Moloch

zima
siódma rano

koreańska rodzina
wyprowadziła się bez słowa
pożegnania
na schodach został ich kot
kłębek kurzu

ktoś znowu wykręcił
żarówkę – idę jak ślepiec
palcami dotykając ściany
na ramieniu czuję
czyjąś mocną
dłoń

odwracam się

nabazgrane markerem
świecące serce
a w nim napis
Kochajcie Boga


Uspokojenie

jest 7313 km od miejsca docelowego –
jak podaje komunikator w telefonie
a więc dom, w którym na niego czekam
jest celem

a taras w Ella na Cejlonie, gdzie on teraz
szuka kodu w nawoływaniu psów
obserwując przez palmy księżyc wychodzący z mgły
jest tylko jakimś odejściem
od celu
wybiegiem, po którym wraca
z miną długodystansowca

gdy ja wyję do studni, a ona
odpowiada mi czule szczekaniem psów
z drugiego końca


Zagubiona opowieść

W wigilię o 17. idę zajrzeć do kościoła franciszkanów
przy Freta. Pusto, tylko w górze ktoś ćwiczy Bacha
na organach. Zza konfesjonału wychodzi mała owca
i beczy rozpaczliwie. Biorę ją pod pachę, szukam
żłóbka, z którego mogła się wydostać. Okazuje się,
że w tym roku dekoracyjny żłóbek został zredukowany
do wielkości niewielkiego pudełka. Cały jest z papieru.
Betlejemska scena dzieje się za szybką w ścianie, w którą
mogę co najwyżej popukać. Maleńki święty Józef wyciąga
papierową rączkę, jakby chciał się przywitać. Patrzę pytająco
na owcę i słyszę jak święty Józef mówi: „to baranek
Małego Księcia. Szukaj pilota”. Wtedy się budzę.


Meteoryt. (Bliskie spotkania).

Wydłubano ze mnie kawałek meteorytu, który rósł pod obojczykiem jakby
odprysk kuli

jaki bóg do mnie strzelał, jaki chciał mnie zabić
i nie trafił w co trzeba

chirurg przypuszcza, że miało to być małe od-znaczenie,
szybki gwiezdny numer seryjny, kod Księżyca

miał już takie lunatyczki: robisz w mojej fabryce
bądź posłuszna

Meteoryt obrastał w tkankę, okokoniał się jak ćma in spe
śniąca we mnie o świetle

udawał podręczny węgiel albo okruch
lawy z Islandii

po usunięciu odczuwam niekompletność
a nie myśleć o tym, to trud Syzyfa

zauważ: żaden kamyk nie jest zwykłym
kamykiem


Platońskie cienie

1.
wielkie bryły porannych cieni na ścianie przeciwległego budynku
odchodzą ale z ociąganiem, jakby przed chwilą
szukały w nim schronienia

podobnie jak my, umownie udomowieni
zabieramy się nawzajem tam, gdzie długo nas nie było –
w nachalne objęcia pamiętanych woni, misterne kokony zamysłów i miejsca
wydeptane kiedyś tylko naszymi stopami

2.
leżymy wtuleni jak zwierzęta gdziekolwiek w świecie –
w lisiej jamie, w ogrodzie, na dachu, w piaskowej niecce nad oceanem
w prastarej jaskini, na zwoju lin na statku, w górskiej dolinie
w rozgałęzieniu jabłoni

w miarę jak zmieniamy siedliska
powoli zaczynasz czuć dlaczego zależy mi na wiedzy
czy ktoś jeszcze przeżywa naszą obecność tu, gdzie jesteśmy

i skąd znikniemy.


Bezsenność

nie błąkaj mi się w głowie
nie błąkaj mi
nie obłąkuj, pętlę się,
pętlę

zważaj
mam rozfalowane brzegi
ósemkami obijam się
po niedoborach snu

gdyby wskazać mi drogę
podepczę ją krzywo
niewdzięcznie

           jestem spisaną ołówkiem
           notatką
           ścieram się łatwo
 
Aglaja Janczak – Sześć zimowych strzępów cynamonowych Aglai
QR kod: Aglaja Janczak – Sześć zimowych strzępów cynamonowych Aglai