Czytnik liryczny

: być korzystnym dla metod, brać formę i jechać
* przypis puszczony w może na użytek wyspy /
Dostojewski zadurzył krajobraz w patrzeniu,
czwórka pod Merinotex (ergo ostrokrzewy).

Ja nie znałem, jak słodycz. Dla nauki jazdy?
Kropić znamię w jogurcie, lassi w cytadeli.
Włosy byś rozkulbaczył, zamiast parcelować
mącenie w tatuażu. O, zwiędłe studentki!

Wystąp o filtrowanie / Porucznik przeoczył:
wieczór, którego nie ma, udaje przytomność.
„Czego chciały ode mnie?” – puszczony w niepamięć
bym rozkwitnął na trakcji; wolno wzbiera event.


W okolicach niedzieli

(tak nazywam łóżko) odkryłem kołdrę w kołdrze
(lecz czym jest odkrycie?), posługując się zwrotką
pod zejście z weekendu. Tu czuję

pamiętanie dotyczące stanu: framuga mknie i moknie,
9.15, obfitość, którą można (jak sprzeciw w sprzeciwie).
Biorę przekład z minionych, kubeczek ze stołu,

uzupełnione biodra na wymiar sezonu.
Jest dobrze, więc jest dobrze. Lub niedobrze. Jest?


Naczynie

zależało, kiedyś wyszedł
z wprawy, zapaliłem minione, miałam w sobie skręta
i łatwość w przyjmowaniu. Nie chodzi
o kierunek, gdy rozstrzygam ogół – gdzie pląsy

Ibupromu w jesiennym słoneczku – tam myślę
o różnicy ukradzionej źródłu, śladach szminki
w biogramie, spaniu pod nazwiskiem.
Kto bez skrupułów skazał widoki na

oczność, ten pierwszy rzuci okiem w okolice
gości? Mieć coś katolickiego w ustach
lub kieszeni (język zastyga między przyczyną
a sutkiem), nie bać się tajemnicy: oto to, panienko.


Replay (replay), kształt formy, przełyk zamiast środy.

Miałem (wcześniej) naręcze na brzegach poglądu,
hałas w (lepszym) kolorze. (Miałem) jakiś pogląd
na brzeg hałasu, kolor (w naręczu) zamiast kształtu.
Dwa kilometry stamtąd. Dwa kąpania stąd.

Miałem środę (w kąpaniu), dwa ładniejsze wcześniej,
naręcza w formie zamiast kilometrów brzegu,
gdzie naczynia (w przełyku), hałas pod inwencję,
poglądy świętujące rozgardiasz. I tag:

teraz łykam, ostrożnie hodując źródełko
wewnątrz (wewnątrz) humoru spotkanego w trakcie.
Myślę tylko o mózgu (bo wszystko jest w mózgu),
ścieram drganie z opuszków; znów się (zaraz) łyśnie.


Bach

młotkiem w Vivaldiego!, syknął skaleczywszy
paluszek o balladę (ciąłby szyldy w bramie,
lecz radio ma bezczelność być inne niż zawżdy).
Tymczasem zdaję misję z przebiegu raportu /

Tymczasem, zdaje mi się, podbiegł do aportu /
Jeśli miałeś dzieciństwo, napisz o dzieciństwie
(reklamo neonowa, świeć nad moją duszą!),
jeżeli miałeś mienie, przytul się do chleba.

Chciałbym odkupić winy, ale nic w portfelu,
kiedy rozkładam pranie, gdy wywieszasz rozpacz
– jakkolwiek nas nachodzi momencik słabości,
już zawsze będzie remont. Będziemy odtwarzać.

Adamowi Wiedemannowi


Powiedziałem, że mówię

o tych (samych) sprawach, lecz gdzie bym
uwiódł Planty, tam chcesz się przejmować,
zaczynać pozostawać pod wpływem półśrodków,
wybaczać narkotyki, gasnąć na krawędzi.
Pomyślałem, że myślę tyłem procederu

(to to mnie odgaduje, gdy pytam o modę):
czy ktoś zaadaptował dziecko na potrzeby?
Krynicki gryzie język i nie odpowiada
niczemu, nasze usta wyuczają wagę
czekania na kebaby z dyskretnym uśmiechem.

Tu wczorajszy smak schodzi na poziom dzielnicy
– wybierasz cło z posłowia, choć to właśnie nie tam –
w czyimś śmiałym dekolcie, która była mokra
jako zmiennik lamentu na ultrakolorze.
Teraz spożywam groby; kiedyś będzie jasne.

Tomasz Dalasiński – Pięć wierszy
QR kod: Tomasz Dalasiński – Pięć wierszy