś w bok, jakby chciał nie dać poznać po sobie, że jest i był martwy, panierowany plastikiem. Ale animistyczne korzenie Indianerskich dusz karzą im kurtuazyjnie oddać pokłon totemowi KFC. I skierowali się do lady, za którą pracownicy KFC w przepięknych firmowych wdziankach kurtuazyjnie obsługują klientów. Indianery oddają pokłony Pułkownikowi Sandersowi, który uśmiecha się setkami powielonych ust, pogardliwie spoglądając setkami oczu na wygłodniałych czerwonoskórych. Gardzi tymi, których karmi? Ale indianery twardo zamawiają dwie tortille z salsą chilli, to jeszcze przypomina im coś znanego. No shake, no coke, no ice cream, No means No por favor. I wysypały się miedziaki, małe krążki, które w świecie Bladej Twarzy znaczą tak wiele.

-Przebiegli!- pokazuje Cyn-gyel

-Nie ukazali strachu, Hough

-Jestemy na wojennej ścieżce, czy nic dla nich nie znaczą barwy śmierci wymalowane na naszych twarzach?

-Nie ukazali zdziwienia!

-Twarde som, psie chuje śmierdzące, zajebiem Hokahey.

-Najpierw zjedz, potem zabij! Smól często, szyj gęsto, tak cię będą chwalić, kiedy będziesz dobrze smalić.

-Dobrze pokazujesz, wojowniku!

-Bodaj się mijały te pińczowskie góry, zarósł jej tyłek wąsem, a nie znać dziury![17]– pokazał Szpe-yo kelnerkę.

– Panieńskie rzemiosło dokoła obrosło, we środku dziureczka, maleńka szpareczka.

– Daj se spokój, Szpe-yo.

-Yoł, yoł.

-Najgorsze jest to, ze nie ma tak lub nie, jest raczej Być-Może, sławny  perfum, wyciąg ziemi polskiej przesiąkniętej krwiom i spermom.

-A chuj Ci w zad. ( bystro pokazał, Szpe-y }

-I nawzajem, a wracając do dialektyki, ani to powiesz ani wyrzygasz, co jest ponad Tak i Nie. Być-Może polski perfum wielkanocny.

-Dialektyka, majeutyka, być może, aleć prawdu Tatu daju.

-Ya man respect!

-Ya już myślał ,że mamyż wysadzitsa w KFC.

-Ziomek ,się wysadzajom jeno dupki, fanatyki przez omama jebane w dupe co to muszom mieć konkretny powód. Żeby ze sobom skończyć.

-Ty se lepij poczytaj co tam napisano na twoim napletku; No hope More Hope!!@www. Wewnętrzny control.

-Ya man Ci się już  Matka Boska Keyefsowska pokaże niedługo, czyżbyś już zapomniał o Wielkim-Elektro-Mag-Nesie.

-Nadchodzi Wielki Hunkan.

-Kto to jest Wielki Hunkan???

-Myślu, że to kerownik. Kurczakowni.

-Ya man teras HOKa HeY, to mnie wkurwiłeś, indiańcu, teraz to ja się wstydzu, żem polak biały czerwonoskóry Burak Namacalny Mazowiecki z Gróbej kreski Nióch. Na pochybel władzy.

-Ya man , ci tera pokazuju., że my jako polskie indianery mamy inside revolution, ale  z tego nie ma szmalu. I jeszcze nam wmawiaju, że my jako jedyny kombojsko-indianerski naród z wodu ognistu i bezmózgu wybran.

-I mię to denerwuje, ale zaciskaju zębu, przyjdzie jeszczu słodka zemsta HokaHey.

-Ale kogo my chcem zajebać. Rusów, białorusów, Czy przebrzydłych Niemców wygranych., które przegrywają  a świat ten naród promuje. Się niech cieszom , że w końcu mają papieża ze hitlerjugend pochodzącego. Got Mit Uns. Nikt mnie nie zmusi by pokochać Niemca W dupę.

-Się rozgadałeś, cokolwiek wyczuwam w tobie pragnienie grobu. Najlepiej Pustego.

-A może ktoś z nas, polskich indianerów kocha Ruskich czerwonych.

-Nawet mi o tych Katyńskich chujach nie wspominaj, Putin, Hitler dwa bratanki, sram im, w odbyt na dwa canki. Tego nie musi zrozumieć Nikt.

-Hokahey poproszę Twister  a POCICHU o mój słodki Manitou zabij ich wszystkich, chciałbym zobaczyć ich mózgi rozciapciane.


Rozdział siedemnasty

W którym poznamy zadziwiająco splatające się losy
naszych bohaterów, którzy choć są w opałach
zachowują siłę ducha

Po drewnianych schodach schodziłem na dół. Na sam dół. A przy każdym kroku, pod naciskiem mojego ciała stopień każdy, drewniany krzyczał. Czyżby moje serce tak ciężkie, przygniatało schody drewniane, nieskrzypiące. A ja schodziłem, słysząc niezrozumiałe skrzypnięcia schodów. I wy przeciwko mnie. Jest ich sto dwadzieścia dwa. Każden skrzypi inaczej. Każdego nienawidzę, bo nie obchodzi mnie skrzypienie każdego ze stu dwudziestu dwóch schodów. A każden, gdy na niego stąpnę wydziera się w kosmos pod wpływem bólu. Samolób schód nieschłodzony. Czy się drę, po każdej minucie życia.? a wy jak stopnie tylko odczuwajcie, że się po waszych grzbietach depcze. Ciule. A ja jako palacz do kotłowni schodzę. Po stu dwudziestu dwóch, skrzypiących . Dlaczego na statku stalowym zamontowali schody drewniane? Skrzypiące. Czasem ich osobliwe jęki wtórują moim. Pieśń palacza poranna. Szósta rano. Czas zejść po schodach skrzypiących.

Już!
My od palić wieś,
my od głodować miast
dla głód, dla krew,
od lat z łza czas przychodzić zemsta
już!
Dla głód, dla krew,
od lat z łza czas przychodzić zemsta
Już!

Więc gotuj broń
i do serce z nieprzyjaciel miara!
Nasz krok huczeć,
milion krok, partyzantka śpiew
dźwięk.
Nasz krok huczeć,
milion krok, partyzantka śpiew,
dźwięk.
Już!
Kiedy ty być spadać w pole, kura z drzewo być szeleścić do takt.
O, jak to pięknie
i jak to proste
dla wolny Polska do umierać tak.
O, jak to pięknie
i jak to proste
dla wolny Polska do umierać tak.

Tak naprzód, Gwardio maszerować!
Świat palić wszystek dookoła my
i to nieprzyjaciel drżeć
i nieprzyjaciel dostawać od ręka z ludzie masa!
I to być drżeć nieprzyjaciel
Bagnet na broń
Kiedy oni być przychodzić umieszczać ogień dom,
to, w który ty żyć - Polaka,
kiedy oni być rzucać sekutnica przed siebie, kiedy oni być upadek żelazo armia
i pod drzwi oni być stać w górze , i noc
duża beczka do drzwi załomocą -
ty, od sen podnosić świątynia {skroń}, stać w górze przy drzwi.
Bagnet na broń!
Jeden powinien krew!

Oni być to być nie krzyż poza rachunek ze szkoda,
dziwny dłoń {palma} z oni też,
ale nikt być odmawiać krew: my być popijać w górze jej od pierś i od piosenka w ojczyzna.
Dobrze, tamto niejednokrotnie więzienie - chleb kosztować gorzko
na to grunt?
Dla to podniesiony dłoń palma powyżej Polska -
kula do głowa!
Już!

Hey ho., do pracy by się szło. Za szpadel swój chwytam ciężki, w twardą dłoń palacza. Co mi dziś każe spalić Ahab?

Otwieram piec rozpalony i sypię węgiel czarny i dłoni kawałki. Już nic mnie nie przeraża. Boję się tylko wycia tych przeklętych schodów.

Zanim nasypię węgla coś sobie poczytam, mam takie propozycje;
„Wydawnictwo Graveyard proponuje serię niezawodnych poradników, każdy  w
cenie 29,90 złotych. Przy zakupie dwóch dowolnych pozycji w gratisie
dostarczamy niezawodną linkę kewlarową różnorakiego zastosowania. Wytrzymuje ciężar dorosłej osoby (do 120 kg).”

Oto nasze propozycje:

1.    Jak żyć długo i nieszczęśliwie? [wyd.I]
2.    Jak zorganizować i skutecznie przeprowadzić nieudany napad na bank?
       [wyd.II popr.]
3.    Nowotwór płuc w dwa miesiące. [wyd.II]
4.    Marskość wątroby dla idiotów. [wyd.II]
5.    Jak w tydzień stracić wszystkich znajomych i przyjaciół? [wyd.III]
6.    Jak wejść w permanentny konflikt z wymiarem sprawiedliwości? [wyd.I]
7.    Jak w sposób łatwy i przyjemny doprowadzić swój organizm do
       kompletnej ruiny? [wyd.I]
8.    Jak w nieskończoność utrzymywać się w stanie głębokiej depresji?
       [wyd.II]
9.    Przedwczesny wytrysk na zawołanie.[w przygot.]
10.   Jak wywołać w sobie falę nieodpartych myśli samobójczych? [wyd.III]
11.   Jak w prosty sposób nabawić się odzwierzęcego zakażenia krwi? [wyd.I
       - NOWOŚĆ]
12.   Nieodwzajemniona miłość. Jak się w to wpakować i tkwić w tym bez
        końca? [wyd.I]
13.   Uśmiech losu. Jak skutecznie zmarnować każdą życiową szansę? [wyd.IV]
14.   Narkomania w dwa tygodnie. Jak szybko pokonać lęk przed uzależnieniem
        od środków odurzających? [wyd.II]
15.   Poradnik zawołanego malkontenta. Jak być wiecznie niezadowolonym z
        własnego życia i otaczających nas ludzi? [wyd.I - NOWOŚĆ]
16.   Jak łatwo zatruć życie sobie i innym? Tajemnice postawy
        roszczeniowej. Wywoływanie i skuteczna eskalacja konfliktów. Pretensje i
        uzurpacje w działaniu.[w przygot.]
17   Jak błyskawicznie wyhodować raka mózgu
18   Jak poczuć do siebie nieodpartą antypatię
19   Jak żyć bez stulejki ale za to z mastką
20   Krótkowzroczność, zalety współczesnego wizjonerstwa
21   Ludzkie pasożyty, hodowla, opieka i sadzonki
22   Biegunka, wymioty, spowiedź i inne środki przeczyszczające
23   Jak wywoływać myśli samobójcze - poradnik hodowcy drobiu
24   Co zrobić z niechcianym dzieckiem? Krótki kurs betoniarstwa.
25    Poradnik wyrodnego syna. Jak zdecydowanie zawieść wszelkie pokładane w nas nadzieje? Aneks: Jak skutecznie wpędzić rodziców do grobu?

Indianery dzierżą manetki gazu jak lejce Dużych Psów, Sunka Wakan. 320 km/h na liczniku. Są dumne i szczęśliwe, który Indianer jeździł na raz na dwustu koniach. A ich nowe Sunka Wakan Kawa Saki. wyją jak opętane stado dzikich koni., drą się, warczą i dymią. Wściekłe, stalowe, duże psy.

Indianery dumne i szczęśliwe, bo nigdy lejce nie prowadziły ich tak szybko i gwałtownie, ich nowe Sunka Wakan Kawa Saki stają dęba, jak się lejec przekręci za szybko, a i zrzucić z grzbietu mogą, gdy z dymem palonej gumy rzucają się w przestrzeń. Jak w przepaść, jak z Brooklińskiego Mostu., na łeb, na szyję. A głowy urywa.

