„Literatura istnieje po to, aby uczyć tego, co pożyteczne, czcić to, 
co zasługuje na cześć, doceniać to, co budzi zachwyt”. 

Clive Staples Lewis, Odrzucony obraz.                                                                      

 

      Od kilkunastu lat czytam namiętnie eseje (od blisko dziesięciu – też je piszę). Wcześniej miało to miejsce sporadycznie. Początek owej namiętności zbiegł się ze spadkiem mego zainteresowania beletrystyką (o biografiach, zbiorach listów, dziennikach, pamiętnikach nie wspominam, gdyż nadal jestem ich czytelnikiem). Był on do tego tak nagły i gruntowny, że przestałem ją praktycznie czytać (praktycznie, gdyż sięgam po nią niezwykle rzadko!). Dlaczego? Zadecydowała o tym, potęgująca się niechęć do poznawania wymyślonych bohaterów i zdarzeń przez nich przeżywanych. I to bez względu na to, jak frapujące/intrygujące/niezwykłe by one były. Ta odpowiedź jest dużym skrótem, lecz dotyka sedna.

      Zmiany w moich upodobaniach czytelniczych, jakie miały miejsce we wspomnianym okresie, nie sprowadzały się wyłącznie do zamienienia beletrystki na eseistykę. Otóż stwierdziłem, i to ze zdziwieniem, że zdecydowanie rzadziej, niż zwykłem to czynić jeszcze niedawno, sięgam po utwory poetyckie (czytałem ich bardzo wiele, więc zdziwienie było jak najbardziej zrozumiałe). Na tym stwierdzeniu, na krótko tylko poprzestałem. Wkrótce zadałem sobie pytanie o powód drastycznego spadku zainteresowania poezją. Sformułowanie odpowiedzi wymagało nieco czasu. A gdy to nastąpiło, brzmiała ona tak: poezja powstająca od kilku ostatnich dekad, nie jest zainteresowana zjawiskami mającymi miejsce we współczesnym świecie. Skupia się prawie wyłącznie na podmiocie lirycznym. A ten zainteresowany jest przede wszystkim swoimi uczuciami; co najwyżej, jeszcze tym, na czym spocznie jego wzrok bądź tym, co aktualnie pije. To z tego powodu pojawiła się we mnie potrzeba zaznajamiania się z utworami prezentującymi szersze spojrzenie na dookolny świat (nie tylko jednak ten współczesny); do tego uzupełnionymi ocenami. Ta potrzeba sprawiła również, że bardzo znacznemu ograniczeniu uległa liczba wierszy, jakie piszę. A tworzę ich w ciągu roku 2-4. I tak jest już od kilku lat. Dominującą część mej energii twórczej skierowałem, i to bardzo płynnie, na pisanie szkiców (literackich) i właśnie esejów.

      O ile, jak wspomniałem, beletrystyka zajmuje się, pisząc w sporym uproszczeniu, wymyślaniem zdarzeń, mniej bądź bardziej, związanych z rzeczywistością, a poezja opisywaniem stanu ducha (przynajmniej kiedyś tak było), to eseistyka… Aby przedstawić pole zainteresowania eseju, posłużę się jego definicją. A ta, na przykład, w Słowniku języka polskiego opublikowanym przez PWN (Warszawa 1978), brzmi tak:

„(...) szkic literacki, krótka rozprawa ujmująca określony temat w sposób subiektywny, zespalająca elementy prozy artystycznej, naukowej i publicystycznej”.

      Władysław Kopaliński w Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych (Wiedza Powszechna, Warszawa 1988) wspomina o esejach, jako „szkicach lit. (hist., krytycznych, naukowych), krótkich rozprawach, utworach lit.-publicystycznych, na różne tematy”.

      Definicja eseju zawarta, w którymkolwiek Słowniku terminów literackich byłaby bardziej wnikliwa, kompetentna, jak też, dosłownie, obszerniejsza. W pisanym właśnie tekście o wiele bardziej, niż przedstawieniem najprecyzyjniejszej definicji eseju, zainteresowany jednak jestem wygłoszeniem pochwał dotyczących tego gatunku literackiego. Lecz dla porządku wspomnę jeszcze, iż chyba każda definicja eseju, jaką podaje ten czy ów Słownik gatunków literackich, zawiera wzmiankę o dbałości „o piękny i oryginalny sposób przekazu”. Jest ona też uzupełniona informacją, że choć esej stanowi okazję do zaprezentowania przez autora własnych poglądów, to jednak nie jest jego głównym celem przekonanie czytelnika do przedstawianych racji (niejednokrotnie są one kontrowersyjne). Chodzi raczej o sprowokowanie czytelnika do samodzielnego rozpatrzenia danego problemu.

