Dialog transkulturowy o klaszczącej ręce
Buddysta pyta: „Jaki jest dźwięk klaszczącej ręki?”. Warianty odpowiedzi: żaden, jeśli układ składa się z jednej ręki; klaśnięcie, jeśli układ składa się z dwóch rąk. Może pół klaśnięcia? Zapewne są i inne odpowiedzi, możliwe, że wiele jest tymi prawidłowymi. Ormianin powie: „Jedna ręka nie klaszcze”, mając na myśli dokładnie to, że „do tanga trzeba dwojga”. Czy przysłowie jest zarazem odpowiedzią na koan?
Cha, ha, ha!
Pseudomatka powiedziała, że pseudoojciec na cmentarzu ma od niedawna miłe towarzystwo, „dwie ładne panie po obu stronach”. Głupia sucz: po pierwsze, nie: „tata”, a: „pseudoojciec”, a jeszcze lepiej: „popiół, który zeń został po kremacji w spalarni »Aurora«”; po drugie, te zwłoki z obu stron są, być może, też w formie skruszonej, jeśli natomiast są w formie zbliżonej do wyjściowej w procesie umierania i śmierci, to, na pewno, nie jest to towarzystwo miłe ani ładne; w końcu, te dwa trupy były ludźmi, z dużą dozą prawdopodobieństwa, graniczącą, jak to mówią, z pewnością, mało miłymi lub mało ładnymi. Nikomu nie można ufać, wszyscy pierdolą bez sensu, bez szacunku dla słuchacza i dla poruszanej tematyki. „Kto pyta lub nie pyta, błądzi.”
Par excellence
To był taki czas: nieco ciepły i przytulny, nieco zimny i odpychający; było dużo „krowiego ciepła” i wilgoci pod odziedziczoną derką, wyciągniętym swetrem, chudym szalikiem i czapką zrobioną przez matkę w latach średniej podstawówki; było dużo interesujących zakamarków, niezgodnych z uprzednimi, dalekimi i bliskimi wyobrażeniami: długie korytarze łączących się ze sobą podwórek zakończonych śmietnikami, od frontu pyszniące się secesyjnymi twarzami wprost na budynek uniwersytetu, zepsuta zabytkowa winda, wewnętrzne schody konsulatu, obserwowanego od lat z zewnątrz, ostatnie piętra szkoły tak przesiąknięte kurzem i porannym oświetleniem w nim zawieszonym, że prosty zegar o nieruchomych wskazówkach zawieszony nad jednym z wejść nie powodował żadnego zdziwienia. Było nie tak znowu bardzo zimno. Śniegu było, jeśli już był, mało, tyle, by pobielić czy posrebrzyć znajdujące się w krajobrazie obiekty. Wyglądał jak przetarcia na krawędziach metalowych pokrytych patyną przedmiotów. Odpychało to, co zwykle: smutek, samotność, poczucie niespełniania się, zaskakujące nieregularności i deformacje odnajdywane na każdym kroku. W tym czasie, dziwnym przez to, że zdawał się być areną wydarzeń ostatnich, a był w istocie sceną jednego z etapów epizodów łańcucha zdarzeń, bajkowym, bajecznym i baśniowym, i odbieranym tak tym bardziej teraz, działo się to, co się działo, choć mogło się dziać co innego, i to co innego, w różnych wariantach, zaprzątało mój umysł wtedy i tym bardziej teraz.
Niepokojące (?) nowiny
Babony autobusowe mówią: że jedna cipa wabi koty, oczywiście nie swoimi wdziękami, koty są raczej mało zdolne do bycia przyciąganymi poprzez kształty kobiece, ale żarciem, stojąc po przeciwnej strony ulicy niż kot. Kiedy kot zostaje rozjechany przez auto, wtedy cipa ma uciechę; że ludzie z białego domu hodują krokodyle. Że wyprowadzają je na spacery, i wtedy dochodzi często gęsto do zjedzenia kota przez gada. Albo że właściciele wyłapują koty, by potem wrzucać je do terrariów na pożarcie; że w okolicy grasują lisy, które lubią zjeść kota. Wszystkie te wiadomości zrzucają światło na zjawisko drastycznego zmniejszenia się pogłowia kota na hektar w mojej wsi. Czy jest to niepokojące? Bynajmniej.
