Magiczne kule

dla S.

Wpatruję się godzinami
w dwie kule magiczne
aby wywróżyć z nich
moją przyszłość

Wpatruję się godzinami
i widzę w nich
szare chmury
na szarym niebie
widzę szary dym
uchodzący z szarych kominów
ponad szarymi dachami domów

Widzę dwa księżyce
okrążające obie magiczne kule

Te dwa księżyce
to łzy
szare jak deszczowe krople

W każdej z nich
moja twarz odbija się
jak w krzywym lustrze
żebym nie wiedział że to ja
żebym nie poznał sam siebie

Te dwie magiczne kule
w których widzę całą moją przyszłość
to twoje oczy

Wpatruję się w nie godzinami
ale nie widzę w nich
żadnej przyszłości

31 I 2019 / 1 II 2019


Samo dno

dla S.

Te krople na mojej twarzy
to nie łzy
To twój oddech
który skrapla się
na moich źrenicach
jak na szybie
i spływa po policzkach

Moje oczy
są zimne i mokre
Pochyl się nade mną
a w każdym oku
ujrzysz swoje odbicie
jak w studni
czarny kontur twarzy
na czarnym tle

Możesz wołać
ale i tak nie usłyszę
ani szeptu twojego
ani krzyku
bo zamienią się tylko w echo
i całkiem bezgłośnie
opadną we mnie
na samo dno

12 III 2019 / 13 III 2019


Wisława Sz.

Rodzice mówili, że lada dzień może być wojna, sąsiedzi mówili, że może być wojna i w szkole mówili, że może być wojna. A ona wcale nie chciała wojny. Jedyne co chciała – to choć jeden kolczyk. O ten kolczyk przez blisko rok wojnę toczyła z rodzicami. Jeśli jesteś dziewczynką, która ma osiem lat, życie bez kolczyków jest straszne, codzienne chichoty szkolnych koleżanek i wytykanie palcami, jedyna dziewczynka w drugiej klasie, bez kolczyków, a nawet bez przekłutych uszu. A przecież miała piękny kolczyk obiecany przez ciotkę, prawdziwe srebro z prawdziwą sztuczną perłą, prawie tak dużą jak ziarno fasoli. Ale w końcu i uprosiła i ubłagała. Przy pomocy popychanej naparstkiem igły krawieckiej i korka po winie w jej prawym uchu wykłuta została kolczykowa dziurka. Nigdy przedtem nie czuła takiego bólu, nigdy wcześniej nie krzyczała tak rozpaczliwie i głośno, jakby katowano ją w gestapowskiej izbie tortur. A na podłogę wyciekło z ucha tyle krwi jak na Wielkanoc z zarzynanej przez matkę gęsi. Przez całą noc miała dreszcze i szlochała, zasłaniając usta poduszką, a ucho pulsowało i puchło, jakby przez przekłute ucho przeciskały się dwugarbne wielbłądy. Cierpiała tak bardzo, że nocą nie słyszała żadnych innych dźwięków, nawet stukotu kopyt, dźwięczenia końskiej uprzęży i skrzypienia lawet z haubicami, choć po bruku na jej ulicy kłusem przejeżdżały całe szwadrony. Nie słyszała głuchych ciosów szabel od których pękała skóra i kości, nie słyszała żadnych skowytów i jęków. Kiedy rankiem wyszła przed dom i zobaczyła bruk lepki od krwi była pewna, że to z jej ucha krew wylała się aż na ulicę. Tyle zapamiętała z pierwszego dnia wojny. A ucho do tej pory się nie zabliźniło, choć dawno uwolniła je już od kolczyków.

(2 I 2019) / 11 I 2019 / 18 I 2019


Jan S.

Któregoś dnia przy śniadaniu, zauważył przypadkiem, że nazwy zaczynają odklejać się od przedmiotów. Nazwa „widelec” zupełnie niespodziewanie oddzieliła się od wygiętego kawałka metalu, mającego na jednym końcu cztery szpikulce, nie wiadomo czemu nazywane ząbkami. Położył więc kartkę na stole i napisał „nóż”, ale ta nazwa w całej kuchni nie pasowała do żadnego przedmiotu, napisał „szklanka”, „łyżka” i „talerz”, ale żadnej z tych nazw nie było do czego przykleić. Pochylił się nad kartką i wówczas w każdym słowie dostrzegł wyraźne pęknięcia, spomiędzy liter wykruszał się klej, a same litery pod jego wzrokiem zaczęły się rozpadać na kropki i kreski.

A zaraz potem, przedmioty od których już odkleiły się nazwy, uwalniać zaczęły się też od ciężaru. Młotek, którym jeszcze wczoraj wbijał do ściany solidne gwoździe, teraz był lżejszy od kartki papieru, a stół kuchenny, ława i krzesła oderwały się od podłogi i uniosły na kilka centymetrów.

Wyszedł przed dom i wówczas ziemia zaczęła go odpychać tak mocno, że musiał poruszać się na czworakach, kurczowo chwytając się najpierw kępek trawy i gałązek krzewów, a potem krawężników, studzienek ściekowych i krawędzi płyt na chodniku.

Wszystkie miejsca na Ziemi zaczęły się nagle zamieniać miejscami. W jego rodzinnym mieście, wśród kamieniczek, na samym środku rynku, pojawiło się nagle jezioro, obsadzone na wszystkich brzegach przez zgarbionych wędkarzy, a między parkowe buki, dęby i kasztany, wcisnął się miejski ratusz, wytwórnia pustaków, a nawet dwie obory i chlewnia. Na londyńskim Trafalgar Square jak świąteczna choinka rozświetliła się wieża Eiffla, a między piramidę Cheopsa i Sfinksa, jak kostka do gry, wrzucona została czarna Kaaba. I tak działo się wszędzie.

Myślał, że nadszedł czas, kiedy wszystko wreszcie się skończy, ale czas właśnie teraz się dopiero zaczynał, wcale nie brakowało czasu, brakować zaczęło miejsc, które by nie były przez czas całkowicie wypełnione i zajęte, czasu było już tyle, że zaczynał wypierać przedmioty z przestrzeni, wypychając je poza przestrzeń, a sama przestrzeń się coraz bardziej kurczyła, zbiegając się w końcu w jeden punkt, który kształtem przypominał raczej przecinek i jak lejek, sekunda po sekundzie zasysał całe minuty, kwadranse i godziny, które i tak były już zupełnie martwe

i zbędne.

Lesław Nowara – Cztery wiersze
QR kod: Lesław Nowara – Cztery wiersze