Trzeci
Cela była ciasna i ciemna. Były w niej dwie prycze i maleńkie okno, które pokazywało początek dnia. W całym pomieszczeniu cuchnęło alkoholem. Było dość wcześnie, jednak kac nie dawał spokoju. Paleciak powoli przekręcił się na lewy bok i zagwizdał. Chudy otworzył oczy i skrzywił się. Popatrzyli na siebie pustym wzrokiem. Dość długo trwali w milczeniu i bezsilnym grymasie. Nagle Paleciak odezwał się:
– Cholera znowu nas złapali. Ile tym razem?
– Nie wiem. Trza czekać aż przyjdą.
Mówili powoli, a ich słabe głosy odbijały się od pustych ścian. Brązowe ściany odbijały słońce, które nie dawało żadnego spokoju. Skwar potęgował kaca. Nagle do celi wleciała, cholernie głośno brzęcząca mucha.
– Kurwa, zrób coś z tą muchą. Nie wyrobię – odezwał się Paleciak
– Nie mam siły. Sam ją złap. Mnie nie przeszkadza. – odpowiedział Chudy.
– Czy ja kiedykolwiek mogłem na ciebie liczyć? Nawet pieprzonej muchy nie chce ci się złapać?
– Łeb mnie boli. Daj mi spokój. Chcę spać.
Chudy zwilżył wyschnięte usta i z zamkniętymi oczyma obserwował swój świat. Nagle do celi wszedł strażnik:
– Słuchajcie, niedługo dołączy do was kolejny. Bądźcie mili –zwrócił się do nich z ironicznym uśmiechem na twarzy.
Chudy nawet nie otworzył oczu. Jego głęboki sen był zdecydowanie ważniejszy niż kolejny ktoś w kolejce po cholerną darowiznę. Paleciak patrzył na strażnika pusto i bez tajemnic. Nie miał nic do powiedzenia. Po chwili w celi zjawił się ten trzeci. Chudy wstał, kiedy go zobaczył. Przyciągał wzrok i miał cos z hipisa. Przypominał ducha przeszłości. Miał długie włosy i brodę. Z wygladu przypominał włóczęgę. Strażnik zamknął za nim drzwi. Nowy stanął przy oknie, opierając się o parapet. Trwał w takim bezruchu dość długo, a z jego twarzy bił niespotykany spokój. Rzadko widuje się więźnia, który jest tak spokojny. Przed chwilą go zamknęli, a on wydawał się tym niewzruszony. Przepita morda Chudego zdawała się wyrażać uwielbienie dla tego człowieka. Nagle Nowy ruszył w stronę pryczy i ciężko usiadł. Zanurzając twarz w dłoniach, zaczął cicho szlochać. Chudy i Paleciak popatrzyli na siebie pytająco, bo nie wiedzieli co zrobić. Patrzyli raz na niego, innym razem na siebie. W celi było duszno. Zbyt duszno jak dla trzech mężczyzn.
– Ten przecież nic nie zrobił – odezwał się w końcu Chudy.
– Skąd wiesz?
– Nie wygląda tak jak my. On ma zbyt dobrą twarz. Patrz, płacze.
– Słaby jest i tyle. Ryczy jak baba. Uchlał się pewnie albo zaćpał, a teraz się żali. – Nowy jednak nie zareagował. Twarz utkwiona w dłoniach zdawała się być obojętna na resztę świata.
– Zamknij się. Daj mu spokój.
– Czemu?
– Po prostu, zostaw go w spokoju, do cholery.
– Nie wiem o co tyle zamieszania, ale dobra. Jak chcesz. Jak dla mnie to i tak pedał.
– Zamknij się.
