Co dała matka dziecku

Dziecko ma domek w pokoju między szafą a ścianą: bez drzwi i okien.
Zawsze jest otwarty, choć czasem trudno się do niego dostać.

W szafie mnóstwo bałaganu:
stare ubrania, torebki matki i cioci Władzi,
która zmarła kilka lat temu, ale przychodzi.
Dziecko czasem ją widzi, jak zagląda do szafy i wyjmuje niedużą torebkę.
Dziecko obserwuje najpierw cień, boi się tego cienia;
wychodzi szybko z pokoju i kładzie się w sypialni rodziców.
Wynurza głowę spod grubej kołdry, uszytej z myśli.
Kołdra jest ciepła, dziecko szybko się nagrzewa, poci, i równie szybko marznie.
Matka od czasu do czasu wyrywa je ze snu.
Matka widzi w nogach łóżka kruka. Matka krzyczy: kra! kra! kra!

Przez pokój przebiega stado pawi, gołębi, kanarków i kuropatw.
Dziecko z dystansem spogląda na pawie i ich dumę.
Najbardziej polubiło kuropatwy, mimo że płochliwe, a z jedną nawet się zaprzyjaźniło.
Pewnego dnia pobiegło za kuropatwą – pokazała mu przestrzeń:
zboża, łąki, polne kwiaty i bezchmurne niebo.
Dziecko poczuło smak świeżej, zimnej ziemi.
Wysoko rozległo się głośne kra, kra, kra. Dziecko zobaczyło kruka.
Nikt inny tylko ono go zobaczyło.


Justyna

noszę na dłoniach Justynę;
szczyt brzucha próbuje sięgnąć nieba,
z pępka rozwija się nasturcja – obrasta.
nabrzmiewają czerwone krople rosy. świt.

Justyna: złe podwórko z kurzymi łapkami,
wokół pępka i sutków kwitną blizny,
zabudowania mówią, szepczą mury, dymią pogorzeliska:
to dobrze, że rodzice przysłali cię na korepetycje. czternaście lat. śliczne cycuszki.

zdziera z włosów nadpalone zapałki, zmywa krew,
zakłada czerwoną dziecinną czapkę z koralikami.
w przedwczesne zmarszczki, niczym piłę w drewno,
zanurza drobne palce –
z czasem przeszła po sobie
nauczyła się:
fuck off


Ręce matki

zabawa w chowanego

schowałem się w kurniku
matka głośno krzyknęła:
otwórz w tej chwili otwórz
rozłożyła ręce jak kurze skrzydła
ręce zaczęły mnie bić
oszczędzała jajka

matka ma dwie pary rąk

pijane ręce wchodzą w moje dłonie
policzki oblewają się szkarłatem
gdy w szkole koledzy wyśmiewają się
ze słabych matczynych rąk

trzeźwe dłonie wyrabiają ciasto drożdżowe
głaszczą moją głowę robią ciepłe skarpety na drutach
przewracają kartki w kolorowych bajkach
matka ślini opuszki
jakby chciała mnie do nich przykleić


Matki już nie ma

dzwoni czarny telefon –
diabeł
nie odbieram
czarny pies też diabeł
a ten dom to duże czarne oczy
wygłodniałego dziecka
wchodzą we mnie

matki już nie ma
a tu jej grób –
na telewizorze fotografia
obok zapalony znicz
„śpiewające fortepiany” milczą
z monitora wychodzi dziewczynka
kurczą się moje ramiona

a tu krzesło na którym usiądzie
gdy wyjdę z domu
trzaskają drzwi
krzyczą okna
to matka tak krzyczy?

po kilometrach oddalenia jestem kurą
jak moja matka
głośna pikantna
proszek do prania się znalazł
piekło wypuściło pęd bluszczu

Agnieszka Rykowska-Kowalik – Cztery wiersze
QR kod: Agnieszka Rykowska-Kowalik – Cztery wiersze