Sunka Wakan Kawa Saki są  narowiste, pędzą na tylnym kole pośród tych wolnych czworokołów, które tkwią w innym, wolniej biegnącym czasie. Teraz Indianery wyglądają jak średniowieczni rycerze, skądś tam se poznajdowały staroświeckie kurtki motocyklowe, które pomalowały w barwy wojenne. Błyskawice, kropki i kreski tajemne, znaki magiczne, jazgotliwe barwy mieszają się z reklamami olejów i smarów. I ta absurdalna, wyzywająca niepraktyczność motocyklowych strojów, brak kieszeni, jakieś plastikowe stawy, wzmocnienia. Nieporadność, niezgrabność to tylko pozór dla świata tego, żyjącego w zwolnionym tempie, w czasie, do czasu, jak tym kurwom przyciśniesz lejca, to z całych sił trzymać się musisz uchwytów błyszczących, wtedy niezgrabność zanika, wszystko staje się cudownie praktyczne, zrozumiałe. To jest Koyaanisqatsi.

W czasie postoju Sunka Wakan Kawa Saki są zimne, statyczne i ciężkie, nieporadne i zbędne, niezrozumiałe, w Pędzie stają się lekkie jak piórka, to Moc je napędza, to Moc je uskrzydla. Gwałtownieją, Moc zmienia ich naturę. Potężnieją. Teraz budzą zgrozę. Drżą z Mocy. Do Pędu stworzone. Sunka Wakan Kawa Saki. Hoka Hey.

Strach na to wsiąść, strach na tym siedzieć, ale kiedy już jedziesz lęk zostaje za tobą, nie ma na niego czasu, on zostaje w czasie a ty jesteś w Pędzie, w Mocy. Tu obowiązuje inny Czas.

Myśli płyną powoli, balansując na granicy życia i śmierci, ryzykujesz, bo takie tu są zasady a równocześnie obserwujesz swe myśli i uczucia, które płyną jak w zwolnionym filmie. Wszystko jest gwałtowne, manewry lejcą, ryk, dym i gorąco silnika. Huk, jazgot, tylko twoje emocje nie nadążyły, pozostały  za tobą. Nie da się jechać na Kawa Saki w przygnębieniu, w smutku czy melancholii. To wszystko pozostało w tyle, nie nadąża za spokojem z jakim obserwujesz życie i śmierć, hamowanie i przyśpieszanie, ryzyko i bezpieczeństwo.

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:
Ciśnienie nie jest tako samo jako Siła
Zbyt dużo ludzi dostaje siłę i ciśnienie rozmieszane
— ale Tam to poważna różnica

Ze spokojną uwagą wsłuchujesz się w wycie Sunka Wakan, bo właśnie to wycie to jego natura. On ma ryczeć, od pomruków do wściekłego wycia, cały zakres Huku. On lubi się pocić i z dumą pozostawiać w tyle opasłych czworokołych siłaczy. On rączy, zręczny, mocny. Hoka Hey. Zajebać skurwysynów.

Uwagi i rady
Sobiesława
Zasady

W 70 na 100 przypadków Móc nie osiągać to tragedia,
gdyby tylko ułamek wcześniej kierowca zareagował na przeszkodę.
Ja radzić, ty pamiętać.

Rada dla uniknięcia poślizgu jest właściwie tylko jedna: -trzeba uważnie obserwować drogę i umieć ją właściwie „od­czytać”,  Na odcinek drogi o innej nawierzchni lepiej jest wjechać trochę za wolno niż zbyt szybko . Radzę także liczyć się ze zmianą warunków na drodze, gdy przejeżdżamy przez las. Nawet jeżeli akurat nie pada deszcz, to z drzew mogą opadać krople z ulewy, która przeszła parę godzin temu. Mogą też leżeć na jezdni liście, na których również nietrudno o poślizg i śmierć. Dlatego lubimy lasy.

Koła samochodu mogą też nagle stracić przyczepność, gdy przejeżdżamy w pobliżu składów buraków cukrowych czy innych punktów skupu, do których ładunki dostarcza się wprost z pól. Ciężarówki, traktory czy wozy konne zanieczyszczają jezdnię gliną lub gównem, co sprawia, że droga na sporym odcinku staje się śliska.

Jeżeli wiec musi się jeździe w tych niesprzyjających, trudnych warunkach, to nie wolno się spie­szyć, nie można bowiem inaczej uniknąć niebezpieczeństwa, jak tylko przez uważną i ostrożną jazdę.

Uwagi i rady
Sobiesława
Zasady

Ja pytać, ty skręcać
uwaga też na to tamto
Ja radzić, ty pamiętać.

Na tapczanie leży Leśnik, Nic nie robi cały dzień. Leśnik jest zdeklarowanym kwietystą, jest przekonany co do bezzasadności jakichkolwiek działań. Święcie wierzy, że dzięki takiemu postępowaniu, a raczej jego brakowi stanie się Nadleśniczym. Jedynie czasem wdmuchuje pył z żab suszonych sam sobie do nosa, za pomocą szklanej rurki zakręconej. Bunc i puka się po głowie zapylonej.

Na tapczanie leży Leśnik, nic nie robi cały dzień. Kwiatem jest swojego kwietyzmu. Czy umartwienie swojej woli prowadzi, do wyzwolenia woli Boga Zbawcy-Oprawcy, co to dalej mścić się będzie nad nami za pomocą naszych własnych postępków.

Zatem nie robić nic , niczym kot w kącie wypatrywać wroga ruchów.  Ledwie śledzić oczyma potoku świata ułudy. BUNC.

Nie robić nic, czekać co się stanie, mało reagować, głazować, kamienieć, gadzieć. Znieruchomieć. W wirze wszechświata tańczyć, siedząc, leżąc, oczy przymrużając. Tak zalec, nigdzie nie zmierzając, na otomanie jedynie siedząc.

Jak pyłek na wietrze, oddechu boskim.

Istnieje pewna wspólna cecha większości rozmaitych technik zmierzających do uzyskania czy odzyskania owego naturalnego, dziecięcego stanu bycia w świecie. Od metod taoistycznych, poprzez rozmaite techniki mistyki europejskiej aż do współczesnych metod psychoterapeutycznych dąży się do uzyskania stanu włączenia się w rytm świata poprzez odblokowanie głęboko tkwiących, ukrytych treści i uaktywnienie wszystkich możliwych sposobów doznawania siebie i świata,. Jedną ze współczesnych technik psychoterapeutycznych jest metoda aktywnej imaginacji. Polega ona głównie na obserwowaniu i doświadczaniu nieświadomych treści uzyskiwanych poprzez uaktywnienie marzenia i fantazji naszej psychiki. Wydawałoby się, że nie ma rzeczy prostszej niż pozwolić sobie na swobodną, niczym nie skrępowaną imaginację.

Trzeba włożyć wiele wysiłku i trudu by wytworzyć, czy lepiej by powiedzieć, odzyskać utraconą w dzieciństwie postawę przyzwolenia rzeczom i sobie istnieć zgodnie z ich naturą. Dzięki niej powraca możliwość pełnej zaufania akceptacji świata, świata pełnego sprzeczności i nielogiczności, zachowującego się zgodnie z naturalnymi rytmami, a nie z neurotycznymi naszymi oczekiwaniami. Odzyskuje się możliwość   doznawania  rzeczywistości  bezpośrednio,  bez  zapożyczeń.  Likwidując kategorie rozumowe i przymus działania narzuconego przez wolę udaje się zlikwidować tak niekorzystną dla zdrowia psychicznego filozofię, jeśli chcę to mogę, będącą głównym źródłem jego nerwicowych zaburzeń.

Działanie w niedziałaniu to działanie zgodne z naszą naturą, spontaniczne wzrastanie i rozwój w świecie a nie jego podporządkowanie. To nierobienie niczego co by było w sprzeczności z przyrodzoną naturą siebie i świata.

Posiadanie możliwości dysponowania wewnętrzną mocą może odbywać się tylko poprzez bycie w zgodzie ze światem a nie wbrew jego naturze. W spokoju, ciszy i ładzie Te jest yin, w niepokoju, hałasie i chaosie Te jest yang.Wielka Jednia jest terminem nadanym temu, co nie ma nic ponad sobą. Sekret magii życia zawiera w sobie zastosowanie działania w celu osiągnięcia niedziałania. Nikt nie może wyrażać ochoty do przeskakiwania nad wszystkim i bezpośredniego przenikania. Maksymalny przekaz dla nas znaczy tyle, co wzięcie w swoje ręce wysiłku w kształtowaniu natury ludzkiej. Czyniąc tak, ważnym jest, aby nie obrać zlej drogi.

Złote Kwiecie jest światłością. Jakiego koloru jest światłość? Każdy używa Złotego Kwiecia jako symbolu. Jest to prawdziwa energia nad-zmysłowej wielkiej Jedni. Wyrażenie „Nurt wody ma tylko jeden smak”’ odnosi się właśnie do tego.

Niebiosa stworzyły wodę dzięki Jedni. Jest ona prawdziwą energią wielkiej Jedni. Jeżeli człowiek osiągnie Jednię staje się pełen życia, jeśli ją straci — umiera. Lecz nawet wtedy, gdy człowiek żyje w energii (oddech życia, prana), nie widzi tej energii (oddechu życia) tak jak ryby, które żyją w wodzie nie widząc jej.

Człowiek umiera, gdy nie ma oddechu życia, tak jak giną ryby, gdy pozbawi się je wody. Dlatego też biegli (w tej sztuce) uczyli ludzi trzymać się trwale podstaw oraz strzec Jedni, czyli obiegu światłości i zachowania świadomości środka. Jeżeli strzeże się prawdziwej energii, można wydłużyć okres życia i dopiero ewentualnie wtedy można tę metodę tworzenia nieśmiertelnego  ciała  wspomóc  „rozpuszczaniem i mieszaniem”.

Praca nad obiegiem światłości zależy całkowicie od ruchu przepływu powrotnego, tak że myśli (miejsce niebiańskiej świadomości, niebiańskie serce) winny być skoncentrowane. Niebiańskie serce leży pomiędzy słońcem i księżycem (tj. pomiędzy oczyma).

Księga Żółtego Zamku głosi: ..Życie może być regulowane w polu cala kwadratowego domu stopy kwadratowej”. Domem stopy kwadratowej jest twarz. Co może być innego polem kwadratowego cala na twarzy jeżeli nie niebiańskie serce?

Pośrodku cala kwadratowego mieszka wspaniałość. W sali purpurowej jaspisowego miasta mieszka Bóg Ostatecznej Pustki i Życia. Konfucjaniści zwą to centrum pustki; buddyści tarasem życia; taoiści rodzimym lądem, żółtym zamkiem, ciemną drogą bądź też przestrzenią starych niebios. Niebiańskie serce jest więc jak miejsce zamieszkałe, gdzie panem jest światłość.

Dlatego kiedy światło krąży, energie całego ciała pojawiają się przed tronem pana, zupełnie tak samo jak w przypadku, kiedy świętobliwy król założył stolicę i ustanowił fundamentalne prawa porządku, a wszystkie stany zbliżyły się aby złożyć mu hołd; albo tak jak wtedy, kiedy pan jest cichy i spokojny, a służący i służące przestrzegają jego rozkazów zgodnie  z własną  naturą, każdy wykonując  swoją  pracę.

Dlatego musisz tylko sprawić, aby światłość krążyła: jest to najgłębszy i najcudowniejszy sekret. Światłością łatwo jest poruszać, lecz trudno jest ją wyznaczyć. Jeżeli sprawi się, że krążyć będzie dostatecznie długo, wtedy sama się skrystalizuje; to właśnie jest naturalnym ciałem duchowym. Skrystalizowany zaś duch uformowany jest poza dziewięcioma niebiosami. Jest to bowiem warunkiem dla tego, co powiedziane zostało w Księdze Pieczęci Serca: „Rankiem milcząco ulatuje zwrócone ku górze”.