Paleciak nic już nie powiedział, tylko patrzył w okno z ironicznym uśmiechem. Był przekonany o swojej racji. Nikt poza nim nie był niczego pewien. Zapadła cisza, której nikt nie chciał. Siedzieli spoceni i bez nadziei na lepsze jutro. Byli zmęczeni, tak jak można być zmęczonym tylko życiem. Nic innego tak nie męczy jak życie, które sobie pieprzysz. Siedzieli wpatrzeni nieruchomo w podłogę, kiedy ten trzeci odwrócił się do nich z uśmiechem na twarzy. Paleciak nagle zapytał:
– I z czego się tak kurwa cieszysz? Chcesz w mordę?
– Daj mu spokój.
– Nie dam! Patrz, śmieje się z nas albo jest pedałem.
– Skąd wiesz?
– Wystarczy na niego popatrzeć.
– Zamknij się.
– Nie zamknę się. On mnie wkurwia. Co się tak gapisz? – zwrócił się do nowego, kiedy ten wlepił w niego swój wzrok. Jednak on znów nic nie odpowiedział, a jedynie podszedł do niego i delikatnie poklepał go po ramieniu.
– Nie dotykaj mnie! – krzyknął Paleciak, a Nowy odwrócił się i podszedł do Chudego. Ten zapytał:
– Kim jesteś? Czemu nic nie mówisz? Czemu cały czas się głupio uśmiechasz? – Nowy jednak znów przemilczał i poklepał Chudego po ramieniu. Podszedł do okna i stanął do nich tyłem, kiedy Paleciak nagle znów się odezwał:
– Ja go znam?
– Skąd?
– Nie pamiętam. Pewnie pijany byłem. Ale znam. Hej, stary. Pamiętasz mnie? – patrzyli obydwoje na niego, a Nowy odwrócił się i po bardzo długiej chwili odpowiedział:
– Tak.
– Skąd się znacie? Za co cię wsadzili? Ty na pewno jesteś niewinny. – Chudy chciał wiedzieć wszystko.
– To długa historia. Czasem niewinni siedzą najdłużej. – Nowy odpowiedział łagodnym głosem.
– Niewiele mówisz o sobie. – Chudy drążył temat.
– Nie będę opowiadał swojego życiorysu. W pewnych sytuacjach jest to zupełnie niepotrzebne. Są momenty takie ja te, kiedy wystarczy po prostu być. Słowa są zbędne, a milczenie konieczne. Zagłuszacie swoje tętno niepotrzebną gadaniną. Mówicie za dużo i robicie za dużo. – Skończył i wydawało się, że już nic więcej nie ma do powiedzenia.
– Nie będziesz nam cholera, mówił co mamy robić. Kto jak kto, ale ja chyba najlepiej wiem co ze swoim życiem robić. Jeśli go marnuję to moja sprawa, a nie twoja. Mówisz, że się znamy, ale ja cię nie pamiętam. Po jaką cholerę nam mówisz jak mamy żyć, skoro nawet cię dobrze nie znam? – słowa Nowego zdenerwowały Paleciaka.
– Nie pomyślałeś, że on może mieć rację? – odezwał się Chudy.
– Nikt nie będzie mi mówił co mam robić ze swoim życiem. – odpowiedział wściekły Paleciak.
– Rób jak chcesz. Twoje życie. Ja pomyślę o swoim.
– Już nie raz myślałeś i co z tego masz? Pamiętasz jakie miałeś plany? Kurwa, pamiętam jaką miałeś wyobraźnię. Problem w tym, że u ciebie zawsze kończy się na gadaniu.
– Daj mi spokój. Ja przynajmniej próbowałem. Ty nawet nie odważyłeś się pomyśleć i spróbować. Obwiniasz i krytykujesz innych za to, że spierdoliłeś sobie życie. Ja przynajmniej potrafię przyznać się do błędu i wziąć za to odpowiedzialność.
– No i co z tego? Myślisz, że jesteś lepszy ode mnie? Jesteś tak samo żałosny jak ja.
– Każdy jest równy. – nagle odezwał się Nowy.
– O i kaznodzieja się odezwał. Nieważne, fakt jest taki, że wszyscy tu siedzimy. Ciekawe kiedy klawisz przyjdzie? – Po słowach Paleciaka znowu nastała długa cisza.
