Poeta Adam Zagajewski obok Czesława Miłosza i Stanisława Barańczaka najwięcej swojego twórczego życia spędził w Ameryce, chociaż nigdy na stałe tutaj nie mieszkał, ale „pomieszkiwał”, bo od roku 1988 pracował jako wykładowca akademicki w Houston i Chicago. 

Bardzo często przekraczał ocean nie tylko za chlebem panie, za chlebem, ale na spotkania poetyckie, literackie, konferencje międzynarodowe, a także po odbiór licznych nagród poetyckich, honorowych i pieniężnych. Dla mnie poeta z Paryża był panem życia, (chociaż nigdy w ten sposób o sobie nie myślał),  mówił pięknie kilkoma językami i bez większego problemu przemieszczał się z kraju do kraju, ba nawet z kontynentu na kontynent. Mieszkał przez wiele lat na Zachodzie Europy i w porównaniu z innymi polskimi poetami, którzy nie chcieli, nie mogli, albo woleli nie ruszać się z kraju miał możliwość obserwacji i kontaktów z ludźmi z innych kultur, krajów, twórców mówiących różnymi językami. Czy czas spędzony na podróżowaniu i zwiedzaniu czyniła z Zagajewskiego lepszym poetą, eseistą, na pewno tak, można to z całą pewnością stwierdzić na przykładzie jego esejów, a także wierszy. Przebywanie na stałe, czy tylko czasowo poza granicami Polski to doskonała okazja, aby zobaczyć innych, ludzi, posłuchać ich, co mają do powiedzenia chociażby o naszej ojczyźnie, o naszej kulturze, kuchni, o nas, jako narodzie. Za granicą słowo Polak, patriota, katolik słyszymy inaczej i inaczej brzmi ono w naszym uchu. Wyjazd za granicę także pomaga lepiej zrozumieć nas samych, popatrzeć na siebie inaczej, każda ojczyzna jest piękna dla jej mieszkańców, ale gdy oddalimy się od niej nawet na kilka dni wtedy mamy inne spojrzenie na rodaków i własny kraj. Po dłuższym powrocie z każdej podróży widzimy zmiany nie tylko w swoim rozumienia nas samych czy rodaków, ale nabieramy pewnego dystansu do siebie i reszty świata. Oczywiście nie dzieje się to w jeden dzień, ale nowe doświadczenia i obserwacje wcześniej czy później dadzą o sobie znać. Tak się rozpoczęła zabawa, flirt poety z wielką Ameryką i jej poetami, ludźmi kultury, który do niczego poważnego nie doprowadzi, (poza pracą i płacą oczywiście w dolarach). Niewielki ślad tego flirtu znajdziemy w omawianych przez na książkach Zagajewskiego. Ten flirt to pewien rodzaj dowartościowania się, jak już została powiedziane zabawa, bo tak naprawdę poeta był w stałym związku z Europą. Jego korzenie tak mocno wrosły w kulturę polską, europejską, tak mocno „piły jej soki”, że Ameryka to plan dalszy. Wędrówki w wierszach omawianych przeze mnie tomów a także w zbiorze esejów pt. „W cudzy pięknie” z roku 2007, to przede wszystkim opiewanie piękna Europy, jej muzyki i przyrody, mitów i zabytków, wielka wrażliwość Europejczyka, człowieka piękna etycznego i moralnego, wrażliwego na ludzkie losy i historię.  Ameryki tam nie znajdziemy a przemijający świat, zatrzymany czas na chwilę na zaczernionej kartce oglądamy oczami młodego człowieka będzie opisany przez dorosłego podróżnika, światowca, literata i humanistę.

Celem mojej pracy nie jest opisywanie związku Zagajewskiego z Ameryką, ani poruszać tematu odbioru jego poezji za oceanem, chociaż jego obecność fizyczna na Ziemi Lincolna trwała prawie cztery dekady. Pragnę jedynie zwrócić uwagę na fakt na to jak poeta znad Wisły spostrzegał ten wielki kraj, który był dla niego bardzo przyjazny, hojny i gościny.  W poniższej pracy chciałbym przyjrzeć się bliżej czterem tomikom wierszy wydanych jeden po drugim; Jechać do Lwowa, Londyn, 1985, Płótno, Paryż 1990 Ziemia ognista, Poznań 1994, Późne święta, Warszawa 1998 (wybrane wiersze), Pragnienie, Kraków 1999. Okres ten obejmuje dwadzieścia lat życia na emigracji, podróży pomiędzy kontynentami i miastami.