Stosując tę podstawową zasadę, nie będziesz miał potrzeby szukać innych metod, lecz jedynie powinieneś starać się koncentrować własne myśli właśnie na niej.

„Dzięki skupianiu myśli można latać i odrodzić się w niebie”. Niebiosa to nie bezkresne i błękitne niebo, lecz miejsce gdzie poczęta w Domu Twórczym została cielesność. Jeżeli ktoś potrafi utrzymać ten stan przez długi okres, to zupełnie naturalnie obok ciała materialnego, rozwija i inne jeszcze ciało duchowe.

Złote Kwiecie jest Eliksirem Życia (jin-tan; dosłownie, złota kulka, złota pigułka). Wszystkie zmiany duchowej świadomości zależą od serca. Istnieje pewien sekretny urok, który chociaż działa bardzo dokładnie jest jeszcze tak płynny, iż wymaga najwyższej mądrości i jasności oraz zupełnego wchłonięcia i spokoju. Bez tego najwyższego stopnia inteligencji i rozumienia ludzie nie znajdują sposobu wykorzystania, sekretnego uroku; bez tego niemalże najwyższego stopnia zdolności wchłaniania i zachowywania spokoju, ludzie nie mogą trwale utrzymać jego wpływu.

Niebiańskie serce jest zarodkiem wielkiej Drogi. Jeżeli potrafisz trwać w absolutnym spokoju, to niebiańskie serce samo z siebie spontanicznie ujawni się. Kiedy zaś odczucie go podnieca i wyraża się w normalnym przypływie, wtedy człowiek kreowany jest jako główne stworzenie. Stworzenie to przebywa pomiędzy poczęciem a narodzinami w prawdziwej przestrzeni; kiedy z kolei w procesie narodzin pojawi się piętno, indywidualizacji, ludzka natura i życie rozdzielają się. Począwszy od tego momentu, jeżeli najwyższego stopnia spokój nie zostanie osiągnięty, ludzka natura i życie nigdy wzajemnie się nie zobaczą.

Dlatego  powiedziane   jest  w  Projekcie  Najwyższej   Ostateczności,  że wielka Jedność zawiera w sobie prawdziwą energię (prane), zarodek, ducha, (animus i animę). Jeżeli myśli pozostają w absolutnym spokoju tak, że niebiańskie oko może być widziane, wtedy duchowa mądrość osiąga swoją pierwotną moc. Tego typu natura ludzka rzeczywiście żyje wtedy w prawdziwej przestrzeni, a blask światłości zamieszkuje w obu oczach. Dlatego mistrz naucza obiegu światłości w ten sposób, że prawdziwa natura ludzka może być osiągnięta. Prawdziwa natura ludzka jest pierwotnymi duchem. Pierwotny duch zaś jest dokładnie ludzkiej natury i życia, i jeżeli zaakceptuje się jego istotę, wtedy  osiąga  się pierwotną  energię.  Wielka  Droga jest właśnie tą rzeczą.

Mistrz troszczy się mocno o to, aby ludzie nie zboczyli z drogi, która wiedzie od świadomego działania do nieświadomego niedziałania. Dlatego głosi on, że magia Eliksiru Życia, by umożliwić osiągnięcie nieświadomego niedziałania robi użytek właśnie ze świadomego działania. Świadome działanie zaś w istocie swej zakłada przepływ światłości dzięki odbiciu i to uznaje za świadectwo wyzwolenia niebios. Jeżeli więc prawdziwy zarodek narodził się, a odpowiednia metoda dla rozpuszczenia i rozmieszania go w celu stworzenia Eliksiru Życia została zastosowana, wtedy człowiek podąża właściwą drogą. Zarodek, który musi być rozwijany dzięki ogrzewaniu, odżywianiu, przemywaniu i oczyszczaniu, zostaje uformowany. To wszystko prowadzi do poszerzenia nieświadomego niedziałania. Pełen rok takiego ognistego okresu wymagany jest, zanim narodzi się zarodek, zrzuci z siebie osłony i przeniknie z codziennego świata do świata uświęconego.

Metoda ta jest całkiem prosta i łatwa. Istnieje jednak tak wiele warunków przekształcenia i zmiany z tym związanej, iż mówi się, że człowiek nie może dostać się tam za pomocą jednego skoku. Ktokolwiek poszukuje wiecznego życia, musi szukać miejsca, skąd natura ludzka i życie oryginalnie się wywodzą.

– No powiedzże Leśniku skąd?

– Z lasu, bucu bunc!

-Kto leśnikiem a kto Nadleśnikiem?

-Temat to dla mnie niełatwy, chociaż doskonale znany. Trudność polega na tym, że od ponad dwudziestu lat należę do leśnej społeczności, więc pisząc o leśnikach, piszę niejako o sobie. Przyznając się do tego faktu, nie pozostaje mi nic innego, jak obiecać solennie, że będę się starał zrobić to obiektywnie.

Nie wiem jak to się dzieje, że wszystko wokół zmienia się, a wyobrażenie o zawodzie, pracy i życiu leśnika pozostaje niezmienione. Dobiega końca dwudziesty wiek, a ja ciągle słyszę anegdotyczną opowiastkę o człowieku w zielonym mundurze, koniecznie w kapeluszu z piórkiem i z flintą na ramieniu. Przechadzającym się w ciszy i spokoju po leśnych ostępach, słuchającym jak mu rośnie las. Nic tylko sama romantyka, polowanie i spiżarnia pełna suchej myśliwskiej kiełbasy. Od czasu do czasu westchnie ktoś przy tym z zazdrością i powie, że też miał zostać leśnikiem, ale tak się jakoś ułożyło i siedzi teraz za tym przeklętym biurkiem, wdychając niezdrowe miejskie powietrze.

I wcale się nie dziwię tej nutce zazdrości. W czasach następujących po sobie kryzysów, kłopotów codziennych, w których stres goni za stresem, każdy marzy o spokojnym i romantycznym życiu gdzieś daleko, najlepiej w ukrytej w lasach leśniczówce. A jak jest naprawdę? Czy tak spokojnie i romantycznie, jak się powszechnie wydaje? – Rozczaruję pewnie wielu mieszczuchów, ale praca w leśnictwie (mam na myśli stanowiska bezpośrednio związane z pracą terenową, takie jak nadleśniczy, leśniczy i pośrednie między nimi) podlega takim samym współczesnym obciążeniom, jak każda inna.

Naiwne jest więc twierdzenie, że leśnikom dni mijają spokojnie, bez codziennej „nerwówki” przypisywanej miejskiemu trybowi życia. Jedynym luksusem, o ile można tak powiedzieć, jest możliwość szybkiego relaksu, przywracającego spokój skołatanym nerwom. W moim wypadku polega to na tym, że kiedy diabli mnie wezmą i mam dosyć; wszystkiego, wychodzę po południu do lasu. Siadam na ambonie lub ? spaceruję po najcichszych zakątkach, ot tak, bez określonego celu, dla odprężenia. Poddaję się bezwolnie leśnej terapii i wracam wieczorem do domu odnowiony i rześki, jak po zimnym prysznicu w upalny dzień, gotowy do ponownego zanurzenia się w wir codziennych zajęć.

I tego właśnie leśnikom można zazdrościć. Dla mieszczucha jest to znacznie trudniejsze i związane z wyprawą za miasto, co nie zawsze jest sprawą prostą, chociażby ze względu na czas i koszt takiego przedsięwzięcia. Niemniej jednak polecam taki sposób relaksu, bo nic tak nie przywraca wewnętrznego spokoju, jak obcowanie z naturą.

Poluję od blisko trzydziestu lat, mam więc doskonale wyrobiony pogląd na myślistwo i mogę spokojnie stwierdzić, że nie robię nic, czego miałbym się wstydzić.  Śmierć pozostaje śmiercią i w każdym przypadku wywołuje podobne refleksje. Śmierć upolowanego zwierzęcia przeżywa także prawdziwy myśliwy. Na kim nie robi ona żadnego wrażenia, ten jest zwykłym zabójcą. W myśliwskiej przygodzie moment strzału jest jej ostatnim, wcale nie należącym do przyjemności, aktem. Kiedy jednak bez emocji przyjrzymy się otaczającemu nas światu, stwierdzimy, że życie w przyrodzie wiąże się z zabijaniem, a człowiek stoi na szczycie drabiny, składającej się ze zjadających i zjadanych. A wiadomo, że aby zjeść, trzeba przedtem pozbawić życia. Tako robi ptak polujący na owada, na niego z kolei czatuje krążący w niebie jastrząb. Człowiek dzięki rozumowi zapanował nad światem, w każdym razie tak się mu wydaje, i w tym względzie zajmuje naczelne miejsce. Gospodyni czy gospodarz z największą czułością odnosi się do puszystego kurczęcia czy różowego prosiaka. Chroni go, karmi, nawołuje pieszczotliwie, starannie pielęgnuje, aby w końcu – no co…? – po prostu go zjeść, dokonując przedtem czynności, przed którą tak wszyscy się wzdrygamy.                        

Po wszystkie dni twojego marnego
bytowania,
jakie ci Bóg dał pod słońcem,
bo to jest twój udział w życiu
i trudzie,
jaki znosisz pod słońcem.
Na co natknie się twoja ręka, abyś
to zrobił,
to zrób według swojej możności,
bo w krainie umarłych, do której
idziesz,
nie ma ani działania, ani zamysłów,
ani poznania, ani mądrości.
S 5a.6.7—10; s. 7.(1
Człowiek urodzony z niewiasty
żyje krótko i jest pełen niepokoju.
Wyrasta jak kwiat i więdnie;
ucieka jak cień i nie ostaje się.
Drzewo może mieć nadzieję;
Chociaż jego korzeń zestarzeje się
w ziemi
i jego pień obumiera w prochu,
To jednak, gdy poczuje wilgoć,
puszcza pędy i gałęzie jak świeża
sadzonka.
Lecz gdy człowiek skona, leży
bezwładny;
a gdy człowiek wyzionie ducha,
gdzie jest potem?
Jak ubywa wód z morza,
jak strumień opada i wysycha,
Tako człowiek, gdy się położy,
nie wstanie;
dopóki niebo nie przeminie,
nie ocuci się
i nie obudzi się ze swojego snu.
Jako i sarenka spłakana losem swym         
utrudzona
myśliweczku
śwarny, bunc.

A teraz odejdź, daj odpocząć w Nadleśnictwie otomany mojej!   Bunc!


Rozdział osiemnasty

Saga o Ruchanie
Poznajemy Ruchana Barbariana, skromnego armeńskiego naukowca,
który stanie się mitycznym superbohaterem
Ruchanem Barbarzyńcą

Ruchan Barbarian jak zwykle szybkim krokiem wszedł do zakładowej stołówki. Barbarian był znanym armeńskim inżynierem specjalistą od elektromagnesów i wysokich ciśnień. Właśnie kończył kolejną państwową budowę, wielką elekrownię wodną, która zamieniała ciśnienie wód spiętrzonych wielką tamą na energię elektryczną. Ruchan miał skomplikowane życie wewnętrzne, cały czas całkował i silniował, potęgował.

-Darz bór!- przepełnionym energią głosem przywitał bufetową popularnym armeńskim pozdrowieniem.

-Na wieki wieków, co podać panie inżynierze?

-Mętne baranie oczy!

-Baranie raz! krzyknęła bufetowa do otworu kuchennego.

Barbarian usiadł przy stoliku i głęboko się zamyślił, przez głowę przemykały mu potęgi i silnie. Co będzie z wirnikiem, jakiego drutu należy użyć, by straty energii były jak najmniejsze, marzył o skonstruowaniu całkowicie armeńskiej perpetuum mobile, która ruszy z posad bryłę świata.