– Cholera, ale mnie suszy. Dali by coś do picia.
– Trzeba cierpliwie czekać. – odpowiedział Nowy.
– Mnie się już nie chce ‘cierpliwie czekać’. – odpowiedział ironicznie Paleciak.
– Siedź spokojnie i nie gadaj tyle. Mam dość. Łeb mnie napierdala, a ty się nie potrafisz zamknąć. – Chudy czuł jak jego cierpliwość się kończy.
– Nie zamknę się. – Paleciak podszedł do drzwi i zaczął wołać – Halo! Jest tam kto? Kiedy ktoś tu przyjdzie? Można coś do picia? Kolegę głowa boli, można cos przeciwbólowego? Czy ktoś mnie tu kurwa słyszy?
– Zamknij się. Za niedługo ktoś do was przyjdzie. – odpowiedział głos z korytarza.
– Ja pierdolę i tyle się dowiedziałem. Mogliby chociaż coś przynieść, cholerne psy.
– Słyszałeś, że za niedługo ktoś przyjdzie. Siedź spokojnie i czekaj.
– Mówiłeś, że mnie znasz, ale nie powiedziałeś skąd. – nagle Paleciak zwrócił się do Nowego.
– Czy to ważne skąd? Ważne, że cię znam i wiem co ci odpowiedzieć. – Nowy nadal nie mówił dużo.
– Ja pieprzę, co za gość.
– Tracisz za dużo energii na rzeczy nieistotne. Po co się zastanawiać skąd się znamy i skąd przychodzimy? Lepiej skoncetrować się na tym, co dzieje się teraz. Twoje życie ci ucieka, a ty nie potrafisz się skupić nawet na jednej chwili. – Nowy patrzył na niego pytająco.
– Chcę wiedzieć skąd się znamy i tyle. Bez sensu. Skoro z kimś gadam to znaczy, że albo ja albo ta druga osoba tego potrzebuje.
– Niekoniecznie. Często rozmawiamy po to tylko, żeby zająć czas i umysł. Czasem podświadomie boimy się konfrontacji ze sobą samym i wypieramy daną sytuację. Zagłuszamy naszą podświadomość.
– O czym ty do mnie mówisz? Chcesz udowodnić, że jesteś mądrzejszy ode mnie tylko po to, żebym się poczuł gorzej?
– Nie miałem takiego zamiaru. Chciałem tylko wytłumaczyć o co mi chodzi. Chcę ci pomóc.
– Jestem świadomy swoich zachowań.
– Nie do końca – odpowiedział Nowy z uśmiechem.
– Z czego się śmiejesz? Masz mnie za jakiegoś psychola?
– Nie o to chodzi. My wszyscy nie jesteśmy do końca świadomi swoich zachowań.
– Wiem o co mu chodzi – nagle odezwał się Chudy – Kiedyś o tym czytałem. Wytłumaczę ci jak wyjdziemy. Teraz mi się nie chce. Mój łeb… – jęczał.
– Ty czytasz? Dobre – zaśmiał się ironicznie Paleciak.
– A co kurwa cię tak dziwi? Czasem coś czytam, ale po co ci mam o tym mówić.
– Masakra…. Siedzę z filozofem i kaznodzieją. Ja pieprzę, ale film…. – śmiał się teraz głośno, a tamci milczeli. Po pewnym czasie Paleciak odezwał się:
– Mam już dość. Pieprzona klatka.
– Nie czujesz się wolny? – zapytał Nowy.
– Haha, jak niby mam się czuć wolny kiedy tu siedzę?
– Wolność to stan umysłu.
– Czas na kolejny wykład? Może mam tu medytować?
– Możesz robić co chcesz. To twoje życie, więc ty decydujesz jak do tego dojdziesz. Ważny jest cel, a każdy z nas ma swoją drogę. Twoim celem jest wolność. Tylko wtedy, kiedy jesteś wolny możesz skupiać się i czerpać z danej chwili jak najwięcej. Nic cię nie ogranicza, ani nie zniewala. Twój umysł jest wolny, więc twoje myśli nie muszą wędrować po utartych ścieżkach.
