***
Żyje w przeciągu
pędzących pociągów.
Chyba już zawsze nie stąd.
Jeżdżący z zaczarowanego sadu do miasta,
w którym pociągi płaczą jak ranne wieloryby
i tną się linie papilarne torów.
W którym podziemne wagony
wożą pustkę w tę i z powrotem.
Rzeczy go opuściły,
odsunęły się przedmioty
i nawet krzesło nie chce
go wziąć w ramiona.
Wyjęty spod prawa meldunku,
ciążenia i wiatru
z uporem wbija pale światła,
wyprowadza się ze świata.
***
Święte światło
Szukał sensu pod śniegiem,
choć sens był snem
i sen miał sens,
resztę prześpij.
Szukał miejsca na szachownicy
ulic, placów i miast,
dla siebie.
Nie mieścił się w mieście
i żadna gra nie
była dla niego,
człowieka z mgłą w oczach.
Przyjmijmy, że był ślepy,
a o świętym świetle
chwilowo nie wiedział nic.
Może stał cały w jego blasku.
Niewykluczone, że cel
wziął go na cel, przymierzył,
i właśnie przenikał do końca.
***
Tak zwane życie,
cała ta wyprawa po oddech,
niewielka krzątanina za światłem.
Kilka nieuważnych potrąceń,
jedna czy dwie dłuższe opowieści.
Przymierzanie ust
do oddechów i lusterek.
***
Ona
Wszystko porzucone jakby
wyszła przed chwilą,
jakby wybiegła
jak mała dziewczynka
porzucając niedbale rzeczy.
Przedmioty cierpliwie czekają
wyprężając się na baczność.
Szklanka czeka
na jej ciepłą dłoń,
lusterko na jej uśmiech.
Nie mogą się jej doczekać
pożółkłe listy schowane
na dnie szuflady,
fartuch i zegar.
Nawet on, zawsze taki
rzeczowy i konkretny
rozkleił się
i zalał się łzami.
Czasem przychodzą
wieści ze świata,
ale żadnych
wieści od niej.
Przedmioty szepczą, szemrzą,
szmer narasta jak gwar ulicy
albo łopot ciemnych chorągwi.