Ostatnia miłość

                                   Monice Szulczewskiej z Włocławka                  

Stary Artysta nie przeżył swojej Pierwszej Miłości. Nie przeżył też i Drugiej Miłości a z każdą następną rzecz wyglądała dokładnie tak samo.

W pociągu relacji Warszawa – Włocławek spotkał piękną Miss Photo i postanowił przeżyć swoją Ostatnią Miłość. Jasne było dla niego, że ze względu na wiek jest już za późno na normalność, czyli zakochać się w kimś pierwszy raz. Taką miłością młodzieńczą, czystą i przejrzystą. Po chwili namysłu postanowił zakochać się więc po raz ostatni.

Popatrzył na Miss Photo, uśmiechnął się i powiedział:

– Zakochałem się w tobie.

Ona pokręciła głową, sapnęła ze złością przez zaciśnięte zęby i zbyła to milczeniem.

Pociąg gnał i gnał. Powoli co prawda, ale dla Starego Artysty było to dużo za szybko, bo zdawał sobie sprawę, że wkrótce dojadą do Włocławka i ona wysiądzie. A zaraz potem zniknie mu z oczu. Po jakimś czasie popatrzył znowu na Miss Photo i jeszcze raz otworzył swoje serce i myśli.

– Zakochałem się w tobie moją ostatnią miłością.

Miss Photo zdjęła z półki walizkę i wysiadła na najbliższej stacji. Widać było jak szybko zaczęła iść polną drogą w stronę Włocławka.

Miss Photo musiała mieć wrażliwą duszą i lubić poezję. Stary Artysta wydrukował poemat liryczny w „Słowie Polskim” wychodzącym na Ukrainie z dedykacją dla Niej. I Miss Photo odpowiedziała uprzejmym, chwilami pięknym e-mailem.

Stary Artysta poważnie traktował ostatnie uczucie i partnerkę swoich zwierzeń. Pisał e-maile do Miss Photo systematycznie i zazwyczaj o tej samej porze dnia. Rano przed przebudzeniem, zaraz po przebudzeniu, trzeci raz po obiedzie i zamykał dzień swoich uczuć wypowiedzią artystyczną dokonaną późnym wieczorem.

Adresatka nie odpisywała, ale Stary Artysta nie był tym tak do końca zaskoczony, bo po cichu spodziewał się i takiego obrotu sprawy. A po drugie, to czytał wiele razy o trudnych związkach miłosnych w których brak było symetrii uczuć.

Stary Artysta walczył. Nie ustawał w pisaniu e-maili do wybranki serca i nie porzucał działań na niwie literackiej. Zadedykował Miss Photo wiersz wydrukowany w kwartalniku „Podgląd”. Jej i to dokonanie artystyczne musiało przypaść do gustu, bo odpowiedziała uprzejmą odpowiedzią. Dodała też, że traktuje to jako prezent urodzinowy, gdyż za kilka czy kilkanaście lat zbliży się do trzydziestki, więc będzie chucznie to obchodzić.

Poezja poezją, ale Stary Artysta potrafił też tworzyć i dobrą artystycznie prozę. W kolejnym numerze kwartalnika „Podgląd” wydrukował opowiadanie o dziewczynie poznanej w pociągu, czyli o Miss Photo. Ona i tym razem odpowiedziała, co Starego Artystę strasznie ucieszyło. Podniosło też jego świadomość, że podjął dobrą, racjonalną decyzję o pogłębieniu ostatniej miłości.

E-mail był krótki: „Czekam w pałacu”.

Pałac rodowy Miss Photo był mocno zniszczony a park rozciągający się na pograniczu wsi, był na granicy upadku czy żywiołowego zdziczenia. Stary Artysta minął pozostałości po bramie wjazdowej i wszedł do alei lipowej. Pod podeszwami chrzęściły ostrym zgrzytem drobne kamyki.