– Ja pieprzę, ten to ma gadane. Ty coś bierzesz?
– Nie.
– No to masz niezły film… Nie mówię, że nie masz racji, ale ja wiem swoje. – Na te słowa Nowy się uśmiechnął. Po tym już nikt nie miał ochoty rozmawiać. Chudy leżał trzymając się za głowę i patrząc w sufit. Paleciak siedział i patrzył w podłogę, a nowy oparty na parapecie patrzył w okno. Po półgodzinnej ciszy Paleciak odezwał się:
– Nawet jeśli teraz zastanowię się nad swoim życiem to i tak za późno.
– Nigdy nie jest za późno. – odpowiedział Nowy, patrząc mu prosto w oczy. W tym momencie weszło dwóch strażników. Jeden zaczął:
– Wy dwaj idziecie z nami. Ty zostajesz. – Chudy i Paleciak popatrzyli na Nowego. On uśmiechnął się do nich, mówiąc:
– Jeszcze dziś możecie być wolni. – Oni pokiwali głowami i wyszli.
Szkło
Kamienica. Puste okno, a za nim ściana. Stoję naprzeciw siebie. Nic nie wyznacza kierunku, poza paroma gołębiami na parapecie. Puste okno patrzy na mnie podejrzliwie. Okno nie ma mi do powiedzenia. Nie dziś. Okno wskazuje na obojętność narodu, który jeszcze wczoraj był mi przychylny. Stoję w oknie i patrzę na sklejające się ulice i na ludzi, którzy biegną za swoimi tramwajami. Krakowskie uliczki przecinają się, tworząc zespół prawd, w które tak bardzo chcemy wierzyć. Nie usunęłam żadnej z tych prawd. Muszę tylko nalać kawy zanim nie będzie za późno. Poranny rytuał siedzenia na parapecie przyciąga jak nikt inny. Jest brzydka. Pogoda. Muszę pójść po kawę. Odejść od tego cholernego okna. Zmuszam się. Wychodzę naprzeciw siebie i staję w bezwładzie, patrząc jak czarne krople przenikają do mojego wnętrza. Odstawiam kubek i postanawiam założyć jeansy. Po iluśtam minutach, jestem gotowa do wyjścia. Muszę jeszcze zadzwonić.
Najtrudniejszy zawód świata, to ten w którym obiecujemy że będziemy dbali. Najtrudniej jest dzwonić kiedy nie masz nic do powiedzenia. Ewentualnie możesz milczeć, ale to też nie wystarcza. Tobie nie wystarcza. Przestałam wystarczać. Nie mam ci nic do powiedzenia oprócz paru banałów, które trzeba wygłosić przy zakończeniu związku. Kolejny rytuał, który wyznacza granicę porządnego wychowania. Dzwonię i po kilku sygnałach słyszę twój głos:
– Halo. Kto mówi?
– Najwyraźniej nie rozpoznałeś mojego głosu, który tak wiele razy słyszałeś rano na świeżej pościeli, którą twoja żona własnoręcznie wyprasowała. – dotknęłam chyba twojego dna. Muszę jednak wyrzucić to z siebie. Chcę na chwilę zatrzymać ten niekończący się maraton bezsensownego ratunku.
– Poznałem. Spotkajmy się jutro tam gdzie zawsze o siedemnastej, w porządku? – pytasz cicho, smutno.
– Dobrze. – odkładam słuchawkę.