W pierwszym tomiku „Jechać do Lwowa” omawianym przeze mnie, są tylko dwa wiersze, w których jest mowa o Ameryce; pierwszy nosi banalny tytuł Bezdomny Nowy York. Jest krótki utwór, który rozpoczyna się stwierdzeniem „Bezdomny jak zawsze Nowy York”, w którym jednak sporo się dzieje; jest pewien szaleniec przemawiający do ludzkości, jest żona rosyjskiego dyplomaty przymierzająca buty w sklepie przy 34 –tej ulicy. Jest też mulat, który może zaskoczyć swoją wiedzą o Europie Środkowej, która dla Amerykanina jest tak samo nieznana jak księżyc, ale ten mulat w pozie średniowiecznego trubadura mówi: „ W tych butach będzie pani mogła przejść całą Syberię”. Jest to na pewno komplement dla butów, ale nie dla osoby, która miałaby iść w nich piechotą przez Syberię. Jest też obraz Vermeera pt. „Lekcja muzyki”, który nie wiadomo, dlaczego staje się soczewką, niebieskim okiem spoglądającym na miasto i to z czułością. Ten fragment wiersza na pewno w tłumaczeniu na angielski sporo by sprawił Amerykanom kłopotów w interpretacji i analizie. Najpierw trzeba było by wyjaśnić im, kim był Vermeer, a później, o co w tym obrazie chodzi. Jest na nim kilka instrumentów muzycznych plus łacińska inskrypcja.  W ostatnich dwóch wersach wiersza pojawi się też Bóg i znak zapytania postawiony przez poetę, który pyta: „Czyż Bóg może inaczej patrzeć // na miasta, szalone i niedoskonałe?. To, że Nowy York jest bezdomny, szalony i niedoskonały, to wszyscy wiemy, bo nie ma rzeczy, miast, ludzi doskonałych, natomiast w tym szaleństwie miasta jest metoda, jak mówił Poloniusz do Hamleta w najbardziej znanej sztuce wszech czasów. Nowy York jest bezdomny, wspaniały, szalony i pociągający, ale to także miasto wielkich sukcesów, zarabia miliardy dolarów na „swoim szaleństwie”.

W drugim wierszu z tego tomiku pt. „Nad Ameryką” omawianym przeze mnie nie znajdziemy opisów ani tytułowej Ameryki, też nic się o nie dowiemy, ale warto przyjrzeć się bliżej temu utworowi, bo w nim pojawia się nazwisko innego wielkiego polskiego poety Tadeusza Różewicza, z którym jego mistrz Czesław Miłosz rywalizował nie tylko do literackiej Nagrody Nobla, ale tak ogólnie mówiąc poeci rywalizowali między sobą nie tylko o nagrody, ale i o znaczenie ich twórczości w polskiej poezji. Różewicz też był konkurentem Zagajewskiego do Nobla i to bardzo poważnym i bacznie obserwowanym przez tak zwany „dwór Miłosza”, (wielbicieli jego talentu i twórczości a także spore grono profesorów i krytyków literackich, i wszystkich tych, którym z Miłoszem było po drodze), który do dzisiaj działa i funkcjonuje, chociaż żaden z tych wielkich poetów urodzonych w pierwszej połowie XX wieku już nie żyje. Dla nas w wierszu „Nad Ameryką” jest ważne stwierdzenie poety o Statucie Wolności, którą pan Adam porównał do ciężko pracującej stewardesy z uśmiechem nazywając ją „Statuą Grzeczności”. Dla kogoś, kto nigdy nie był w Ameryce, ani nie miał do czynienia z Amerykanami, to jest bardzo ważna wiadomość, grzeczność nic nie kosztuje, lepiej się uśmiechać niż być nadętym. To jest ważna obserwacją i warto ją zapamiętać, niestety Polacy często o tym nie pamiętają, że grzeczność, uprzejmość nic nie kosztuje, natomiast chamstwo i arogancja sporo.