Z bocznej alei wyszło dwóch mężczyzn. Jeden był wysoki a drugi dużo niższy i mocno podrapany na twarzy. Ubrania mieli zniszczone a buty na pewno niezbyt nowe. Ten wysoki wskazał na kolegę i głośno powiedział:

– On jak szedł na komisje wojskowe, to nie chciał, żeby mu w papiery wpisywali wzrost niski, więc nabijał sobie dużego guza na głowie… z dorodnym dużym guzem, to nieraz był prawie taki wysoki jak ja… szliśmy raz na zabawę, więc ja go dobrze obuchem od siekiery z góry, że on od razu bardzo podrósł i przez całą zabawę dobrze tańczył, rozsądnie mówił i miał powodzenie u dziewczyn, mimo iż do rana przytomności do końca nie odzyskał… z nim jest nieraz trudno w porze wieczorowej czy nocnej, bo jego śmiech i płacz brzmią bardzo podobnie.

Mówiący zaśmiał się głośno.

– Prowadziłem warsztat samochodowy a on pracował jako kierowca autobusu i wszystko szło dobrze, bo co wyjechał w trasę, to robił wypadek… później został kierownikiem firmy i też szło nieźle, bo bardzo dbał o pasażerów, jak brakowało ludzi to wysyłał w trasę kierowców, którzy nigdy prawa jazdy nie mieli albo takich, którym za jazdę po pijanemu milicja zabrała uprawnienia na stałe.

Znowu się zaśmiał. A po chwili pokazał, że nie cierpi na lepkość tematyczną i ma dużo do zaproponowania w wielu dziedzinach.

– Moja żona gotowała prawie tak dobrze jak ja, w zimie posłała mnie po kartofle do sklepu, miałem kupić dwanaście sztuk a kupiłem przez niedopatrzenie jedenaście, przybiegłem do domu, żona przeliczyła i ja z powrotem, biegiem przez zaspy do sklepu a śniegu coraz więcej i coraz więcej, zrobiłem zakup i biegiem z powrotem, taki zgrzany byłem, że kartofel prędzej się dogotował niż te pierwsze co pół godziny wcześniej na ogniu były.

Przytaknął sobie głową i wyjął kilka kartek z wierszami. Popatrzył na Starego Artystę i wolno, akcentując prawie każde słowo, powiedział:

– Czytałem pańską poezję dedykowaną Panience Monice i każdy wyraz, i każda litera w każdym wyrazie podobały się mi i mojemu koledze, że czytałem to głośno wiele razy.

Wzrokiem wskazał tego niższego.

Słońce zachodziło krwawo. Jakby zahaczało o wysokie drzewa parku, rosnące przed pałacem, rozrywało od dołu swoje nabrzmiałe oblicze i nie mogło opatrzyć ran. Krople jego krwi mieniły się na dachu, ześlizgiwały w dół i spadały na szerokie schody przed kolumnami. I mieniły się też w szybach tych kilku okien, gdzie szyby się jeszcze zachowały.

Ci dwaj patrzyli na to z zadowoleniem. Znali zapewne tradycje rodziny Miss Photo, że należy przyjąć na nocleg każdego, który zjawił się po zachodzie słońca.

Słońce zsuwało się i zsuwało w dół. I musiało nadal zahaczać o zeschłe gałęzie i konary drzew, bo słychać było wokoło suche zgrzyty i trzaski. Zaczął też wzmagać się chłód i szary mrok coraz śmielej wychylał się ze swoich dziennych kryjówek. Pałac wtapiał się w barwę nadchodzącej nocy a ciemne pnie drzew stały się już niewidoczne. Jakieś niewyraźne postacie zaczęły oknami wchodzić do środka.

Wysoki kiwnął na kolegę.

– Słońce zaszło, to kamerdyner może nas teraz pocałować gdzieś.

Obaj szybko weszli przez jedno z okien do środka.