Nie odzywałeś się od paru tygodni. Już nie chcę nic ratować. Miałam nie dzwonić, ale zawsze byłam słaba. Wiem, że teraz jesteś z nią i nie możesz rozmawiać. Wiem, że to koniec. Dzień mija szybko i bezowocnie. Czekam na godzinę piątą jak na wyrok. Czekanie zabija. Nie uznaję kompromisów. Mam ochotę sie napić. Wychodzę na spotkanie. Czekasz na mnie w umówionym miejscu. Podchodze bliżej, bo chcę lepiej widzieć naszą krucjatę. Zaczynasz:
– Przecież wiesz, że cię nie kocham. Nie rozumiesz? Nic między nami nie było. Ultona chwila. Nic bardziej, nic więcej. Nie sugeruj się tym, co mówiłem. – w jednej minucie zrozumiałam wszystko. Jestem ci niepotrzebna. Najzwyczajniej mnie odrzuciłeś. Zostawiasz po sobie tylko proch. Po mnie już nic nie ma. Byłam zabawką na minutę, którą nakręca się kiedy właściciel ma ochotę. Byłam sobą, pokochałam cię. Byłam ci winna i wierna śmierci. Rozumiesz to, bo wiesz o mnie wszystko. Potrafisz mnie przeniknąć. Jak nikt inny, potrafisz rozszyfrować kod. Odpowiadam tylko:
– Nic nadzwyczajnego przecież się nie wydarzyło. Nic nadzwyczajnego. Chwila, która nie miała ujrzeć końca. Kto by się tym przejmował? Ja? Musiałabym być głupia. – patrzysz na mnie. Nie spodziewałeś się takiej odpowiedzi. Odwracam się i już nic w tym momencie się nie liczy. Myśli napływają do głowy z tą samą częstotliwością, co łzy do oczu. Słyszę twój głos z tyłu:
– Zaczekaj. Porozmawiajmy. – ale ja już nie chcę z tobą rozmawiać. Nie w taki sposób. Teraz tylko męczą mnie myśli, których nie chcę:
Nic przecież się nie stało, nic więcej nie będzie, ani mnie, ani ciebie, ani psa, ani tej cholernej pogody. Ja po prostu wiem. Ja wiem ,że to ja przegrałam, a nie ty. Zawsze zwyciężasz. Przecież ty nie będziesz płakał, bo ty jesteś wolny. Nie spotkamy się i nie spędzimy już żadnej chwili razem. Nic więcej się nie wydarzy. Ty weźmiesz swoją, a ja wezmę swoją. Będzie tak jak miało być od początku, czyli od grobu który sobie wykopałam. Od jasnego świtu do zeszłorocznej choinki. Od nas, których nie ma i nie będzie. Wczoraj jeszcze nas nie było, a ja już szukałam ciebie. Siebie nie znalazłam. Nie miałam żalu do żadnego z was. Nie miałam niczego z tobą. Nic poza nami, a z nami nic. Żal nam niczego. Przecież nic nas nie łączy. Nic nas już nie złączy. Już nawet nie wiem jak się teraz nazywasz. Nieważne. Już nic nie jest ważne.
Wchodzę do domu. Otwieram oczy i widzę puste ściany. Nalewam czerwonego do lampki i siadam na parapecie – moim największym wrogu. Siadam i nic nie widzę poza nami. Obrazy z przeszłości przychodzą jeden po drugim.
Poznałam cię przypadkiem na pewnej imprezie, która była zorganizowana tylko i wyłącznie na potrzeby koneserów sztuki. Wybrałam się tam, bo – tak jak ty – kochałam muzykę. Poznaliśmy się przypadkiem, jeśli one w ogóle istnieją. Wpadliśmy na siebie podczas koncertu. Muzyka łagodzi obyczaje – tak mówią. Nas nie złagodziła. Wręcz przeciwnie. Ona nas ubezwłasnowolniła. Zauważyłeś mnie w tłumie. Pomiędzy nami rosły głowy pełne snów. Poczułam twoje spojrzenie. Jedna chwila. Spojrzałam i zginęłam. Zabiłeś mnie jednym strzałem. Po pewnym czasie podszedłeś pewnym krokiem i z uśmiechem, którego nie zapomnę. Powiedziałeś banalnie:
– Czy to możliwe, że jest pani tutaj sama?
Na co ja uśmiechając się naiwnie, odpowiedziałam:
– Podobno wszystko jest możliwe.
