Na bieżąco
Ocknął się kilka minut przed budzikiem. Jak zwykle, kiedy nie wolno mu było zaspać. Leżał na wznak, przykryty kołdrą po same uszy (Jedyny nawyk, który mu został z dzieciństwa). Tych kilka godzin nocnych pierwotnie przeznaczonych na prawdziwy sen, było tylko próbą wyciszenia się w stand by’u. Nie otwierał oczu, chciał sobie przypomnieć, co mu się śniło. Bez skutku. Każdego dnia po wybudzeniu odnosił wrażenie, że od kilku lat systematycznie tracił umiejętność śnienia… I tym samym dołączał do kanonu popularnych bohaterów „bez”, zajmował miejsce obok Człowieka bez właściwości, Człowieka bez cienia, Człowieka bez serca…… Ale jak tu spać snem sprawiedliwego, kiedy obawa przed obudzeniem się z ręką w nocniku ciągle rośnie i rośnie? Urasta do rozmiarów globalnej katastrofy, przed która nie ma ucieczki? (W tym przypadku człowiek bez snu bardzo się myli. Owa katastrofa już się dokonała, innej nie będzie. Nikt jednak nie chce wziąć jej na serio i świat dalej karmi się przetrawioną papką, którą mu się odbija. Większość sądzi, że to tylko czkawka i czeka aż przejdzie, niewielu widzi w tym refluks i obawia się najgorszego. Wprawdzie pełniona przeze mnie funkcja daje mi możliwość uświadomienia naszego bohatera co do stanu kondycji jego świata, uważam jednak, że nie powinno się aż tak bardzo ułatwiać zadania zgodnie z zasadą Lernen durch Forschen, dlatego póki co pozostawię go w niewiedzy, mając nadzieję, że dojdzie do tego sam…).
W ciągu tych kilku chwil, zaraz po wybudzeniu się, miał uczucie jasności umysłu, czuł esencję własnego ja (I wtedy podobał mi się najbardziej, budził we mnie nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone...)
Przekręcił się na bok, z na wpół otwartymi oczami sięgnął ręką pod łóżko i … (o czym teraz pomyśleliście?!) … wyciągnął stamtąd smyrfona, przesunął palcem po ekranie i zaczął przebijać się, pobieżnie, przez gąszcz informacji, prywatnych wiadomości, tweetów, oficjalnych maili… Malutki ekran telefonu obsiadły dziesiątki „pilnych” wiadomości i coś trzeba było z nimi zrobić…(Moja nadzieja gasła...)
A i nie zapomniał włączyć dźwięku w telefonie, który zawsze wyciszał na czas swojego stand by’u. (Chwała mu za to, przynajmniej jeden bodziec mniej i dla mnie). Po kilku minutach zwlekł się z łóżka, wsunął gołe chude stopy w rozchodzone, pamiętające przedcyfrowe czasy papcie i ze smartfonen w ręku udał się do łazienki, aby dokonać porannych ablucji (bycie na bieżąco nawet w toalecie to jedna z podstaw społeczeństwa zinternetowanego). Po drodze włączył komputer (A jakże!) i nastawił wodę na herbatę. (Mycie zębów, od czasów nastania ery smartfonów, wydłużyło się niebywale, co jednak nie przekłada się na dokładność. Dźwiękowe i wizualne „pilne” wiadomości, wyskakujące z niewiadomo skąd, nowe powiadomienia na facebooku, od których zależeć może przyszłość tego świata, to pokusa nie do odparcia dla człowieka, który z natury jest ciekawski i niecierpliwy – a mnie się taki egzemplarz własnie trafił. Nawet piana na ustach i szczoteczka w gębie nie są w stanie mu przeszkodzić w ciągłym zerkaniu na ekran. Aplikacje, które umyją zęby, jeszcze nie istnieją).
Po – przerywanych kilkoma facebookowymi informacjami przyjaciół – łazienkowych rytuałach zrobił sobie mocnej herbaty i zasiadł przed monitorem komputera. Czas na gruntowniejsze zapoznanie się z tym, co się wydarzyło w ciągu tych niewielu godzin na świecie. (Oj, dzieje się, dzieje). Trzeba być przygotowanym.