Kamerdyner był osobą bardzo wiekową i na pewno dobrze wychowaną. Ukłonił się przed Starym Artystą i otworzył drzwi wejściowe. W mroku świeciły blado srebrne guziki jego liberii.

W głównym holu zachowały się tylko resztki parkietowej podłogi, więc kamerdyner zniżył trzymany w ręku srebrny, pięcioramienny świecznik, by ułatwić gościowi bezpieczne poruszanie. W bocznym korytarzu były pokoje dla gości, ale podłogi już tam nie było. Na jednej ścianie zachowała się jednak dębowa, ozdobna boazeria. Przed wojną zatrzymywał się tutaj Juliusz Kaden Bandrowski czy Wojciech Kossak. Wszędzie walały się puste butelki po wódce i tanich winach, kartki zapisane wierszami i prozą, jakieś nuty czy resztki starych gazet.

Kamerdyner otworzył jedne z drzwi wpuszczając Starego Artystę do środka. Pod oknem stał nieduży stolik mahoniowy z rzeźbionymi, barokowymi nogami i przyborami do pisania. Kałamarz z atramentem był pełny, kartki papieru niezapisane i stalówka w obsadce prawie nowa. Wyglądało na to, że nocujący tu artyści tworzyli mało. Szerokie małżeńskie łoże było bez pościeli a obok stał świecznik z niewypalonymi do końca świecami.

Stary Artysta usiadł z zaczął czekać na Panienkę Monikę – Miss Photo.

Z sąsiednich pomieszczeń dobiegały podniesione głosy męskie i częsty śmiech kobiety. Zajmowali pomieszczenia w których zatrzymywali się nieraz sławni naukowcy i artyści, ale to czy oni byli jednymi czy drugimi, nie do końca było wiadomym.  

– Kamerdynera włosy siwieją wzdłuż, prawie u każdego ten proces zaczyna się od skroni i posuwa ku górze, każdy jego włos jest jakby rozkrojony wzdłuż średnicy, z jednej strony siwy a druga pozostaje cały czas mocno czarna i przypomina jego kozackie pochodzenie… ten pałac ma prawie siedemset lat i jest mniej więcej tak samo stary jak nasza poetka siedząca teraz pod ścianą i pijąca wino… wpis z pamiętnika mojego dziadka, szlachcica na osiemdziesiąte piąte urodziny, wczesnym ranem przed pianiem kogutów z żoną, po śniadaniu z kucharką, po południu z dziewczyną z folwarku, w nocy dwa razy z żoną, by nie nabrała podejrzeń… moja koleżanka była tak samo wybitną artystką jak i ja, oklaskiwaną w wielkim Świecie, jako striptizerka rozbierała się w restauracji niedaleko Paryskiej Olympii, tańczyła nago w bramie niedaleko Metropolitan Opery w Nowym Jorku czy dwie ulice od Balszoj Teatru w Moskwie… w tym ostatnim miejscu zapłaciła mandat, co jej się opłaciło, bo w kraju została od razu zaliczona do artystek prześladowanych przez KGB i zaczęła dostawać nagrody oraz stypendia twórcze a jej tomik poezji otrzymał dobre recenzje… dziadek na setne urodziny miał podobny wpis, przed pianiem kogutów sam ze sobą, po przebudzeniu z żoną dwa razy, po śniadaniu z pokojówką, po południu wizyta na folwarku i po dwa razy na każdej, noc jak zawsze z żoną, serce pracuje coraz lepiej a w postscriptum był dopisek babki, nie chciał uchodzić za rozpustnika, to ukrywał znaczną część swoich dokonań… polejcie, polejcie kochani, bo mi jakby słabiej idzie dzisiaj poezja.

Prawie cały czas śmiała się tylko kobieta.

Nad ranem kamerdyner zapukał w drzwi. Stary Artysta wyszedł i zaczęli iść w stronę salonu. Przed szerokimi, dębowymi drzwiami kamerdyner ukłonił się i wpuścił gościa do środka.