W drugim tomiku omawianym przeze mnie pt. „Płótno” znajdziemy tylko jeden wiersz dotyczący Ameryki o długim tytule: „Oglądając Shoah w Pokoju Hotelowym, w Ameryce”, który zapewne powstał lub narodził się jego pomysł w tytułowym pokoju hotelowym z cienkimi ścianami, przez które docierały do uszów poety głośne śpiewy gości hotelowym hucznie obchodzących urodziny. Te śpiewy zza ściany nie dały w ciszy i spokoju oglądać telewizji i wspomnianego już filmu Shoah francuskiego reżysera dokumentalisty.  Film z 1985 roku o Holokauście, ponad 9 godzin długi i 11 lat powstawał.  Treścią filmu są wywiady z ocalałymi, świadkami i sprawcami podczas wizyt w niemieckich miejscach Holokaustu w całej Polsce, w tym w obozach zagłady. Wiersz jest nasiąknięty historia XX wieku, bardzo tragiczną historią trzeba dodać, której autor wiersza osobiście nie doświadczył, ale jego rodzina i on był jej ofiarą, bo granice Polski się zmieniły i rodzice poety musieli uciekać z Lwowa do Gliwic. Nie ma potrzeby streszczać wiersza, ani opowiadać, o czym jest film, jedynie można dodać, że jego premiera odbyła się w Nowym Yorku, w którym mieszka największa diaspora żydowska na świecie.  Można się spytać zdolnego francuskiego reżysera, dlaczego nie nakręcił drugiej części filmu pt. „Prezydent USA, Franklin Delano Roosevelt odrzuca błagania Żydów.  Chodzi o historyczny fakt, że rząd USA w 1939 r. nie przyjął transatlantyku „St. Louis” z 937 żydowskimi uchodźcami z III Rzeszy a wojna już trwała.  Franklin Delano Roosevelt odrzucił wstrząsającą prośbę o łaskę i uznał Żydów za „element niepożądany”. Dziwi fakt, że największe skupisko Żydów na świecie, mało efektownie protestowało, ani nie zdołało wpłynąć na decyzje prezydenta.  Jak podają liczne dokumenty historyczne na pokładzie statku rozegrało się wiele strasznych dramatów, łącznie ze śmiercią jednego z pasażerów w porcie nowojorskim a wielu innych później trafiło, jako to propaganda zachodnia pisze „ do polskich obozów śmierci, komór gazowych”. Aby zakończyć ten temat trzeba dodać, że prośbę pasażerów – Żydów odrzuciły także rządy Kanady i Kuby.  To może tyle na marginesie tego jakże ważnego, ale mało popularnego wiersza.

W trzecim tomiku omawianym przeze mnie pt. „Ziemia ognista” nic nie znajdziemy o Ameryce, ani żadnych odniesień amerykańskich, ale w czwartym pt. „Późne święta”, który jest wyborem wierszy z poprzednich tomików dokonanym przez samego autora w mieście Houston w Teksasie.  W rozdziale nowe wiersze znajdziemy dwa dotyczące miejsc, w których poeta pracuje; jeden z nich o tytule „Houston szósta po południu” a drugi arcyciekawy, długi, bo składający się z dziewięciu zwrotek pt., „Vaporetto”, czyli tramwaj wodny w Wenecji. Narrator wspomina w nim niewielki niebieski bilet, wielkości znaczka pocztowego republiki Togo, który pozwala na podróż tytułowym tramwajem wodnym po kanałach Wenecji, można dodać, że jest to podróż tylko w jedną stronę, corsa semplice. Podróż metafizyczna ze złośliwym celnikiem, który czeka na ludzi niczym Charon w swojej łodzi, gdy stopi się lak na wspomnieniu i rozpłynie migdał, szczytów alpejskich śniegów rozpoczyna się wspomnienie. Czwarta zwrotka, jest przerzutnią, oderwana od pozostały zabiera czytelnika na chwilę do Teksasu, wiecznie zielonych dębów, które są symbolem pamięci i siły w Europie, ale w Ameryce one niczego nie pamiętają, bo Ameryka jest za młoda na pamięć historyczną. W następnej zwrotce jesteśmy znowu w Wenecji i pływamy wąskimi kanałami pod prąd i pod silny wiatr.

Wiersz kończy się panoramą Wenecji z wieżami, narrator raz nazywa je czerwonymi wieżami, drugi raz wiernymi wieżami, a ostatni wers to; wieże-igły kompasu, który utonął, a skoro utonął to już nie wskaże kierunku, zresztą wiadomo, w która stronę idziemy.

W ostatnim tomiku, który chciałbym wymienić w swoich poszukiwaniach Ameryki w wierszach autora „How High The Moon” jest „Pragnienie”. W nim jest cztery wiersze, które nawiązują w jakiś sposób do Ameryki. Dwa wspomniane już pochodzą z tomu „Późne święta”, a dwa następne mają tylko w tytułach odnośniki do Ameryki, a właściwie do miasta Houston, w którym jak już zostało powiedziane poeta pracował, pierwszy to Polski Słownik Biograficzny w Bibliotece w Houston a drugi to opis rysunku w Menil Gallery właśnie w Houston francuskiego malarza drugiej połowy XIX wieku pt. Georges Seurat: Fabryka.  Jak już zostało powiedziane, żaden z tych wierszy nic nie miał wspólnego z Ameryką poza tym, że i słownik i rysunek „stanęły” na drodze poety w Houston.