Zaczął niewinnie, od jednego z głównych portali informacyjnych. Od lewej do prawej, od góry do dołu… Pierwsza szpalta, druga szpalta, główna szpalta, boczna szpalta… Wiadomości o Ukrainie opuścił, z najnowszą sytuacją sąsiadów zapoznał się zaraz po wybudzeniu się. Brak nowych newsów. Krew, niestety, ciągle się lała. Na darmo szukał informacji o wojnie w Syrii. Za daleko? (Konflikty polityczne mają to do siebie, że o ich ważności przesądzają współrzędne geograficzne – w przypadku kilku rozgrywających się jednocześnie, pierwszeństwo mają te za miedzą, co zrozumiałe. Tym samym inne tragedie wojenne przepadają w tymczasowym niebycie, jakby zastygały na kilka, kilkanaście dni… Niestety, to tylko złudzenie, cierpienie nie zastyga… Ale może to, o czym nie wiesz, nie istnieje?). Spojrzał dalej. I nawet nie musiał bardzo zjeżdżać na dół strony, żeby wiedzieć, co porusza świat… „A co ty robisz, gdy już ci tylko opadają ręce?”; „Jak to jest być w łóżku z Pharellem, Cyrus, Kerr? Przekonajcie się”; „11-latek siedzi na przystanku bez kurtki i trzęsie się z zimna. Oto reakcje ludzi”; „Zamrożę sobie jajka…” (Myślicie, że nabijam jego i was w butelkę? Nic bardziej mylnego. Spójrzcie na główne strony…). Po zjechaniu na dół trafił jeszcze gorzej: „Gra wstępna super, a potem ból – seks rodziców”; „Tragiczna historia przodków księżnej Kate. Dzięki ich śmierci jej rodzina zgromadziła miliony”; „Luksusy, cycki w luksusach i seks. Oceniamy show …”…Tytuły wystarczyły nawet człowiekowi bez snu, który skądinąd był zahartowany w tej dziedzinie. Dzień w dzień bowiem, świątek, piątek czy niedziela stawiał czoła tematom, które absorbują ludzkość (A obecne zinternetowane społeczeństwo ma wielka potrzebę dzielenia się wszelkimi informacjami….) Czy tak wczesna pora jest odpowiednia, aby zmierzyć się z tak istotnymi problemami….(Sam sobie jest winny, po co scrollował? Ale Lernen durch Forschen wymaga często poświęcenia, więc nie ma się co oburzać. Swoją drogą, kto to czyta?). Sięgnął po herbatę, jednym haustem wypił ciepły jeszcze, ciemny, gorzki napój. Otrzasnął się, jakby chciał strzepnąć z siebie nawał informacji. (Jednak potrzeba bycia na bieżąco otępia instynkt samozachowawczy i krytyczne podejście do zawartości). Przeszedł więc na inne portale i prawie utopił się w powodzi „pilnych” wiadomości… Wsiąkał szybko. (Za szybko. Przytomność umysłu z momentu po przebudzeniu odeszła w siną dal …) Jak gąbka, bezkrytycznie, chłonął zawartość newsów. (Niepokój, który nocami nie pozwalał mu śnić, ogarniał go czasami również w dzień. Człowiek bez snu wprawdzie zauważał znaki katastrofy, której się obawiał, jednak brał jej objawy tylko za zapowiedzi owej. Zachowywał bierność). Nienasycony pilnością wiadomości, wyszykował się szybko do wyjścia, czekając do ostatniej chwili z wyłączeniem komputera. Po czym pierwszą czynnością, jaką wykonał po wyłączeniu komputera, było spojrzenie na ekran smyrfona….