Panienka Monika – Miss Photo stała przed wysokim, marmurowym kominkiem. Przez boczne okno wpadała poświata księżyca i kładła się na jej jasnej twarzy. Stary Artysta załkał i starł łzy spływające mu z policzków. Ona wyglądała pięknie i bardzo dostojnie. Stary Artysta podszedł, nachylił się i pocałował ją w rękę. Panienka Monika – Miss Photo popatrzyła na łzy mieniące się na jej dłoni i starła je białą chusteczką.

– Musisz odejść, bo za duża różnica wieku między nami, jestem jedną z najpiękniejszych dziewczyn ziemi Kujawsko-Warmińskiej i chcę wyjść za mąż, rodzić dzieci i po pracy iść do przedszkola, otworzyć szeroko ramiona i patrzeć jak one z radością biegną w moją stronę… nasz stary ród trwał przez stulecia i musi przetrwać przez następne wieki a z tobą byłoby to już niemożliwe… cenię twoją twórczość, ale ja już zrobiłam dla ciebie praktycznie wszystko, zaprosiłam cię do naszego rodowego pałacu, przyjechałam tu do ciebie i podałam ci rękę do ucałowania.

Stary Artysta patrzył na nią i starał się powstrzymywać płacz.

– Od razu w pociągu zauważyłam, że jestem twoją Ostatnią Miłością a z twojego wzroku, twoich słów od razu wywnioskowałam, że ty nigdy nie przeżyłeś pierwszej miłości, drugiej czy trzeciej… być może nie potrafiłeś dotąd kochać kogoś… twoje życie to jak łzy z twojego wiersza, tego nie da wypić się do końca, one nigdy nie przestaną płynąć z twoich oczu i nikt nie nadąży ścierać ich z twojej twarzy.

                            łza
                            za nią następna łza
                            napełniają kielich goryczy
                            taki
                            niewypity do dna

Popatrzyła uważniej na zapłakaną twarz Starego Artysty, jakby chciała zajrzeć w głąb jego oczu czy nawet i myśli.

– Nie pisz już o mnie, bo stałabym się twoją dłużniczką, ty dajesz mi to co masz w sobie najważniejszego i najcenniejszego, talent i głębokie uczucie a ja mogę ci dać jedynie dłoń do ucałowania i… i niewiele więcej.

Szybkim ruchem rozerwała swoją białą bluzkę i obnażyła się do połowy. Potoczyły się guziki na strony. W tym półmroku wyglądała piękniej niż Wenus i Afrodyta razem wzięte.

– Ostatnie moje słowa, jak będziesz stąd odchodził, to nie oglądaj się za siebie, ja nie chcę jeszcze raz patrzeć na twoją zapłakaną twarz.

Wyciągnęła rękę. Stary Artysta podszedł i pocałował ją dwa razy na pożegnanie. Ona starła pozostawione na dłoni łzy i przymknęła powieki swoich niebieskich, sensualnych oczu.

Stary Artysta odwrócił się i wyszedł. Kamerdyner otworzył przed nim wyjściowe drzwi i razem zeszli ze schodów. Wiatr zdmuchnął płomienie świec i Stary Artysta zaczął odchodzić w ciemności. Cały czas zakrywał usta rozwartą dłonią, by tłumić szloch. Po chwili doszedł do końca alei lipowej i skręcił w polną drogę biegnącą w stronę miasta.


Piwnica Z Baranami

Pisarz – Emigrant stał nad brzegiem obcej rzeki w obcym kraju i patrzył jak z nurtem odpływały jego myśli i słowa. Po drugiej stronie, schowany za pniem lipy, stał jego Cień. Obaj nie wyglądali na szczęśliwych.

 Po chwili nadjechał na rowerze listonosz.

– Ostrzegam po raz kolejny a być może przedostatni, że nie będę dłużej tłukł się rowerem po wertepach!