W pobieżnym przeglądzie wspomnianych tomików, których daty wydania pokrywają się z obecnością poety poza granicami kraju, we Francji i Stanach Zjednoczonych, jak już zostało powiedziane niewiele jest wierszy o Ameryce, ale dużo bardzo dużo o Europie i kulturze europejskiej, pojawiają się wielkie nazwiska wielkich Europejczyków. Tylko w pierwszym omawianym tomiku „Jechać do Lwowa”, aż się o nazwisk, w rozpoczynającym zbiorze wierszy pt „Ogień, ogień”, jest wymieniony w pierwszym wersje Kartezjusz, Pascal, a w ostatniej zwrotce mityczny grecki filozof Heraklit, który powiedział, że nie można wejść do rzeki dwa razy, ale także i to, że wszechświat to wieczny ogień, sam się zapala, sam gaśnie i znowu się zapala bez udziału Boga czy bogów.  Oprócz filozofów znajdziemy w tym tomiku jeszcze nazwiska muzyków, kompozytorów, Franza Schuberta, Wagnera, Bacha, Mozart, czy Mahler. Są też malarze i poeci; Vermeer, Keats, Achmatowa, Czapski, Mandelsztam.  Na przykładzie tylko tych kilku nazwisk możemy powiedzieć, co lubił poeta Adam Zagajewski, jaka była jego uczta duchowa, z jakich źródeł natchnienia pił.  Gdy do tego doda się jeszcze gotycki łuki, dzwony Bizancjum, przekleństwa i place Babilonu, katedrę w Beauvais, katedra w Chartres, piramidy, kościoły, synagogi, wieże Rzymu i baraki Oświęcimia liczba rzeczowników, słów, obrazów z wiersza na wiersz rośnie. To nie są słowa ani rzeczowniki zmyślone, na ich znaczeniu możemy przeanalizować aktywność mózgu poety, co zapamiętał z lekcji rzeczywistości, jego kreatywność.  W eseju Dwa miasta, odważnie pisze o muzyce tak: „Muzyka została stworzona dla ludzi bezdomnych, gdyż najmniej ze wszystkich sztuk wiąże się z miejscem…”. Bezdomnych w tym znaczeniu, że każdy może zabrać ją niezależnie od swojego miejsca zamieszkania, dlatego być może nazywa słuchaczy „ludźmi bezdomnymi”. A o malarstwie tak: „Malarstwo jest sztuką ludzi osiadłych, którzy lubią kontemplować swoje rodzinne strony”.  Obrazy trudno zabrać ze sobą, i te, co zostały w naszej pamięci, bo czas je zaciera, oraz te, które wiszą na ścianach naszych salonów czy domów.  Dlatego według niego „Malarstwo jest sztuką ludzi osiadłych”, czyli tych, co mają domy i salony.  Autor wiersza „Moje ciotki” tymi stwierdzeniami sugeruje, że doznania wzrokowe uzupełnione doznaniami dźwiękowymi wypełniają życie duchowe człowieka. 

W dniu 11 września 2001 roku świat zatrzymał oddech na piętnaście minut, w godzinach porannej kawy nastąpił atak na nowojorski budynek zwany World  Trade Center, zginęło ponad dwa tysiące ludzi, redaktorka pisma „New Yorker” zastanawiała się, w jaki sposób poprzez poezję oddać światu te tragiczne wydarzenie. Wybór padł na wiersz pt.”Try to Praise the Mutilated World”, (Spróbuj opiewać okaleczony świat), który wcześniej był publikowany na łamach paryskich Zeszytów Literackich i został przetłumaczony na język angielski przez byłą studentkę Stanisława Barańczaka, Clarę Cavanagh, obecnie panią profesor, autorkę wielu wspaniałych esejów poświęconych polskim poetom. Zbieg okoliczności, przepadek, szczęście, wszystkiego po trochu tak sam autor wiersza określił już w anegdotyczny sposób historię jego publikacji na łamach tego wysoko cenionego pisma. Krytycy literaccy nazwali ten wiersz, jako jeden z najsłynniejszych polskich wierszy, nie, dlatego, że nakład „New Yorkera” jest wielomilionowy, ale dlatego, że wiele milionów ludzi z nim się zidentyfikowało.

