PLAN

Ludzie wracają do domu
praktycznie przez całą noc.
Ktoś idzie na paluszkach z wycelowanym kluczem,
ktoś inny się wtacza z przytupem, choć pomylił klatki.

Osiedle ma koniec zaraz przy początku
i człowiek by zginął, gdyby nie zmyślne strzałki na jezdni.
Barierka na wiadukcie drży, jak przejrzałe zboże,
lecz chodnik trzyma poziom i gładko znosi lata.

Za torami rozsiał się po łąkach lewy industrial,
przecięty łataną dwupasmówką znikąd dokądkolwiek.
Kurczy się to, co na zewnątrz. Blakną połacie pomiędzy.
Co było, jest jak oddech na matowym szkle.

Mógłbym cię jeszcze niejednym zaskoczyć…
Znam imię tej pani na przystanku. Wiem, co będzie jutro w gazetach.
Poprawiam segregatory. Łapię w chusteczkę ćmę i wyrzucam za okno.
Na ścianie biura plan ewakuacji zżółkł, jak dziecinne słońce.


JAK ŻYĆ?

Idą na Bitwę Warszawską w 3D
jak myśmy kiedyś szli
na Bitwę o Moskwę z lektorem

do kina w cygańskiej dzielnicy,
gdzie był przed wojną
żydowski cmentarz.

„Dbaj o siebie” – powiada Platon
i pokazuje swoją kobiecą twarz
w plasterkach ogórka.

„Internet to podstawa” – śmieje się Hiob,
i liczy stada owiec
muskając najnowszy tablet.

Ulica bilbordów jest pusta o dziewiątej
i oślepia ich to samo słońce,
co nas po nieprzespanej nad Przedwiośniem nocy.

To byli wszystko szaleńcy,
którzy dla idei
mogli się targnąć na życie –

zwłaszcza cudze…
Mówię o publiczności.
Teraz też jest fajnie,

chociaż inaczej…
Śniło mi się, że znów miałem
rozbrajający pesel

i pracowałem w redakcji pisma literackiego
w śródmieściu przy starówce.
Mała kamienica, trzy piętra

po drewnianych schodach,
biurko z szufladą i szafką na kluczyk,
a w szafce szklanka

i grzałka z wytartym kablem.
Za oknem ceglany mur i fragment rynny…
Chciałbyś to przeżyć ze mną jeszcze raz?

Wszystko rób powoli, co nagle, to po diable.
Fusy po kawie wrzucaj do zlewu,
ale liście po zielonej herbacie

tylko do ubikacji.
Do Lidla bierz torbę z Tesco,
a do Tesco z Lidla.

Dbaj o zęby.
Płać rachunki w terminie.
Ucz się arabskich przysłów.

Po świętach przyjdzie wyprzedaż,
ale wiosną będzie drożej, choć trzynastki
i tak wymiotą półki.

„Moody-sroody” – mówi baba z kiosku,
wydając mi resztę za gazetę,
którą kupuję dla drobnych na parking.



WIERSZ Z DRAPACZEM CHMUR W ŚRODKU

x x x

Kiedy wjechaliśmy z Jackiem Gutorowem
na Empire State Building,
powitał nas lodowaty podmuch.
Iglica Chrystlera migotała
jak błystka na zeppeliny.
A miejsce po wieżach WTC
wciąż zasłaniało
rozświetloną zatokę.

x x x

Na Sears Tower były brudne szyby
z brązowawym nalotem
i Bronek Maj niewiele widział w okularach,
a ja miałem kaca po imprezie u Simica,
i w dodatku pół nocy budził mnie w hotelu
Murzyn w liberii: „OK, sir? OK, sir?”
Jezioro było okey, a nawet phat:
zupełnie pomarańczowe
i całe w inicjałach.

x x x

Pisanie wierszy po czterdziestce
jest jak seks po pięćdziesiątce:
już nikt niczego
od ciebie nie oczekuje,
więc wszystko może być
przyjemną niespodzianką.

Na przykład lizena,
smukła i gładka,
ujarzmiająca siły rozporu.

x x x

Wieża Eiffla
nie jest drapaczem chmur
ale ładnie z niej widać
chłopięce sny Haussmanna:
więcej stali, więcej szaletów, więcej państwa…

Było słonecznie
i wiatr tak się wściekł,
że znów rozwiewał mi włosy
nad łysą głową.

x x x

Pałac Kultury na szkolnej wycieczce,
rok 1984 może 85.
Płasko, daleko,
piasku, pamiętasz?

Bloki, rude od pierwszego słońca,
jak cmentarzysko u ujścia
mezozoicznej rzeki.

x x x

Na Jin Mao Buliding
trzy japońskie studentki
poprosiły, abym zrobił im zdjęcie,
aparatem na komendy głosowe.

x x x

Pierwszego i zarazem ostatniego
zimowego wejścia po rusztowaniu
na remontowaną wieżę kościoła
św. Katarzyny we Wrocławiu
dokonał Jarek Włodarczyk w roku 1989.

Zejścia zresztą też.

x x x

Tym, którzy czekają
na dramatyczne wyznanie
chciałem powiedzieć,
że nie mam fundamentalnych problemów
z rozmiarem.

x x x

Po maturze staliśmy pijani z Pośpiechem
na dachu wieżowca przy Łąkowej,
czując końcami stóp
ostrą krawędź życia.