-Dajcie mi tylko punkt oparcia- mruknął wpatrzony w zamglone baranie oczy spoglądające na niego z parującego stołówkowego talerza z niezapomnianym niebieskim nadrukiem FWP Fundusz Wczasów Pracowniczych.

Stojana już miał, mocnego, magnetyzującego, namagnetyzowanego, namagnesowanego ręczne przez przodujące armeńskie magnetyzerki. Teraz Barbarian borykał się z  problemami Wirnika. Chciał stworzyć Wirnik, który kręcąc się z prędkością bliską prędkości światła poprzez odpowiednią przekładnię będzie napędzać dynamo dwa razy szybciej. Dwa razy szybciej od prędkości światła. Tak, obliczenia są ścisłe, nie mógł się mylić. Dziwił się czemu na tak proste rozwiązanie nie wpadli utytułowani naukowcy Zachodu. Ale tak to właśnie jest z rozwiązaniami najprostszymi, gdy się je już zastosuje, to stają się tak oczywiste, że znikają ze świata naszej wiedzy i zostają wchłonięte przez codzienną naszą wiarę, że jutro wstanie słońce i będzie nowy dzień. Wielka Przekładnia zwiększy prędkość o połowę, ale Barbarian nie potrafił przewidzieć co stanie się z Dynamem, które przy dwukrotnej szybkości światła może Transfigurować się w Czystą Energię, nie wiadomo jaki będzie wytwarzać prąd. Jaki drut to zniesie, przecież Ciśnienie tam będzie okrutne, zasępił się Barbarian. Stoliki wokół zaczęły się zapełniać robotnikami z drugiej zmiany.

-Ruchan! Darz Bór! Co słychać u naszego narodowego Konstruktora-Geniusza?

-Na wieki wieków! To był jego współpracownik Konstruktor-Przodowy Aszkenazy Parkopian, niejedną noc przy całkowaniu i potęgowaniu spędzili razem przy jednej desce kreślarskiej, niejeden też problem techniczny rozwiązali ku chwale swej małej ambitnej Armeńskiej Ojczyzny.

-Próbuję scałkować Wirnik, obawiam się, że kiedy włączymy Przekładnię, Dynamo może zniknąć na zawsze w Nadprzestrzeni, a nas posądzą o wynoszenie mienia narodowego z terenu budowy i resztę życia spędzimy wyciągając pierwiastki w więzieniu.

-Musimy jeszcze raz rozwiązać sprawę drutu wirnikowego, Nadprzewodnictwa i Wielkiego Ciśnienia.

Ale Parkopian pochłonięty był już pochłanianiem olbrzymiej porcji baraniej trzustki. Ruchan wstał od stołu i odniósł swój pusty talerz do okienka na brudne naczynia, wyszedł ze stołówki na teren zapory. A trwała tam gorączkowa praca nad ukończeniem budowy przed terminem, w ramach pięcioletniego planu elektryfikacji całego kraju. Ruchan ogarnął wzrokiem te ludzkie mrowie , które pracowało jak jeden organizm dążąc do  szczytnego celu. Tam gdzieś, naród cały oczekiwał na ukończenie ich wspólnego trudu. Przyniosą im światło, do lamusa odejdzie naftowa lampa i kaganek wypełniony baranim łojem zaledwie rozpraszający mrok zacofania. Armenia czekała na prąd, wioski, do których nie doprowadzono jeszcze trakcji elektrycznej zaopatrywały się w najnowsze zdobycze techniki, pralki i lodówki, elektryczne abażury czekały tylko by rozbłysnąć magiczną elektrycznością, a odkurzacze miały oczyścić starodawne kobierce.

Ruchan miał świadomość odpowiedzialności, jaka w imieniu całej Armenii na nim spoczywała, dzięki niemu i jego projektom stopa dopływu prądu na jednego statystycznego mieszkańca mogła niebotycznie wzrosnąć i pchnąć Armenię w dwudziesty pierwszy wiek na czele peletonu najbardziej zelektryfikowanych państw świata. To dzięki jego badaniom nad wysokim ciśnieniem i niskimi temperaturami, Nadprzewodnictwem i Bezoporem, jak nazwał możliwość braku strat w przesyłaniu i wytwarzaniu prądu, otworzyła się możliwość nowych perspektyw dla rozwoju Armenii.

Tymczasem na budowie setki robotników w tradycyjnych narodowych kufajkach trudziło się w znoju i błocie. Jak na egipskich malowidłach grupy kilkudziesięciu ludzi ciągnęło wielki blok betonu, naprężając liny i swoje mięśnie. Wszystko się zmieni, gdy w życie naszego narodu wejdzie elektryczność, maszyny przejmą najcięższe prace, a ludzie nie będą już pracować ponad swoje siły.

Ruchan dyskretnie obejrzał się za przejeżdżającym walcem. Podniecały go maszyny wszelkiego rodzaju, ileż to razy w zapamiętaniu gładził kolbę wiertarki udarowej o mocy 500 Watt. Na widok spychacza albo koparki niezauważalnie zwalniał kroku, by dłużej obcować z widokiem maszyny. Zakładowy lekarz skierował go na specjalistyczne badania, podejrzewając szczególną abberację seksualną, Ruchana podniecała Moc, Smary i Spaliny. Nic na to nie mógł poradzić, że czuł to co czuł. Był natural born inżynier. Maszyny były upostaciowaną Mocą, jedna koparka mogła wykopać w ciągu jednej dniówki tyle ziemi, co setki robotników, co znaczył trud jednego człowieka w porównaniu do możliwości takiej maszyny. A taki spychacz? Ile on może zepchnąć, odpowiednio duża maszyna dokonać może spychu góry całej, Ruchan marzył potajemnie, o tym by zostać człowiekiem-spychaczem, spychać wszystkie ludzkie kłopoty, wszystko wyrównać, na płasko i wygodnie, komfortowo, bez nierówności. Tak on, Ruchan Barbarian, Superbohater Spy-chacz Szpieg Człowieczy w świecie Maszyn, na razie wszystko spychał do podświadomości, miał tam głęboki dół, bez dna. Się wydawało, że umieścić tam można wszystkie wynaturzenia świata. Nawet jego pociąg, także seksualny, do maszyn[18].

Ruchan był prawdziwym, zdeklarowanym, choć nieświadomym futurystą. Radzieckie konstrukcje były kanciaste, zimne, niestarannie wykończone, gruboskórne, nie miały prawie żadnych krągłości, a nawet jeśli miały to nieśmiałe i nie tam gdzie trzeba. Ruchan czasami, w ukryciu oglądał zachodnie zakazane w Armenii magazyny z nieskromnymi maszynami, japońskie obrabiarki wielofunkcyjne, kolorowe tokarki i frezarki, podniecały go nawet kalkulatory, których zabytkowe klawisze przyciskał w wyobraźni. Niewinne łożyska wydawały mu się wyzywające w blasku swoich kulek i smaru.

Ale na bok słabostki, trzeba ruszyć z posad bryłę ziemi, uruchomić jedyny w swoim rodzaju elektromagnes nadświetlny gigant przesławny. Po pracy wracał do domu. Wypełniała go duma po dobrze spełnionym obowiązku wobec kraju i świata całego, szedł po spękanym chodniku starając się omijać popękane płyty. To była nienazwana gra, w którą bawił się od dziecka. Ale teraz doszła do tego nowa wersja zabawy, udoskonalona,  teraz nie tylko, że musiał omijać spękane płyty, to jeszcze miał odczytywać z nich komunikaty pisane runami. Oczywiście, większość z nich była bez większego znaczenia, jak na przykład: Wejrzyj w serce, Gott mit uns, albo tradycyjne pozdrowienie armeńskie Darz bór, swoją drogą, skąd wśród robotników z Miejskiego Zarządu Dróg i Mostów tak wielu potomków wikingów, i ta literacka znajomość runów. Ale Ruchana nic nie zsuwało z pantałyku, w końcu to on Spychał, dlaczego jakieś bzdury pisane po chodnikach pismem runicznym miałyby robić na nim jakieś szczególne wrażenie. Ale pewnego dnia, tuż pod swoim domem na chodniku przeczytał; Stojan, Wir, Przełóż. To było jak objawienie, Ruchana olśniło, pojawiło się rozwiązanie Nadprzewodnictwa Elektrycznego i Bezoporu. Bang.

Ruchan podobnie rozwiązał swoje skomplikowane życie erotyczne, ożenił się z traktorzystką. To był ruch, który ukierunkował jego zmechanizowane popędy płciowe.

 Ruchanka Walerian brygadzistka z zastępu młodych komsomołek pracowała na budowie zapory już miesiąc, gdy zauważyła młodego mężczyznę, który nieruchomym wzrokiem pożerał ją, gdy w swojej koparce sterowała olbrzymią stalową łyżką. Muszę ją mieć, tako dopomóż mi Bóg, ale nawet On nie wiedział, czy Ruchanowi chodzi o komsomołkę, czy też o apetyczna koparkę.

-Darz bór.

-Tako wam inżynierze, górnik i hutnik idą w parze, a za nimi kolejarze.

-Jak idzie robota?, czy wykopki postępują planowo?

-A jakże naści mi uże nakopali całe morze ziemi i skałów, Kto mo brzuch duży, na dole stchórzy, kto mo mały brzuch, ten na dole zuch[19]

-Tak trzymać komsomołko, a jakże wam na imię?

-Ruchanka Walerian -poprawiła się Waleriana.

-A ja Ruchan, Ruchan Barbarian -dokończył oficjalnie.

-Pasuje panu inżynierze -zalotnie opuściła wzrok.

A on pieścił wzrokiem jej komsomolskie ciało z natężeniem z jakim silny prąd przepływa przez opornik, Ruchan był tak samo rozgrzany. Teraz jak na dłoni widział czego mu brakowało w koparkach i spychaczach, te krągłości, ciepło w odpowiednich miejscach, prawdziwa skóra a nie skaj, derma i plastik, to może być prawdziwa miłość.

-Sie niech panoczek inżynier rozgości, sie siendzie koło onej- Ruchanka była gościnna jak wszystkie komsomołki być powinny.

Ruchan usiadł koło traktorzystki na fotelu operatora koparki, który był tak szeroki, by nawet statystycznie najbardziej rozbudowany w siedzeniu Ormianin mógł wygodnie siedzieć. Ruchan poczuł dumę narodową, Armeński wysiłek naukowy szedł w dobrym kierunku. Dotykali się udami, ale na tyle delikatnie by nie czuć dyskomfortu , a jedynie narastające obce ciepło. Komsomołka dyszała gwałtownie, para wydobywała się z jej ust, w mroźnym powietrzu wyglądała jak parowóz pod parą. Ruchanowi potwardniało w inżynierskich majtkach, tak nie czuł się nawet na międzynarodowej wystawie maszyn górniczych.

Ruchanka musiała czuć to samo, ale na zwyczajne robotnicze podniecenie nasuwał się jeszcze obowiązek posłuszeństwa wobec wyższej kadry kierowniczej , tako było już i w przedszkolu, tako i w komsomole tako  i tera na budowie. Tako, zapako, nastąp się, słowo się rzekło, kobyłka u płotu, wykrzykiwała w podnieceniu rozsuwając kufajkę, pod którą miała tylko watowany biustonosz chroniący jej pagórki przed porannym mrozem, który często gościł tu, w górach Armenii.

                                                S   A   T   O   R

                                                A   R   E   P   O
                                                T   E   N   E   T
                                                O   P   E   R   A
                                                R   O   T   A   S

co znaczy: Siewca Arepo trzyma z trudem koła.