Podał Pisarzowi kilka listów.

– Nie będziesz bez końca wykorzystywał mojej słabości do twojej słabej literatury!

Pogrzebał głębiej w torbie i podał Pisarzowi pismo od komornika.

– Inni bezdomni nocują bliżej miasta, więc i ty mógłbyś znaleźć sobie lepsze miejsce!

Poszperał jeszcze głębiej i wyciągnął paczkę.

– Zakonnice z klasztoru w Rögle mają rysunki twojego syna, pamiętają też i o tobie.

Obwąchał trochę przesyłkę.

– Dały ci prowiant, ale jedz ostrożnie, bo tym razem miałem to w torbie dłuższy czas.

Wziął duży zamach i rzucił poprzez rzekę dwa listy polecone. Cień złapał je zgrabnie i szybko podpisał awisa. Potem okręcił je na małym kamyku, przewiązał liściem z tataraku i odrzucił.

Listonosz przejął pokwitowania, spojrzał przeciągle na Pisarza i odjechał.

Jeden z listów był bardzo napęczniały. I jak ze stempla wynikało, wysłany został z Krakowa. Pisarz dostał już wcześniej kilka podobnych. Składały się one zazwyczaj z kilku kartek, spiętych spinaczem. Na pierwszej i drugiej był życiorys artystyczny nadawczyni, kilkakrotnie powtórzona informacja o jej występach w Piwnicy Pod Baranami oraz prośba o przetłumaczenie i wydrukowanie załączonej twórczości. Następne strony były podobne do poprzednich. Z tym, że częściej występował słynny kabaret, prowadzony przez słynnego artystę z brodą.

W niektórych było postscriptum. Z którego na pierwszy rzut oka nic nie wynikało, na drugi co nieco, ale z kolejnego rzutu okiem można było się coś tam domyślić.

W Szwecji występowało dwóch artystów z Teatru Starego. W sztuce dosyć dobrze napisanej. Jeden z nich był w starczej starości, ale nadal imponował werwą, młodością i żywiołową grą. Drugi też był dobrym aktorem, więc było i co oglądać i na co popatrzeć. Do tego drugi aktor był znany z tego, że nieźle śpiewał i pisał dosyć dobrą poezję. Lata świetności kabaretu Piwnicy Pod Baranami przeżywał razem z Ewą Demarczyk i kompozytorem Zygmuntem Koniecznym. Nadmienił nieśmiało, że nie miałby nic przeciwko, gdyby coś jego ukazało się w języku szwedzkim, ale nie nalegał.

O występach poetki, pieśniarki, kompozytorki w Piwnicy Pod Baranami wiedzieli, ale nie bardzo chcieli o tym mówić. Starszy nadmienił:

– Piotr słuchał kilka razy jej śpiewu, bo jej matka grała epizod w filmie razem z Wiesiem Dymnym, ale… ale to jakoś nie bardzo szło.

Młodszy westchnął i powiedział.

– Jej tekst „Daleko od domu”, taki o tęsknocie, właściwie nadawał się na scenę, ale nie miał kto napisać do niego dobrej muzyki i to w końcu też upadło.

Potem popatrzyli po sobie i ten starszy dodał:

– Szkoda, bo nie należy tak do końca odbierać komuś marzeń.

Po przedstawieniu rozmawiali z miejscowymi krajanami.

Pisarz we wsi swojej młodości, leżącej niedaleko Lwówka Śląskiego, wielokrotnie podejmował działania stricte artystyczne. I wiele razy występował w Piwnicy Z Baranami. Instrumenty muzyczne artyści wytwarzali sami. I nie było to trudne. Wystarczało mieć ostry nóż z drewnianą rączką i wierzbowa fujarka albo gwizdek, po godzinie pracy artystycznej, dawały artystyczny głos.