I wiatr nas zepchnął
ku rolkom papy
i żółtym kaskom
na stercie szmat.

x x x

Tam, gdzie beton i szkło dotykają nieba,
umysł jest wyzwolony.

x x x

John Hancock Tower:
chmura przechodzi przez chmurę,
niebo wpada w niebo

x x x

Lipstick Building:
pomaluj się, słoneczko.

x x x

Tribune Tower:
ku Twej fały pomnożeniu,
ku lepszemu polepszeniu!

x x x

Bank of China:
konik polny
na kamienistej plaży
czyta NASDAQ błękitu.

x x x

Opis Burdż Chalify
zostawiam komentatorom Koranu.

x x x

W pierwszą noc
w naszym mieszkaniu na parterze
staliśmy w oknie i patrzyli
jak niskie mgły falują
w poświacie czerwcowego księżyca.

Gwiazdy były niewyraźne od upału
i tylko Wenus drżała w krzakach bzu.

I wzięłaś mnie za rękę,
i poprowadziłaś pod swą sukienkę.


JACUŚ-ZĄBKI, ZDUNIO

Facet, który nosił tę pierwszą ksywę,
nazywał się Jacek i pech chciał,
że górne siekacze rosły mu
trochę do przodu. Niski, długowłosy,
z koszulą na wierzchu, słuchał reggae

i miał niekiepską nawijkę. Gdy wchodził
na imprezę, otaczał go wianuszek
wiwatów: „Jacuś-Ząbki, ale klawo!”
W jakiś sposób fascynował, wnosił świeży
powiew. Zresztą, nie znałem go zbyt dobrze…

Co innego Zdunio: ponury, kwadratowy,
nazwany od nazwiska. Siedziałem z nim
na ławce przed samem i nie było o czym
rozmawiać, więc gapiłem się na jego ręce,
obgryzione paznokcie, kłykcie pokryte

mapą siniaków. Znaliśmy się
z jego kłykciami jak łyse konie
i przepultaliśmy niejeden wieczór…
A potem nagle gdzieś go wcięło –
tak jak pozostałych – niczym egzotyczną

widokówkę z wakacji, która latami
stoi na półce i któregoś dnia
wybiera się w desperacką podróż
na swoją starą pocztę, gdzie teraz
piszczy w trawie lotniczy port.


HISTORIA TEGO WIERSZA

Poeci w dawnych okresach literackich
mieli sympatyczniejsze życie twórcze,
bo prawie nikt nie umiał czytać
i nie było googla, więc każdy pożyczał
od sztywnych kolegów to i owo,
dlatego też z wierszy często zionęło kaplicą…

Metafora była przywilejem biskupa,
sonet uważano za formę spłaty kredytu,
zaś oda leczyła każdą wstydliwą chorobę
najjaśniejszego…
Pisało się głównie o mądrości
swych niezbyt okrzesanych sponsorów
oraz o pięknie ich skrytych za woalką żon.
Z innych ważnych tematów należy wymienić
upadek cywilizacji na skutek wyrzucenia
przez okno fortepianu.
Jedno „Widzenie księdza”
na rok i człowiek miał wczasy: sączył winko
w pejzażu sielskiej doliny i leniwie rozgniatał
pchły od Barbarki czy innej Danusi.
Wieczorem wsiadał na ukochanego gniadosza
i objeżdżał swe włości, a później szedł na ustawkę
albo poczytać Biblię…
Albo poczytać Biblię.
I tak mijały epoki. Władcy skakali z cokołów,
wyły lotnicze syreny, lud przesiadał się
z furmanek do volkswagenów – a wers
raz napisany wędrował od pióra do pióra,
kap kap z pergaminu na ekran iPada:

żegnaj, Egipcie, Grecjo, żegnaj, Rzymie!
Mogę dla Ciebie tylko czarną świeczką zapłonąć,
z podziemnych bowiem ciemności nawet i Diana
nie zdoła uwolnić Hippolita.


CZŁOWIEK Z TOJTOJKI

have you seen my doggy bag
Charles Bernstein

Stała tutaj tojtojka
i ktoś mi ją chyba zakosił.
Pytałem ekipę na działkach,
pytałem złomiarza spod mostu.

Trzymałem w niej żyrandol
z tej knajpy, co się spaliła.
Wzięli ją w tango menele?
Zgarnęły za swastykę gliny?

Portfel też mi ktoś skroił –
z komórką, emailem, dowodem –
na święta, jak byłem w Biedronce
i tłumaczyłem teściowej,

że tam, gdzie stało ZOMO,
jest teraz multikino.
A tam, gdzie myśmy stali,
stoją stragany z chińszczyzną…

Siedzieliśmy też – dla wygody.
Stoczniowcem byłem, kanarem.
Mam plecy z tyłu i z przodu.
Historię znam na pamięć

i wiem, że tu stała tojtojka,
a nad nią gwiaździste niebo,
jak wychodziłem z wojska
czterdzieści pięć lat temu.

Paweł Marcinkiewicz – Sześć wierszy
QR kod: Paweł Marcinkiewicz – Sześć wierszy