Inżynier Ruchan niecierpliwie odkrył jej piersi i gwałtownie zaczął manipulować jej sutkami, intuicyjnie wiedział, że ta maszyna też ma swoje kontrolery. To było jak szyfr sejfu, lewy trzy razy w prawo, prawy dwa razy w lewo, dwa naciśnięcia i otworzyła mu się całkowicie. Tako zdobył serce swojej Ruchanki w kabinie stalowej koparki.

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:
TA TEORIA JEST CHŁODNA
I dostarcza wyjaśnienia dla wszelkiego życia na Ziemi
Wszystkie organizmy produkują
WIĘCEJ POTOMKÓW
niż
może przetrwać.

Czegoś takiego jeszcze nie widział; wielkie łopaty Wirnika jak dachy domów rozrzucone, postacie ludzkie na tle takiego ogromu nieproporcjonalnie malutkie, nieznaczące, a przecież to człowiek stworzył ten Ogrom co teraz tak go przerasta, co teraz tak nad nim góruje.   Człowiek-stwórca nieznaczny przy swoim stworzeniu, tako i Bóg-stworzyciel się skrywa przed swoim stworzeniem, które tak pyszni się swoim istnieniem. Tak i Wirnik aż błyszczał i prężył w bezruchu przepełniony dumą z tego, że jest, że jest taki Ogromny, że w cieniu jego, jego Stwórca zmalał, zniknął zupełnie. Ten blask nowego istnienia, jeszcze pełnego, jeszcze nieświadomego nieuniknionych porażek, i wszystkiego tego co dane zostanie a potem zabrane, by poniewierać się w piekle przywiązania. Patrz Pan co też taka maszyna se nie myśli, a i tak skończy na złomowisku –  Barbarian  przejrzał Wirnika, ale tylko on ukochał sobie maszyny.

W gigantycznej hali, Wirnik, Korbowód, Przekładnia i Dynamo czekało na Ruch.

Ruchan w skupieniu pocierał sobie czoło, chcąc przyśpieszyć nieco procesy mózgowe, które ze względu na panujące w hali zimno mogły zachodzić nieco wolniej. Nawet dla Barbariana skomplikowane współzależności pomiędzy Wirnikiem, Korbowodem i pozostałymi częściami, które razem tworzą całość były niepojęte, jakby magiczne. Bo każden z osobna narysowan był na jego desce kreślarskiej, przy pomocy suwmiarki i Parkopiana, każden rozłożon był na kreski najprostsze zamysły najczystsze. Prostota, jasnota, niemagia, fizyka. Kreska ołówczana, w drut przyobleczona, przyspawana i nawinięta, ześrubowana.

A Części w Całości się składają, najprostsze śrubki jako rakiety latają, sławiąc imię Konstruktora, Człowieka, co mocarnym ramieniem gwiazd sięga, o Księżyc się opiera, a Słońce w dłoni zamyka, jak muchę niesforną. Całości nie tylko są częściami,  z nich się składają, a samo złożenie, inteligentne złożenie wprowadza do części coś innego, coś więcej, ideę, myśl, która przenikając części wprowadza w nie ład, kosmiczną konstrukcję. Połączenie obcych sobie początkowo części w inteligentną Całość to holistyczna inżynieria demiurgiczna, zwrot ku zobaczeniu wszechświata jako olbrzymiego pojazdu kosmicznego, który gdzieś mknie w nicości do nicości, a wszystkie systemy działają.

Mrówki mrowiska stanowią, groby w cmentarze ułożą, kółka zębate w zegarkach się kręcą, z narodów ludziki są dumne, pięć palców dłoń porusza. Nawet jeśli biznesmen nie płaci okupu, palce do rodziny będą słać oprawcy, a w końcu wypłaci resztę gotówki. Dłonią ciepłą. Bez palca. Bez serc to szkieletów ludy.

Nagle Buch, para w Ruch,  i toczyć się począł z mozołem, najpierw powoli, jakby z oporem{WD40}potem, wciąż szybciej i szybciej przyśpieszając bez końca.  I Wirnik wyć zaczął w zapamiętaniu zmysłowym, jęcząc w orgazmie, tanecznym transie bez końca, wirował a jakby spoczywał zakręcony w bezruchu, bo szybkość zatarła wrażenie szybkości. W łożyskach pomruk wydawał głęboki, a wielkie żeliwne żebra odprowadzanym gorącem dymiły.

Drżał cały w beton osadzon, śrubami przykręcon, jako Prometej potężny, co wyzwolić Człowieka próbował, przez bogów w Kaukaz uwięzion. Ruszyła maszyna a pot z niego spływa.

 I stało się światło, a raczej; i począł się prąd zmienny, a na początku była fala.

Takie pytanie nurtowało Ruchana. W poszukiwaniu arche, Wszechpoczątku nasz dzielny inżynier sam zaczął drgać, oscylować, Ormianin czy Armeńczyk, a może Aramejczyk? Wszystko choć wydaje się trwałe jako ziemia pod stopami, faluje i drga w podnieceniu i obawie przed swoim zanikiem. Jako istnienie stoimy przed przepaścią nieistnienia, w której nas nie będzie, i tak drżeć całość zaczyna. Wszystko ma naturę fali, jedyną różnicą jest oscylacja, częstotliwość drgania, i ziemia zachwieje się raz w ciągu lat tysiąca, a liść drży na wietrze częściej niż ludzkie serce zahartowane w przeciwnościach losu. Kiedy jest nam dobrze chcielibyśmy powstrzymać nieuniknione przeciwieństwo, które narasta, gdzieś tam w cieniu istniejącego, by kiedyś, nagle, zastąpić to, co jeszcze przed chwilą chełpiło się swoim trwałym istnieniem. Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr, kto daje i odbiera ten się w piekle poniewiera. To co było, teraz zanika, przeradza się w swoje przeciwieństwo, w milczeniu usuwa się w cień nieistnienia, by tam rosnąć w siłę i wrócić, by znów pojawić się na scenie.

Siedząc na plaży wielokrotnie rozmyślał nad naturą fal, obserwował ich krótkie a jednocześnie wieczne żywoty. Często na horyzoncie pojawiała się obiecująca fala, odpowiednio duża, spieniona, wyrazista, godny przedmiot uwagi. Po paru sekundach uwagi  fala wydawała się już odmienna od innych, obserwator obdarzył jej krótki żywot cechami własnego życia, pamiętał jej narodziny, pamiętał jak była malutka, pamiętał jej wzrost, potęgę, i wreszcie widział nieunikniony upadek, którego niby nic nie zapowiadało. Miała przed sobą własny falowy żywot, w swojej falowości odpowiednio długi, by wypełnić falowe przeznaczenie. Urosnąć, czas jakiś płynąć z wysoko postawioną, spienioną grzywą, na świat i chmury patrzeć w uniesieniu, a potem upaść. A wydawała się taka potężna. Skończyła jako wszystkie fale w zapomnieniu, bo pamięta się ich naturę a nie pojedyncze istnienia, tako mamy do czynienia z falami. Pamiętamy morze, które wiecznie faluje, które raz jest prawie spokojne, i tylko nieznaczny, prawie niewidocznie obmywany przez wodę piasek pozwala zobaczyć, że gdzieś tam w głębinach uśpiony jest potężny żywioł. I następnego dnia zmienia się nie do poznania, wyje i parska od nadmiaru mocy, a fale ciska o ląd je rozbijając jakby chciało roztrzaskać stabilną strukturę lądu. Żywioł wody jest mocą samą, płynną energią, nic w niej stałego nie uchwycisz bo przeleje się między palcami i wróci do źródła. A ktoś tym miota w szale dzikim, pieni i wiry gotuje  oszalałe, raz ciągnie w dół, raz wyrzuca w chmury, nie dziw się, że musi czasem odpocząć. Ale co wy do kurwy nędzy wiecie o morzu ? Co wiecie o życiu wewnętrznym fali, która pchana do przodu siłą niezwykłą, wściekle rozbija się o brzeg nieruchomy, jeszcze w uderzeniu pewna o mocy swojej niezwykłej, która roztrzaska niewzruszoną stałość lądu, skruszy go i w końcu zabierze do morza. A moc spieniwszy parę wodną, w huku rzuciwszy się na piasek wilgotny, w końcu traci dziką swą moc, łagodnieje, dociera do punktu swego szczytowego, pobija rekord liźnięcia piasku, a potem powoli, jakby z oporem cofa się z powrotem, jak niepyszna, jak wróg pokonany, co uznać musiał przewagę obrony. I tak fala spływa powoli do morza otchłani, by wesprzeć siły kolejnej fali wiecznego najeźdźcy. I pisze na piasku swe losy, swe chwały sekundy, gdy mocą przebrana wydrzeć stałość lądu usiłowała.

Szybkość podświetlną wskazywać zaczęła tarcza prędkościomierza czerwona, gdy Ruchan przełączył wajchę Wielkiej Przekładni, która zwiększyć miała tę prędkość niezwykłą podwajając ją w proporcji geometrycznej. I nagle cichnąć zaczęły odgłosy hali fabrycznej, wrzawa robotników w napięciu obserwujących rozruch Wielkiego Elektro-Madnesa. I przyciemniało tak jakby i oddaliło, a wszystko zaczęło dziać się wolniej i wolniej, jak na zwolnionym filmie. Ruchan z niedowierzaniem patrzył na swoją dłoń, która jak rakieta pokonywała kosmiczną odległość do spoconego czoła. Nad głową pękła żarówka, która nie wytrzymała tego napięcia. Widział teraz wszystkie fazy każdego zjawiska, które wcześniej jego zmysły ujmowały jako jeden fakt. Zanim żarówka zgasła na zawsze, Ruchan swoimi Nadzmysłami zobaczył moment, kiedy rozżarzony drucik żarówki rozbłysł mocniej, najmocniej w swoim krótkim istnieniu, rozpalon mocą prądu zmiennego nieznośną, a żar wypełnił próżnię żarówki wewnętrzną. Najpierw jakby kto w pył dmuchnął, potem zadrżała delikatna skorupka, i rozpadło się szkło na tysiąc drobinek, które powoli wirowały w powietrzu oddalając się od centrum katastrofy, gdzie płomień przez ułamek sekundy spalił wolframowe serce żarówki.  Wirujące błyszczące okruchy opadły szklanym deszczem na podłogę hali wydając zastanawiająco cichy odgłos, jak po tak wielkiej zagładzie, Początku i Końcu w miniaturze, jako było na początku, Teraz i Zawsze. I echem tysięcznym odbiło się to od ścian hali, a jedna powierzchnia odbijała to tej co naprzeciwko, a szeptem to innym, po bokach. Tak rodzi się pogłos, co zmienia pierwotny dźwięk, surowy w swoim przekazie, jednorodny i bez ogródek.

Tak, nie, chyba, może. Ale co wy do kurwy nędzy wiecie o morzu? Tak ściany mówią niewłasnymi głosami, jedno wzmacniając, drugie tłumiąc skutecznie, i znowu jesteśmy w dźwiękowych falach zanurzeni, które mówią podobnie a jednak inaczej. Jedna śpiewnie, wysoko, druga huczy nisko, basowo, a razem unisono, masz głosów tysiące, chóry niebieskie, chóry potępione, i te jeszcze nienarodzone, syren zwodzenia, morskie manowce. A Ruchan słyszał wszystkie głosy i pogłosy, naraz. Tak w głowie tysiącem odbijał się krzyk : Wali się! Pali się! Ratuj się, kto może! Boże! Nosze, potrzebne nosze! Echo, Echo Teleecho Tu Orbita Telewizja Młodych Kosmonautów.

