Lata 1965/66 były bardzo ważne w życiu Boba Dylana z wielu powodów. Jednym z nich, może najważniejszym, był ślub z Sarą Lowndes w listopadzie 1965 roku. (Byłby najważniejszy, gdyby nie to, że z czasem artysta stawał na ślubnym kobiercu jeszcze kilka razy, ile razy, tylko on jeden wie). W marcu 1966 roku wydał – według wielu krytyków – najlepszą płytę, podwójną, „Blond on Blond”. Na tej płycie znalazło się kilka piosenek naprawdę wartych naszej bliskiej uwagi, jednej z nich Visons of Johanna już wcześniej się przyjrzeliśmy, teraz nadszedł czas na piosenkę Just Like a Woman. Zastanowimy się, o czym ona jest, co Dylan chciał przez nią przekazać swojej publiczności, jak zawsze nie będzie to łatwe. Zastanowimy się, czy faktycznie istnieje błędne przekonanie, czy nawet błędne stwierdzenie, że każda piosenka/ballada Boba Dylana nawiązuje do jakiegoś zdarzenia/wydarzenia lub jakiejś konkretnej osoby? Dylana nie musimy o to pytać, bo nawet, jeśli przyzna nam rację, to już na drugi dzień będzie temu, co dzisiaj powiedział, mocno zaprzeczał. Prawdą jest to, że wydarzenia, jakieś fakty, a także osoby dobrze artyście znane często są jego inspiracją do pisania, i są jedynie niezbędnymi częściami autobiograficznymi w jego twórczości. Faktem jest, że Dylan dużo korzystał z mass mediów, przede wszystkim z gazet do tworzenia/pisania swoich ballad. W wielu przypadkach w mało elegancki sposób wykorzystał i opisał (bardzo źle lub nieprawdziwie) osoby, które miały z nim styczność, które tak na dobra sprawę bardzo dużo w życiu mu pomogły. Ale musimy pamiętać – bardzo proszę – aby o tym nie zapominać – że Bob Dylan, to naprawdę fenomenalny artysta, fenomenalny obserwator, który nie potrafi niczego stworzyć bez uczuć, często nawet osobistego zaangażowania. Jakkolwiek byśmy na niego nie spojrzeli uczucia u niego są na pierwszym miejscu, tak jest też w piosence Just Like A Woman, którą omówimy, tak jest w wielu innych piosenkach już omawianych.

Ślub Dylana

Dylan po raz pierwszy spotkał Sarę Lownds w 1964 r., na ślubie swojego menadżera Grossmana, którego żona Sally przyjaźniła się z Sarą. Gdy kilkanaście miesięcy później brali ślub ukochana była już w siódmym miesiącu ciąży. Ślub z Sarą był dla wielu przyjaciół Boba wielką niespodzianką, nawet szokiem. Menadżer jego tras koncertowych Victor Maymudes był zszokowany, gdy o tym wydarzeniu się dowiedział, a zapisał w swojej biografii wydanej po śmierci tak: „Zapytałem się go, dlaczego Sara? Dlaczego nie Joan Baez?”. Dylan z zimną krwią odpowiedział: „ Ponieważ Sara będzie tam, gdzie powinna być w domu. Tam gdzie ja będę chciał, aby była. Joan nie będzie na mnie czekać w domu, ani też nie będzie tam gdzie ja bym chciał, aby była.” Takie przedstawienie nowo poślubionej żony przez artystę, nie stawia ani żony ani męża w najlepszym świetle, ale właśnie tak było, poeta był świadom tego czego oczekuje od żony i jak ma wyglądać jego życie rodzinne. Zaufał Sarze, że spełni jego oczekiwania i nadzieje, na lepsze ustabilizowane życie.

Ślub był tylko dla wybranych, dlatego uczestniczyło w nim bardzo mało osób, m.in.: Albert Grossman menadżer poety i jego żona Sally. Adwokaci i kilka osób zaprzyjaźnionych z nowożeńcami. Nie było żadnych publicznych oświadczyn, tym bardziej komunikatów prasowych, wszystko odbywało się w jak największej tajemnicy, cicho sza. Rodzice o jego ślubie chyba nie wiedzieli, w summie tak po amerykańsku nikogo z bliskich i rodziny z jednej czy z drugiej strony nie było. (Rodzice Sary już nie żyli). Byli za to najważniejsi: adwokaci i kierownik tras koncertowych artysty w sumie skromny ślub, który miał charakter cywilny i udzielił im go urzędnik, sędzia powiatu Nassau znajdującego się na przedmieściach wielkiego miasta Nowego Jorku w stanie Nowy Jork. (Jest podanych kilka miejsc, w których Dylan brał ślub z Sarą). Wszystko tak było owiane tajemnicą, gdy jeden z jego bardzo bliskich wtedy przyjaciół Jack Elliott zapytał się go: „ Hej stary słyszałem, że się ożeniłeś. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia”. Dylan odpowiedział patrząc mu prosto w oczy: „Stary ty chyba z byka spadłeś, gdyby tak było ty pierwszy o moim ślubie byś słyszał”. Bomba sensacji wybuchła dopiero w następnym roku w lutym, gdy dziennikarka Nora Ephron w the „New York Post” wielkimi literami napisała: „Hush! Bob Dylan is Wed”.

Kilka dni po ślubie muzyk wraz z kolegami z zespołu, który wtedy otrzymywał regularną wypłatę, udał się w trasę koncertową po Kanadzie i po zachodnich stanach Ameryki aż do samego Los Angeles. Trasa trwała kilka miesięcy aż do roku następnego. Zaraz po jej skończeniu, na początku marca artysta udał się do studia, aby nagrywać nową płytę, jak się później okazało podwójną, „Blond on Blond”, pierwszą podwójną płytę w historii rocka.

Trasę opisał w swoich artykułach dla gazety „Saturday Evening Post” dziennikarz Jules Siegel. Piszę on, że w styczniu 1966 roku dołączyła do Dylana żona Sarah, działo się to w Vancouver w Kanadzie. Na kilka chwil przed koncertem do garderoby muzyka, (w której był ze swoją żoną), niespodziewanie zapukało dwóch kanadyjskich dziennikarzy z prośbą o wywiad. Potrzeba prywatności i utrzymania w tajemnicy związku małżeńskiego z Sarą była tak wielka w nim, że w pierwszej chwili otworzył szafę i poprosił żonę, aby się w niej schowała. Zaskoczona nie wiedziała jak ma zareagować, popatrzyła się na niego zdziwiona mówiąc: puknij się w czoło. Wtedy Dylan zaczął się śmiać z tej absurdalnej sytuacji. Te niby drobne zajście pokazuje, jakim Dylan był człowiekiem i jak naprawdę zachowywał się wobec prasy, dziennikarzy, których nie darzył sympatią. Nienawidził ludzi, którzy pytali się go co dana linijka w danej balladzie oznacza. W oczy kpił z ludzi, żartował sobie z nich i ci, co go znali wiedzieli, jaką prowadzi grę, ci, co go nie znali byli w całkowitym zakłopotaniu, bo jego odpowiedzi często były surrealistyczne czasem absurdalne. Bawił się słowami i ludźmi. Często odmawiał po prostu dziennikarzom wywiadu, wtedy oni dzwonili do jego szefostwa, do wytwórni Columbia  Records lub do menadżera z prośbą, aby przekonali artystę do wywiadu.  Patrząc z drugiej strony jak każdy artysta potrzebował mass mediów do jeszcze większej promocji swojej osoby i do zarabiania jeszcze większych pieniędzy, o których zawsze wspominał, że ich nie potrzebuje, ale musi je mieć.

Sara

Dzięki Sarze i dzieciom, po raz pierwszy artysta pokochał rodzinę bardziej niż siebie. Stał się „mężem swojej żony”, dla dzieci gotów był zrobić wszystko, odprowadzał je do szkoły, dbał o nie i był wspaniałym rodzicem, kochał je ponad życie.  Swoje artystyczne życie przez pewien czas podporządkował całkowicie rodzinie. (Co nie jest prawdą, bo jak tylko potrafił stanąć na nogach, zaraz zaprosił kolegów od wspólnego muzykowania). Odwiedzał znajomych i przyjaciół stał się przysłowiowym family man. Był po prostu szczęśliwym człowiekiem. Wtedy też powiedział te znamienne słowa: „I wasn’t going deeper into the darkness for anybody… my family was my light, and I was going to protect that light at all costs.” Nie wnikałem głębiej w ciemność dla nikogo…  moja rodzina była moim światłem i zamierzałem chronić to światło za wszelką cenę”. Poczuł się ważny już nie dla siebie samego, ale za tych, którzy byli pod „jego skrzydłami”, za których odpowiadał.

Sara była wszystkim dla Dylana, przy jej boku znalazł wszystko to, co przez wiele lat będąc w Nowym Yorku szukał. Ale ta przemiana nie nastąpiła z dnia na dzień. Zanim przyszły na świat dzieci, artysta wciąż wyżej stawiał swoją twórczość niż rodzinę. Nie miał miesiąca miodowego, bo z góry zaplanowana trasa koncertowa była ważniejsza, jego menadżer Grossman nie odpuszczał nawet na chwilę. Cokolwiek by nie powiedzieć o Dylanie, był/jest on tytanem pracy, czasem ponad ludzkie siły, dzielnie sobie radzi ze stresem, a harówka sprawia mu najwyraźniej przyjemność. Dopiero co założona rodzina stanie się najważniejszą w życiu artysty, który przez ostatnie pięć lat swojego życia harował jak „sto koni”. Nagrywał płytę po płycie w wielkim szalonym tempie, w wielkim nawet nie boimy się tego słowa pośpiechu. Przecież nikt go nie gonił, ani z nikim się nie ścigał, chyba że tylko z samym sobą. Te niekończące się trasy trwające wiele miesięcy, tysiące przejechanych kilometrów, ciągłe niekończące się nocne balangi, picie alkoholu i palenie marihuany nie jednego artystę dawno by „wykończyły”.  