W 2002 r. poeta powrócił do Polski po 20 latach emigracji, artysta podjął kolejną ważna decyzję w swoim życiu: sławny, mocny psychicznie i finansowo zdecydował się na ukochany Kraków, gdzie jeszcze przez dwa lata będzie żył jego ukochany mistrz i mentor Czesław Miłosz.  Wrócił z tarczą „podbój świata, podbój Ameryki” udał się. Oprócz wielu nagród, zwiedzania i wędrówki po wielu miastach i regionach, pobyt w Stanach i Europie wydał plony nie tylko materialne, ale sentymentalne i uczuciowe, poeta poznał wielu wspaniałych ludzi, mentalności, nawiązał wiele przyjaźni, był lubiany przez swoich studentów i pracodawców. Te znajomości i przyjaźnie z ludźmi poznanymi na emigracji staną się okazją do zapraszania ich do Polski do Krakowa, do promowania polskiej kultury, tradycji i zwyczajów. Obok Miłosza i Szymborskiej stał się najbardziej rozpoznawalnym poetą Polski poza jej granicami. Wykorzysta to w swoich prywatnych znajomościach, znajomi i znajomi znajomych i przyjaciele przyjaciół będę zapraszani do grodu Kraka. Będą przyjeżdżać na literackie spotkania międzynarodowe, festiwale, odczyty czy promocje z okazji wydania ich twórczości na język polski. Miłosz kiedyś w listach do redaktora paryskiej „Kultury” nazwie takie zgromadzenia „spędami” literatów.  Zagajewski stanie się polskim ambasadorem poezji za granicą w XXI wieku, (chociaż będzie mieszkał w Krakowie) przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych.  Będzie kontynuatorem wspaniałych nieżyjących już poetów z XX wieku, Miłosza i Barańczaka, których domy przez wiele lat pełniły rolę nieoficjalnych polskich ambasad kulturalnych w Ameryce. Stanisława i jego żony na przedmieściach Bostonu na Wschodnim Wybrzeży Ameryki a Czesława i jego żony na przedmieściach San Francisco na Zachodnim Wybrzeżu Ameryki.

***

Bardzo luźną znajomość z poetą Adamem Zagajewskim trwającą trzy dekady podzieliłbym na kilka etapów; kalifornijski, chicagowski i krakowski. Ten kalifornijski to oczywiście znajomość poprzez „Zeszyty Literackie”, w których czytałem twórczość pana Adama oraz pan Czesław Miłosz, który wielokrotnie wspominał swojego młodszego kolegę po piórze w rozmowach prywatnych i na forum publicznym. To, co pisali krytycy o twórczości autora „Płótna” nie znałem, mieszkając na drugim końcu Ameryki w San Francisco, o Europie prawie zapomniałem. W Kalifornii mówiło się o Meksyku i Ameryce Południowej, modna była Ameryka Środkowa przede wszystkim Nikaragua, Salwador czy Gwatemala. O Europie mało, kto wspominał, a o Polsce czy Polakach Kalifornijczycy nic nie wiedzieli, a ci, co już coś niecoś wiedzieli, to i tak określali Polaków i Polskę, jako coś jest ogólnie można nazwać „East Europe”.  Od czasu do czasu trafiałem na amerykańskie pisma czy to ze Wschodu czy Zachodu Ameryki, w których pisano o Adamie Zagajewskim, ale bardziej pisano o nim, jako nowym uciekinierem z kraju w Europie Wschodniej, rzadko, kiedy nawet wymieniając Polskę z nazwy. Dostrzegano jego twórczość, jako coś egzotycznego, bardzo mocno jednak popieraną przez noblistę Miłosza. Patrzono na autora „W cudzy pięknie” jak na przybysza „z drugiej planety”

Osobiście poznałem autora „Sklepów mięsnym” 29 kwietnia 1987 roku wtedy poeta miał spotkanie poetyckie w San Francisco w kościele The First Unitarian Church, na które przybyło ponad sześćdziesiąt osób. Gość z Europy świetnie czytał swoje wiersze po angielsku, a nawet na życzenie publiczności przeczytał dwa wiersze po polsku i zrobił ogólnie mówiąc bardzo dobre wrażenie na Amerykanach. 

Stałem z boku przyglądałem się młodym ludziom, przeważnie studentom i byłem szczęśliwy tym faktem, że poeta z Krakowa bardzo im się spodobał. Była we mnie radość, bo cieszyłem się sukcesem Polaka wśród Amerykanów, którego znałem tylko kilkanaście wierszy. Poeta czytał głosem wyciszonym, można nawet powiedzieć, że słabo było go słychać, ale ja go słyszałem dobrze. Skupiony na czytanym wierszu, starał się jak najlepiej wypowiadać i akcentować angielskie słowa, zdając sobie sprawę z tego, że każde źle wypowiedziane słowo, źle położony akcent, może zniweczyć zrozumienie wiersza. Gdy padały pytania, jak kot z błyszczącymi oczami patrzył na zebraną publiczność, czoło błyszczało w świetle flaszy aparatów, zastanawiał się, ważył słowa, zdawał sobie z odpowiedzialności za nie, za to, co miałby powiedzieć. Robił wrażenie angielskiego gentelmana z poczuciem humoru, rozpiętą pod szyją jasną koszulą, pełen nieufności do wyciągniętych rąk, ust zadających pytania, chyba czuł się zakłopotany taką znajomością jego twórczości, szczegółowymi pytaniami dotyczącymi nie tylko samej poezji, ale i sytuacji w Polsce, roli literatury w czasach komunizmu.