Ruchan ze spokojnym zaciekawieniem patrzył na miotających się w panice ludzi, to było jak oglądanie zwolnionej powtórki finiszu biegu bogów olimpijskich. Sztuka hellenistyczna odkryła piękno i wieczność chwili. Zintensyfikowanej chwili. Chwili grozy, tryumfu, ekstazy, wysiłku, napięcia, wykręconych ust, rąk, rozwianych włosów, rozrzuconych ramion, wykrzywionych, rozrzuconych palców? Widział ich skamieniałych w biegu do wyjścia, w nieruchomej ucieczce, w zamarłej aureoli kropelek potu. Z lubością obserwował tę chwilę, która rozciągnęła się w wieczność, pozwalając na siebie bezwstydnie patrzeć, bo ma świadomość własnego podniecającego piękna, które ledwie przykryte jest prześwitującą tkaniną codzienności.

I nastał Bezczas, Bezruch, a Bezduszne przedmioty codziennego zamętu  głos otrzymały.

-Karku nadstawiam, tyłki ich łaskawe dźwigam i obwąchuję codziennie-spokojnie mówi  Krzesło Rozważne.

-A na mnie rodzą się one i umierają, kopulują i odpoczywają. Śpią w zgodzie, stuleni miłośnie albo w bolesny kłębek zwinięci, próbują zasnąć samotnie- skrzypi Tapczan Łoże.

-A we mnie wpatrują się długo, z niedowierzaniem, jakby nie wiedzieli, kto to przecie najpiękniejszy jest na świecie – Lustereczko Rzecze.

-A we mnie wpatrują się długo, z oczekiwaniem, a potem z drżeniem serca słuchają – szepcze Telefonu Słuchawka.

-Na mnie łokcie wspierają  gdy  usiąść, zjeść, dłońmi gładzą i głowę pokornie schylają, bijąc pokłon codzienny – mruczy Stół Czworonóg.

-A na mnie siadają i ulgi oczekują, gazy, stolec i mocz oddając, codzienne dary losu, ofiary dziękczynne, jelit modlitwa, Wypróżnienie – wydusiła spod przymkniętej deski Muszla Klozetowa.

-A do mnie z ulgą wchodzą, gdy zalatywać od nich zaczyna, by brud zmyć z siebie i czystym wrócić do świata –  Wanna Czysta się odzywa.

-Do mnie ciasta słodkie wkładają, kurczaki pieką złociste, a czasem niektóry i głowę swoją kłopotami nadziewaną ułoży – syczy Piekarnik Gazowy.

-A mnie cały czas dotykają a ja nie wiem poco?- Piska Myszka.

ekran i studnia
na ekranie-chmury-morze
dwa okręty
na dnie zielonej studni
rusza się akumulator
elektryczny tańczący
propeler
elektro-maszyny
elektro-światy
elektro-trup
zgalwanizowany manekin
szumi propeler
olbrzymim magnesem
przyciąga zgalwanizowane
manekiny trupy
wszyscy zapadają się pod ziemię[20]

Teraz się widział naoliwiona nie jego skóra, bicepsy drżały przy każdym docisku laptopa. Tako Ja Wiking Ruchan Barbarian wyrucham wszystko. Pieprzyć wszystko. Wyruchać mnogo. Barbarzyńsko.

I tak coraz częściej Ruchan tracił poczucie armeńskiej rzeczywistości, w swoim skandynawskim micie wymachiwał ormiańskim kilofem z poczuciem, że jest to młot Thora, który zapewnia mu posłuch na budowie. Zaczął zachowywać się nieco dziwnie, na budowie gdzie wszyscy ubierali się w luksusowe oryginalne kufajki armeńskie, on Ruchan Barbarian tocząc wściekłe spojrzenia nosił się odziany w skórzane wdzianko kowala, które nabył gdzieś na wiejskim jarmarku, myśląc , że jest w Walhalli. Kiedyś był tylko Barbarianem, potem był barbarzyński teraz był Barbarzyńcą, Ruchanem Barbarzyńcą, Niszczycielem Przeciwności, wykuwającym sobie dobry los za pomocą młota.

Tak teraz rozumiał filozofię uniwersytecką, a nawet zapuścił sumiaste wąsy, a rozkazy na budowie wydawał pismem runicznym.Ale za to Ruchanka była tym wszystkim oczarowana, bo też Ruchan stał się prawdziwym skandynawskim Ogierem z Walhalii. Ruchał .Ruchał aż się z niej kurzyło, a jej oczy zaszły bielmem rozkoszy i nigdy więcej nie widziała Ruchana Barbariana z jego wątłą inżynierską posturą, teraz był tylko Barbarzyńca ze swoim Młotem Stojanem. Teraz dopiero wiedziała kim jest romanticzny Młotkowy z nagrań pewnego egzoticznego zespołu. A do roboty przychodziła rozmarzona, rozwalhalniona, tako robił jej Ruchan. As.

Różnymi i dziwnymi sposobami poszukiwał Ruchan mądrości.

Dzieci jeszcze nic nie wiedzą, dlatego często na ich twarzach gości boski gość -uśmiech. Z upływem lat uśmiech staje się coraz bardziej nieśmiały blady, niewyraźny, aż wreszcie całkowicie zanika, a my widzimy w lustrze jego niewyraźny cień, który gdzieś tam błąka się w zapomnieniu ust. Dziecko ma pełną duszę, nie naruszoną niefortunną wiedzą, która dorosłym przynosi ból. Dzieci jeszcze nie poznały śmierci, która dziurawi duszę, pozostawiąc powiększający się obszar królestwa cieni. Początkowo dorośli chcąc chronić swoje pociechy przed niebudującą prawdą utajniają fakt śmierci, przy dzieciach o niej mówi sie ciszej, jakby zdawkowo, półsłowem. Śmierć w nowoczesnej kulturze jest personą non grata, wykluczoną z pełnoprawnego obcowania z żywymi. Ona im tylko psuje dobry humor i samozadowolenie, bez niej wszystko byłoby lepsze. Się o niej nie mówi,  usuwa się ją w cień egzystencji, którym jest. Jak zwykle zachowujemy się tak, jakby to o czym się nie mówi nie istniało, kultywujemy prehistoryczny rytuał Tabu, jedynie współczesna kultura z mediami – jej bronią masowego rażenia pozwala na skuteczniejszą możliwość zapomnienia o śmierci. W kolorowych brukowcach jest miejsce jedynie na cudzą śmierć, na śmierć, która nas nigdy nie dotknie, która zawsze dotyka Innego, Obcego, nigdy nie Nas lub Bliskiego. Ale nie tak łatwo przed nią uciec, co jakiś czas płacimy daninę za nieświadomość w jakiej wolimy żyć. Z każdą śmiercią nieograniczony kredyt zaufania jakim dziecko obdarza życie, topnieje. Pierwsze doświadczenia śmierci opłacamy torsjami, później z pozoru przyjmujemy to spokojniej, ale to już śmierć sama zaanektowała fragmenty naszej duszy, już pogodziliśmy się z nieuchronnością, dostaliśmy rezerwację na przelot do krainy przodków i tylko czekamy na naszą rezerwację. I tak stopniowo, niepostrzeżenie świadomość śmierci zawłaszcza coraz większe pole świadomości, krok po kroku przybliżamy się do kraju przed którym wzdraga się nasze serce.

Odcięta głowa zmieniła ton i gwarę. Oto co powiedziała:

-Ależ tak i myśli ci to Twój Bóg Ból, Bóg Właściwy Nienazwany Bolesny.

-Jaka jest technika wymuszania na Bogu tego co wydaje się nam teraz potrzebne.

-Ale Ten Nienazwany może stosować nieludzkie techniki mnemotechniczne zabójcze, może ani taki dobry, a może ma Bogów cudzych nad sobą.

-I tak wtedy gdy nie masz nikogo to On też cię zawiedzie, chce cię doświadczyć, zahartować, a może i w tyglu życia wypróbować, z tego może być złoto lub popiół.

-A raczej spopielone zostanie serce Twoje, bo to skarb Twój gdzie serce Twoje!

 Oto Straszliwa SKALA TORINO   

Biała Strefa - Prawdopodobieństwo kolizji jest zerowe, ponieważ ciało niebieski takie jak meteoryt niewielkich rozmiarów całkowicie spali się w atmosferze ziemi.

Zielona Strefa - Kolizje całkowicie normalne, niewielkich rozmiarów meteory codziennie spadają na ziemię nie wyrządzając żadnych szkód.

Żółta Strefa - Kolizje regionalne, z możliwością ich zlokalizowania.              

Pomarańczowa Strefa - Kolizja pewna z możliwością określenia do dekady, konieczna interwencja rządu.                                   

Możliwa ale jeszcze niepewna globalna katastrofa, międzynarodowy wariant interwencji.  

Pewna Kolizja -  Katastrofa która występuje raz na tysiąc lat, może spowodować gigantyczne tsunami.

Globalna katastrofa średnio raz na 10000 lat i na pewno raz na 100000 lat.

Czerwona Strefa - Katastrofa raz na 100000 lat objawiająca się klimatyczną katastrofą i końcem dla cywilizacji. Oto ona nadchodzi straszliwa skala torino strefa czerwona jak amen w pacierzu.

Teraz przepowiem Ci Ruchanie los Twój Bohaterski. Masz uratować tą ziemię biedną. Wędruj tam gdzie wschodzi słońce, tam żółte karły spotkasz a i dziwów co niemiara, tam stworzysz Elektro-Madnes co ruszy z posad świat i zmieni jego tor i los. Ruszaj Ruchaj

Otóż wiedzieć musisz mój Ruchanie, że niewielka grupa chińskich inżynierów-samobójców, którzy przenieśli się do przyszłości za pomocą czarnych worków na śmieci założonych na głowy[21] przekonała się na własne oczy, jak straszliwa przyszłość czeka  naszą poczciwą Ziemię. Ci nieustraszeni inżynierowie, którzy dla celów badawczych opuścili naszą czasoprzestrzeń ostrzegają nas przed grożącą Ziemi Wielką Kolizją, która wszystko zniszczy. Jedynym ratunkiem jest niewielka zmiana trajektorii Ziemskiego lotu.

Wywoła ją Elektro-Madnes, który wpłynie na jądro Ziemii i zmieni o parę centymetrów jej położenie. Przez setki lat, ta mała różnica zmieni się w setki tysięcy kilometrów, i w końcu odlecimy na naszym macierzystym statku kosmicznym w otwarty kosmos, a nie będziemy dalej tkwili na jego peryferiach, uwiązani do pobocza galaktyki. Tako mówi Hermaszewski. A tako mówi Engels: Magnes Dodatni i ujemny. Można zamienić ze sobą te nazwy, w elek­tryczności itd.; podobnie z północą i południem. Można odwrócić nazwy, zmienić odpowiednio pozostałą terminologię i wszystko pozostanie słuszne. Będziemy wówczas nazywali zachód — wscho­dem, a wschód — zachodem. Słońce będzie wschodziło na zachodzie, planety obracać się będą ze wschodu na zachód itd.; zmienią się przy tym tylko nazwy. Co więcej, w fizyce biegunem północnym magnesu nazywamy, właściwie rzecz biorąc, jego biegun południo­wy, biegun przyciągany przez biegun północny magnetyzmu ziem­skiego, i to nic nam nie przeszkadza.

Ruchan Barbarian powoli odzyskiwał świadomość. Najpierw zdał sobie sprawę z światła, stał się go świadomy. Potem zaczęły dochodzić do  niego kształty zatarte, dźwięki niejasne. W całkowitej ciszy nieznośne stawały się rytualne wręcz odgłosy. Gdzieś tam ktoś pokasływał, gdzieś tam ktoś spuścił wodę, potrzaskiwały naczynia kuchenne, a dzwonki podczas obchodu lekarzy były przerażejące. W nocy monotonie, kapała z zepsutego kranu woda, ale nie na tyle rytmicznie by można było wpaść w trans i jej nie słyszeć. To jakby oszalały perkusista testował różne tempa metronomów. W końcu pewnego ranka całkiem przytomny obudził się w szpitalnym pokoju, na trójce. Było z nim trzech innych jeszcze pacjentów.