      To iż esej nie jest wyłącznie opisem, ale że zawiera także punkt widzenia autora w jakiejś sprawie, w mojej prywatnej klasyfikacji gatunków literackich, odróżnia go, i to wyraźnie, od szkicu literackiego. Ten zaś cechuje właśnie opisowość i ogólne ujęcie tematu, bez wnikania w szczegóły. Ale współcześnie, określeń esej i szkic najczęściej używa się zamiennie. Tak jednak się składa, że eseistykę wychwalam w tekście, który esejem nie jest. Gdyby w powszechnej opinii esej był drugorzędnym gatunkiem literackim, a ja z tym poglądem bym polemizował (spełniając, oczywiście, pozostałe wymogi, jakie winny cechować esej), byłoby inaczej.

                                                                *

      Esej ma w sobie coś ze szkicu literackiego (nie każdego jednak, o czym mowa jest poniżej, jak i w zacytowanej powyżej definicji ze Słownika… PWN), krótkiej rozprawy; łączy w sobie elementy prozy artystycznej, naukowej z publicystyką, a do tego napisany jest subiektywnie. I to właśnie sprawia, że z mego punktu widzenia ‒ jako czytelnika i autora ‒ jest on niezwykle atrakcyjny. Może w nim „dziać się” bowiem bardzo dużo. Może, gdyż esej esejowi nie jest równy. Ale gdy reprezentuje poziom ponad przeciętny, sprawia, że czytelnik zostaje poruszony, zmuszony do konfrontacji własnych racji z zaprezentowanymi przez autora. W rezultacie czego, zmienia, bynajmniej nie ostatecznie, pogląd w danej kwestii.

      Esej może być dla autora interesującym gatunkiem literackim również z tego względu, że dokonując w nim, swoistej, rozprawy z jakimś punktem widzenia, nie musi zachowywać, choćby pozorów, obiektywności. Przysługuje mu w pełni prawo do przemawiania, tylko i wyłącznie, we własnym imieniu. Ta możliwość bezpośredniego zabrania głosu, nie owijania przy tym niczego w przysłowiową bawełnę, niewielu jednak pociąga. O dziwo!, znacznie liczniejsze grono autorów preferuje nowelę, opowiadanie, ale nade wszystko wiersz liryczny (z reguły nie nazbyt długi). W przypadku tych gatunków literackich w grę wchodzi jednak indywidualna interpretacja utworu dokonana przez czytelnika. A za jedną, drugą czy kolejną interpretacją, autor może skryć się. Natomiast eseju nie sposób interpretować. Eseista staje przed czytelnikiem z podniesioną przyłbicą: swoje racje przedstawia w sposób jednoznaczny.

      Będąc, wyrażonym jasno i jednoznacznie, sprzeciwem wobec czegoś lub prezentując pogląd eseisty w konkretnej sprawie, esej zawiera niemało emocji. Niejednokrotnie bardzo dużo ‒ wprost proporcjonalnie do zaangażowania autora w daną sprawę. Rzecz jasna, stopień emocji, uczuć towarzyszących powstawaniu tekstu, najczęściej ulega stopniowej redukcji w miarę tworzenia jego kolejnych wersji, albo cierpliwego cyzelowania wersji oryginalnej. Ale jeśli przed oczy czytelnika trafi wersja pierwotna, albo do niej zbliżona, wówczas wiele może się zdarzyć…

                                                                *

      Gdybym nie był miłośnikiem eseju, ten gatunek literacki być może wychwalałbym jedynie przez przekorę. Ale jest jak jest. I niejednokrotnie, po zajęciu miejsca w wygodnym fotelu, sięgam po, na przykład, Eseje wybrane Williama Hazlitta albo utwory Jana Krasickiego zebrane w tomie Po „śmierci Boga”. Eseje eschatologiczne. Hazlitta wymieniłem z kilku powodów. Nie dlatego jednak, że, jak najbardziej zasłużenie, uważany jest za jednego z mistrzów eseju. Bardziej z tego względu, że kilka jego utworów eseistycznych należy do tych, do których często powracam. Odwołuję się do niego także ze względu na przesłanie tekstu, który piszę. Albowiem Henryk Krzeczkowski, tłumacz utworów składających się na Eseje wybrane, w „Posłowiu” do nich napisał, że dokonany przez Hazlitta wybór „tej formy wypowiedzi pisarskiej nie był przypadkiem. Podyktował ją nie tylko jego temperament pisarski, chociaż niewątpliwie zadecydował o jego pisarskich sukcesach, ale i potrzeba chwili. Esej bowiem jest próbą najpełniejszej wypowiedzi wolnego artysty usiłującego ujarzmić współczesność”.