Sara była rozwódką o dwa lata starsza do Boba. Miała bardzo bladą cerę, piękne i gęste czarne włosy, oraz duże oczy, smutnie patrzące na świat ciekawie. Nie miała łatwego dzieciństwa, po rozwodzie z mężczyzną starszym od niej o 25 lat, już po przejściach z małym dzieckiem, córeczką, która Dylan uwielbiał i zaraz po ślubie zaadaptował ją jako własną córkę.  Sara znacznie się różniła charakterem i światopoglądem od byłej narzeczonej Suze Rotolo, działaczki na rzecz równouprawnia Murzynów, czy niedoszłej narzeczonej Joan Baez, która potrzebowała miłości Boba, tak samo jak jego pozwolenia na śpiewanie jego ballad, oraz wspólnych koncertów. Nie można też jej porównywać z Edie Sedgwick, z którą według wielu naocznych świadków, ale z braków dowodów, poemat miał ponoć związek romantyczno/miłosny.

Sara Dylan, podchodziła do życia z dużą rezerwą i dystansem, to co da Boba było „już teraz, zaraz” ona patrzyła na to chłodnym okiem. Nie była typem człowieka, którego interesował wielki świat ludzi sukcesu. Nie dała się złapać w sidła celebrytki, chociaż była króliczkiem Playboy’a i modelką a w listopadowym wydaniu tego pisma w roku 1965 były jej zdjęcia. Spokojna wyciszona, była w dużym stopniu przeciwieństwem tego wszystkiego, co robił Dylan. Zawsze wolała być w cieniu niż na piedestale i to się bardzo Dylanowi podobało, nawet imponowało. Była także jego najbliższym przyjacielem przez następnych kilka lat wspólnego życia, trzeba dodać domowego życia, do którego nie dopuszczała „hałasów” z wielkiego świata. 

Sara o nic ze światem nie walczyła, nie miała ambicji ani aspiracji do zmieniania go, jej dzieciństwo i młodość, były wystarczająco smutne i przygnębiające, a „wielki świat” kojarzył się je z bezustanną walką z czasem, przebywanie poza domem i rodziną. Ona po prostu marzyła o szczęściu, radości, spokoju i ciszy, cieszeniu się rodzina, dziećmi i mężem. Bob takim człowiekiem nie był, ale ujął ją swoją chęcią zmiany stylu życia. On też z całego serca pragnął spokoju i ciszy, i to ich połączyło.

To ona uświadomiło poecie, że nie można szukać szczęścia na zewnątrz, tylko wewnątrz siebie. Aby być szczęśliwym trzeba zrozumieć siebie, swoje „ja”. Szukanie własnego „ja” to jest jednoznacznie szukanie odpowiedzi na pytanie, kim jestem, co robię, po co się urodziłem? Dylan długo szukał tych odpowiedzi, wcześniejsze jego partnerki nie stawiały takich pytań, ani ich nie zadawały. Sara była zafascynowana filozofią Zen, Dylan początkowo też nią był zafascynowany, przecież w tamtych czasach fascynacja kulturą Wschodu, religią i filozofią uchodziło za bardzo modne, wręcz pożądane. Ale Dylan zamiast zagłębiać się jeszcze bardziej w filozofię Zen, odnalazł się bardziej w chrześcijaństwie, którego religia i filozofia w następnych jego utworach i płytach będzie jeszcze bardziej widoczna niż do tej pory. Na marginesie można dodać, że Sara bardziej interesowała się filozofią Zen, sztuką medytacji niż religią.

Sara bardzo dobrze rozumiała męża poetę, przy niej mógł naprawdę odpocząć, zebrać myśli i siły, po nieszczęśliwym wypadku przez wiele miesięcy leżał w łóżku, w którym mógł medytować i zastanawiać się na swoim życiem, losem, przyszłością. Na pewno Sara w tym mu pomagała, zajmowała się filozofią zen, uprawiała ją w bardzo mistyczny sposób, co podobało się mężowi, który także na swój sposób poddał się tej filozofii poprzez spokojne, wyciszone życie. Ona nie próbowała się zbliżyć do niego w ten sposób, w jaki się do niego zbliżali wszyscy inni wcześniej i tym bardzo go ujęła. Dylan potrzebował takiej kobiety, która po prostu wyciszyła go, zabierając tylko dla siebie, odcinając go od burzliwego pędzącego świata, w którym wcześniej żył. Ich małżeństwo jest często wymieniane przez dziennikarzy muzycznych jako inspiracja dla wielu piosenek Dylana napisanych w latach 60. i 70.,  np. „Sad Eyed Lady of the Lowlands”, „Love Minus Zero / No Limit”, „Abandoned Love” i „ Sara ”. Dopiero album „Blood on the Tracks” z 1975 roku był przez wielu cytowany jako relacja Boba o ich rozpadającym się jego małżeństwie i trzeba być sprawiedliwym i powiedzieć, że z jego wielkiej winy. Ich syn, Jakob Dylan, powiedział, że teksty na albumie to „moi rodzice rozmawiają”. Rozwód pary nastąpił w czerwcu 1977 roku, ale tym będzie więcej przy następnej okazji.

Ballada o pani ze smutnymi oczami

Jak już zostało powiedziane Sara była przeciwieństwem ”wszystkich” kobiet, które Dylan poznał przed nią, tak można najkrócej ją opisać. Opisał też ją mąż w pięciu zwrotkowej balladzie „Sad Eyed Lady of the Lowlands” w długich trzynastu wersach – jak makaron włoski- w każdej z nich. Czy faktycznie to jest „prawdziwy” obraz kochanej kobiety, trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć. Ballada napisana przez wariata, albo przez geniusza, można by na tym poważnie się zastanowić. Wielu powie, że została napisana przez genialnego wariata. Utwór zagadka, pełen grafomańskich porównań, metafor, dziwnych i nic nieznaczących, cudacznych obrazów (images) nierealnych. Wielu krytyków zauważyło podobieństwo słów „Lowlands” do „Lownds”,( nazwisko żony Dylana po pierwszym mężu Sary), a biograf Dylana, Robert Shelton, napisał, że „Sad Eyed Lady” to „piosenką ślubną” dla poślubionej trzy miesiące wcześniej żony (1). Dla nas jest to dość problematyczny prezent, ale bliżej się mu przyjrzymy. Tematem i tajemniczością utwór podobny do omawianego już przez nas utworu „Mr. Tambourie Man”, który powstawał gdzieś na ulicach miasta Nowego Orleanu lub w drodze pomiędzy nim, a Nowym Jorkiem. Tylko tutaj zamiast tytułowego Pana z tamburynem mamy panią o smutnych oczach. Sam tytuł ballady wskazuje na to, że będzie to smutny utwór i w rzeczywistości jest i smutny i nudny, i robi wrażenie przygnębiającego, więc skąd ten pomyśl, aby twierdzić, że utwór może być prezentem ślubnym dla żony!? Naszpikowany jest detalami biograficznymi Sary, np. sheet-metal memory, tutaj Dylan nawiązuje do ojca Sary, który miał skup złomu. Opisami jej ciała i zalet ducha, ballada jest zbudowana na zasadzie długiej listy zakupów (shopping list), w której autor wymienia atrybuty tytułowej Sary. Najbardziej jest to widoczne w pierwszej i drugiej zwrotce.

Pierwsza zwrotka

With your mercury mouth in the missionary times,
And your eyes like smoke and your prayers like rhymes,
And your silver cross, and your voice like chimes,
Oh, do they think could bury you?

Z twoimi rtęciowymi ustami w misjonarskich czasach,
Z oczami jak dym i modlitwami rymującymi się,
Z twoim srebrnym krzyżem, i głosem jak dzwon,
Oh, kto z nich myśli, że może ukryć cię?

Już w pierwszych czterech wersach pierwszej zwrotki widzimy jak poeta bawi się słowem dla samej zabawy; bawi się jego dźwiękiem, melodią, intonacją, jego wieloznacznością, która jest pełna, spontaniczną swobodą zabawy. Rymuje bez widocznego sensu wyrazy, „times” z „rhytmes”, które przychodzą mu na myśl.  W ten sposób składa z nich nowe „sensy/wizje” jego poetyckiego świata. Potrafi „smakować język”, grać pojedynczo słowami lub całymi zdaniami „Oh, do they think could bury you?”. Słowo „bury” może oznaczać, pochować/pogrzebać lub ukryć/schować. Oraz ich układem, zarówno na poziomie fonicznym jak i semantycznym. Już pierwszy wers pierwszej zwrotki jest zaskakujący, poeta zastosował metaforę „mercury mouth in the missonary times”, czyli rtęciowe usta w czasach misjonarskich. „Rtęciowe usta”, to chyba, usta trujące, bo z trucizną jest kojarzona rtęć, jako toksyczny związek chemiczny. Co poeta miał na myśli, tego nikt nie wie. Być może usta, które są jak ten pierwiastek rtęci, nie do złapania, lub nie do pocałowania, bo tak jest ślizga rtęć. I tak można przez cała balladę pytać się: co poeta miał na myśli, bo utwór jak już zostało powiedziane jest „zwariowany”.  Lista wymienianych rzeczowników/ przedmiotów jest długa, które w zestawieniu obok się „ nie mają sensu” jest bardzo długa. Jeszcze dłuższa zaimków, nie brakuje też rzeczowników. Jest już wspomniana rtęć, są oczy jak dym i modlitwy jak rym, srebrny krzyż i głos jak dzwon oraz pytanie retoryczne, Oh, who among them do they think could bury you? Nie wiemy im są oni „they”, czyli „oni”, aby lepiej zrozumieć sens tego pytania.  Oh, kto wśród tego wszystkiego, mógłby cię schować/ukryć, a nawet pochować? Czasownik ‘”bury” sprawia kłopot, bo w języku angielskim oznaczać może pochować/pogrzebać/ zasypać, a także ukryć.

