Producent komedii romantycznej „Jestę hujowa, więc nie całój mnie” (tytuł dystrybutora i koproducenta zarazem), której scenariusz napisałem za pierwszych rządów katolickich faszystów, opierając się głównie na „Konradzie Wallenrodzie” Mickiewicza (nie mylić z moim „Konradem Wallenrodem”), włączył swój pozłacany telefon i przemówił głosem, którego nie słyszałem od roku.
Powiedział, że zaległy dialog o spisku jest na wczoraj, bo czasy niepewne i musi ruszać ze zdjęciami, zanim jakiś żoliborski chuj wszystko mu zjebie.
Coś takiego mu od ręki napisałem, bo go chwilami lubię:
„– Głowę bym dał, że wy wiecie, co tkwi w tej przeklętej sprawie.
– W zasadzie nikt nie ma prawa wtrącać się do tego, co inni wiedzą o jakimś fakcie albo czego nie wiedzą.
– Naturalnie.
– Długo byliście dziś na mieście?
– Nie. Całe rano leżałem w łóżku. A bo co?
– Ach, nic.
– Czyście przyszli pieszo?
– Nie, przyjechaliśmy autobusem.
– Dawno tu siedzicie?
– Coś około godziny.
– Więc może jeszcze nie wiecie o nowinie, którą słyszałem przed chwilą na ulicy. Co?
– Nie przypuszczałem nigdy, że was tu zastanę.
– Zachodzę tu czasami.
– To nadzwyczajne, że właśnie wy o tym nie słyszeliście.
– Czy wy dajecie ten wasz proch każdemu, kto was o to poprosi?
– Moją niewzruszoną zasadą jest nie odmawiać nigdy nikomu… póki mam przy sobie choć szczyptę. – odrzekł człowieczek stanowczym tonem.
– To jest moja zasada.
– I uważacie to za rozsądne?
– Bezwzględnie. Zawsze. We wszystkich okolicznościach. Cóż by mnie mogło od tego powstrzymać? Dlaczego nie mam tego robić? Dlaczego mam się wahać?
– Czy chcecie powiedzieć, że dalibyście waszego towaru nawet szpiclowi, gdyby przyszedł i poprosił?
– Niech któryś z nich spróbuje, a wtedy zobaczycie. Znają mnie, ale ja znam także każdego z nich. Nie zbliżą się do mnie, nie ma obawy.
– Ale mogliby kogoś podesłać i nabić was w butelkę. Czy wy tego nie rozumiecie? Mogliby to w ten sposób od was wydostać, a potem was zaaresztować z dowodem w ręku.
– Z dowodem czego? Chyba tego, że handluję materiałami wybuchowymi bez pozwolenia. Nie będą się kwapili mnie zaaresztować. Wątpię, aby któryś z nich zgłosił się po rozkaz aresztowania. Choćby i najdzielniejszy. Nikt się nie zgłosi.
– Dlaczego?
– Bo wiedzą bardzo dobrze, że nigdy się nie rozstaję z ostatnią garścią swego towaru. Mam go zawsze przy sobie.
– Słyszałem o tym.
– Oni wiedzą. Nie zaaresztują mnie nigdy. Ten kawał nie opłaciłby się żadnemu policjantowi. Uporanie się z takim człowiekiem jak ja wymaga bezinteresownego bohaterstwa, bohaterstwa bez sławy.
– Albo zuchwałości… albo po prostu nieświadomości. Mogliby powierzyć to zadanie komuś, kto nie wie, że nosicie w kieszeni dość materiału wybuchowego, aby wysadzić w powietrze siebie i wszystko naokoło w promieniu sześćdziesięciu jardów.
– Nie twierdziłem nigdy, że nie można mnie usunąć. Ale to by nie było aresztowanie. Przy tym nie takie to łatwe, jak się zdaje.