Byłem świadkiem namaszczenia, podniosłej chwili w tym kościele, o której będą widzieć tylko nieliczni, w której nastąpił podział lubiących i wierzących w poezję Zagajewskiego i jego przeciwników, których w kraju, z każdym rokiem będzie przybywać. Spotkanie poprowadziła  Victoria Nelson z San Francisco Poetry Center a udział w spotkaniu wzięli; tłumacz Miłosza  poeta –profesor Robert Hass z  uniwersytetu poety w Berkeley  a także związana z panem Czesławem jego sekretarka, dziennikarka, tłumaczka Renatą Gorczyńską, która razem z Hassem przetłumaczyła  wiersze polskie nadając im tytuł „Tremor”.  Tomik został wydany przez wydawnictwo Farrar, Straus and Girroux w Nowym Yorku, w 1985 roku, słowo wstępne napisał Czesław Miłosz. Słowem wstępnym noblista namaścił Adama Zagajewskiego na „urząd swojego następcy poetyckiego”.  Starego prorok na spotkaniu osobiście nie było, ale to on powołał kapłana, czyli pośrednia pomiędzy nim a czytelnikami poezji, (ale tutaj nie tylko o czytelników poezji będzie chodziło), poeta Zagajewski będzie także pasterzem, będzie służył słowem i czynem swojemu prorokowi. Te zaszczytne powołanie to także spory obowiązek trud kontynuowanie dzieła mistrza wobec świata, o mistrz z Wilna uważał się za „świat” coraz bardziej wrogiego poezji, literaturze, który nie zakończy się z chwilą śmierci mistrza. Tym wyborem prorok dał światu do zrozumienia, kogo wybrał i kogo powołał na swoje stanowisko „kapłana – gospodarza” polskiej poezji.  W chwili powołania Zagajewski miał 40 lat przez następne trzydzieści pięć lat będzie traktował swoje zaszczytne powołanie- misję bardzo poważnie, ani na chwilę nie zapomni o swoimi mistrzu, wykaże się wielkim hartem ducha.

Po spotkaniu poszliśmy grupą przyjaciół do chińskiej restauracji, aby tam przy rybie podanej w chińskich warzywach, zupie z chińskimi pierożkami, porozmawiać o życiu na emigracji i w Polsce, o poezji i codziennej pracy w pocie czoła, która pozwalała zapłacić rachunki.  Autor wiersza „Król” teraz po spotkaniu jakby się ożywił, ta angielska flegma, jak z niego wyszła, a on sam stał się „szybszy w słowie i ruchach ciałem”. Ciekawy był jak się żyje w San Francisco, skąd jesteśmy z Polski a my jak się żyje w Paryżu. W pewnym momencie, gdy poeta z Paryża po wysłuchaniu „mojej historii życia”, i to, że jestem z Dzierżoniowa (czasem mówiłem, że jestem z Pieszyc, czasem z Dzierżoniowa) zaczął miło i sympatycznie wspominać Dni Literatury w Dzierżoniowie, (organizowała je pani dyrektor MBP Maria Zarzycka-Chołody wraz z Domem Kultury „Pegaz” w latach siedemdziesiątych) nabrałem odwagi, aby go poprosić o zabranie kilku moich wierszy do „Zeszytów Literackich”. Oczywiście wierszy nie miałem w torbie, bo nawet nie zakładałem, że pójdziemy razem na kolację, ale była możliwość, aby je poecie dostarczyć do hotelu na drugi dzień. Poeta jednak odmówił zabierania z sobą czegokolwiek, sugerując, że będzie lepiej, gdy wyślę je pocztą do Paryża. Po kilku tygodniach wysłałem wiersze wraz z miesięcznikiem społeczno-literackim „RAZEM”, wydawanego w San Francisco, którego byłem redaktorem naczelnym. Był to numer majowy a na nim na okładce przedniej było zdjęcie pana Adama zrobione przeze mnie. Na tylniej okładce zamieściłem stronę tytułowa tomiku wydanego w 1983 roku w Paryżu pt. List Oda do Wielości, z dedykacją od poety dla Slavica Department w Berkeley.  W czasopiśmie zamieściłem też siedem wierszy poety m.in.; Maj, wieczór, Moi mistrzowie. Poezja pana Adama bardzo mi się podobała i nadał po blisko czterdziestu latach wciąż mi się podoba. Ku mojemu zdziwieniu odpowiedź z Paryża od pani redaktor Barbary Toruńczyk nadeszła bardzo szybko, co jest rzadkością w dzisiejszym świecie. Niestety nie była ona pomyślna, pani redaktor uzasadniła swoją odmowę publikacji moim wierszy na łamach „ZL” tym, że są zbyt emigracyjne i nie wpisują się w tematykę jej pisma.