W drugiej części pierwszej zwrotki też nie brakuje „dziwactw” i skojarzeń, które są co najmniej abstrakcyjne.

With your pockets well protected at last,
And your streetcar visions which you place on the grass,
And your flesh like silk, and your face like glass,
Who could they get to carry you?

Z kieszeniami nareszcie tak dobrze chronionymi,
Z tramwajowymi wizjami, które umieszczasz na trawie
Z twoim ciałem jak jedwab, i twarzą jak szkło
Kto wśród nich myśli, że mógłby cię ponieść?

W tych wersach są i kieszenie, i tramwaje umieszczone na trawie. Są też porównania banały ciało ukochanej do jedwabiu, a twarzy do szkła, i pada też retoryczne pytanie: Who among them do they think could carry you?  Kto pośród nich mógłby, kto, pomyśl, mógłby ponieść cię? Pani smutno-oko z nizin. Sad-eyed lady of the lowlands.

Dylan w niej, w całej balladzie „rozwiązał worek” z przymiotnikami, porównaniami i metaforami, mając nadzieje, że to mu pomoże w opisie kobiety, która pokochał, którą poślubił. Jednak ten opis nie tylko, że nie „opisuje Sary”, ale komplikuje wszystko, bo wykracza poza prosty opis, logikę nadając utworowi „jakoś dziwaczność”, albo na siłę „udziwnianie”. Nie jest ani łatwo słuchaczowi/czytelnikowi zanalizować czy zinterpretować wersy, które autor” „naszpikował” figurami retorycznymi i stylistycznymi. Można sobie zadać pytanie, czy taki tekst pisze się dla własnej żony, jako prezent śluby, jak niektórzy krytycy Dylana sugerują?

Druga zwrotka też pobudza wyobraźnie, i nadaje utworowi jeszcze większa dziwaczność, ale da się w pewnym stopniu przeanalizować oraz zinterpretować.  Pomaga jak zawsze znajomość biografii opisywanej.

With your sheets like metal and your belt like lace,
And your deck of cards missing the jack and the ace,
And your basement clothes and your hollow face,
Who among them can think he could outguess you?
With your silhouette when the sunlight dims
Into your eyes where the moonlight swims,
And your match-book songs and your gypsy hymns,
Who among them would try to impress you?

Z twoimi prześcieradłami jak z blachy i twoim pasem jak z koronki,
I z twoją talią kart bez waleta  i asa,
I  twoje znoszone ubrania i twoja pusta twarz,
Któż z nich może pomyśleć, że mógłby rozszyfrować cię?
Z twoją sylwetką, gdy światło słoneczne przygasa
W twoich oczach pływa księżyc,
I twoje króciutkie  piosenki  i cygańskie hymny,
Kto z nich spróbowałby ci zaimponować?

Sara wyglądem przypominała Cygankę. Poeta, podaje bardzo wiele szczegółów w balladzie, opisując ją. Są twarde jak blacha prześcieradła i jest koronkowy pas, są i karty, kilka z nich brakuje, ale są. Jest też dziwaczna garderoba, którą poeta  określa jako „basement clothes”. Są to ubrania ręcznie robione, bardzo kolorowe i oryginalne, przez kreatywnych artystów lub hippisów dorabiających do swojego skromnego budżetu. Takie ubrania były bardzo popularne w latach 60. ubiegłego wieku i sprzedawane faktycznie gdzieś w piwnicach czy garażach. (W latach 80., gdy mieszkałem w San Francisco wiele  tej garderoby było sprzedawane w sklepach Salviation Army). Jest też nawiązanie do dawnych czasów jeszcze sprzed II wojny światowej, gdy wędrowni artyści zapisywali słowa piosenek na pudelkach od zapałek. Stąd też wers “And your match-book songs and your gypsy hymns”. Nie w tej balladzie, ale są też poeci co zapisywali swoje wiersze na serwetkach kawiarnianych lub mankietach od koszul. Dylanowski opis żony przez męża bardzo dziwny i niecodzienny, ale jeśli on ją tak widział, trudno będzie nam, jego miłośnikom, z nim się nie zgodzić.

Refren również wymaga omówienia i interpretacji. Jest w każdej z pięciu zwrotek, i czyni, że ballada staje się nudna.

Sad-eyed lady of the lowlands,
Where the sad-eyed prophet says that no man comes,
My warehouse eyes, my Arabian drums,
Should I put them by your gate,
Or, sad-eyed lady, should I wait?

Smutna pani z nizin,
Tam, gdzie smutny prorok mówi, nikt nie przybędzie
Moje bystre oczy, moje arabskie bębny,
Czy powinienem zostawić je przy twoich drzwiach
Czy może, smutno oka pani, powinienem czekać?

Chociaż refren ma tylko pięć wersów, to też bardzo dużo się w nim dzieje. W nim też poeta wyraża swoją miłość do żony, cały czas musimy o tym pamiętać, bo jest to pieśń miłosna w dylanowskim stylu.  Oprócz smutnokiej pani z nizin pojawia się smutnoki prorok, „Where the sad-eyed prophet says that no man comes”, który oświadcza, ze nikt nie przyjdzie/nadejdzie/przybędzie. Najwięcej kłopotów/problemów sprawiają słowa, „My warehouse eyes”, co to może oznaczać? W Polsce się mówi, że oczy są drzwiami do duszy, ale czy w Ameryce wielkie magazyny i hurtownie mogą być drzwiami do duszy? Tego nikt nie wie, nawet rodowici Amerykanie są raz po raz wpędzani przez Dylana w zakłopotanie. O ile w języku angielskim, „jako tako” da się to zrozumieć lub wytłumaczyć, ale w języku polskim magazynowe/hurtowni oczy, nie mają sensu. Trzeba czymś je zastąpić, jakimś polskim idiomem lub frazą lub powiedzeniem, na przykład: moje bystre/kocie oczy. Jest to być może gra słów; warehouse i bardzo blisko dźwięku słowa whorehouse, ale to jeszcze bardziej udziwniało całą balladę. Do wyliczanki dochodzą też „my Arabian drums” moje arabskie bębny, co z nimi/ z tym wszystkim powinienem zrobić, czy zostawić jej twoje bramie, lub, czy powinienem zaczekać? Autor/narrator ballady jak już zostało powiedziane, na koniec każdej zwrotki zadaje sakramentalne pytanie, a raczej zapytuje się ukochanej czy powinien odejść czy zostać?

Ballada trwa 11 minut i 22 sekundy, przez ten czas poeta wyśpiewuje zaimek your/you prawie w pięciu zwrotkach pięćdziesiąt razy. Ballada jest wprost naszpikowana zaimkami. Utwór zajmuje on całą czwartą stronę (ostatnią) podwójnego albumu, omawianego tutaj przez nas. Przyjrzymy się bliżej tylko pierwszej zwrotce tej ballad, bo nie jest ona przedmiotem naszych tutaj zainteresowań.

Dalej nie będziemy rozwijać tematu, pozostaniemy tylko przy tych dwóch zwrotkach z tej ballady, bo naszym zainteresowaniem nie jest ona, ale utwór Just like a Woman. Jest to trudna ballada i nie wiadomo, o co autorowi w niej chodzi. Zmusza  on słuchacza do główkowania/myślenia na wiele sposobów.  Interpretacji i interpretatorów jej jest bardzo wielu; są tacy, co uważają, że jest to ballada oparta na Biblii, i proroku Ezachielu, bo znaleźli w niej kilka słów z  proroctw tego proroka.  Inni, że autor pisał ją będąc pod wpływem dużej dawki narkotyków. Jak zawsze jedni i drudzy mogą mieć rację, albo całkowicie się mylić. Badacze Pisma Świętego uważają, że  Księga Ezechiela odróżnia  się od innych ksiąg prorockich Starego Testamentu, bo została napisana w logiczny i chronologiczny sposób, czego o tej balladzie raczej nie można powiedzieć.

Wypadek drogowy Dylana

Poeta  zawsze był entuzjastą motocykli. Była to miłość do nich od jego wcześniej młodości, gdy po raz pierwszy dosiadł Harleya 45  jako nastolatek. Po osiągnięciu finansowych  sukcesów  artysta przeprowadził się  w 1963 roku za namową swojego menadżera  z Greenwich Village do Woodstock w stanie  Nowy Jork. (Grossman też tam wcześniej kupił dom). Swój następny motor  Triumph T100  kupił w 1964 roku. Był to szybki i lekki motocykl o pojemności 500 cm3 który stał się jego głównym środkiem transportu i jazdą dla przyjemności po spokojnych okolicach przedmieść wielkiego miasta.