Białe worki
Pod główne wejście podjechała furgonetka. Wysiadł człowiek, bezceremonialnie wywlekając jedną ręką puste nosze, a potem wlokąc je przez korytarz. Wkrótce wracał: ciągnął za sobą te same nosze tym razem z ładunkiem osłoniętym materią białego worka. Domyśliłem się, że są to zwłoki, co zostało potwierdzone spostrzeżeniami: pomocnika w lateksowych rękawiczkach oraz napisów na białej brudnej burcie i tylnych drzwiach samochodu: „Saniko” – w lodówce tej instytucji złożono kilka miesięcy wcześniej mojego pseudoojca. Worki na trupy nie są czarne, przynajmniej nie wszystkie i nie wszędzie – być może dlatego, żeby nie podsuwać na myśl obserwatorom zbyt jasnych podpowiedzi.
Opaczność
Modlą się do trójjedynego o pomyślność. Przykładają się do: wychwalania go, pomniejszania siebie, użarliwiania próśb. Starają się wczuć i przejąć do głębi; okłamać siebie, że w to wszystko wierzą, że to wszystko jest. Ale... Wiedzą dobrze, że nauka matki kościoła mówi: bóg nie musi spełniać zachcianek swoich wiernych, może też spełnić je w sposób opaczny, istnieje możliwość, że nie spełni ich, a zamiast tego zrobi coś bardziej korzystnego dla nich - zazwyczaj jest to coś, czego się najbardziej boją: cierpienie, które wydobędzie z nich pokłady obiektywnego dobra. Nie chcą dostrzec, że istnieje możliwość, że nad wszystkim czuwa opatrzna opaczność boża, która czyni absurdalnymitreść ich przeciwskutecznych próśb.
„Zanudzał mnie śmiertelnie”
A także obrażał permanentnie już samym swoim bytem. A do tego dochodziła wysoce szkodliwa dla mnie ekspresja tego bytu w przeszłości. Oraz propagandowe poglądy polityczne i postawa przenikliwego zgorzkniałego mędrca. W końcu się odpierdolił. Trzeba było go dużo wcześniej skrzyczeć i zwyzywać, kopnąć w jądra i w łeb, ale się krępowałem, jak to się zdarza w czasoprzestrzeni wszechświatowej, od czasu do czasu. Dopiero kilka stanowczych uwag obrażających jego filosemicki światopogląd doprowadziło do uniesienia jego cielska z naprzeciwległego do mojego siedzenia w autobusie i pozbycie się skurwysyna z mojego bezpośredniego otoczenia.
Ziemioterapia
Babon w autobusie mówił, że jego znajoma powiedziała mu, że jakiegoś człowieka trafił piorun, a szybkie zakopanie ofiary sprawiło odciągnięcie prądu elektrycznego i uchronienie jej od śmierci. Ziemia wiele potrafi odciągnąć. Odciąga nie tylko elektrony, ale i skórę, mięso i sadło od kości, gdy pacjent poleży w niej dostatecznie długo.
Miłość i seks na mięsnym
Cipa ze stoiska mięsnego już nie pracuje w tym sklepie. Widziałem ją na dworcu kolejowym, nie podobała mi się tak, jak wtedy. Od jakiegoś czasu robi tam inna sucz, która rozbudza mnie seksualnie, stoi przy ciastach. Głos ma niesamowity, jak dwa kilo zardzewiałych gwoździ polanych 99%-owym spirytusem i najprawdziwszym płynem hamulcowym. Generalnie jest sexy, do pasa. Nogi chyba nie są zbyt pociągające, ale też nie odbiegają od polskiej normy. Ciasta ma raczej do dupy. A wszystko w tym sklepie jest po zbyt wysokiej cenie. Pamiętajcie, nie ma to jak Lidl, zwłaszcza po wprowadzeniu kas samoobsługowych.