Ten wieczór spędziliśmy razem. Na koniec stwierdziłeś, że chcesz się spotkać ponownie. Może kawa lub kolacja? Wybrałam kawę. Nie wiedziałam, że w dzień jesteś raczej nieuchwytny. Wtedy jeszcze nie wiedziałam. Naiwnie wierzyłam, że spotkałam królewicza na białym koniu, o którym każda z mojego pokolenia słyszała w dzieciństwie. Nikt nam nie powiedział, że oni nie istnieją. Ze ślepą nadzieją wkroczyłyśmy w dorosłe życie. Ja na pewno. Ten wieczór był tego kulminacją. Tak rozpoczął się mój etap, w którym największy nawet doping nie pomógłby dojść do celu. Byłam z góry skazana na porażkę. Po kilku cudownie spędzonych wieczorach i porankach, niespodziewanie złożyłeś oświadczenie. Brzmiało to co najmniej jak przemówienie ministra w telewizji. Sucho, zbyt sucho. Siedzieliśmy naprzeciw siebie jak każdy normalny, który przewiduje spędzić wspólnie conajmniej następnych kilka lat. Patrzyłeś gdzieś w bok, więc zapytałam:
– Wszystko w porządku?
– Nie…. Jest coś o czym muszę ci powiedzieć. W zasadzie powinienem to zrobić na samym początku. Otóż….Mam żonę. – I tyle. Bum. Po bańce mydlanej, która tak pięknie się rozrastała przez ostatnie tygodnie.
– Co? Chyba nie mówisz poważnie? – zadałam oczywiście jedno z najgłupszych pytań w historii tego świata.
– Słuchaj, przepraszam. Powinienem ci o tym powiedzieć.
– Nic już nie mów. Proszę. Muszę iść. – wstałam. Wyszedłeś za mną. Próbowałeś coś powiedzieć, lub ewentualnie coś zrobić. Odeszłam, ale nie na długo. Próbowałąm logicznie podejść do tej sytuacji. Nie udało się. Kilka dni przerwy – na tyle było mnie stać. Mózg przestał działać. Przegrałam. Zadzwoniłam do ciebie, żeby umówić się na spotkanie. Przyszedłeś z butelką wina. Powiedziałeś:
– Przepraszam. Nie mogę cię stracić. – nie ucichłam. Przeciwnie – wykrzyczałam całemu światu mój ból. Zmieszałam wszystkie afery korupcyjne świata. Chciałam dolecieć i być blisko. Ciebie. Nie dałeś mi nic, oprócz tych kilku chwil, które tak pięknie opisują nasze nienarodzone dzieci. Nie dostanę żadnych pieniędzy. Jestem nieproduktywna. Ty i ta twoja zaraza. Po co się z nią żeniłeś? Po co? Co ci dała, poza dwójką wspaniale wyedukowanych dzieci?
Próbowałam wstać od stolika, który przypominał mi o tym, że mogę się spóźnić. Nie zdążę na kolejne wesele, w którym na pewno nie wezmę udziału. Musiałam wstać, bo język zginał się od świateł i nic nie pozwalało go uciszyć. Miałam dość tych wszystkich zawirowań. Chciałam wstać, ale nie mogłam. Byłam przewiercona do ściany. Moja kuzynka opowiedziała mi dziś o Bogu, a ja jej nie posłuchałam. Siedziałam, więc przy tym stoliku, zapijając kolejną kawę czy jakąś tam herbatę, yerba mate, lub inny czaj. Nie pamiętam, co wtedy piłam. Pamiętam te gwoździe, bo było ich siedem ich. Siedziałam i ryczałam jak bóbr, bo znów nie miałeś czasu. Musiałeś iść do swoich nadprzyrodzonych dzieci. Musiałam być cierpliwa. Czekałam i czekałam. Jak skurwysyn, długo czekałam i nie mogłam się naczekać na twoje powtórne przybycie. Paruzji nie było. Nie ma i nie będzie. Twoje skurwysyństwo rozpoczęło się w momencie zawarcia związku małżeńskiego, w którym twoja wiernota została stanowczo zażegnana. Nie miałam już siły czekać, ale musiałam. Jak wierna suka czeka na swojego pana, tak ty moje dziecko w swej wierności, zachowaj cnotę. Myślałam, że osiągnę pewien cel. Ty tymczasem postanowiłeś spotkać się ze swoją kolejną i obecną żoną. Nic nie pomagało. Słowa kuzynki, które miały brzmieć jak balsam. Słowa o cudownym Bogu, który przebacza i chce miłosierdzia, a nie ofiary. Nie uznawałam siebie za ofiarę. Przeciwnie, bylam spełnioną adeptką kolejnego związku, który niebawem miał się zakończyć.