Dylan  jeździł na nim  wszędzie, wzniecając kurz na  krętych drogach i poboczach Catskills, zarówno sam, jak i z pasażerami. W swojej autobiografii Joan Baez bardzo żartobliwie  wspominała jazdę z poetą po krętych bezdrożach górzystej okolicy, porównała Dylana na motorze do worka z mąką: „Zwykle trzymał się kierownicy jak worek mąki. Zawsze miałam wrażenie, że to go jazda kręci, ale mieliśmy szczęście, gdy braliśmy zakręty, kładliśmy się w odpowiedni sposób i motocykl skręcał zgodnie z skrętem naszych ciał. Jeśli by tak nie było, byłby  to koniec nas obojga.”  Dylan wśród przyjaciół uchodził za złego kierowcę, i właściwie nigdy nie prowadził auta sam, tylko ktoś to robił za niego. Dlatego jego wypadek motorowy nie był wielką niespodzianką wśród przyjaciół. Wielu z nich tego się spodziewała, że nastąpi to wcześniej czy później. I nastąpiło, wypadek motocyklowy to takie „szczęście w nieszczęściu”  dla poety, mógł w nim stracić życie, mógł zostać kaleką na całe życie. Ale też mógł podczas rekonwalescencji po raz pierwszy w życiu rozkoszować się własnym szczęściem rodzinnym,  jako głowa, szczęście na które w pełni zasłużył po kilka lat pracy ponad ludzkie siły.  O pieniądze nie musiał się martwić, był po pięciu latach pracy multimilionerem w czasach, gdy przeciętny dom  w Ameryce kosztował od piętnastu  do dwudziestu  pięciu tysięcy dolarów, a dobry samochód około trzech tysięcy. Przeciętny Amerykanin  zarabiał około pięciu tysięcy dolarów rocznie, Dylan mógł uważać siebie na wielkiego szczęściarza, któremu życie niczego nie skąpi. Po prostu żyć i nie umierać; bardzo młody chłopak, który jeszcze się nie golił rozpoczynał swoją karierę z gitarą i harmoniką ustną, mając dziesięć dolarów w kieszeni, śpiewając najpierw czyjeś piosenki w barach, gdy płacono mu kanapką z serem i puszką Coca Coli, albo drobnymi zebranymi od publiczności do kapelusza. W przeciągu pięciu lat stał się ikoną muzyki, liderem czegoś czego nawet nie rozumiał, a przede wszystkim nie chciał zrozumieć, lub udawał, że go tak naprawdę to nie interesuje. Stał się  ikoną mając 25 lat, sprzedawał miliony płyt i zarabiał miliony dolarów. Jego teksty śpiewali najwybitniejsi artyści, a on był podziwiany przez setki tysięcy fanów.

In his memoir, Chronicles, he wrote: „I had been in a motorcycle accident and I’d been hurt, but I recovered. Truth was that I wanted to get out of the rat race. Having children changed my life and segregated me from just about everybody and everything that was going on. Outside of my family, nothing held any real interest for me and I was seeing everything through different glasses.”

W swoich wspomnieniach „Kroniki” napisał: „Miałem wypadek motocyklowy i zostałem ranny, ale wyzdrowiałem. Prawda była taka, że ​​chciałem wydostać się z wyścigu szczurów. Posiadanie dzieci zmieniło moje życie i oddzieliło mnie od wszystkiego, co się działo. Poza moją rodziną, nic mnie nie interesowało i widziałem wszystko przez różne okulary. ”

Katastrofa                                                                                                                                      

Dylan uległ wypadkowi drogowemu na motorze, gdy wracał z domu swojego menadżera Alberta Grossmana do swojego domu, który mieszkał od niego w bardzo małej odległości. Nikt tak naprawdę nie wie, co spowodowało upadek motoru i jakie były naprawdę skutki tego upadku. Był wraz z żoną w gościach,  która pierwsza pojechała autem do domu. Po wypadku powiedział biografowi Robertowi Sheltonowi, że plama oleju spowodowała, że ​​stracił kontrolę nad kierownicą. Ale według dramaturga Sama Sheparda – któremu poeta powiedział-że słońce go oślepiło, przyhamował i przekoziołkował przez motor i stało się, połamał kręgi szyjne. Upadek był bardzo poważny, ale na ile poważny i co go tak naprawdę spowodowało, to chyba nigdy się nie dowiemy. Jak zawsze w przypadku Dylana wersji będzie kilka, jedna będzie  zaprzeczać drugiej i wszystko będzie utrzymane w jak największej tajemnicy. Faktem jest to, że nikt nie zadzwonił po karetkę pogotowia, nie było też policji, ani żadnego policyjnego raportu powypadkowego. Cicho, sza.  Rannego Dylana zabrano do pobliskiego domu, gdzie go opatrzono, ale jeden z jego przyjaciół powiedział: „He almost died”, był dosłownie od kilka centymetrów od śmierci, ponieważ uderzenie głową o chodnik było tak mocne. Zabrano go do szpitala, w którym spędził ponad tydzień, następnie wrócił do domu w Woodstock, gdzie w łóżku przeleżał ponad miesiąc czasu. Przez następne dziewięć miesięcy nikogo nie wpuszczał do swojego domu, poza najbliższymi. Wypadek stał się wielka tajemnicą, i tyle o nim wiemy, ile Dylan chce abyśmy wiedzieli.  Są jednak i tacy, co  podejrzewają, że było to z góry zaplanowane,  że cała ta gra z wypadkiem, była z ukartowana, aby wycofać się ze wcześniejszych umów i zobowiązań.  (Choćby  z umowy o napisaniu czy dokończeniu pisania książki „Tarantula”). Jeszcze inni sugerowali, że to sprawka żony Sary, która sama cały scenariusz ułożyła, aby zatrzymać męża  dla siebie i dzieci w domu. (Przyszły na świat w bardzo szybkim czasie po ślubie). Niepewność i całkowita tajemniczość całej sprawy  spowodowała, że fani oszaleli w domysłach. Spirala domysłów nakręcała się niesamowicie, plotki i ilość scenariuszy – co mogło się stać artyście -mnożyły się w zastraszającym tempie: jedni sugerowali, że artysta jest już umierający, inni, że symuluje, jeszcze inni,  że nad czymś zupełnie innym pracuje i nie chce aby mu przeszkadzano; jedni twierdzili, że jest sparaliżowany, inny, że ma wstrząs mózgu, jeszcze inni, że nie będzie już nigdy śpiewał, chodził, występował, pisał, grał, myślał samodzielnie, etc. Na dodatek Grossman odwołał wszystkie najbliższe koncerty, ale i on nie przewidział najgorszego, że Dylan wycofa się z biznesu (trasy koncertowe) na dobre kilka lat, bo aż na osiem lat.

Dylan, legenda coraz to większa

Podczas rekonwalescencję po kontuzji artysta stawał się amerykańską legendą, która prawie, że straciła życie. Wszystko układało się po jego myśli, szybko dochodził do zdrowia,  płyta „Blond on Blond” sprzedawała się nadzwyczajnie, szybko stała się bestsellerem i w bardzo krótkim czasie osiągnęła dochód ponad miliona dolarów. Artyści z całych Stanów Zjednoczonych prześcigali się w zdobywaniu praw autorskich do wykonywania utworów młodego cierpiącego twórcy. Fani Dylan dosłownie wykupili wszystkie wcześniejsze płyty a wytwórnia Columbia, skorzystała z  okazji (nie przepuściła) i wydała album „Bob Dylan’s Greatest Hits”, który też w bardzo szybkim czasie przyniósł ponad milion dolarów dochodu.  Artysta na pewno bardzo się cieszył z tego wszystkiego, ale milczał, zamknął się w sobie i starał się osobiście nic nie mówić, ani nie pokazywać. Przez ten czas pobytu w domu  nie powiedział ani jednego słowa publicznie, nie odpowiadał na telefony, nie widział ani jednego dziennikarza. Milczał. Wypadek stał się wielką tajemnicą. Milczenie powodowało, że automatycznie mit wokół poety przebierał najprzeróżniejszych kształtów np. pewna młoda australijska dziennikarka zaczęła uważać go za Chrystusa, który przelewa swoją krew za grzechy świata. Dylan nadsłuchiwał wieści ze świata na swój temat, i nie był zadowolony z tego co słyszał, one go niepokoiły. Wciąż miał ludziom za złe, że aż tak bardzo się nim interesują, że chcą wszystko wiedzieć o jego życiu osobistym, czuł lęk przed ludźmi  i  ludzką ciekawością.

The Basement Tapes 

Artysta przestał koncertować, czyli urządzać trasy koncertowe, na których miał okazję wystąpić na scenie, ale i możliwości do wszystkich grzechów głównych. (Św. Paweł Apostoł  stwierdził, iż korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy, ale jest i też wiele innych grzechów poza chciwością np. opilstwo i żarłoczność). Został w domu  co wcale nie oznaczało, że nie grał i nie komponował, przez cały następny rok 1967 nagrywał wraz z zespołem the Hawks, który później zostanie nazwany the Band taśmy demo ze swoją muzyką, które krytycy jego talentu nazwą „The Basement Tapes”.   Jesienią, w październiku 1967, piętnaście miesięcy po wypadku, Dylan zaprosił tylko trzech muzyków, Charlie McCoy basistę, Kenny Buttrey’a, perkusistę oraz Pete Drake, grał na gitarze hawajskiej, do studia nagrań w Nashville.  Bo tam właśnie muzyk zaplanował nagranie nowego albumu, który został wydany w styczniu roku następnego pt. „John Wesley Harding”.  Nieoczekiwany zwrot od  gitary elektrycznej ku akustycznej, co to mogło oznaczać? Przecież tak bardzo chciał grać na gitarze elektrycznej, brzmieć głośno i być głośnym na scenie. Jednak czas nie stał w  miejscu, podczas jego choroby w rock & rollu dokonał się niesamowity skok techniczny.  W 1967 roku Beatlesi wydali płytę „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band ”- płytę która zmieniła wszystko w rocku. Gdy Dylan usłyszał ją po raz pierwszy powiedział: „Turn that off”, poczuł że już nie dogoni rocka, i nie ma sensu ścigać się z innymi. Rock stał się zabawką inżynierów dźwięku w studiach, którzy się prześcigali, kto będzie miał więcej gałek i pokręteł, ścieżek dźwiękowych i podkładów muzycznych. 

