***
czarna matka
tańczy swój
obłąkańczy umysł
unosi dłonie
pomstuje
jest naga
zrzuciła czarną suknię i chustę
najpierw czuje zimno
czeka na ciepły oddech
boję się o twoje serce
czy nie pęknie
gdy uderzą w gong
***
dotknąć ręką Zła
sparzyć się
wybawić siebie
i to Zło
potem będą kazali trwać nocy
i patrzeć na swoją ciemność
***
nazywam się ubóstwo
i nie wyglądam za dobrze
jak wata cukrowa między zębami
jak tuczące się szkło
jest ten wiersz
***
kobieta płacze
zimno jej
ma mokre stopy
co krok wpada w kałużę
ciężar wody w butach
sprawia że wlecze za sobą
ręce niczym kukiełka
jej włosy pachniały chlebem
mokra ziemia przesypywała się przez palce
czuła jej zimną prawdę
***
ma ładne rysy twarzy
musi być ładna
teraz jednak nie widać
nie widać Jej
nie ma twarzy
nie ocali Nic
gdzie nie ma nic
i nic nie pomoże
***
namaluj na mym ciele gęstniejący las
pępek mój pokryj mchem
najbardziej lubiła ciemne nadzienia
nie znali swoich ciał
dotykali się słowami
***
Okłamywała ją mama
że jest ładna
ma dziesięć palców
u nóg i u rąk
Uwierzyła tak bardzo
że postanowiła się sprzedać
Wyznaczyła już nawet cennik
za każdą koślawą część swojego ciała
Za zarobione pieniądze
kupowała nowe sukienki i szpilki
Mama zawsze mówiła, że dziewczynki muszą ładnie wyglądać
na niedzielnych mszach
nocą
błądziłam w labiryncie
szukałam ręki
Złego
***
Powiedział kocham cię
Powiedziała nie wiem czy tak jest
Była ciepła noc
ostatni dzień kwietnia
zamknięty w słowach
robak przeszywa białą kartkę
idzie w poprzek słów
między cieniem a samotnością
***
rozstępy na piersiach
niczym pszeniczne źdźbła
czasem nie nadążają
za trwożliwym biciem serca
kukła zgięta w pół
może rodzić już tylko
zgniłe dzieci
***
przestałeś ufać obrazom
przyjąłeś na wiarę
gdy Bóg zamknął przed tobą
oczy
ktoś przywiózł go i kazał żyć
powiedział oko jest płaskie
linie tworzą ideogram
***
właściwie mogłoby jej nie być
ale przypadek chciał że istnieje
bezimienna
obcięto jej włosy
wstydziła się krwi na swoich rękach
i brudu za paznokciami
nabrzmiałe uszy słyszały już za wiele
w nagrodę Pan Bóg odebrał jej słuch
Chce wydusić z siebie
szalone szczęście
szczurzą radość
***
Wyczerpana po nocy
chciałaby zasnąć.
Najpierw jednak odżegnać musi teraźniejszość.
Rankiem wstanie, kupi mleko i bułki
dla swych nienarodzonych dzieci tysiąca ojców.
Potem utuli się czule,
powie odbiciu w lustrze, że ładnie dziś wygląda
i wypije kawę ze swoją matką, w piątą rocznicę jej śmierci.
***
wywiodłam się z mgły
z deszczu
byłam tym zdeptanym
liściem
jednym z wielu
w tym życiu
nie mogłeś mnie dostrzec
opodal kwitł bez
przy którym usnąłeś
kto za dużo wspomina
to tak jakby już nie żył
***
za małe piersi
tu podniesiemy tam zszyjemy
nie umie się ubrać
gustu to wcale ona nie ma
nie dba o to
teraz opatrywać chcą złamane łodygi
***
zbielałym spojrzeniem
rozebrał go z bólu
ustami
na których ślina i krew
dotarł do roztańczonej nuty
jedynej jaką w sobie miał
zwiniętej skulonej
jak gąsienica
dawno wystygła herbata