(U nas mówi się na to diabelskie koło...) Z nosem w ekranie telefonu opuścił mieszkanie i potykając się o kilka „pilnych” wiadmości dotarł do przystanku tramwajowego. Czas oczekiwania szybko minął przy pogawędce o rzeczach wielce istotnych (bla, bla, bla…) via smyrfon z facebookowymi znajomymi, którzy podobnie jak on umilali sobie czekanie na tramwaj (zresztą ten sam i na tym samym przystanku, żaden z nich jednak nie zauważał drugiego, gdyż zajęty był swoim telefonem. Zawężone pole widzenia to też jeden z symptomów…). Nowa wiadomość od jednego facebookowego kumpla z informacją, że trzynastka już nadjeżdża, spowodowała krótkie zamieszanie na przystanku. Zweryfikowanie informacji wykazało bowiem coś innego. Trzynastka już stała i wypluwała ze swojego wnętrza pasażerów z nosem w komórkach. Była to więc informacja przesunięta w czasie, a co za tym idzie – nieaktualna…
Człowiek bez snu właśnie zrobił krok w stronę stopni tramwaju, kiedy tuż przed jego nosem w smartfonie, zatrzasnęły się drzwi, o mało nie uszkadzając telefonu. (Nos nieważny, da się zoperować, ale zastępczy telefon bez kontaktów, własnych apps i bez całego tego prawdziwego wirtualnego świata tak łatwo i szybko zrekonstruować się nie da. A to mogłoby się skończyć prawdziwą traumą). Tramwaj odjechał ze zgrzytem, zostawiając niedoszłego pasażera z niczym. Ten, z największą naturalnością (jakby urodził się nie w czepku, a ze smartfonem w ręce), od razu podzielił się ową katastrofą (takie katastrofy, jaki świat) na kilku portalach społecznościowych, skąd w milisekundach otrzymał kilkadziesiąt komentarzy z pocieszeniem i słowami otuchy… (Nie ma to jak wsparcie przyjaciół internetowych. Wiara w internetowego człowieka daje nadzieję, że jednak czas pobudki z ręką w nocniku jeszcze nie nadszedł). Oberwało się zaś za to tramwajarzowi. (Całe szczęście, że ten o tym nie wiedział. Przemoc werbalna to też przemoc…) Do przyjazdu następnego tramwaju miał jeszcze kilka minut, więc wrócił do czytania ważnych informacji… „Los bywa złośliwy. Oni zachowywali się jak buce i zostali ukarani…”; „X zdradza: robiłam jakieś bzdury, byłam…” ; „Kolejna celebrytka szuka pracy. Zdjęli jej program z anteny”…; „Kto ma najlepszą pupę? Myśleliśmy, że ta trenerka, ale…” I tak właśnie minął zinternetowanemu człowiekowi bez snu poranek roboczego dnia pierwszego… (Właściwie to poranki dnia drugiego, trzeciego i kolejnych bardzo się od siebie nie różniły. Zmieniały się tylko tytuły informacji, zawartość była ta sama. Na koniec tygodnia można by było nawet urządzić konkurs na najbardziej poruszający tytuł informacji, ale lepiej zamilknę, gdyż obawiam się, że wzięto by to na poważnie. Póki co się nie wtrącam, kontynuuję projekt Lernen durch Forschen i ćwiczę się w cierpliwości… Dum spiro, spero…)
Dyskutując
P. powitało nas słońcem, wiatrem od morza i ciszą nadmorskiej osady przed sezonem. Dwie uliczki na krzyż, obstawione po obu stronach zamkniętymi sklepikami, straganami i restauracjami świeciły pustkami. Gdzieniegdzie snuli się pojedynczy letnicy i rozleniwione koty. Nad morzem nie było żywej duszy. Wieczorem deptak prowadzący do plaży zaczęła okupować tutejsza młodzież. Za punkt spotkań obrała sobie ławkę pod ośrodkiem, w którym mieszkaliśmy. Z piwem w ręku, niewybrednym słownictwem i zajadłością przekrzykiwali się nawzajem. Prym wiedli mężczyźni, kobiety popiskiwały czasem, chichocząc za to dość często. Z okien naszego ośrodka mieliśmy dobry widok na znudzoną przyszłość narodu polskiego. Na fonię narzekać też nie mogliśmy. Wytrzymaliśmy z nimi do końca, nad ranem przyszedł sen.