Zespół Rolling Stones wydał płytę „Their Satanic Majesties Request” z okładką 3-D. Do elektronicznego wyścigu dołączyły jeszcze inne zespoły: „The Doors”, „Jefferson Airplane”, a wielbiciele Dylana po super sprzedającej się „Blond on Blonde” spodziewali się, że artysta pójdzie jeszcze dalej i będzie kontynuował, to co już wcześniej rozpoczął, i będzie starał się uzyskać jeszcze inne elektroniczne brzmienie. Ale Beatlesi i Rolling Stones, tak bardzo byli zaawansowani technicznie, że Dylan po prostu postanowił wrócić do korzeni czyli folku. Otwarcie nigdy nie przyznał się  do tego, że Brytyjczycy „wybili mu z głowy rock & roll”, zrozumiał, że nie  da rady im sprostać. (Beatlesi wiedząc, że nie będą musieli wykonywać utworów na żywo, przyjęli eksperymentalne podejście do kompozycji i nagrali utwory takie jak „Lucy in the Sky with Diamonds”, „Being for the Benefit of Mr. Kite”, oraz „A Day in the Life”.  Producent  płyty George Martin i inżynier Geoff Emerick pomogli zrealizować pomysły grupy, podchodząc do studia nagrań jak do instrumentu, stosując nakładki orkiestrowe, efekty dźwiękowe i inne metody manipulacji z taśmami). Dla niego wciąż słowa były ważniejsze niż muzyka, dlatego po „wyjściu” z choroby skompletował zespół i pojechał do Nashville.

Folk wygrał z rockiem,  powstały album  „John Wesley Harding” jest przepełniony wiarą w Boga z samopoznaniem siebie i współczuciem. Filozofia Zen żony, która starała się dzielić z mężem jest już zauważalna na tej płycie, ale jest i na niej sporo  chrześcijańskich motywów. Jak już zostało wspomniane, Dylan nie przyjął Zen w pełni, zachłysnął się nim, tak naprawdę całą swoją uwagę skierował na religię chrześcijańską. Utwory na płycie to dylanowska wersja Billi napisanej piosenkami człowieka, który upadł i się podniósł, który nazywał się Bob Dylan. Jest to wyznanie wiary poety/piosenkarza/człowieka. Z perspektywy czasu rok 1967 rekonwalescencji okaże się najbardziej twórczy w życiu Dylana.  Nagrał około 100 piosenek, które kilka lat później będę systematycznie wydawane na płytach.  Po raz pierwszy od wypadku publicznie artysta pokaże się 20 stycznia, 1968 roku na koncercie w Carnegie Hall poświęconym jego mistrzowi Woody Guthrie, który zmarł 3 października w 1967 roku. (Wystąpił wtedy ze swoim zespołem the Band).

Gdy po latach wróci do koncertów, na scenie nie będzie już ani Beatlesów, a narodzi się Disco music, świat się zmieni i wojna w Wietnamie będzie już definitywnie przegrana. Elektronika zdominuje muzykę, a studia nagrań, inżynierzy dźwięku będą ważniejsi od samych muzyków. Nastanie nowa era, w której poeta/muzyk będzie dawał sobie radę, a lata sześćdziesiąte obrosną w legendę, on będzie jednym z głównych jej bohaterów.

Blond on Blond

Zanim przejdziemy do omawiania płyty warto przez moment zatrzymać się i zastanowić nad samym tytułem, co znaczy Blond on Blond? Jak zawsze jednoznacznej odpowiedzi nie ma.  Ruch lesbijek uważa, że tytuł płyty oddaje miłość kobiety do kobiety, blondynka z blondynką, lub blondynka na blondynce.  Nie ma jednak sensu przytaczać wszystkie przepuszczenia i hipotezy, dla nas najbardziej przemawia ta dotycząca niemieckiego artystę Bertolta Brechta, który po dojściu Hitlera do władzy wyjechał z Niemiec do Ameryki, a po powstaniu NRD wrócił do Berlina. Aby nie tracić czasu powiemy, że nazwa płyty to odpowiedź Dylana na jednego z ulubionych przez niego twórców, właśnie Brechta, bardzo popularnego na początku lat 60. w Ameryce.  Z twórczością jego zaznajomiła go jego dziewczyna Suze, (o której już zostało sporo powiedziane).  Sam Dylan wielokrotnie przytacza nazwisko Brechta przy różnych okazjach  np. w cytowanych  przez nas (wielokrotnie) książce Anthoniego  Scaduto, czy w swoich „Chronicle”.  W 1963 roku twórczość Brechta stała się bardzo „cool” wśród Bohemii nowojorskiej. Było go „wszędzie bardzo dużo” w Village i w off-Brodway, a ukochana Dylana Suze bardzo mocno się zaangażowała w promocje artysty. Uczestniczyła w realizacji teatralnej  przygotowując scenografię i rekwizyty. Zabierała ukochanego, aby się nie nudził na próby zespołu teatralnego, które odbywały się w Sheridan Square Playhouse. Tam też po raz pierwszy młody poeta usłyszał wiersze i piosenki Brechta napisane wspólnie z Kurtem Weillem.  Nowojorscy artyści opracowali wybór piosenek (antologię) pt. Brecht on Brecht, i Dylanowi bardzo się one spodobały. W jednym ze swoich wywiadów powiedział:

And he talked a little about his songs, and some of the influences on him. He told an interviewer: Man, I don’t write protest songs, I just react. I got all these thoughts inside me and I gotta say’em. Most people can’t say’em. They keep it all inside. It’s for  these people I write my songs… I  was influenced by Brecht. Used to be Woody but no any more…” (149).

I opowiedział  trochę o swoich piosenkach i niektórych wpływach na niego. W wywiadzie powiedział: „Człowieku, nie piszę protest songs, po prostu reaguję je. Mam wszystkie te myśli we mnie i muszę wypowiedzieć je. Większość ludzi nie umie tego zrobić. Trzymają je w sobie. To dla tych ludzi piszę moje piosenki … Byłem pod wpływem Brechta. Kiedyś był Woodym, ale już nie…”(149).

Dzięki Suze Dylan poznał twórczość Brechta, która go zafascynowała i jego wierszami i jego piosenkami w szczególności spodobał mu się utwór The Black Freighter/Czarny frachtowiec. Ale czy faktycznie Brecht  wpłynął na tytuł płyty „Blond on Blond” tego na 100 % nie wiemy. Płyta  była ostatnią w trylogii z ”Bringing It –All Back Home” i “Highway 61 Revisited”. (Wszystkie trzy płyty powstały w zaledwie 15 miesiącach). Ona jest otwarta na największą interpretację ze wszystkich wydanych wcześniej płyt. Jest też jak już zostało wspomniane kamieniem milowym w muzyce popularnej: podwójny album w erze pojedynczych albumów z bardzo krótkimi czasowo piosenkami (nie dłuższe niż trzy minuty, poza kilkoma utworami). Jest to ambitny, liryczny album poetycki, bardzo trudny jak już zostało powiedziane do interpretacji, bo jest to mieszanka bluesa, poezji surrealistycznej z absurdem. Dylan przy pisaniu go sięgał do wielu źródeł,  zainspirował się lub wykorzystał wpływ beatników i Shakespeara, Biblii i Brechta a w muzyce osiągnął geniusz swoich możliwości. Świetna płyta i dobrze się jej słucha prawie 60 lat później od jej powstania.

„Blonde on Blonde” rozpoczyna się piosenka „Rainy Day Women # 12 & 35,  czyli Kobiety na deszczową porę #12 & 35,(dlatego poświęcimy jej małą chwilkę). Początkowo nazwaną „piosenką narkotykową” z powodu refrenu „Everybody must be stoned” i dzikiej, zwariowanej sekcji instrumentów dętych blaszanych. Żywa, rytmiczna muzyka czyni go pogodnym i miłym dla ucha. Melodyjności jej nadają fonetyczne środki stylistyczne: anafory, aliteracja, etc. Ważnym zabiegiem wykorzystanym w utworze jest instrumentacja głoskowa polegająca na takim doborze słów, aby pewne głoski powtarzały się częściej niż przeciętnie, np.

Well, they’ll stone ya when you’re walkin’ ’long the street
They’ll stone ya when you’re tryin’ to keep your seat
They’ll stone ya when you’re walkin’ on the floor
They’ll stone ya when you’re walkin’ to the doo

Głoski występują w grupach i tworzą układy brzmieniowe. Dzięki temu tekst staje się bardziej melodyjny. W tym przypadku bardzo często powtarzają się samogłoski e, o, także spółgłoska l, w, oraz n. Ważny jest też tytuł piosenki, który tak na dobrą sprawę nie ma nic wspólnego z nią. Jest amerykański idiom, rainy day, który odnosi się do oszczędzania na przyszłość, odłożyć coś na czarną godzinę. „Rainy Day Women”  można dowolnie przetłumaczyć, jako kobiety trzymane gdzieś w rezerwie, na boku, do których można się wybierać, kiedy ma się ochotę, czas, czyli z tak zwanego doskoku. Czy tak faktycznie jest, tego nie wiemy.  Trudno jest też zgadywać, co oznaczają cyfry 12 &35, czy to jest liczba lat tych kobiet? (Trudno jest 12 letnią dziewczynkę uważać za kobietę. Może mama z córką?). Nie ma co się doszukiwać liczb znaczenia, bo każda interpretacja będzie trafna lub nie i nie będzie to miało większego znaczenia w zrozumienie twórczości Dylana.

Piosenka składa się z pięciu zwrotek, a każda z nich ma po sześć wersów, a w każdym z nich jest, co najmniej raz użyte słowo, rzeczownik „stone”. Tekst jest łatwy do zrozumienia w języku angielskim, ale aby oddać jego znaczenie w języku polskim, jest to raczej nie możliwe. (Dla osób studiujących creative writing piosenka ta sprawia wielką radość z powodu wielu figur stylistycznych i środków poetyckich; liczne anafory, powtórzenia, porównania, metafory, anafory, hiperbola, epifora, etc. Utwór zawiera też bardzo dużo niepoetyckich słów, takich jak; floor, Doro, table, able Home, grave, etc.)

