Z cyklu Per Ars ad Astra
Widziałem betonowany banałem ludzki krok: posłusznie-kornie dążą, zdążają, biegną i gnają, malignają, zaprzątnięci samobójczą krzątaniną – uciekają w zamknięte bramy swych serc… Widziałem obozy koncentracyjne ludzkiej myśli, tężec chciwości, przewlekły paroksyzm posiadania, homo sapiens – ten fantastyczny gość, połknął haczyk, stoi w gardle ość - ego nie zna słowa: dość… Widziałem grobowskaz dogmatów, chiński trzewik tradycji, grzęznące w piachu przyzwyczajeń dnie, miesiące, lata - monotonny krzyk ich porodów, jak śpiew martwych, martwych płodów... Widziałem kołowaciznę: ja-o mnie-dla mnie-moje, egoizmu święte zwoje… I miłości łaknących, ze strachu wątpiących we własne zwątpienie - konsumuje się w kaligrafii nonsensu istnienie, okamgnienie… Widziałem wszechobecne mury współczesnych więzień, ich zamki przebiegle zakamuflowane w meandrach raczkującej jaźni człowieka… Pozłacane kraty dają poczucie bezpieczeństwa i przynależności a system hojnie nagradza poddanych narkotykiem standardowej tożsamości. I zaczadzony niewolnik obnosi swe jarzmo niczym wieniec wawrzynu a katafalk — bierze za zaszczytne podium. Widzę dryl, merkantylny dryl, metodyczny przemiał życia w towar, człowieka – w przedmiot jednorazowego użytku, klejnot rodzaju ludzkiego – w kontrolowany elektronicznie żywiec! I wśród rosnącego komfortu, nagonek reklam, opium zadowolenia, humanitarnych przemówień, frenetycznej konsumpcji, uczt otępienia, potężnieje cień, zaciskają macki, dopełnia się Wielka Manipulacja, finalizuje plan upadku człowieka! Widziałem noc – i każda jest brzemienna pewnością świtu, rychłe już przebudzenie! – najciemniej tuż przed zorzy wstaniem, gwiazdę zaranną widać! – drżą kielichy serc, uroczystym wezbrane czuwaniem, splendor Słońca blask! – nie ma nic piękniejszego nad wschód: narodzin cud! – pełnią świadomości kosmicznej żyjącego bytu.
Paryż, noc listopadowa 1998