kim jest John
czas i przestrzeń nie liczą się dla Johna
miesza noc z dniem z grubsza mówiąc
idzie spać gdy ja wstaję
może być wszędzie albo nie istnieć w ogóle
wypatruję go na globusie w Vancouver
czasem za oknem gdy sąsiad wsiada do auta
powiększam do maksimum zamykam do zera
badam każdy piksel jego ust oczu nóg rąk
czytam jak poezję – w Haida Gwaii totemy
wodospad w Seton Portage kokony gąsienic na drzewach
zachód w parku nad zatoką Indian Arm
wracam potem do maila by zapytać o psa
pisał że ma psa
badania nad planetą
czternaście godzin lotu z przesiadką w Monachium
albo w innym europejskim mieście
potrzebne rezerwy sił na rozdzielenie dnia i nocy
przyjrzenie się im z daleka z bliska
surowe zaśnieżone szczyty wolne od ludzi powietrze
przesadzone mity o syropie klonowym wodospady totemy
niedźwiedzie przy domach
energia poznana niepoznana i wiara
nawet w wyznaniach
w środku ktoś puka
John uspokaja mnie słowami
tysiącem słów o różnym zabarwieniu
emocjonalnym znajduję je wszędzie
w mailach sms-ach powietrzu
mogą stworzyć wszystko
są podatne na tworzenie moja głowa
otwiera dla nich niezmierzoną przestrzeń
mówię John jest taki gmach
który cegłą po cegle układa świat
ludzki świat a słowa… John z synem w parku
czekam jak głupia na telefon
dorastanie
jem z Johnem szynkę parmeńską
pleśniowy ser oliwki popijając winem
przybieramy na wadze
John lubi też w pojedynkę rosół od mamy
prosto z garnka lub odgrzewany ze słoika
i przybiera na wadze
chodzi na siłownię (po angielsku gym)
by trenować swoje mięśnie
przybiera na wadze
często przygniata mnie całym ciężarem
czuję się jak bakteria beztlenowa
bynajmniej nie na Mont Blanc
córka wydłubuje mnie z zakamarków
i ogląda w słońcu
kształt
John gniecie mnie jak ciasto i je już na surowo
dławiąc się lepką ciężką konsystencją
mówię John potrzebuję czasu
miej dalszą perspektywę niż miska czy stół
orbity ciał nie są okrągłe i ciągle poszerzają przestrzeń
nad horyzontem rozszczepia się światło
w zwykłym złudzeniu słońce wydaje się większe
przez gęstą atmosferę
jak John odczuwa tożsamość genetyczną
albo obserwacja ruchu wstecz
John mówi krew nie woda krew nie woda
lubię dotykać twoją krew
ale krew nie woda stąd w tobie obcość
moja obcość w tobie twoja obcość we mnie
dzieci noszą nasze komórki
na moich dłoniach tylko obumarły naskórek
i zapach przez chwilę
na moich dłoniach tylko czekanie
na tym zbudujemy dom
superpozycja
jest wtedy gdy przykryta po uszy siedzę
ciągle w tym samym pokoju jak kot w pudełku
dokładam garść niewidocznego pyłu
do wielkiego wybuchu
gotuję co dzień obiad pakuję do głów rok w rok
rodzaje imiesłowów
przenoszę kurz z telewizora na szmatkę
rozmawiam w ogródku z sąsiadem o ważkach
o wpływie drobnych wahań temperatury
na ich rozmnażanie
zachód
tli się w głowie
szczególnie przy drinku na tarasie
ręce pomarszczone głos chrypiący oschły
piersi obwisłe do brzucha
do rozdeptanych stóp i dalej
właściwie poza obszar wyobrażeń
wydaje się to nie do zniesienia
nie można nawet patrzeć
przy mocnym drinku
gdy słońce zachodzi na wprost
prom
gdy wszystko chwieje się i kołysze
ściska za gardło
wystarczy uparcie wpatrywać się
w jeden punkt
nie dać się rozproszyć
nawet przez jakiś czas tkwić bez ruchu
Wiersze z tomu www.john (Wydawnictwo KONTEKST, Poznań 2017).