W końcu wstałam. Musiałam to zrobić dla siebie i całego świata. Dla mojej bolesnej męki i całego świata. Wstałam, cholera, udało się. Było już jednak za późno. Byłeś już w swoim domu jak car, który czeka na swoje niedoścignione partnerki. Byłeś już w domu ze swoją żoną i dziećmi. Musiałam to zaakceptować. Kochałam cię. Nadal to robię. Wysłałam ci sms-a: ‘Kocham. Tęsknie.’ Banał. Rutyna. Rytuał. Jakkolwiek to nazwać ale wysłałam ci tego sms-a. Oddzwoniłeś, mówiąc:
– Ja też cię kocham. Spotkajmy sie jeszcze dziś. Tylko ty i ja bez żadnego dodatniego uboju z mąki ryżowej. Nic poza nami.
Zgodziłam się. Musiałam się zgodzić. Byłam twoja. Byłam dostatecznie twoja, żeby się na wszystko zgadzać. Tamtego wieczoru postanowiłam, że nie będę płakać. Postanowiłam, że będę silna. Chcesz być ze mną. Kochasz mnie przecież. Na pewno. Popłynęłam dalej. Przełknęłam zazdrość i postanowiłam być ponad to. Kobieta z klasą nie okazuje zazdrości, bo to słabe. Kobieta z klasą nie zachowuje się jak wierna suka. O tym jednak wtedy nie myślałam. Spotykaliśmy się często. Bez przyczyny. Bez jakiejkolwiek prostoty lub złożenia zdań. Byliśmy i to się liczyło. Nic poza tym. Żadnych przyczyn i skutków. Po czynach ich poznacie. Nie analizowałam. Szłam szybko i bez zastanawiania się nad tym wszystkim, co mogłoby sie wydarzyć gdybyśmy się nie spotkali. Szłam szybko, bo nie chciałam się spóźnić. Zawsze chciałam być na czas, żeby móc przyglądać się temu, co pozostało w nas z tamtej wieczerzy.
Nasz związek był pieczołowicie skrywany przed próżnością i farsa tego świata. Jednak po pewnym czasie, ludzie zaczęli się domyślać, że coś nas łączy. Rodzina i znajomi zaczęli zadawać niewygodne pytania, a ja nie chciałam o niczym mówić. Wiedziała tylko moja kuzynka i twój brat. Nikt więcej. Nie było nam to potrzebne. Rozwód był nam potrzebny, ale o tym nie rozmawialiśmy zbyt często. W zasadzie, ten temat pojawiał się bardzo rzadko. Rozwód – temat tabu. To temat, który zamyka i kończy wszystkie kłótnie tego świata. Rozwód – mechanizm, którego rozregulowanie polega na wtyknięciu komuś niepotrzebnej mu wtyczki. Podobno, statystyki nie kłamią. W naszym wielebnym państwie liczba rozwodów wzrasta z minuty na minutę. Podobno. Małżeństwo chyliło się ku upadkowi, a ty i tak nie decydowałeś się na żaden krok. Można powiedzieć, że byłeś tchórzem. Można było, ale ja tego nie zrobiłam. Nie powiedziałam ci tego. Nie opowiedziałam się za samą sobą.