  -Pan panie Barbarian wrócił z dalekiej podróży.

  -Dokładniej mówiąc chyba z Walhalli.

-Co panom będę opowiadać, co widziałem to widziałem miód piłem i wąsy zapuściłem.

-Armeńczyk czy aramejczyk, a może Ormianin.

-Nas jest tu trzech nas tu jest.

-Aleksander jestem, Wielki  -grzecznie przedstawił się pan leżący pod drzwiami.

-A ja Komodus- powiedział pan spod okna.

-Bożydar Pynczev- powiedział pan spod okna.

Bożydar Pynczev był postawnym mężczyzną z sumiastymi wąsami, jego poorana zmarszczkami twarz mówiła za niego o jego wnętrzu,  on sam wyrył dziwne hieroglify we własnej skórze. Z wąsami było inaczej, Pynczev mocno wierzył w to, że podobnie jak koty mają w wąsach dodatkowy zmysł, mieszankę czuciowego z orientacyjnym tak i jego wąsy są telepatycznymi antenami, umożliwiającymi mu kontakt z rzeczywistościami niezmysłowymi.

Shanghai times

donosi o wybitnym osiągnięciu naszych chińskich naukowców, którym udało się dotrzeć na tamten świat, na razie nie ma z nimi kontaktu, ale odpowiednie instytuty starają się nawiązać z nimi łączność, poprzez naszych chińskich ludowych telepatów, i wróżów. W każdej chwili spodziewamy się uzyskać pełen obraz z tamtego świata, bowiem nasi naukowcy posiadają najnowszej generacji przodujący w świecie chiński sprzęt elektroniczny ; krótkofalówki, telefony komórkowe i przenośne kamery.. O wszystkim będziemy państwa informować.

 Shanghai times 

Nasi naukowcy są już na tamtym świecie.  Nasz redaktor próbował się z nimi skontaktować, Podobno przekazali WUWEI  Tako dla was jako i dla Chin całych mocarnych co wszystkim zaleją świat cały.

 New York Times

Zawiadamia swoich czytelników o zadziwiającym wyczynie Chińskich naukowców, którzy wybrali się na tamten świat, popełniając zbiorowe samobójstwo, poprzez uduszenie workami na śmiecie Chińska prasa nazywa to epokowym odkryciem w dziedzinie podróży ludzkich. Efektywne i efektowne, jak wszystko czym dziś zaskakują nas Chińczycy.

Cztery ubrane w khaki postacie błyskawicznie rozsupłało z dużego zawiniątka coś co się w nim szamotał. Jeszcze było oblepione taśmą na krokodyle , która jest najlepszym i najszybszym rozwiązaniem do takich celów. Na metalowej podłodze stanął na własnych nogach nie krokodyl lecz Bożydar Pynczev. Więzy zostały przecięte, opaska z oczu ściągnięta, Bożydar przejrzał na oczy.

-A to mi niespodzianka Shalom, a może Sieg Hail, Albo  Darz Bór Panie Barbarian- siedzący na ławie dla skoczków spadochronowych mężczyzna odezwał się spokojnym, a wręcz przyjaznym głosem, w kontrapunkcie dla scenerii, w której to powiedział.

Lecieli na pułapie około dziesięciu tysiąca metrów, na zewnątrz wojskowego samolotu transportowego panował arktyczny mróz i egipskie ciemności.

-Będziemy wszystko mówić jak na spowiedzi czy wolisz milczeć jak grób, w którym się szybko znajdziesz jak nie powiesz wszystkiego co wiesz.

Przez głowę Pynczeva przechodziły najrozmaitsze informacje, cztery razy trzy jest dwanaście, stolicą Mongolii jest Ułan-Bator a Okapi ma ciekawie prążki na ciele, królem zwierząt jest lew a krowa robi MU. Jego kompendium wiedzy było chaotyczne nie usystematyzowane mieszały się w nim zakres, głębokość, powierzchowność i zwykły zabobon. Tak to był egzamin, w którym strach mieszał szyki każdemu racjonaliści. Ale Bożydar Pynczev racjonalistą był tylko do pewnego pułapu, potem jego myśli szybowały w czystym eterze absurdu, z wyboru był tertulianistą, a sekta ta święciła teraz prawdziwy tryumf renesansu w sferach racjonalnych umysłów nauk ścisłych, Wierzę bo jest absurdalne i nie do pojęcia. Amen Omen i Hopsasa. Hen w opary absurdu.

-Gadaj aramejski bękarcie.

-Jam nie aramejczyk jam nie azer, jam jest bułgar z dziada pradziada.

-Bułgar to ty może i  jesteś bo twoje tak znaczy nie a twoje nie oznacza tak a może i na odwrót, u was aramejczyków na dwoje babka wróżyła i tak dalej.

-Shalom, shalom ja zawsze byłem po stronie starego testamentu, Stary Bóg Lepszejszy, Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy, nie ten młodzik, z pięknymi rozświetlonymi miłością oczami, co cuda robił, wszystkim wybaczał, a sam się na tym przejechał. Handlarzy powyrzucał ze Świątyni i jeszcze im kramy poprzewracał, wszystko się pomieszało same kłótnie i zgrzytanie zębami, a co mu mały handelek przeszkadzał, sie można zbawić, zabawić i zarobić jeszcze przy okazji, shalom, shalom jeden jest naród Wybrany przez Boga i tylko on zbawiony będzie, i w Raju rządzić będzie i tam to my urządzimy tym co nas prześladowali Szykany, Holocaust, PWR Piekło w Raju, NOK Niebiańskie Obozy Koncentracyjne, Sprawiedliwość Musi Być!!!

-Ty mi tu nie shalomuj, goju a może i geju kadzisz mi jakbym jakim Mojżeszem był, jestem Aaron Nora, kapitan Nora i faktycznie wiozę cię do ziemi obiecanej.

-Bierzecie mnie za kogoś innego, nie jestem Barbarian, jeno Bożydar Pynczev, Bułgar.

-Może do tego latający i pełen dopaminy? haha

-Bułgar jestem pełen strachu i spisek ten jest mi nie znany.

A Bożydar Pynczev spiski znał wszystkie te faktyczne oraz te mityczne, szpiegował je latami a sieć spisków świata tego pokrywała się z jego siecią neuronów. Wysunął on sugestię, że pagatu baziati to w rzeczywistości nie zwierzę­ta, lecz niedawno odkryci Pigmeje, których kulturę ostatnio badano; co najważniejsze, głosił, że rasa aryjska dopuszczała się czynów lubieżnych na niższych gatunkach, które pochodziły z wcześniejszej i całkowicie odrębnej gałęzi ewolucji zwierząt Pisma starożytnych, odkrycia nowej archeolo­gii i antropologii oraz pokaźne fragmenty Starego Testamentu miały po­twierdzać tę fatalną praktykę krzyżowania się ras. Pokaźna część artykułu poświęcona jest drobiazgowej egzegezie ksiąg: Mojżeszowych, Hioba, Eno-cha i Proroków, mającej wesprzeć tę hipotezę. Artykuł jest świadectwem zakończenia wstępnej fazy rozwoju neognostyckiej religii Lanza. Zidentyfi­kował źródła wszelkiego zła na świecie i odkrył autentyczne znaczenie Pisma Świętego. Według jego teologii upadek pierwszych ludzi oznaczał po prostu rasowy upadek Aryjczyków, którego powodem było nikczemne krzyżowanie się tej rasy z niższymi gatunkami zwierzęcymi. Następstwem owych stałych grzechów, zinstytucjonalizowanych później jako kulty sataniczne, było powstanie kilku ras mieszanych, które zagrażały właściwej i uświęconej władzy aryjskiej na całym świecie, a zwłaszcza na ziemiach niemieckich, gdzie rasa ta była najliczniejsza. Z taką definicją grzechu seksorasistowska gnoza oferowała wyjaśnienie wszelkich niedoli ludzkie kondycji, które zauważał we współczesnej Europie Środkowej.

W ciągu roku Pynczev opublikował podstawową wykładnię swojej dokt­ryny. Sam jej tytuł: Theozoologie oder die Kunde von den Sodoms-Afflingen und dem Gótter-Elektron (Teozoologia albo nauka o sodomskich małpoludach i o elektronie bogów, 1905), przekazuje esencję myśli Bożydara Pynczeva. Był to dziwny amalgamat wierzeń religijnych, zaczerpniętych z tradycyjnych źródeł judeochrześcijańskich, zmodyfikowanych jednak w świetle odkryć nowych nauk o życiu: stąd „teozoologia”. Książka powtarza ogólną tezę omówionego wyżej artykułu, umieszczając ją w rozszerzonej perspektywie interpretacji biblijnych, pochodzących ze Starego i Nowego Testamentu. Pierwsza część starała się zgłębić po­chodzenie i naturę Pigmejów. Cztery rozdziały, zatytułowane „Gaia” (ziemia), „Pege” (woda), „Pyr” (ogień) i „Aither” (powietrze), opisywa­ły królestwo szatańskie, przytaczając historię pierwszego Pigmeja, Adama, który spłodził rasę ludzi-zwierząt (Anthropozoa) *. Pynczev w celu stworzenia monomanicznego obrazu świata starożytnego, przyjął kryp-toschemat przekładu, gdzie słowa „ziemia”, „kamień”, „drewno”, „chleb”, „złoto”, „woda” i „powietrze” mają oznaczać „ludzi-zwierzęta”, podczas gdy czasowniki „nazywać”, „widzieć”, „wiedzieć” i „po­krywać” odnoszą się do kopulacji **. Według Pynczeva głównym dąże­niem epoki starożytnej okazało się wyhodowanie rasy „Sekspigmejów” (Buhlzwerge) dla zaspokojenia dewiacyjnej przyjemności seksual­nej.[22]

Już podczas lunchu w KFC zauważył trwające o mgnienie oka za długo utkwione w nim spojrzenie, i te tandetne, wyświechtane szpiegowskie przebranie, szary prochowiec spodnie w prążki i nieodłączny, wielozadaniowy parasol, co i przed słońcem uchroni, przed deszczem osłoni, zabić może a i odebrać telegraficzny przekaz z Centrali pozwoli. Ani chybi Sekspigmej wypisz, wymaluj.  No i okulary, które mogą kryć najnowsze osiągnięcia techniki a twarz czynią bezosobową, okularową, biurokratyczną oficjalną. Taki miły człowiek a jak zdejmie okulary to demon jaki w niego wstępuje, i już wyrywa paznokty, obdziera ze skóry i chce się wszystkiego dowiedzieć. A każdy swoje wie, i gdy tylko odpowiednio go przycisnąć wszystko wyśpiewać może, to co wie i nie wie, a także to co wiedzą i nie wiedzą inni , znajomi i nie znajomi. To tylko kwestia czasu i technik operacyjnych.

Idzie sobie spokojnie po ulicy trawi panierkę po kurczakach, wsiada do taksówki by dojechać do domu, zatrzaskuje drzwi i …otwiera oczy w samolocie do ziemi obiecanej. I jak tu nie dowierzać w nadzwyczajne umiejętności służb specjalnych Forza Mosad. Dobrze że nie nazywa się Eichman, albo lepiej Mengele, bo już byłby w piekle na razie tylko jest w czyśćcu.