– Nie bądźcie tacy pewni siebie. Któż zaręczy, że z pół tuzina policjantów nie skoczy na was z tyłu na ulicy? Gdyby wam przygwoździli ręce do boków, to byście nie mogli nic zrobić… no bo jakże?
– Owszem, mógłbym. Wychodzę rzadko o zmroku.
– Całych dwadzieścia sekund musi upłynąć od chwili, gdy nacisnę gruszkę, aż do chwili wybuchu.
– Fiu fiu.
– Dziura by się w niebie nie zrobiła. Oczywiście jest to słaba strona tego systemu, który przeznaczyłem tylko na własny użytek. Co gorsza, sposób, w jaki wybuch następuje, jest stale słabą stroną naszych bomb. Usiłuję wynaleźć zapalnik, który by się dostosowywał do wszystkich warunków akcji i nawet do nieoczekiwanych zmian tych warunków. Mechanizm giętki, a jednak idealnie precyzyjny. Zapalnik prawdziwie inteligentny.
– Dwadzieścia sekund.
– Nikt nie uszedłby cało z tej sali. Nawet tych dwoje idących w górę po schodach.
– W gruncie rzeczy bezpieczeństwo człowieka zależy tylko od jego charakteru. Bardzo jest mało na świecie ludzi o charakterze tak opanowanym jak mój.
– Ciekawym, jakeście do tego doszli.
– Siła indywidualności.
– Wśród nich są także silne indywidualności.
– Możliwe. Ale widać chodzi o stopień siły, bo na przykład ja się ich nie boję. Na tym polega ich niższość. Oni nie mogą być inni. Ich charakter jest ugruntowany na konwencjonalnej moralności. Opiera się na społecznym porządku. Mój charakter wolny jest od wszystkiego, co sztuczne. Oni są skrępowani mnóstwem konwencjonalnych przepisów. Związani są z życiem, które w tym wypadku jest tworem historycznym, zależnym od różnych względów i ograniczeń, złożonym, zorganizowanym tworem wystawionym zewsząd na ataki; tymczasem ja związany jestem ze śmiercią, która nie zna żadnych ograniczeń i której atakować nie można. Moja wyższość jest oczywista.
– Ja się wcale nie krzywię.
– Wy, rewolucjoniści, jesteście wszyscy w niewoli u porządku społecznego, który się was obawia; w niewoli zupełnie takiej samej, jak policja broniąca tego porządku. To jasne, że jesteście jego niewolnikami, ponieważ chcecie ten porządek zrewolucjonizować. On rządzi zarówno waszą myślą, jak waszymi czynami, i dlatego ani wasze myśli, ani wasze czyny nigdy do niczego nie doprowadzą.
– Skąd o tym wiecie?
– Już od drugiej wykrzykują tę wiadomość na ulicach.
– Jesteście dla mnie zbyt abstrakcyjni. Moglibyście poprosić policję o świadectwo dobrego prowadzenia. Oni wiedzą, gdzie który z was spał wczoraj w nocy. Gdybyście ich poprosili, zechcieliby może ogłosić coś w rodzaju urzędowego raportu.
– Na pewno wiedzą dokładnie, że nic z tym nie mamy wspólnego.
– Psiakrew!
– Co tu teraz robić?
– Uczepcie się tej kobiety, jest warta fatygi”.
Producent przeczytał i powiedział, że dialog jest w porządku, ale przydałyby się opisy przyrody dla reżysera i scenografa jakieś, ze szczególnym wskazaniem na tę babkę na końcu.
No to poszedłem do kolegi od przyrody polskiej, głównie starodawnej, żeby mi te opisy dla reżysera i scenografa po koleżeńsku wykonał, ze szczególnym wskazaniem na tę babkę na końcu.
Kolega powiedział, że tanio nie będzie i żebym zajrzał przed weekendem.
Zajrzałem, ale go nie było.
Producent wyłączył telefon.
Jakiś żoliborski chuj wszystko mu zjebał, ze szczególnym wskazaniem na tę babkę na końcu.