Podobnie jak słowo „stone” a każdym wersie powtarza się zaimek „they”. Kim są ci „oni” z tego tekstu nie wynika jednoznacznie, wiemy jednak, że „they” są wrogo nastawieni do zaimka „you”, czyli „ciebie”. (O tym więcej później). Nie jest to jednak tekst napisany w w tonie dramatycznym, ale raczej ironiczno- żartobliwym. Ale jest głębszy sens – później Dylan twierdził, że refren był/jest metaforą bycia ukamienowanym za grzechy, być może przez wściekłych fanów za porzucenie przez niego muzyki ludowej. Z ukamienowaniem jest nam najbliżej do sensu piosenki, dlatego pójdziemy tym śladem, ale nie będzie to ukamienowanie artysty, ale „ya”, czyli cię.

Well, they’ll stone ya when you’re trying to be so good.
They’ll stone ya just a-like they said they would.
They’ll stone ya when you’re tryin’ to go home.
Then they’ll stone ya when you’re there all alone.
But I would not feel so all alone,
Everybody must get stoned.

Cóż, ukamienują cię gdy starasz się być najlepszym,
Ukamienują cię tak, jak ci powiedzieli. 
Ukamienują cię, gdy spróbujesz iść do domu.
Ukamienują, gdy jesteś tam całkowicie sam.
Ale nie czułbym się tak izolowany,
Każdy musi być ukamienowany.

Z tej pierwszej zwrotki jasno wynika, kiedy i za co można być „ukamienowanym”. Już w pierwszym wersje narrator śpiewa: “Well, they’ll stone ya when you’re trying to be so good”. Człowiek dobry, miły, życzliwy, jest często spostrzegany przez bliźniego, jako człowiek słaby, głupi, naiwny. Cóż dopiero człowiek, który jest „za dobry”, dla niego nie ma miejsca we współczesnym świecie. Wtedy wszyscy ”wejdą mu na głowę”, albo będą  „kołki ciosać na głowie”.  Takie jest mniej więcej przesłanie tej piosenki. Treść jej przypomina wiersz Tadeusza Różewicza pt. List do ludożerców, w którym poeta, pisze mniej więcej o tym samym:

Kochani ludożercy 
Nie patrzcie wilkiem 
Na człowieka 
Który pyta o wolne miejsce 
W przedziale kolejowym 
Zrozumcie 
Inni ludzie też mają 
Dwie nogi i siedzenie

Druga zwrotka. Chociaż słowa są inne, ale myśli i przesłanie taka same. Nie jest to poezja, o jakiej myśli przeciętny zjadasz  chleba, jest to po prostu wyliczanka, ale mocne słowa robią wrażenie na odbiorcy/słuchaczy.

Cóż, ukamienują cię, gdy chodzisz po ulicy.
Ukamienują cię, gdy próbujesz  bronisz swego miejsca.
Ukamienują cię, gdy stąpasz po podłodze.
Ukamienują cię, gdy  podejdziesz do drzwi.
Ale nie czułbym się tak izolowany,
Każdy musi być ukamienowany.

Poeta Różewicz rozpoczyna swój wiersz słowem “kochani”, jest to ironia, sarkazm, ośmieszenie „ludożerców”, czyli tak zwanych zwykłych ludzi/obywateli. Dylan używając zaimka „they” też miał na myśli zwykłych ludzi/obywateli, którzy ukamienują cię w każdej chwili i w każdej sytuacji, gdziekolwiek byś się nie znalazł, w każdym miejscu. Różewicza „ludożercy” i Dylana „they” to są te same osoby i ludzie. Mają wspólny mianownik (płaszczyznę wyjścia), są wredni, podli, egoistyczni, nie ma w nich prawdziwie ludzkich uczuć, to nie są chrześcijanie, ani ludzie posiadający ludzkie/ humanitarne cechy. Oni/they/ludożercy nie potrafią kochać, darzyć innych przyjaźnią, istnieją tylko dla siebie, i poza sobą nie widzą drugiego człowieka. Dylan nie użył słowa „kochani” w swojej piosence, ale rymy w języku polskim nie są takie “giętkie” jak w angielskim. Wygląda to tak:

But I would not feel so all alone
Everybody must get stoned

Ale nie czułbym się tak izolowany
Każdy musi być ukamienowany.

Słowo “alone” jest przymiotnikiem i oznacza w polskim „sam”, ale „all alone” oznacza po polsku zupełnie sam, dlatego zostało przetłumaczone na „izolowany”. Słowo „stone” jak to w języku angielskim często bywa ma wiele znaczeń, dosłownie oznacza rzeczownik kamień, pestkę owocu, np. śliwki lub brzoskwini, ale już „stoned”, jest przymiotnikiem oznacza być nawalonym, lub ukamienowanym (kogoś). Dylan twierdzi, że poprzez te słowo nawiązuje do Biblii i ukamienowania grzesznicy. Jednak zdecydowana większość interpretatorów twórczości Dylana, jego rówieśników (ale nie tylko) uważa, że utwór ten to nic innego niż zabawa z narkotykami. Słowo „stoned” oznacza w slangu napalenie się np. marihuany i tak został poeta zrozumiany przez większość jego wielbiciele, gdy śpiewał „Everybody must be stoned”, wszyscy myślą, że każdy musi zapalić jointa. Absolutnie genialne jest to wytłumaczenie i wspaniała gra słów. Wspólna płaszczyzna porozumienia, wspólny kod pokoleniowy z perspektywy czasu uzasadnia takie myślenie i gra słów , nasyca materię brzmieniową, bo liczy się bardziej to jak słowo brzmi, a dopiero później co znaczy.

Ballada  Just Like a Woman

Dla nas najważniejszym utworem na tej płycie będzie ballada Just Like a Woman. O inspirację do jej napisania krytycy i badacze twórczości jak zawsze nie są zgodni. Dokładnie nie jest wiadomo, kto lub co zainspirowało artystę do jej stworzenia, ale jak zawsze są „furtki lub drzwi”, przez które można dostać się do wnętrza utworu.  Utwór zaczyna się bardzo nostalgicznie, nawet depresyjnie, napisany w pierwszej osobie „I”,  ale narrator zwraca się do tytułowej kobiety/woman najpierw, w pierwszych dwóch zwrotkach  jako „ona”: „she takes, she makes, she break”, ale w  trzeciej z trzeciej osoby przechodzi na drugą „you” (And your long curie hurts), a w czwartej mówi wprost na cztery wersy przed zakończeniem ballady do kobiety  „ty”, czyli „you”, „you fake  // you make // you ache // you break”. Przejście z trzeciej osoby do drugiej sprawa, że utwór staje się bardziej osobisty, i bardziej bezpośredni. 

My postawiliśmy na hipotezę, że inspiracją Just like a Woman była nie jedną, ani dwie, ale trzy kobiety. Tak trzy kobiety, które jak już zostało wcześniej powiedziane, bardzo dużo wniosły do życia osobistego/prywatnego i artystycznego poety.  Pierwszą z nich jest Suze Rotolo: “And she aches just like a woman // But she breaks just like a little girl”. Ten refren/powtórzenie najbardziej pasuje do niej. Dla Joan Baez najlepiej pasują słowa;  “Please don’t let on that you knew me when // I was hungry and it was your world”,  oraz  Edie Sedgwick też ma swój udział:  Till she sees finally that she’s like all  the rest // with the fog, amphetamine, and pearls. Czy faktycznie Dylan tak wszystko dobrze przemyślał, umieścił trzy kobiety w jednym utworze, tego nie możemy być pewni, ale spróbujmy to przeanalizować.

1 zwrotka Suze  i tytuł

Już sam tytuł Just Like a Woman sugeruje, że tekst ballady będzie o kobiecie, która jak wiadomo, jeśli nie wszystkie, to większość z nich potrafi doskonale skrywać swoje emocje. Inaczej czuje (wewnętrznie), a inaczej to wygląda na zewnątrz, bo nie okazuję tego co czuje wewnątrz.  Kobieta w swoje całej krasie, tak przetłumano angielski tytuł na polski, bo jesteśmy przekonani, że właśnie o to też chodziło Dylanowi, aby pokazać na przykładzie  jednej kobiety, jakie są kobiety. Utwór zaczyna się od gry na harmonijce ustnej i harmonijka zakończa go, to ona wprowadza  nas w nastrój nostalgiczny. Słowa „pain” w pierwszym wersie i „rain” w drugim niczego dobrego/wesołego nie zapowiadają. Stanie samotnym na deszczu niczego też dobrego nie wróży.

Nikt nie odczuwa żadnego bólu
Wieczorem jak stoję w deszczu

Utwór zaczyna się dość przygnębiająco, wiadomo, nikt nie lubi deszczu, cóż dopiero stać na deszczu.  Już od pierwszej linijki, pierwszej zwrotki słuchasz jest „atakowany” szarością i przygnębieniem. Wiersz jest zabarwiony smutkiem i potrzeby pozbycia się go w sposób jak najbardziej naturalny, bez zbędnych sztuczności. Ból pojawia się zaraz na samym początku, ma on wzbudzać w słuchaczu jakieś politowanie, czy nawet współczucie. Narrator  przedstawia się/siebie jako „ofiarę losu”. Piszę o sobie dosłownie: „Tonight as I stand inside the rain”, czy jest to odtrącenie przez ukochaną, czy też samotność lub depresja tego nie wiemy. Może to być też gra, która by wciągnęła „ofiarę” kobietę w nią  i tak chce ja zdobyć.

Refren piosenki nawiązuje, do tytułu, Just Like A Woman,  w tym przypadku składa się z czterech linijek i występuje w dwóch pierwszych zwrotkach, w trzeciej nie ma refrenu, natomiast w czwartej (ostatniej) są tylko powtórzone trzy wersy.

