tragiczna przepowiednia
w widowni dziura
dyrygent nie dowierza partyturze
za oknem gwiżdże szpak
fałszywe melodie
w jodze ważne są wątki kasowe
powiedział gruby guru
odwodząc spust
wystrzelił w górę chrust
spalając się ofiarnie
cmentarny stuknął krzyżyk
młodszemu bratu
ubyło komuś lat
a innym odbija na amen
tragiczna przepowiednia
dziewczyna z karabinem
osunął się prawem ciążenia
w ciszy która bodła strachem
w podbitym szkarłatem cieniu
patrzę w oczy rozgrywa się dramat
przejechali ciężkim sprzętem po niebie
do kogo teraz wznosić zaciśnięte pięści?
dziury w sercu nie ma choć będzie piekło
a ona? twierdziła że cierpieć jest lekko
– ściskając w dłoniach karabin –
jak lekki jest szary liść na grobie
podzwonne ostatniej spokojnej jesieni
nie wzszedł księżyc
na pewno nie wzszedł księżyc
romantycznie jak w zeszłym roku
na pewno nie masz już tak na imię
jak cię nosiłem święconą w plecaku
choć pełen wiary nadałem ci status
wschodzącej gwiazdy na płaski firmament
nie ba – ten księżyc zakrywa litościwie słońce
by nie spaliło nam wzroku
zbyt oślepionych sobą
zalewa fala mroku
Grudniowe przechwałki
Nie znacz granic – powetuj,
by płodzić dzień najkrócej,
opatulony w zimy tren
wpadam w grudniowe przechwałki.
Po-zostaw na straszną zimę
zapasy – zakopane po szyję od traum.
Skoro świt, póki zmierzch
krętymi drogami przybłędzie.
A jak już zrozumiesz
czemu straszy ciszą dzwon
i wara za linię karną,
to sypnę sztuczny śnieg
na nasze porażki olimpijskie
pokłony bijąc w czarnych barwach
splątany laurami bez-silności
W drodze do domu
Ścieżką w górę, głową w chmurę
Marzną ręce, bredzą stopy.
W drodze do domu dobry but w cenie
I ręka-wice dziurawe bez grosza przy duszy.
Pory roku mijają ze śladami obrażeń.
Wloką się za nami toboły frustracje,
Demokracje mozolą, gryzmolą biurokracje.
Pałace pełne wnęk i zasłoniętych kotar.
Za nimi oczy wyrwane z orbit posłuszności
I zęby w stanie chronicznie zakaźnym.
Dziwny jest ten świat, serca trwożna spowiedź
Na ten dziwny czas gdzie człowiekowi
– Na czarną godzinę z prochu powstał?
Człowiek w pokucie,
Niczym kamień w bucie*
*od: buta
Znowu trochę krwi
W porze co zwykle nie w porę
Ubyło trochę krwi jak wina.
Za oknem skoro o tym mowa
Zmówiły się pacierze.
Jeden co nie wierzył
Się sprze-nie-wierzył
I stukał łbem w drzewo
Niczym w swoje.
Może by tak przejrzeć ten lęk
Co toczy jak robak zu-chwale
Na wylot.
Ku chwale zdradzonym.
I zdrajcom – ku chwale!
szanse marnowane
ziemia zakurzona rozmodlona żona zapatrzeni w siebie przegrani w potrzebie głęboko wzdychają
kurna ślepa chata wygięta łopata na pokaz frasunki w szyi marne trunki meble rozjadają
świetlówka spalona znowu czyjaś żona podstępem wkurzona rozpala firanki by zabłysnąć w blasku
na dużym ekranie małego formatu ludziki w trykotach męczą mecz ostatni szanse z-marnowane
piłka bardzo ręczna nożna po(w)pychana w opuszczone bramki a kibiców w bród do boju – choć to bój ostatni
Zapamiętane
Obcym kłuje oczy ślepy okulista.
Z lasu wrzask. Słońce się chowa w brudnej kałuży.
Swojacy to tacy co nie pękają na mrozie
Wygięci do bliźnich w nieludzkiej pozie.
Jeszcze żyją choć serca im zmarły.
Jakby miały po co.