I wreszcie następny dzień. Środa. Śniadanie na plaży. Jogurt i drożdżówka. W dobrym nastroju schodzimy się wolno do sali obrad. Zajmujemy strategiczne miejsca, przyglądamy się sobie nawzajem. Przewagę liczebną mają kobiety. W końcu ruszamy. Z kopyta. Kobieta, literatura, medycyna. My. Słuchamy. Milczymy. Słuchamy. Ktoś mówi. Słuchamy. Milczymy. Ktoś inny przejmuje głos. Słuchamy. Milczymy. Dyskusja. Dyskutujemy. Tysiące słów w przestrzeni i jeszcze więcej myśli. Czas biegnie. Dyskutujemy. Obiad. Wstajemy. Idziemy. Siadamy. Jemy. Smakujemy. Small talk przy stolikach. Wstajemy. Idziemy. Wracamy. Siadamy. Zaczynamy. Ktoś przejmuje głos. Słuchamy. Milczymy. Słuchamy. Kolejna osoba przemawia. Słuchamy. Milczymy. Słuchamy. Nałkowska, Iłłakowiczówna, Przybyszewska, choroby przenoszone drogą płciową, narkotyki, śmierć. Tonacja minor. Przerwa. Koniec przerwy. Dołączają mężczyźni. Siadamy. Słuchamy. Milczymy. Ktoś mówi. Doktor Struś, terapia winogronowa, tasiemiec uzbrojony. W słoiku przy łóżku Zapolskiej. Słuchamy. Kolacja. Wstajemy. Idziemy. Siadamy. Jemy. Wstajemy. Idziemy. Wracamy. Siadamy. Zaczynamy żwawo. Dyskutujemy. Nie możemy się pozbyć obrazu sprzed przerwy. Tasiemiec powraca jak bumerang. W różnych odmianach. Im dłużej dyskutujemy, tym staje się większy. Dyskutujemy. Zgadzamy się. Głos zabiera mężczyzna. Już się nie zgadzamy. Co do tasiemca. Wiemy tylko, że jest. I rośnie…Padają postulaty, żeby zakazać Freuda. Szybka przerwa na sen.
Czwartek. Wstajemy. Śniadanie. Idziemy. Siadamy. Jemy. Rozmawiamy. Wstajemy. Idziemy. Wracamy. Siadamy. Zaczynamy. Słuchamy. Milczymy. Mówimy. Słuchamy. Milczymy. Choroba, eksperymenty, lekarz, medycyna. Tonacja ciemniejsza niż minor. Przerwa. Koniec przerwy. Siadamy. Milczymy. Słuchamy. Lem i Ofelia. Słuchamy. Milczymy. Słuchamy. Obiad. Wstajemy. Idziemy. Jemy. Wstajemy. Idziemy. Wracamy. Czas nas goni. Siadamy. Słuchamy. Milczymy. Tulli, Strzemińska i neurolożka na Marsie. Słuchamy. Milczymy. Padają słowa na f – feminizm i freudyzm. Przerwa. Wstajemy. Koniec przerwy. Siadamy. Słuchamy. Ktoś mówi. Szybko. Słuchamy. Irigaray bez Derridy. Ginekolodzy. Psychoanaliza. Słuchamy. Milczymy. Wyścigujemy się z czasem. Kolacja. Wstajemy. Idziemy. Siadamy. Jemy. Wstajemy. Idziemy. Wracamy. Siadamy. Debatujemy już drugą dobę. Pada słowo na d – dyskurs. Koniec? Dyskutujemy. Referujemy. Wtrącamy. Milczymy. Słuchamy. Nagle retardacja. Ożywienie. Kot czarny jak smoła zagląda ciekawie przez okno. Wychyla się zza niczego nieświadomej przemawiającej, przechyla słodko łepek, kieruje całą naszą uwagę na siebie. Wprowadza stan wyjątkowy. Niespójność. Zagłusza nasze myśli, przyciąga wzrok. Po czym znika, zostawiając za sobą dobre wrażenie…Uspakajamy się. Akcja! Słuchamy. Milczymy. Dyskutujemy. Słuchamy. Bijemy rekordy w ekspresowym przekuwaniu myśli na zdania. Dyskutujemy. Emocje dochodzą do głosu. Dyskutujemy. Kolejne obrazy w głowie zajmują miejsce obok tasiemca w słoiku przy łóżku Zapolskiej. Czas pędzi. Wygrywa? Dyskusji nie ucina się. Ona ciągle jeszcze wrze…
Wczesnym rankiem w P. przed sezonem przy okrąglaku zbiera się grupka osób. Jest cicho i pusto. Tylko wiatr od morza hula po ulicach. Czekamy, milcząc. Jeszcze jest czas. Dziś już tak nie biegnie. Bus z wesołym kierowcą nadjeżdża punktualnie. Wchodzimy bez pośpiechu. Zamykamy cicho drzwi. Odjeżdżamy, zostawiając za sobą spokojną, leniwą, nadmorską osadę.
W dobrych obradach wystąpiliśmy, sprint dyskusyjny ukończyliśmy, Freuda nie zakazaliśmy…