Piwnica Z Baranami mieściła się w ruinach zburzonego przez wojnę domu. Za Niemców służyła jako pomieszczenia gospodarcze Zakonu Michaelitów. Po wojnie jej przeznaczenie nie zostało dokładnie zdefiniowane. Podobno owce i baran z kolegą czuli się tam dobrze. W zimie nie marzli a latem nie było im za gorąco. Z występującymi tam miejscowymi artystami byli zżyci i chętnie udzielali im pomocy.

Artyści w Piwnicy Z Baranami zbierali się zazwyczaj wieczorami. Palili po kryjomu papierosy, grali na instrumentach, nieco śpiewali i czekali na dziewczyny.

One niby nie chciały wchodzić do środka, niby się opierały, ale w końcu długa, kamienna ławka, przykryta snopkami słomy, zapełniała się na całej długości.

Baran był podatny na muzykę i śpiew, albo i nie był. Zdania w tym zakresie były podzielone. On sam nic nie mówił, tylko robił swoje. Polował na chętnych do przemeblowania czterech liter. Pasł się razem z owcami i kolegą. Na szyi miał obrożę do której przymocowany był łańcuch, ale jak upatrzył ją lub jego z ukrytym talentem, to potrafił wyrwać pal z ziemi i oswobodzić się. Chętnych do zostania poetą czy recenzentem teatralnym w Radiu Odra zachodził od tyłu i rozpoznawał ich świadomość i cielesność. Potem schylał łeb, grzebał trochę nogą w ziemi i namierzał się na cel. A zaraz po tym w kilku susach dopadał przedmiot pożądania i… głową walił tak dobrze, że przyszły poeta i bez wierszy mógł iść prosto do wydawnictwa. A radiowiec nie patrzyć na przedstawienie, tylko od razu wygłaszać recenzję. Z płcią piękną było dokładnie tak samo.

Złośliwi twierdzili, że baran był za mocno podatny na zmiany pogody. I po ciemnych, pochmurnych nocach nie przywiązywał większej wagi do poziomu artystycznego poezji czy jakości przyszłych recenzji teatralnych, tylko pracował głową dla rozgrzewki i większej praktyki w uaktywnianiu talentów. I z tego powodu osiągnięcia wypromowanych przez niego poetów czy radiowców, były nieraz miałkie. Niższe od poziomu działalności artystycznej Piwnicy Z Baranami.

Po pełniach księżyca baran miał zmieniać się diametralnie. Walił tak mocno i celnie, że trójkowi poloniści błyszczeli w wierszach a radiowcy mówili tak, że ich słowa pozostawały w realnym związku ze spektaklami teatralnymi.

Latem działalność artystyczna Pisarza i jego kolegów przenosiła się na łąkę i wierzby rosnące nad strumykiem. Dziewczyny niby omijały te miejsca, oficjalnie narzekały na dotykanie ich intymnych miejsc, miały za złe chlapanie wodą, ale pod wieczór było ich zawsze wiele.

Po zachodach słońca a przed wschodami gwiazd, artyści schodzili z drzew z nowymi instrumentami i nastawał Wieczór Artystów. Piękny śpiew toczył się po trawach osrebrzonych pierwszą rosą w stronę wsi a grę na fujarkach zabierał z sobą strumyk. Dziewczyny przestawały narzekać na dotykania czy chlapania wodą i przyłączały się do śpiewu.

Owce, baran z kolegą i kucyk w letnie noce nocowali najczęściej na pastwisku, więc Piwnica Z Baranami stała pusta. I zatopiona w ciszy. W środku nie było wtedy rzeczy cennych, więc grube, dębowe drzwi stały otworem. Zmęczeni drogą wędrowcy mogli wtedy wejść do środka i przenocować na kamiennej ławce przykrytej słomą.