Pierwsza zwrotka według nas odnosi się do Suzy Rotolo, która Dylanowi sprawiała jako kobieta sporo radości, a jako dziewczyna sporo przykrości i problemów. Jak była z nim, w jego towarzystwie, to była kobietą, a jak z mamą i siostrą, to zachowywała się jak dziecko/dziewczynka. Tego Dylan nie mógł zrozumieć, dlatego podejrzewał i matkę i siostrę o manipulację córką i siostrą. Zanim Suze z nim zamieszkała wystawał pod jej oknem, czekał aż światło zgaśnie aby do wpuściła do pokoju.

She takes just like a woman, yes, she does
She makes love just like a woman, yes, she does
And she aches just like a woman
But she breaks just like a little girl.

Ona pragnie po prostu jak kobieta, a jak
Kocha się jak prawdziwa kobieta, o tak
Szlocha jak prawdziwa kobieta
Ale płacze jak dziecko.

Słowa” She takes” równie dobrze można przetłumaczyć na język polski jako “zachowuje się”,  w tym przypadku jako kobieta. Zachowuje się po prostu jak kobieta, “She takes just like a woman, yes, she does” z podkreślenie tego, „yes, she does”, może odwoływać się do emocjonalnej potrzeby kobiety do bycia kochaną/szanowaną. Kobiety lubią być kochane, wiele z nich wręcz domaga się do swojego mężczyzny bycia kochaną. Kobiety biorą miłość mężczyzny, jego serce, jego dobroć, pragną jego uczucia i pomocy. Prawdziwa kobieta kocha namiętnie, tak tylko kobieta potrafi „she makes love just like a woman”, i nie ma w tym żadnego fałszu. Miłość kobiety jest bezwarunkowa, i jeśli mężczyzna spełnia jej oczekiwania, będzie sowicie przez nią wynagrodzony. Tak jest mniej więcej treść dylanowskiego refrenu. Dylan też był w Suze „zakochany po uszy”.  Pani Smith, u której Dylan pomieszkiwał, zaraz na początku swojego pobytu w Nowym Yorku, tak wspomina jego relację z Suzu: „And Suze was the kind of girl a young Man falls in love with. Dylan was totally obsessed with her, totally caught up in her warmth and openness, the gentleness and the beauty and the intelligence that everyone else saw in her, and caught up in his own special needs for a woman to love him. (…) His love for her was real, it was intense, and it was touching at times. (103).

Suze był dziewczyną, w której  młody człowiek zakochuje się. Dylan miał bzika na jej punkcie, całkowicie poddał się jej szczerości i otwartości, łagodności, pięknie i inteligencji, którą wszyscy u niej podziwiali, ona spełniała wszystkiego oczekiwania jako kobieta, kochała. (…) Jego miłość do niej była prawdziwa, była intensywna i czasami wzruszająca. (103).

Oboje szczerze i autentycznie byli w sobie zakochani, on miał 19 lat, a ona 17, jak wiemy poeta bardzo przeżywał z nią rozstanie, a właściwie jej wyjazd do Włoch, z których wróciła po wielu miesiącach z powziętą decyzją o rozstaniu się z nim. Finał nastąpił jednak kilka miesięcy później, gdy poeta zaczął otwarcie obwinąć siostrę ukochanej o buntowanie jej przeciwko niemu. Jak to się wszystko przebiegało i się  zakończyło, poeta opisał w balladzie pt. Buty z hiszpańskiej skóry i w Ballad in Plain D

2 zwrotka – Edie Sedwick

Podobnie jak w balladzie pt. Like A Rolling Stone, tak w Just Like A Woman krytycy i sympatycy Boba Dylana dopatrują się inspiracji do jej napisania wciąż będącej w 1966 roku  w zażyłej przyjaźni  z nim „księżniczki”, która „zawsze” uważała się za odtrąconą przez Dylana, mówiąc o nim jak o swoim byłym kochanku. Jej brat, nawet wiele lat po jej śmierci w wywiadach publicznych opowiadał, jak to piosenkarz zmusił jego siostrę do aborcji.

Druga zwrotka rozpoczyna się dość abstrakcyjnie, bo nie wiadomo skąd i jak, po co  i na co, narrator piosenki stwierdza, że jest przyjacielem Queen Mary/Królowej Marii. Wielu badaczy twórczości Dylana twierdzi, że ta zwrotka jak najbardziej pasuje do relacji poety z aktorką  Edie Sadgwick.  Ale czy tak jest na pewno? Mamy Queen Mary i  wcześniej omawianą Queen Jane, obie królowe, są dobrze znane narratorowi piosenek. Do królowej Jane nie musi chodzić i nie musi z nią rozmawiać, jeśli nie chce, bo „And you want somebody you don’t have to speak to”.  Do królowej Mary, wkrótce się wybierze.

Queen Mary  jest moją przyjaciółka

Tak za niedługo znowu się spotkamy

Myślę,  że nie ma większego sensu doszukiwać się informacji historycznych i poza literackich, kim była Queen Mary i jakie jest jej znaczenie w drugiej zwrotce. Ważniejsze jest dla nas zrozumienie i wytłumaczenie czterech wersów z środka zwrotki.

Nobody has to guess
That Baby can’t be blessed
Till she sees finally that she’s like all the rest
With her fog, her amphetamine and her pearls

Nie potrzeba zgadywać
(…)
Ona  jak kobieta potrafi kiwać, a jak
Oddaje się z wdziękiem kobiety, o tak
Szlocha jak prawdziwa kobieta
Ale załamuje się jak dziecko

Ważne słowa w tych wersach dla nas są: „blessed” oraz „fog” i „amhetamine”, to one nadają znaczenie i sens drugiej zwrotce, bo określają emocje jakie ma/odczuwa „Baby”, czyli kotek, główna bohaterka piosenki. Słowo „Blessed” to błogosławieństwo, którego „kotek” nie otrzyma/nie ma, i wszyscy o tym wiem, dopóki nie zrozumie, że jest taka sama jak każdy inny.  Słowo „fog”  w tym przypadku może oznaczać faktycznie mglę, ale i arogancję, czy wyniosłość. Małą trudność możemy mieć ze słowem ‘amphetamine” – to jest to lek/lekarstwo przypisywane przez lekarzy na depresję i zaburzenia depresyjne lub pewien rodzaj depresji i ADHD (niezdolność do skupienia lub koncentracji – mentalna mgła). Znane jest powiedzenie, że jeśli kobieta ma depresję, albo coś nie jest po jej myśli, bo może kupić sobie np. perły lub ubranie, albo jakąś biżuterię. Te powyższe słowa dobrze pasują do Edie, bo to ona była znana w kręgach Andy Warhola z brania amfetaminy.

3 zwrotka – Baez

Trzecia zwrotka jest nie tylko najkrótsza, bo ma tylko osiem wersów, (pozostałe trzy mają po dziesięć), to jeszcze jej wersy są o połowę krótsze. Często jest też ona pomijana przez innych wykonawców/interpretatorów tej piosenki, np. Niny Simone. Wyraźnie topograficznie i graficznie różni się od pozostałych zwrotek, to na dodatek są w niej bardzo mocne słowa. Pomijając już „rain” i pain”, który były we wcześniejszych, doszły jeszcze „dying there of thirst, „long time course of hurts” a także „worse”.

Padało od samego początku
A ja umierałem z pragnienia
Więc przyszedłem tutaj
Twoje stare przekleństwa działają
Ale co najgorsze
To ten ból
Nie mogę tutaj zostać
Czy to nie jest jasne -

Podobnie jak w pierwszej narrator nawiązuje do deszczu z pierwszej zwrotki. Pada deszcz, co ludziom z depresją wcale nie ułatwia życia. Deszcz może przynieść ponury nastrój i skłonność do samozagłady lub też przedłużać czas smutku, samotności lub depresji. Człowiek  potrzebuje miłości, na depresje, w takie ponure dni pełne deszczu, pozbawione światła słonecznego i radości życia, może stać się niebezpiecznym dla siebie i dla swojego otoczenia. Ale w tej zwrotce  narrator mówi wprost:

And I was dying there of thirst
So I came in here

Umierałem z pragnienia, (a może nawet i z miłości), wiec tutaj przyszedłem, …..

And your long-time curse hurts

a twoje stare przekleństwa działają, wciąż są aktualne i bardzo bolą. Nie wiemy, jakie „stare przekleństwa” narrator ma na myśli. Jednak możemy się domyślać, że bardzo sobie wziął do serca te „przekleństwa” skoro jeszcze po latach (long time) o nich pamięta, i co gorsza, wciąż nie dają mu spokoju. Zaprzątają mu myśli, bolą go, „siedzą w nim” na dobre.

But what’s worse
Is this pain in here
I can’t stay in here
Ain’t it clear that

Tak mocno są w nim, że sprawiają  ból, który od dawna nosi w sobie, tkwi w nim, więc nie może tutaj zostać, musi odejść/oddalić się. Zwrotka kończy się pytaniem retorycznym; „Ain’t it clear that // czy nie jest to jasne”. Nie ma znaku zapytania jest na końcu zdania tylko  Rozszerzając teorię depresji / samotności, to nic innego dla długotrwała klątwa. Jest ból i jest deszcz niepoprawiający nastroju.

Baez jak każdy artysta zakochana w  sobie i w tym co robiło, egoistyczna, nawet wtedy, gdy była z Dylanem nie myślała o małżeństwie, (rozważała jednak z nim zaręczyny, tak pół żartem pół serio) i chyba tak naprawdę nie traktowała na poważnie  myśl o związaniu się z nim na stałe. Dla niej najważniejsza była ona sama. Co mogą oznaczać słowa „I was dying there of thirst”?

