Marnotrawny

Pozbawiony dogmatów, oderwany od
mitu. Ocalony z tradycji. Chodzi
po pustyni z moim imieniem na ustach
wołając o wino i chleb które nakarmią

niepokornego. Dawno temu oślepiony
przez światło. Wtedy usłyszał jak nicość
przemawia wyschniętym szeptem w chaszczach. Cudem
uniknął zmartwychwstania wychodząc z domu ojca.


Zaduszki

Nastrój grobowy. Ulice wymarłe.
Żywego ducha. Oddalony od domu,
przyobleczony w całun choroby
zaglądam na świat przez okno. Mgła

pomału skrapla zmarłych. Żadnego z nich
nie odwiedziłem. W tym mieście pogrzebałem
tylko obcych. Moim jedynym pragnieniem
jest nawiedzić wilgotne, ciepłe ciało

i skroplić się w nim życiem. Temperatura
wzrasta karmiona zimnym płomieniem znicza.
Infekcje wymordowały świętych. Wszystkich.


* * *

Podmiot należący do tego języka
umarł. I odtąd mówić nie zamierza. Zbierają
się przy nim dawne żałobnice. Sypią popiół.
Bez orzeczenia, przyrzeczenia, wyrzeczenia.


Tomasz

Sierpień przyjdzie w słońcu. Jego ognista światłość
pobłogosławi ulice rozmiękłym torfem.
Rozpuszczą się stare, czynszowe kamienice.
Dławiący smród spoconych ciał przywabi muchy.

Zaślepiony, dotykam jego szat. Parzą.


* * *

Marzec przygasa. Noc unosi się nad miastem.
Obserwuję ją z rozświetlonego pokoju.
Jest w niej przeczucie wszystkich kobiet, których oddech
towarzyszył mi w ciepłych momentach ciemności.

Ale ta noc runie kiedyś w dół. Spadnie na
śniące umysły, wygaszone mieszkania,
rozsnuwające się bełkotliwym oparem
audycje radiowe. Zaleje cienistym

cementem rozchylone, śpiące usta. Czerń
solidnego nokturnu wypełni treść cichych
domostw. Zamilkną zegary. Wzrok na powrót
wytrzyma pierwsze, ślepe spojrzenie matki.

Jest marzec. Za kilka godzin świetlisty skalpel
rozpruje tą, która się zbliża w nocnej syrenie.


Konwersja

Od jakiegoś czasu chcesz wytatuować
część ciała. Twoim pragnieniem jest aby tusz
z chirurgiczną precyzją wgryzł się w miękką tkankę
skóry w celu przemiany tego co konkretne,

w to co symboliczne. Teraz jednak ja
pokrywam czystą stronę słowami, znacząc jej
gładką powierzchnię blizną języka jaką jest
pismo. Zauważ- transformuję symbol w twoje

żywe, sprężyste, mocne ciało. Wiem, że
zamierzasz odcisnąć własną narrację na
oliwkowym pergaminie ramion, dłoni i
bioder. Ale nim cała dokonasz meta-

morfozy, a nawet metaformozy, pozwól
przelać swoje pośladki, piersi, linię pleców
oraz błękitne światy rozszerzające się
czarnym blaskiem źrenic na przestrzeń kartki,

którą właśnie tatuuję, która będzie
tobą już trwale ozdobiona. Bo ciebie
zrodziła namiętność, a posiadł język.


Dialekt

Samotny mężczyzna otwiera oczy. W pokoju
jest ciemno. Mroźny świt mieni się za oknem.
Robotnicy odpalają pierwsze maszyny.
Oswojony, gruby kocur- największy leń

w promieniu wielu przecznic- ze spokojem
wylizuje łapy leżąc przed wejściem na
klatkę schodową. Obok mężczyzny śpi
samotna kobieta. Jej długie, blond włosy

w nieładzie rozsypują się po poduszce.
Tętni mu w głowie. Jego gardło przypomina
wyschnięte koryto rzeki. Spogląda na
półkę pełną książek. „Fenomenologia

ducha” George Wilhelm Hegel- odczytuje w myślach.
Nagle powraca do siebie. Zasypia.

Dariusz Patkowski – Siedem wierszy
QR kod: Dariusz Patkowski – Siedem wierszy