Mieli tego gościa na oku od kilku tygodni , były przecieki, że współpracuje z chińskim wywiadem, a raczej z dziwnym pionem kontrwywiadu futurologicznego do spraw współpracy z zaświatami, specjalizacja nekroelektromechanika kosmiczna NEOMAKCHIN. Do czego to te chińczyki dojdą już teraz zatrudniają dzieci i starców, a jeszcze szukają taniej siły roboczej wśród zmarłych. Już od dawna wiadomo, że większość fabryk komputerów i innych hi-tec-ów jest obsługiwana przez specjalnie wytresowane szympanse, które za porcję banana pracują po kilkanaście godzin dziennie, panie i jak tu z nimi konkurować, co sie to porobiło, jerunie pietrunie. Takie bydle lubi banana i to mu wystarczy, a taki człowiek zawsze niezadowolony, to nie tego za mało, to za drogie, a pracy zawsze za dużo się im w głowach poprzewracało, nie są już takie niewinne jako te pracowite zwierzęta. A swoją drogą to kto to opowiadał o niebieskich ptakach co nie sieją a syte są zawsze i o lelijach, co to nie tkają a piękne są jako w sukniach bogatych? Nie to nie był nasz Łojciec Niebieski Sprawiedliwy, który każdemu daje tyle ile się człek naharuje a nic nowego pod słońcem.

 Bo los synów ludzkich jest taki, jak los zwierząt, jednaki jest los obojga. Jak one umierają, tak umierają tamci; A wszyscy mają to samo tchnienie. Człowiek nie ma żadnej przewagi nad zwierzęciem. Bo wszystko jest marnością. Wszystko idzie na jedno miejsce; wszystko powstało z prochu i wszystko znowu w proch się obraca. Niewesoło shalom do roboty trzeba rwać paznokty, cosik i powie nawet jakby miał nazmyślać. Jaka praca taka płaca a robić trza. MOSAD Masz Orać Sam Aż Dojrzeje by wyśpiewać wszystko, Możesz Opowiadać Sam Albo Dół.

Gaz hipnotyczny, facet błyskawicznie traci przytomność, szminki khaki, maskujący makijaż.

Błysnęła ciemna stal, oksydowana, by nie zwracać uwagi, takie drobiazgi są ważne, przez takie drobiazgi traci się życie, decyzje muszą być błyskawiczne i nieodwołalne, lepiej iść za ciosem i jakoś wyjść z opresji, niż gmatwać się w plątaninie pomysłów i ślepej uliczce braku decyzji. Jest czas na decyzje i jest czas na działanie. Podczas akcji trzeba działać błyskawicznie, nie ma czasu na wahanie. Trzask zamykanych drzwiczek auta, miękki ucisk ciała na tylnym fotelu, bez spojrzeń na siebie wskakują do tylnej części samochodu, jeden delikatnie ale bez sprzeciwów obezwładnia ofiarę, drugi w tym samym czasie, pryska jej w twarz hipnotyzer, jeszcze jedno mgliste, uciekające spojrzenie i bezwładne ciało opada na dno swych snów. Jedziemy, bez pisku opon, bez nerwówki, z rutyną, której się nabiera podczas nudnych treningów. Jest gorzej gdy któryś element zawodzi, tak jak jest drużyna A, zawsze musi być plan B, a nawet film kategorii C, nie mówiąc już o reszcie alfabetu.

Na lotnisku mamy pewne problemy, po hipnotyzerze i wstrzyknięciu odrętwiacza w kark, by uprowadzonemu nie zwisała bezwładnie głowa. Niestety mimo naszych usilnych starań, porwany bezwładnie zwisa, powłóczy nogami prowadzony między dwoma agentami. Jego styl poruszania się przypomina Jasia Fasolę w letargu. Celnicy są poruszeni, dopytują się, gdzie on zdołał tak się zaprawić.

Spodziewają się pieprznych anegdot i je dostają. Mamy całą opowieść skonstruowaną tylko dla ich uszu, o bogatym biznesmenie, który utracił był świadomość w objęciach pięknych kurew, w vipowskim burdelu dla wybranych. Dopytują się ile koki trzeba wciągnąć i ile trzeba tequilli, żeby tak się załatwić, jakie to były nogi co wydusiły z niego przytomność i czy były warte tej góry pieniędzy.

                                              Opowieść dla celników

Było dwadzieścia stopni mrozu, kiedy nasz szef Wova zwany Maserrati, z powodu upodobania do luksusu i rarytasu, wyrwał nas wszystkich na nocną przejażdżkę. Nas, to znaczy obstawę zwaną też Ochronką lub Przedszkolem. Pojechaliśmy na bogate przedmieścia Erevania, potocznie zwane Beverly Hill, i faktycznie podobne rezydencje, podobne samochody, wszystko to samo co w oryginale, tylko w mniejszej skali i na otoczonym terenie. Enklawa, a może getho dla bogaczy, którzy nie chcą widzieć ani też mieć nic wspólnego z otaczającą biedą nieodłącznym spadkiem po wyczerpującym kraj nieustannym dążeniu do komunizmu. To ta idea, to parcie ku czemuś co ze względu na naturę ludzką jest nieosiągalne, choć może szczytne, doprowadziła wszystkie kraje postkomunistyczne wprost w ramiona dziewiętnastowiecznej wersji kapitalizmu, gdzie garstka ma większość a większość nic. Tam gdzie kapitalizm miał czas na naturalny rozwój, garstka ma większość, ale większość ma za co żyć i pracować na to by nieroby miały za dużo. NEMA.AMEN. A teraz do rzeczy, czyli chodźmy do burdelu. I siedzimy jak zwykle w jednym boksie, osłonięci z trzech stron przed wzrokiem z innych stolików, tako robiom wszystkie grupy przestępcze ale i zawodowe. Zatem siedzimy i pijemy. Szefo pije najwięcej, ale i my nielicho mamy w czubie, jak się bawić to się bawić, szefo pozwala to i my dajemy po palnikach. Wszystko to gówno byle w bani grzało, co rusz ktoś pociąga w nochal, pył biały kosmiczny, najświeższy, i najczystszy. I z każdym wciągnięciem jakoby, trzeźwiejszy, chłodniejszy umysł, nosił człowiek w mózgu. To te zimne powietrze, co z pyłkami koki do półmózga przenika i mrozi uczucia, schładza problemy, czas ostudzi. A życie osłodzi. I., co to przynoszą. A wódkę zmarzniętą przynoszą i kręcą dupami śliczne kelnerki dla ogrzania tej mroźnej scenerii. A my rozparci na sofach jak basze mocarni, ćmimy amerykańskie papierosy z przemytu, i dzwonimy lodem w szklankach zroszonych. Ale przegląd dziewcząt trwa nadal, teraz czas na występy artystyczne, przy rurce, jak w amerykańskich filmach.

Go, go. Dalej, każda, ma nieco inny repertuar, inną oprawę muzyczną, inny rodzaj rozbierania. Niektóre są ostentacyjne, wulgarne, inne bardziej stonowane, imitujące zawstydzenie, dla jednych te, dla innych tamte są bardziej podniecające, wszystko zależy od klienta, a asortyment musi być możliwie szeroki, by zadowolić najbardziej wymagający gust. A tu przychodzą ci, którzy płacą i wymagają. Nasz klient, nasz pan.

I wygina się wężowo prężąc pośladki w udawanym podnieceniu, gładzi się po wewnętrznych stronach ud, raz po jednej , raz po drugiej stronie, delikatnie dotyka się, po tamtych wargach, nieśmiało liżąc paluszek, by ponownie delikatnie na koniuszek wniknąć do wilgotnego wnętrza, które, przy każdym przysiadzie, rozchyla się coraz mocniej, i lśni bezwstydną, czerwoną wilgocią. Odwraca się i wypina się do nas tyłem, najszerzej jak może demonstruje swoje walory, teraz wsuwa w siebie dwa palce a pozostałymi, w zapamiętaniu przesuwa po swoim sromie, plątając wilgotne już włosy. Trzymając nieruchomo palce, sama nadziewa się delikatnymi  ledwo, postrzegalnymi ruchami coraz głębiej i głębiej, aż prawie całą dłoń ma już w sobie, a rozwarte mokre wargi zachęcają by wejść.

Szefo wstaje i nagle pada nieprzytomny, trzy mikołajki i koniec bajki, tera my som na lotnisku, bo szefo ma leciec w interesach.

Celnicy są nieco rozczarowani puentą opowiastki, a raczej jej brakiem, ale czas goni i chodzi tylko o to by między nami i celnikami nawiązała się nić porozumienia. Teraz wystarczy im dać parę banknotów i po sprawie. Wszystkie metody dozwolone, przemoc ale i przekupstwo. Gdzie nie poradzi siła, tam można liczyć na chciwość tę odwieczną ludzką przywarę.

Dotachaliśmy go do samolotu,  bezwładna kukła zapięta pasami do fotela, i to to ma zmienić losy świata?

Co nieco nam powiedzieli o celu porwania. Ruchan Barbarian, znany armeński inżynier, kierujący wielką hydrobudową koło Erewania, przełomową inwestycją dla tego małego kraju. Prawdopodobnie pracuje z chińskim kontrwywiadem, w którego zainteresowaniach jest coś, co może zdecydować o globalnej przyszłości, o być albo nie być ludzkości. Z Chińczykami nigdy nie było żadnej współpracy, pod pozorem wschodniej uległości przeprowadzali swoje własne długoterminowe plany. Woda powoli drąży skałę, jej nieustępliwość kryje się pod maską uległości, jest niezauważalna, jujitsu wywiadu, gdzie przeciwnik ciśnie pociągnij, gdzie ciągnie popchnij, wykorzystaj siłę przeciwnika jak własny potencjał. Państwa zwane jako azjatyckie tygrysy kompilują zachodnią technologię i wykorzystując półdarmową siłę roboczą, wschodni fatalizm i przyzwyczajenie do tyranii stają się potęgami, prowadząc przy okazji własną politykę, której cel jest nam bliżej nieznany. Albo raczej , którego wolimy nie widzieć, bo celem każdej polityki zawsze jest dominacja, nawet jeśli jest ukryta pod płaszczykiem demokracji. A wschód ma odwieczną tendencję do dominacji, teraz okopał się i szykuje drugą fazę ekspansji. Oni są wbrew pozorom nieustępliwi, my na  Zachodzie gwałtowni, i tak ten jing jang polityki wiruje przez wieki historii.

To nie ja, zaszła jakaś pomyłka, nazywam się Pynczev nie Barbarian, jestem Bułgar, a nie Ormianin.

Baruch naraił tasówkę, gaz hipnotyczny i klient leci z nami do Tel-Awivu, teraz niech się z nim inne bawiom.

Patrzę w czarny sufit który wisi nade mną jak demon, jak wielki czarny punkt w którym jestem, który jest nade mną, ciąży nade mną,, w którym tkwię, który jest wszystkim, jak czerń która mnie otacza, i by znaleźć coś innego niż ciemność przykrywam się kołdrą pod którą jest jeszcze trochę ciemniej.


[1] Eklezjasta

[2]Karol Darwin Podróż na okręcie Beagle

[3] przysłowia śląskie

[4]  Nietzsche

[5] A.Fiedler Dywizjon 303

[6] przysłowie śląskie

[7] Eklezjasta

[8] Janina Antoniewicz Leśne obrazki 1960

[9] Mistrz Eckhart Traktaty

[10] ibidem

[11] przysłowie śląskie

[12] Eckhart Traktaty

[13] ibidem

[14] Eckhart Traktaty

[15] Eklezjasta

[16] C. Levi-Strauss Smutek tropików

[17] zagadki ludowe

[18] machinofilia,

[19] przysłowie górnicze

[20] T.Czyżewski Elektro-kino-aero-dramo

[21] Ta prosta metoda deprywacji sensorycznej pozwala przenosić się w zaświaty najekonomiczniej, Chińscy inżynierowie opracowali najtańsze i najmniejsze jednoosobowe statki kosmiczne, które nie wymagają żadnego paliwa…[żart ludowy] albo lodowy.

[22] Okultystyczne źródła nazizmu

Domher & Włodarczyk – Wielka księga marynatów (vol.4)
QR kod: Domher & Włodarczyk – Wielka księga marynatów (vol.4)