      Podoba mi się, i to nawet bardzo, stwierdzenie autora „Posłowia”, że esej jest próbą najpełniejszej wypowiedzi, a nie, iż jest najpełniejszą wypowiedzią. Rzecz znamienną stanowi fakt, że nazwa „esej” pochodzi od francuskiego essai oznaczającego właśnie próbę. Zaś za pierwszego eseistę uważa się Michela de Montaigne’a, którego zbiór utworów, jakie przyjęło się nazywać esejami, opatrzony był tytułem Essais.

      We wspomnianym „Posłowiu” budzi moją sympatię także sformułowanie „wolny artysta”. I choć brzmi ono nieco górnolotnie, to mając na uwadze polemiczny charakter eseju, wpisane weń głoszenie przez autora poglądów kontrowersyjnych (nie dlatego jednak, aby być kontrowersyjnym, lecz ze względu na potrzebę wyartykułowania „siebie”), należy stwierdzić, że esej winien być każdorazowo próbą powiedzenia, a może nawet, gdy trzeba, wykrzyczenia przez autora swego Sprzeciwu wobec Czegoś lub Kogoś. Może być też propozycją innego rozwiązania, innej interpretacji itp.

      W nawiązaniu do „próby”, o której wspomniał Henryk Krzeczkowski, jak też tytułu Essais, nie mogę oprzeć się pokusie, aby nie napisać, że to, co wychodzi spod pióra, jak też spod pędzla czy rylca, zawsze jest próbą. A nie tym, co było zamierzone /zaplanowane/wymarzone. Bo jak w szkicu Credo poety zanotował Jorge Luis Borges: „człowiek czyta to, co chce – nie pisze jednak tego, co chciałby napisać, lecz to jedynie, co napisać potrafi”.

Michel de Montaigne, Essais; wydanie pierwsze, 1580 r.
Michel de Montaigne, Essais; wydanie pierwsze, 1580 r.

      W tym miejscu przywołam XIX-wiecznego filozofa i eseistę Ralpha Waldo Emersona. Otóż konstatując rzeczywistość stwierdził (towarzyszyła temu irytacja bądź smutek), że „najbardziej pożądaną cnotą w społeczeństwie jest konformizm. Poleganie na sobie jest jej przeciwieństwem”. Duch polemiczny, jaki winien cechować eseistę, sprawia, że nie odznacza się on ową cnotą pozorną, o której wspomniał Emerson. Prezentując swój punkt widzenia, polegając na sobie, zawsze bowiem komuś się naraża. Z tego samego powodu eseista nie przejawia z reguły (z reguły, gdyż wyjątki zawsze mają miejsce) skłonności, o której, bez osłonek, w Dzienniku nieobyczajnym, wspomina Rajmund Kalicki:

„Duch stadny rodzi partie, koterie i inne mniej lub bardziej hałaśliwe zgraje. Dołącz do stada, a staniesz się jeszcze jednym baranem...”.

      Eseiści nie należą również do tych autorów, o których Emil Cioran, w Becketcie. Kilku spotkaniach, wyraził się tak:

„Z pisarzami, którzy nie mają nic do powiedzenia, którzy nie mają własnego świata, rozmawiać można tylko o literaturze”.

                                                                *

      Gatunek piśmiennictwa, którego pochwałę właśnie piszę, nie zajmuje się wyłącznie

współczesnością. Odnosi się także do czasów minionych. Z tym, że ma to miejsce wtedy, gdy eseista odczuwa nieodpartą potrzebę polemizowania z wyobrażeniami aktualnie obowiązującymi na temat zdarzeń czy postaci, które przynależą do czasów minionych.

                                                                 *

      Szanowni Czytelnicy, czytajcie eseje! I to z kilku powodów. Dlatego choćby, żeby zapoznać się z innym punktem widzenia na jakąś sprawę; aby intelektualnie nie zgnuśnieć, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że będziecie polemizować z tezami głoszonymi przez autora danego eseju; czytajcie je, aby nie czytać książek, których lektura ma na celu wyłącznie zabicie czasu. Nie zabijajcie go, ale lepiej wykorzystujcie! Na przykład na czytanie… esejów.

      Sięgajcie po nie także dlatego, aby eseiści, wiedząc, że są czytani, pisali kolejne. Bo bez Was, tak jak inni twórcy zapisujący stronice, istnieć nie mogą.

Wrocław, listopad 2012 r.

Dariusz Pawlicki – Pochwała eseju
QR kod: Dariusz Pawlicki – Pochwała eseju