4 zwrotka – Baez

Czwarta zwrotka podwyższa tylko depresję i powoduje, że nastrój całego utworu staje się jeszcze bardziej dramatyczny. Narrator mówi wprost już w pierwszym wersie: „I just can’t fit”, ja tutaj nie pasuję, to nie jest mój świat. Czy odnosi się ona do Joan Baez, dla nas nie jasne, ani nie oczywiste, ale narrator ma jakieś wyrzuty/pretensje do kobiety  lub kobiet ze. Czy jest to tylko jedna i ta sama kobieta występującą we wszystkich czterech zwrotkach, tego też nie można definitywnie stwierdzić ani jednoznacznie nie możemy powiedzieć. Narrator podpowiada/wskazuje na Joan: “I was hungry and it was your Word”. Faktycznie, na początku swojej kariery muzycznej, gdy bardzo młody Dylan poznał panią Baez mógł być hungry/głodny, ale nie wiemy, o jaki głód mu chodzi. Czy o ten fizyczny, czy o ten głód sławy, stąd też niesłuszne pretensje do niej, że mu nie pomogła, bo jak wiemy, bardzo dużo mu pomogła, dużo więcej dla niego zrobiła niż on dla niej. Jeżeli poeta faktycznie miał na myśli Joan, to jest po raz kolejny wobec niej bardzo niesprawiedliwy. Coś musi być z nim nie tak. On miał wyjątkowe szczęście do ludzi, którzy bardzo mu w życiu pomogli, którym więcej może zawdzięczać niż własnym rodzicom. Może przepuszczać, że nie daje sobie rady z emocjami, jest nadwrażliwy i stąd się wzięła inspiracja do napisania tej piosenek, tworzenia. Z jednej strony to dobrze, to pomaga, pisanie jest terapią, która leczy, ale z drugiej bardzo niesprawiedliwe i okrutne względem osoby opisywanej. Baez była pierwszą, która do niego wyciągnęła rękę, zaraz po koncercie w Newport, miał już ustaloną trasę, na którą zabrała Boba ze sobą. Koncerty po Wschodnim wybrzeżu na Camden Music Fair w New Jersey 3 sierpnia, tydzień później wystąpiła w Ashbury Park jeszcze tydzień później w Connecticut. Jeszcze później w Massachusetts, a następnie 17 sierpnia w Forest Hills Tennis Stadium. Na wszystkich tych koncertach śpiewała pierwszą cześć sama, nawet kilka piosenek Dylana, a na drugą, po przerwie zapraszała Dylana i śpiewali razem. Nie wszystkim to się podobało, i Joan miała wiele z tego powodu kłopotów, dochodziło nawet do tego, że ludzie zadali zwrotu pieniędzy za koncert, bo chcieli oglądać i słuchać ją nie a nie Dylana. (150).

Leopard Skin Pill-Box Hat

Piosenką Leopard – Skin Pill-Box Hat zakończymy omawianie płyty „Blond on Blond”. Po raz ostatni zajmiemy się panna Edie, która być może jest bohaterką tego utworu napisanego w stylu chicagowskiego bluesa. W nim Dylana pokazuje lub nie pokazuje jak rozumie kobiety, jak je odbiera i jak może nawet je tratuje.  Nie jest to utwór, w którym poeta chciałby przekazać jakaś ważną wiadomość polityczna/społeczną lub w której pokazuje niesprawiedliwość rasową. W nim poeta szydzi z mody kobiecej lub samej kobiety, przez wielu znawców twórczości Dylana  utwór ten jest uważany za rozmowę z byłą kochanką/modelką/aktorką, właśnie Edie Sedwick. (Edie, zostało przedstawiona  we wcześniejszych spotkaniach z twórczością poety z Minnesoty). W Nowym Yorku będąc gwiazdą roku artysty Andy Warhola, w poszukiwaniu szczęścia i w pogoni za swoimi marzeniami Edie została w pewnym stopniu „usidlona” przez artystę, który opływając w dobrobycie zaoferował dziewczynie to czego nikt inny nie mógł zrobić, bycie gwiazdą filmową, jego filmów. Skończyło to się dla niej tragicznie nie tylko na płaczu, ale samobójczą śmiercią. Aktorka poczuła się wykorzystywana, tym wzbudziła litość, ale i złość, która została opisana w balladzie Like a Rolling Stones. Edie, kobieta modna, piękna i zadbana, ale zupełnie nie praktyczna życiowo, jednak kobieta z klasą, nawet z odpowiednimi możliwościami finansowymi. Bo jak można być „kobietą z klasą” bez kasy? Nie da się, odpowiedz jest krótka. Jak można być zadbaną, fajnie wyglądająca, atrakcyjną, bez pieniędzy i czasu, którego trzeba sporo na to poświęcić. W tej piosence Dylan właśnie sobie kpi z kobiety, która właśnie kupiła sobie, lub otrzymała w prezencie nowy kapelusz, wtedy bardzo modny, bo noszony nawet przez panią prezydentowa Jackie Kennedy. Dylan jako oportunista korzysta z takiej okazji, dlaczego nie, i pisze piosenkę o kapeluszu, które jest marzeniem (prawie) każdej Amerykanki. Liczy na jeszcze większą popularność i poklask i to mu się udaje. Piosenka cieszy się dużym powodzeniem, dobrze się sprzedaje i o to chodzi. Utwór rozpoczyna się powtórzeniem:

Well I, see you got your brand new leopard-skin pill-box hat
Yes I, see you got your brand new leopard-skin pill-box hat

Leopard-skin pill-box hat w pięciu wersach pierwszej zwrotki powtarza się aż trzy razy.

How your head feels under somethin’ like that
Under your brand new leopard-skin pill-box hat

W czwarty wersje autor sobie kpi z osoby noszącej ten kapelusz, pyta wprost: „How your head feels under somethin’ like that // Jak twoja głowa się czuje pod czymś takim”. Do noszenia kapelusza nie trzeba mieć idealnej figury, ale zgrabnych nóg, ani pięknych rzucających się w oczy mężczyzn/kobiet piersi. Większość kobiet nie jest modelkami, ani nie ma idealnej figury, ale taki kapelusz to coś, czym można się pochwalić przed sąsiadką, koleżanką z pracy, nawet przed „całym światem”. Dzięki kapeluszowi w cętki lamparta „świat” i postronny obserwator zauważy, co mamy na głowie, i tym możemy się pochwalić. Wiadomo kobiety lubią zwracać/skupiać na siebie uwagę, gonią za najmodniejszymi trendami i pożałują grosza na coś, co może dać im radość nawet na kilka chwil. Czy Edie Sedgwick taka była, tego tak naprawdę nie wiemy, może się tylko domyślać, że tak, dlaczego by nie. Czy to ona była inspiracją do napisania tej piosenki, tego też nie możemy być pewnym. Różne źródła podają za samym Dylanem, różne źródła inspiracji. Sam Dylan powiedział, że idąc kiedyś ulicą zatrzymał się przed wystawą sklepową, a tam bum, bum, był ten kapelusz, który stał się natchnieniem do napisania o nim piosenki. Inne podają natomiast, że Dylan po prostu po wysłuchaniu utworu czarnego piosenkarza, gitarzysty, i autora wielu piosenek w stylu country blues Samuela John „Lightnin'” Hopkinsa wpadł na pomysł, aby tytułowe auto z jego piosenki zastąpić kapeluszem w swojej.

(Sam (Lightnin’) Hopkins)
I saw you riding around in your brand new automobile
I saw you riding around in your brand new automobile

(Bob Dylan)
Well I, see you got your brand new leopard-skin pill-box hat
Yes I, see you got your brand new leopard-skin pill-box hat

Podobne są nie tylko słowa, ale i sama melodia oraz maniera wykonania utworu. Dylan nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni korzysta z dorobku innych, zrobił to już ze „sto razy” wcześniej i zrobi jeszcze  ze „sto razy” w przyszłości. Najciekawsza jest ostatnia zwrotka tej piosenki (piąta) napisana w stylu „wyrzutu/pretensji”,  w sarkastycznym tonie:

Well I, see you got a new boyfriend
You know, I never seen him before
Well, I saw you makin’ love with him
He forgot to close the garage door
You might think he loves you for your money, but
I know what he really loves you for
It’s your brand new leopard-skin pill-box hat

Cóż  masz nowego chłopaka
Wcześniej tego nie wiedziałem
Cóż, widziałem jak brał cię na stojaka
Zapomniał zamknąć drzwi od garażu
Możesz myślisz że coś jesteś dla niego warta
Ale ja wiem za co naprawdę kocha cię
Bo masz nowiutką czapkę w cętki lamparta

Utwór skopiowany po mistrzowsku, napisany sarkastycznie i z humorem, żywo w osobistym tonie,  (prawie jak zawsze w pierwszej osobie) i wielu słuchaczy (mężczyzn) na całym świecie może się z nim identyfikować. Co może mieć z nim wspólnego Edie Sedgwick, prawdopodobnie niewiele lub nic, ale cień podejrzenia na nią padł.

PS.

Na zakończenie można dodać, że wśród wielu wykonawców tej piosenki nagranej przez takich artystów jak: Jeff Buckley, The Byrds, BB King, Stevie Nicks, Van Morrison, Joe Cocker, Nina Simone i David „Fathead” Newman. Również  RL Burnside, Charlotte Gainsbourg, Roberta Flack, The Hollies i John Lee Hooker, Rick Nelson, Rod Stewart and Richie Haven oraz  z Anglii Manfred Mann. Warto jest posłuchać i obejrzeć na youtube wspaniałej Niny Simone, która całkowicie odrzuciła drugą zwrotkę, dokonała kilku kosmetycznych zmian wersyfikacji, ale przede wszystkim gra na pianinie i śpiewa utwór w pierwszej osobie i robi to po prostu genialne.

Dzierżoniów 14.04.2019

Adam Lizakowski – Bob Dylan. „Just like a woman” albo kobieta w całej swojej krasie
QR kod: Adam Lizakowski – Bob Dylan. „Just like a woman” albo kobieta w całej swojej krasie