***

Nie potrzebuję rozmnożenia książek ani płyt. Potrzebuję
rozmnożenia przestrzeni. Tak więc zamiast ryb i chleba
większej pustyni, na której zmieściłbym dwanaście koszy
raz przeczytanych tomików.

Czego ty tu szukasz? Wyrzucają mnie z grupy wierzących
i praktykujących. Szukam nauczyciela i mistrza. Niech
zamieni przysłaną mi omyłkowo ostrzarkę do noży
w podkładkę do płyty indukcyjnej.

(Już nie trzeba. Mniejszy przedmiot zapakowano
w pudełko po większym i zabezpieczono pociętymi gazetami).


***

Żyjemy tu jak zwierzęta. Dopóki nie przyjdą pierwsze
faktury, rachunki, dopóki nie przeniesiemy własności
i nie zaczniemy legalnie produkować śmieci,
żyjemy tu jak zwierzęta.

Tym jednak się od bydląt różnimy, że budujemy relacje
z sąsiadami. Dopytujemy o zdrowie, miejsca parkingowe
i ciśnienie wody.

Dar rozumu, który nasz rocznik otrzymał przy bierzmowaniu,
pozwala rozeznać, czy zdążymy umyć samochód
przed zapowiadanym deszczem.


***

Mówili mi, że kto nie wierzy w Boga, uwierzy we wszystko.
Zgadza się.

Pierwsze wyjście poza osiedle, pomiędzy dwa pola. Zaorane z prawej,
z lewej obsiane. Pomiędzy chwasty i zboże. I dalej między kozły i owce.
Środkiem.

Wierzę, że na stercie gnijącej słomy przykrytej poszarpaną folią
siedzi w brązowej kurtce i czeka. I z mojej wiary tyle, że to strzęp 
worka nasadzony na dwie belki.

VIVAT POLONUS, UNUS DEFENSOR MARIAE

Skończymy jak napoleońscy żołnierze,
których głowy potoczą się po schodach,
a Wielki Karczmarz wytrze nóż o fartuch.


***

Zgodnie z harmonogramem wywozu odpadów
wystawiliśmy przed domy nasze nieczystości –
plastik, papiery, szkło…

Nie spodziewaliśmy się, że nocna wichura rozszarpie
worki, rozrzuci śmieci i rano wszyscy będziemy mogli się
w nich rozpoznać.

Zużyte prezerwatywy i kartonach po mleku. Formy,
z których braliśmy mięso. Podarte protokoły, recepty,
nadpalone ulotki wciśnięte przez wiatr
pod koła cierpliwych samochodów.

-Czego ode mnie chcecie za te hojne dary? – pyta ulica,
słuchając powszechnej spowiedzi z naszych preferencji,
orientacji, chorób i zaniedbań.


***

Gdy mój syn zaczynał grymasić przy śniadaniu,
pakowałem go do wózka, wciskałem do rączek
suchą bułkę i brałem na spacer.

(Bo jeżeli świat jest otwartą księgą,
z której nieliczni potrafią czytać,
czyż przyjemniej nie czyta się przy jedzeniu?)

Jeździliśmy na cmentarz parafialny, by pomodlić się
za zmarłe dzieci. Olek Złoty, Jaś Witka, Zosia w trumienkach
niewiele większych od gondoli, z której wyrósł już mój syn.

Jedz, mówiłem, jedz… Wiesz, jakie dzisiaj robią te bułki.
Jutro będzie twarda jak kamień.


UKF

Siedzi do późna w pustej kuchni i słucha rozstrojonego radia.
Marzec pozwala coraz dłużej rozwiązywać krzyżówki
bez zapalania światła.

Szukając w pamięci słów, poznosi wzrok i patrzy na zaniedbany ogród.
Rdzewiejący szkielet szklarenki. Wiatr zsunął plandekę z zepsutej kosiarki.

Przychodzi pora, gdy wszystkie cienie zbierają się w stado,
w ciemny leżący na skos kadłub. Na pięć liter, powtarza, na pięć liter.

KURSK – zapisuje.

Tomasz Fijałkowski – Siedem wierszy
QR kod: Tomasz Fijałkowski – Siedem wierszy