Piwnica Z Baranami wykształciła i ukształtowała Pisarza – Emigranta oraz kilku artystów w innych dziedzinach. Jeden został chwilowym artystą futbolu i gdyby nie pociąg do alkoholu, to może pociągnąłby dłuższy czas jako zawodnik trzeciej ligi. Inny po kilka sezonach artystycznych w grze na fujarce wierzbowej, porzucił Piwnicę Z Baranami i wyemigrował do dalekiego Wrocławia. Grał tam po latach na skrzypcach w Klubie Studenckim „Rura”. Jedna z dziewczyn, po skończeniu średniej szkoły muzycznej, prowadziła teatrzyk dla najmłodszych, w którym śpiewała i grała na gitarze klasycznej. A jeszcze inny przejął talent po ojcu – opowiadaczu, artyście Piwnicy Z Baranami i zabłysnął w Radiu Odra jako specjalista od kultury. A od czasu do czasu i jako znawca literatury.

Z tym ostatnim nie była jednak sprawa jasno jasna, bo mógł talent przejąć wyłącznie od barana, który jak dobrze trafił, to potrafił obudzić w każdym zdolności artystyczne. W najgorszym wypadku poetyckie, gdzie wystarczy nic nie umieć i zaistnieć jako twórca.

Recenzent Teatralno – Literacki zajmował się w radiu Kulturą, czyli zjawiskami takimi, które uważał za Kulturę. A jak ta jego Kultura nie była dla innych stricte Kulturą, bo z Kulturą pozostawała w separacji, to on i tak nazywał ją na antenie Kulturą. Jego recenzje teatralne nie były nigdy recenzjami i chcąc zrozumieć związek z tym co było na scenie i z tym co on mówił, trzeb było dokonywać recenzji z jego recenzji.

W Literaturze wykazywał równie mocne zdolności i tęgi umysł, że mógłby się trykać z kolegą barana. A nawet i z samym baranem po nocach bardzo pochmurnych. Zachwalał Ambasadorkę Literatury Polskiej i wymieniał w jakim kraju ukazały się jej książki, ale zatajał, że za to płacił polski podatnik, bo inaczej tej średniej literatury nikt by nie wziął do ręki.

I jak słuchało się jego niektórych wypowiedzi, to rodziły się dwa przypuszczenia. Baran zrobił ogromny błąd i w ogóle nie trafił go w dolny rozum, albo potraktował go od razu w górny i to wyjątkowo dobrze.

Pisarza – Emigranta artysta od recenzji nienawidził.

Na przełomie wieków Pisarz – Emigrant wrócił do wsi swojego dzieciństwa. Towarzyszył mu syn – scenarzysta filmowy. Wczesnym świtem podeszli nad strumyk. Rząd starych, spróchniałych wierzb wyłaniał się z mgły. A zbudzony ze snu strumyk pluskał na powitanie. Pisarz – Emigrant wlazł szybko na jedną z wierzb i odłamał gałąź. Szybko naciął wężowato korę, obstukał ją trzonkiem noża i zdjął. Z naciętej wzdłuż witki zrobi klamerkę i spiął korę. Z innej witki wykreował ustnik i zszedł na ziemię.

Gra Pisarza potoczyła się po rosie w stronę wsi. I wynurzającego się z mgieł domu w którym kiedyś mieszkał. I grę jego podchwycił strumyk zabierając ze sobą. Jakiś przelatujący ptak zawisł nad szarym niebem i słuchał. Potem dał artyście kilka braw skrzydłami i odleciał, by w innych krajach wspominać to, co niedaleko Lwówka Śląskiego usłyszał.

Syn – scenarzysta dał artyście fujarkowemu kilka oklasków i zaczęli iść w stronę wsi.

Piwnicy Z Baranami już nie było. Wejście do niej zarastało starymi pokrzywami. Budynek musiał od dawna leżeć w gruzach, bo porastały go krzaki- samosiejki.

Pisarz – Emigrant wyciągnął fujarkę i zaczął grać. Wybiegły tony na drogę i rozbiegły się pomiędzy domami. Jakieś stare, ciemne postacie wyszły przed swoje domy. Zamarły w bezruchu i wyraźnie starały się złowić coś z granej muzyki.