Literacki Paryż bardzo mnie interesował z czasem poznałem korespondencyjnie ciekawego człowieka i poetę z Warszawy Macieja Niemca, emigranta, redaktora pisma pt. „Kontakt” wydawanego przez sławnego w Ameryce wówczas działacza Solidarności Mirosława Chojeckiego. Z czasem wysłałem do redakcji fragment  dziennika kalifornijskiego, który spodobał się redakcji i tak rozpoczęła się ciekawa korespondencja i papierowa znajomość.  Adamem Zagajewskim jak już zostało powiedziane spotykałem się wielokrotnie w San Francisco, Chicago w Krakowie i po raz kolejny po latach w roku 2011 w Chicago.  Jesienią tego roku 1 października, odbyła się słynna debata poetów na temat poezji Czesława Miłosza, w której wzięli udział Charles Simic, Philip Levine oraz Adam Zagajewski. Rozmowa odbyła się w chicagowskim teatrze Zygmunta Dyrkacza, który nazwał swój teatr tak po amerykańsku  Chopin Theatre. (Nazwisko Chopina coś niecoś może im powiedzieć, bo już Sienkiewicz czy Modrzejewska, którzy występowali na deskach tego teatru w XIX w.). Moderatorem debaty był Stephen Burt, krytyk literacki, poeta, wykładowca akademicki na Harwardzie.  Spotkanie takie mogło się odbyć dzięki profesorowi Michałowi Pawłowi Markowskiemu, który został szefem Katedry Języka Polskiego i Literatury na Wydziale Sztuk Wyzwolonych i Nauk Ścisłych Uniwersytetu Illinois w Chicago. Przyjazd profesora Markowskiego do Chicago, do Stanów Zjednoczonych, to nie tylko radość dla tych, co związani są z polską literaturą czy kulturą, na co dzień, czy nawet od święta, to powiedziałbym górnolotnie – wielkie szczęście dla Polonii amerykańskiej i Polaków w Polsce, tak bardzo cenię sobie pracę, którą wykonuje profesor Markowski, mówiąc najprościej.  Kilka dni później zaprosiłem pana Adama na lampkę dobrego wina do jednej z restauracji znajdującej się na bardzo prestiżowej ulicy Michigan Avenue, równoległej do Millenium Park na wprost sławnej rzeźby nazywanej przez mieszkańców miasta „ the Bean – fasola”, a której autorem jest sławny rzeźbiarz sir Sir Anish Kapoor on nazwał swoje dzieło bardzo poetycko  „Cloud Gate – brama chmurowa”. W pobliżu na tej samej ulicy, niecałe sto metrów na południe znajduje się  Chicago Arts Institute , w którym czytają swoje wiersze najwybitniejsi poeci świata, wśród nich, Czesław Miłosz i Adam Zagajewski.   

W roku 2011 w Chicago, siłą rzeczy to nie był ten sam Adam Zagajewski, którego poznałem w 1987 w San Francisco, przez te ćwierć wieku poeta z Krakowa stał się gigantem poezji polskiej, jeśli można tak powiedzieć. Stał się polskim poetą, na którego przez ten czas naszej „znajomości” spadł deszcz najważniejszych literackich, poetyckich zagranicznych nagród, cenił go nie tylko poeta noblista Czesław Miłosza, ale i rosyjski noblista Joseph Brodski, setki bardzo wybitnych poetów na wszystkich kontynentach, oraz omawiano jego twórczość na wszystkich najważniejszych uniwersytetach świata, on był poetą-poetów, jeśli można tak powiedzieć.

