Jutro powinnam smażyć placki ziemniaczane w południe
pod wieczór małym fiatem 126 p (jutro) na porodówkę powinnam jechać
gdy nic mnie nie bolałaś i nie byłaś w terminie
gdy nie przygotowałam nocnej flanelowej z guzikami
nie wygoliłam włosów na wzgórku łonowym na łydkach pod pachami
nie zabrałam do fiata żyletek ani brzytwy
tylko Marlboro i czechowickie zapałki
(och lata siedemdziesiąte:
kartki na żarcie papierosy wódkę żółty ser mleko w proszku)
gdy się tak bardzo nie przygotowałam matka po raz drugi
mogły mi przecież pękać żylaki na wargach sromowych i w odbycie
(kurwa jak się bałam wtedy gdy jechałam tym małym fiatem)
na izbie szok że rodzę że rozwarcie że pośladkowy że kleszcze
a ty po kawałku ze mnie w czwartą RP
Częstotliwość krwi
czytam wiersze Gottfrieda Benna
zimno: leżę na posadzce w prosektorium
nie przepływa przeze mnie krew tylko woda wosk kwiatów magnolii
poeta: moje fale magnetyczne słowa wnętrzności
wypłukane żyły z krwi dotyka palcami w lateksowych rękawiczkach
(ten epizod z faszystami to nie ze mną panie doktorze)
purpura krwi wiersza zieleń ciała topielca
cząsteczki ultramaryny cyfry fizyka równania chemiczne
(poszukiwanie funkcji oddechu śmierci)
w pamięci dzieciństwa Ludwik utopiony wata w jego ustach
przez watę: szlam jezioro lato przy czuwaniu zapach kaczek błotnych
ujadanie matki ojca i nas dziewic rówieśniczek przed pierwszą komunią
wtedy Ludwik zaszczepił we mnie gen śmierci i rozkoszy
i ksiądz pierwszy raz położył mi ciało Jezusa na język
ty panie doktorze wbijasz we mnie po sześćdziesiątce płód aborcyjny
mnie z tym płodem i moją córkę w muszlę klozetową
Noc w wielkim mieście
wzięłam pokój w hotelu Royal miałam spać w Zamkowym
ale na dziedzińcu paw ogonem zasłaniał mi widok twarz
jadłam barszcz czerwony z kołdunami
poeta w ciągłym napięciu drganiu wpisywał mi w Drugie ja dedykację
w hotelu noc przy otwartym oknie gorąco duszno nadchodziła burza
lądowały awaryjnie wszystkie Jumbo Jety (spałam bez majtek)
złoty księżyc po burzy napierdalał w oczy jak słońce
lunatykowałam na krawędzi okna potem śniła mi się Krystyna Janda
człowiek z żelaza chodził po schodach tam i z powrotem
od moich drzwi hotelowych w ciasny korytarz po bordo dywanie
i jeszcze raz tam i z powrotem po schodach kruszył się marmur
o świcie wiertarki młoty pneumatyczne gwoździe do krzyża
autoalarmy napady na banki i ten zamkowy paw też
miałam od samego rana rozpierdolony mózg kosmetyki bieliznę
Dziewczynka bezimienna
nadano mi wszystkie imiona: Słowian Barbarzyńców Germanów
i żydowskie i imiona bogiń greckich (któraś z nich była kurwą i żoną boga)
wybierałam też imiona własne
chciałam być Matką Bożą z Guadalupe mieć swojego Juana Diego i lilie
(między nogami)
na bierzmowaniu dostałam na imię Michalina
nie o to chodziło chciałam być piękną jak Michèle Morgan
a byłam tylko kobietą twojego życia
o plecach z linią horyzontu z meszkiem wodorostów bliżej łona
w ramie okna miałam perłowe włosy i dla ciebie przycięłam udo szkłem drzwi
żebyś smakował słodycz mojej krwi
kot ciągle mi liże tę bliznę na udzie i nie krwawię
stoję w śniegu kryształowa biała naga zimna
ktoś otwiera mi nożem zamarznięte usta
mam swoją opowieść o nieśmiertelnym głodzie kolonii mrówek
Szafa
jest w pokoju możesz uchylić drzwi wejść
jak dziecko possać kciuk zmoczyć spodenki ze strachu
(tak się nie bawią grzeczne dziewczynki w szafie a ty?)
możesz za drzwiami zwalić konia kilkoma ruchami
nerwowo szybko (sublokator) możesz całować krawaty
bać się burzy która nie nadchodzi klęczeć przymierzać sukienki
buty na obcasach halki staniki kolczyki
w lustrze malować usta czerwonym flamastrem
możesz do szafy zabrać zielony absynt i zapałki
podpalać garnitury ocalając z szuflady białe majtki
wkładać do ust jej mokry palec
PS do przesyłki z trampkami
nie trzeba przeszkadzać szczęśliwym
niech się roją kochają niech się po klatkach schodowych
pod mostami w hostelach motelach w noclegowniach
niech się też w hotelach Sheraton kurwią
jesteś blisko kobieta która jego plecy śliną
jego blizny nogi w słowo w krzyże roślinne w księżyce zamienia
i są twoje pomarańczowe buciki jego akwarium w którym pływasz śnięta
gdy wylizuje twój brzuch ryby a ty już nie oddychasz
ani wodą ani powietrzem ani szkłem światłem z dużego okna pokoju
jest kuchnia którą zrobiłaś ze stajni
przed każdą pełnią galopują przez nią konie przez ciebie liżesz im kopyta
mają smak sałatki śledziowej z ziemniakami
on ciągle przed akwarium nawet gdy cię tam nie ma i nie pływasz śnięta
i nawet gdy w Księżycach jest pełnia