Świt coraz mocniej wdzierał się między domy i z każdą chwilą było jaśniej i jaśniej. W jego pomrocznej jasności czy jaśniejącym mroku można było odszukać odciśnięte kiedyś w ziemi racice barana. Widać było, że wyszedł z Piwnicy Z Baranami a za bramą skręcił w prawo i brzegiem drogi szedł w stronę ruin kościoła, gdzie już były tylko dwa kroki do Skupu Żywca.

 Wielcy nigdy nie odchodzą do końca. Barana – Wychowawcę poetów czy radiowca wspomni na pewno nie jeden. I z pewnością zrobi to i Pisarz – Emigrant. Mogliby też wspomnieć go i ci, którym dał szansę zaistnienia w Kulturze Współczesnej, tylko nie wiadomo, czy on by tak do końca tego chciał. Poziom Poezji jest dzisiaj taki jaki jest. A jakby recenzenci teatralni z Radia Odra wykreowali o nim recenzję, to on mógłby wyjść tam na owcę, albo nie daj Boże, jeszcze i na osła.

Resztki nocy rozszarpywał wiatr i wybielał świt. Coraz więcej postaci wychodziło przed domy. Pisarz – Emigrant zarzucił fujarkę na ramię i zaczął iść w stronę stacji kolejowej za Bobrem. Syn- scenarzysta zaklaskał kilka braw i ruszył za nim.

Powoli odchodziła noc. Pisarz-Emigrant patrzył na ciemne wody rzeki w obcym kraju zabierające z sobą jego wspomnienia. Na drugim brzegu stał jego Cień, który po kilku latach poszukiwań, odnalazł Pisarza. Obaj byli bardzo zziębnięci.

Nad ranem nadjechał Listonosz. Oparł rower o drzewo i podszedł bliżej.

– Słyszałem w radiu opowiadanie o twojej grze na wierzowej fujarce i… i dlatego tu jestem.

Podał Pisarzowi – Emigrantowi kilka listów. Jeden z nich był bardzo gruby. Inny niekształtny, jakby w środku znajdował się jakiś pasek albo obroża. Pisarz rozerwał ten gruby. Wysypało się kilka kartek. Na jednej z nich były niezgrabnie pisane nuty i wiersz „Daleko od domu”.

                   za domem
                   burza z piorunami
                   raz, raz i kolejny raz
                   a później taka biała cisza
                   i zagubiony polny trakt
                   którym mogło odejść
                   tylko
                   jedno z nas

Listonosz chyba nie był wielkim miłośnikiem poezji.

– Jedna z sióstr z klasztoru Rögle też słyszała to opowiadanie i powiedziała, że wycisnęło to z jej oczu tysiące łez i tę twoją muzykę sprzed lat słyszy nadal.

Podał artyście papierową torbę.

– Dała ci znowu kilka kanapek, ale roztopy były, to lepiej nie jedz wszystkich, bo one były u mnie w torbie prawie tydzień.

Popatrzył uważnie na jego zziębniętą twarz a potem na nurt wezbranej rzeki.

Pisarz usiadł pod drzewem, położył na nodze kartkę papieru i u góry napisał po szwedzku tytuł wiersza.
                   Långt hemifrån

Listonosz i Cień nie chcieli przeszkadzać w tłumaczeniu i odeszli nad brzeg rzeki. Poprzedniego dnia padał ulewny deszcz i rwąca woda w niektórych miejscach wlewała się na łąkę. Widać też było jak coraz więcej myśli i wspomnień Pisarza zabierał z sobą wezbrany nurt.

Listonosz poprawił służbową czapkę, potem wsiadł na rower i odjechał.

Jerzy Marciniak – Dwa opowiadania
QR kod: Jerzy Marciniak – Dwa opowiadania