W naszej krotnej rozmowie emigrantów nietrwającej chyba nawet godzinę, on był stroną pytającą a ja odpowiadającą. Rozmowie emigrantów, którym Pan Adam już chyba nie był, bo powrócił do Krakowa na stałe, ale wciąż pracował, jako wykładowca w Stanach, po rozmowie wstępnej, jak się panu w Ameryce żyje, co nowego w poezji, nad czym pan teraz pracuje, przy drugiej lampce wina wyjąłem z plecaka dwa kilogramy wierszy z prośbą o napisanie wstępu do mojego zbioru pt. 156 listów poetyckich z Chicago do Pieszyc, który planowałem wydać na trzydziestolecie pracy twórczej, (debiutu) w wspomnianych już w tytule Pieszycach, z których pochodziłem. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu poeta się zgodził, najpierw zasłaniał się całkowitym brakiem czasu, ale gdy powiedziałem, że czas nie ma znaczenia, zgodził się.  Nie musiałem długo go namawiać, wprawdzie zajęło mu to prawie pół roku, ale  napisał. Dołączyłem przedmowę do maila, który wysłałem z Chicago do Pieszyc, do Wydziału Promocji Miasta, który prowadził i finansował całe przedsięwzięciu i pech chciał, że słowo wstępne poety krakowskiego, gdzieś się zapodziało.  Skład redakcyjny tworzyli Paweł Brzozowski, Sławomir Szel, Dawid Cech pracownicy wydziału promocji miasta, dyrektorka biblioteki Lidia Zakrzewska-Strózik, za korektę odpowiadała pani nauczycielka, polonistka Jolanta Maniecka. Książka została wydana latem następnego roku.

Kilka lat później będąc w Krakowie zadzwoniłem do swojego ulubionego poety pana Adama z prośbą o spotkanie, ale był zbyt zajęty, (kamień spadł mi z serca), jednak wskazał miejsce blisko jego zamieszkania, (kawiarenka) gdzie u pana za ladą zostawiłem dla niego ów tomik wierszy, bez wyjaśniania, dlaczego nie ma w nim jego wstępu.  Krępowałem się, że tego nie dopilnowałem, bo to był mój obowiązek.  Kilka lat później po wydaniu książki dowiedziałem się od osób zorientowanych w całym tym przedsięwzięciu, że nazwisko autora wiersza „Pożegnanie Zbigniewa Herberta” niewiele mówiło wydawcom mojego tomiku i zamiast jego wstępu został zamieszczony list gratulacyjny z okazji wspomnianego już mojego trzydziestolecia pracy twórczej podpisany przez burmistrza miasteczka i panią przewodnicząca Rady Miasta.

Napisane słowo wstępne przez pana Zagajewskiego było dla mnie dużą radością i wyróżnieniem i na prawdę bardzo się nim cieszyłem, tym bardziej, że poeta właściwie nigdy nikomu takiej „przysługi poetyckiej” nie robił. A po drugie sam mistrz Miłosz zawsze, ale to zawsze mówił o twórczości Zagajewskiego z dużym uznaniem i to publicznie podczas odczytów i prywatnie wśród znajomych. Nie jest też dla nikogo tajemnicą, że Pan Czesław przez wiele lat wraz ze swoim „dworem” promował twórczość swojego pupila do Literackiej Nagrody Nobla.  Pamiętam, że raz, a było to w roku 1988 po spotkaniu poetyckim, w którym pan Czesław wygłosił odczyt o poezji polskiej, gdy podszedłem pogratulować mu wystąpienia, ze zmartwioną miną zapytał się mnie, czy mi się podobało?  Nie zaskoczył mnie tym pytaniem, bo już na tyle dobrze go znałem, że spodziewałem się takiego pytania.  Często pytał się znajomych, co myślą o jego najnowszej książce, odczycie, publikacji czy wierszu, wieczorze autorskim i nawet nie czekając na moją odpowiedź dodał ze zmartwioną miną: zapomniałem wspomnieć Staszka Barańczaka.

Tak, pan Adam Zagajewski był jego zdecydowanym faworytem bardzo go sobie cenił, jako człowieka i poetę.  Moja znajomość z poetą Adamem Zagajewskim trwała ponad trzy dekady, spotykaliśmy się w różnych miejscach,  poeta swoim „stwierdzeniem, poznałem Lizakowskiego dzięki Miłoszowi” zawsze  w towarzystwie „zamykał mi usta”. Pan Adam należał już do chyba jednych z ostatnich ludzi, których poznałem w towarzystwie pana Miłosza  mieszkając w San Francisco i studiując w Berkeley.

Świdnica, kwiecień 2021 r.


* Wspomnienie o poecie Adamie Zagajewskim, to jest fragment nie wydanych jeszcze wspomnień  Czy poeta Czesław Miłosz był kosmitą?

fot. Adam Lizakowski
fot. Adam Lizakowski
fot. Adam Lizakowski
fot. Adam Lizakowski
fot. Adam Lizakowski
fot. Adam Lizakowski

 

Adam Lizakowski – Flirt z Ameryką Adama Zagajewskiego*
QR kod: Adam Lizakowski – Flirt z Ameryką Adama Zagajewskiego*