Czasem rzeczy układają się tak, że okazują się korzystne dla podmiotu
Khakowa koszula wojskowa, w której mieliśmy zamiar pochować trupa, choć ja uważałem, że powinna być inna, biała, gdyż na taką okazję, jak własny pogrzeb wypada wypaść odświętnie, na galową modłę, nie dawała się wyprasować przez wstrząśniętą pseudomatkę. Pochowaliśmy zatem chuja w koszuli kupionej przez zakład trupiarniany, zapewne w hurtowni po cenach dyskontowych. Całe szczęście! Gdyby było inaczej, to znaczy, gdybyśmy pochowali chuja w koszuli khakowej, której przecież kilka razy używał, napytalibyśmy sobie wielkiej biedy. Jak wyczytałem na stronach dotyczących okultyzmu, ubranie i pochówek zwłok w używanej przez żyjącą ich formę, za życia, oczywiście, niezawodnie skutkuje przemianą trupa w wampira. Co się z tym wiąże, tego wyrobionemu czytelnikowi nie trzeba tłumaczyć. Przecież przez jakieś 48 lat musiałem znosić skurwysyna w moim otoczeniu, jakżebym mógł być jeszcze tak cierpliwy, żeby wytrzymywać, żeby właził jeszcze potem nocami do mieszkania, i pchał się z ryjem do szyi! Całkiem możliwe, że bez znaczenia dla sprawy byłoby skremowanie truchła przed pochówkiem, co istotnie miało miejsce i czas. Nie najmniej istotne jest również to, że teraz w ocalałej koszuli chadzam ja, z upodobaniem, gdyż ma wiele zalet.
„Las Hurdes. Tierra sin pan”
„Brud, smród i ubóstwo.” No przecież nie jest to tam, ale wszędzie. Tam, gdzie jest białko, tam jest i to. Zatem to wszystko jest tak sugestywnie ukazane, że zbiera się na wymioty; generalnie obserwacja rzeczywistości przyprawia o ból głowy, wzdęcia, permanentną biegunkę i właśnie targanie się żołądka, który nie da się uspokoić w żaden sposób. A życie powinno być nieorganiczne, szczytne: bez gorączki, bez potu, bólu, fermentacji w trzewiach i nieustającej sraczki; za to z chłodnym suchym czołem, spokojem i wiecznym zatwardzeniem, które nie daje okazji do zabrudzenia odbytu i jego okolic. „Może możecie mi sprzedać koguta, osła lub bachora na potrzeby sztuki wizualnej?” „Oddamy to panu za darmo, przecież jezus nazareńczyk wszystko już dawno odkupił.”
„The Secret Agent: A Simple Tale”
Pamiętam: metro-nie metro; Greenwich: trudno było iść pod górę wydeptaną ścieżką. A potem widoczki, znane i spodziewane. W końcu z górki na pazurki i knajpa z piwem, gdzie pijał Dickens: „Może pan powie, czy to piwo jest dobre, czy nie...”, „...”, „Czy, kiedy wypiję, to się mogę upić?”, „Na pewno nie będzie pani bardziej pijana niż jest teraz”. „Sugeruje pan, że jestem teraz pijana!”... „Bezczelny!”.
„[…] Zur Vesper verliert sich der Fremdling in schwarzer Novemberzerstörung,
Unter morschem Geäst, an Mauern voll Aussatz hin […]1”
Za zamkiem, który stoi w głębi fosy, za rynkiem, za rogiem jest ulica zmieniająca się w piasek. Od nadpalonego jak zapałka budynku ciągnie się wzdęty trędowaty mur. Jest cichy, podobnie jak jego otoczenie; nie wzbudzają żadnego wzruszenia. Opodal wyżeranie wnętrzności ptaków. Tutaj można było kupić, nawet interesujące, nigdy nieprzeczytane, książki, kilkadziesiąt lat temu.
W wysokich oknach2 wysokich pokoi3 przez 4’33’’4 biały kwadrat na białym tle5.
„[…] Ich teile mit, daß ich eines schönen Vormittags, ich weiß nicht mehr genau, um wieviel Uhr, da mich die Lust, einen Spaziergang zu machen, ankam, den Hut auf den Kopf setzte, das Schreib- oder Geisterzimmer verließ, die Treppe hinunterlief, um auf die Straße zu eilen […]6”
Nieożywioność w warstwach: ziemi, żwiru i żużlu, układanych-układających się, z których powstaje czerwonawy, a później bielejący, w rozrzedzaniu się, pył. Drzewa, ulistnione i uptacone, linie energetyczne, rowy, szarpnięcia psich ciała i łańcucha. Droga zostawia wyraźny i długotrwały niesmak. Odnogi, pozostające poza właściwym krwiobiegiem czasu. Chce mi się wymiotować, z tego gorąca, kurzu i nieruchomości, przez które się przemieszczam. Stanowczo powinienem unikać tego typu wypraw.
„[…] Le soleil rayonnait sur cette pourriture […]7”
Domy niestarannie wycierane z obrazu miasta. Drewniane drzwi, stalowa brama, cegły, pranie, siedzący na ławkach. Podłoże usiane niedopałkami, strzępkami plastikowych kubków i suchymi skróconymi ciałami trawy. Zadziwiająca liczba linoskoczków i żonglerów; podeszwy bosych stóp przesuwające się po taśmie rozpiętej między drzewami bądź po zaśmieconym gruncie. W powietrzu permanentnie „Riders on the Storm” The Doors. Jest bardzo ciepło, choć jest już wieczór. Wcześniej: czerwone kliniki, mosty, zoo, zielone drewniane brama i ogrodzenie parku, nieużywana pętla tramwajowa wśród drzew, niepokojące budynki. Nad czerniejącymi czerwienią i zielenią słońce, owoc granatu, choć jest już wieczór.
„[…] Mais les vrais voyageurs sont ceux-là seuls qui partent
Pour partir; coeurs légers, semblables aux ballons […]8”
Bezpośredni kurs do Paryża, stąd. Powinność obleka się w pierze możliwości: wzbudzające bardzo silny niepokój sny nieoczekiwanie manifestują się jako fakt z dziedziny jawy, który nie powoduje żadnego lęku. Z przystanku wśród pól, w pobliżu drzew, szumiących liśćmi wiosną i latem. Czas podróży będzie nawet krótszy niż się wydawało, pobyt dłuższy, niż zarys, niż to hasło ujawnione podczas przebudzania.
Aktorzy przekraczający
Drgania powietrza nad torowiskiem. Ziemia na powierzchni i ścięta trawa stanowią kurz unoszący się nawet przy słabym poruszeniu. Kiedy stał, w innym miejscu, w innym czasie, wyglądał jak uczeń szkoły baletowej. Od tak wielu lat bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Ogląd, dokładny, dzięki bliskości, choć urywkowy, przez nieśmiałość czy nawet tchórzostwo, daje w końcu wynik, niestety, niejednoznaczny. Nie będzie go jakiś czas w tym miejscu; zapowiedział jednakże powrót, jeśli nie tu, to w inne miejsce, w pobliżu, jak należy domniemywać, co, mimo wszystko, cieszy. Wtedy będziemy teatrem bez teatru, bez widowni, z powszechną sceną; teatrem dwóch aktorów, bez zbędnej warstwy tekstowej, ogołoconym ze wszystkiego oprócz tego, co jest w rzeczywistości9. Do dzisiaj żywię uporczywie tę nadzieję; żeby mieć tyle siły, akurat tyle siły, by tego doczekać.
PRZYPISY
- Georg Trakl, Helian, 1913
- Philip Larkin, High Windows, 1967
- Piotr Wojciechowski, Wysokie pokoje, 1977
- John Cage, 4’33’’ (wersja na orkiestrę), 1952
- Kazimierz Malewicz, Белый квадрат на белом фоне, 1918
- Robert Walser, Der Spaziergang, 1917
- Charles Baudelaire, Une charogne, 1857
- Charles Baudelaire, Le voyage, 1859
- Jerzy Grotowski, Ku teatrowi ubogiemu, 2007