Pamiętam pewien wieczór, w którym jak nikt inny prowadziliśmy rozmowy na temat różnych stanów upojenia. Siedziałam w kącie, w którym ty oczywiście nie uczestniczyłeś. Ty siedziałeś na wprost. Byłeś przeciwnikiem. Siedzieliśmy objęci jakimś tańszym alkoholem, kiedy nagle zapytałam:
– Czy ty w ogóle masz zamiar się rozwodzić? – po czym wziąłeś mnie za rękę, spojrzałeś głeboko w oczy i powiedziałeś:
– Wiesz co do ciebie czuję. (tu zwracam uwagę na kolejny banał)
Muzyka jeszcze grała kiedy podszedłeś do mnie i wyszeptałeś: jesteś tylko moja. Poczułam jak twoje palce delikatnie przesuwają się po moim ciele. Nie potrafiłam ci się oprzeć. Wiedziałeś o tym i doskonale potrafiłeś to wykorzystać. Moja słabość przejawiała się w spojrzeniu. Mówiłeś:
– Twoje oczy mówią wszystko.
Nie umiałam tego ukryć. Jadłam ci z ręki. Robiłam co chciałeś. Poza tym, byłam zazdrosna. Okropnie i zdradziecko zazdrosna o każdy kawałek ciebie. Udawałam, że milczę. Nie opuściłam ani jednego koncertu, żeby patrzeć jak siedzisz przy niej. Siedziałam zawsze po twojej prawej stronie. Ona w niebieskiej sukience, a ty z tym twoim uśmiechem. Często widziałam was razem – ty po jednej stronie chodnika, a ona po drugiej. Tak zazwyczaj szliście w deszczu, w słońcu i wietrze. To było wszystko inne i nieswoje. Chciałam wtedy na chwilę zatrzymać czas, spojrzeć na ciebie i zawołać – zaczekaj na mnie, stoję tu przecież, nie widzisz? Ale nie zrobiłam tego i nigdy nie zrobię.Tak nie wolno. Przecież nie wypada biegać za żonatym. Wygladają na szczęśliwych – pomyślałam. Popatrzyłam na swoje czerwone buty, jak zawsze zresztą. Dla mnie zawsze będą czerwone. Nie sądziłam, że tak się to może skończyć. Myślałam, że będzie pięknie.
Nie czuję się obżarta, wręcz przeciwnie, odczuwam niedosyt. Nie założyłam obrączki na palec i nie powiedziałam: ‘TAK’. Nic nie powiedziałam. Zgodziłam się na to, żebyś mnie odtrącił. Nie walczyłam o siebie, lecz biernie czekałam na rozwój akcji. Mogłam spróbować. Nie, nie. Już za późno. Poza tym, ty i tak nie chciałeś. Poszedłeś do kolejnej, która odegra kolejny akt w twojej zemście na nieludzko splamioną kołdrę. Nie chciałeś tak naprawdę żadnej z nas. Muszę to przyznać i przestać o tobie myśleć. Jeśli się nie da to, chociaż przestać myśleć o tobie dobrze. Będę myśleć o tobie jak o najokrutniejszym z carów krakowskich. Tak, tak cię zapamiętam. Tak będzie najlepiej dla mnie i całego świata.
Powtarzam sobie – nie bądź sentymentalna, bo przecież nie wolno. Nie bądź jutrem lub zachodem słońca. Nie bądź i nie stykaj się już więcej z palcami swoich możliwości. Nie bądź wierną istotą, która jest odwzorowana z szablonu. Bądź kim zechcesz, tylko nie bądź dla mnie. Nie być to znaczy iść do przodu, cały czas przed siebie. Nie rozpoznajesz mnie już. Poznajesz po słowach, bo twarzy brak. To nic, wymażę to szybko. Zapoznam się z instrukcją zdarzeń. Rekonstrukcja jest bolesna, ale ważna. Nie unikaj mnie proszę, a wzejdą gwiazdy, które dla nas dawniej świeciły. Pamiętasz ten wiersz? Nie zgodzisz się ze mną, bo już inwigilują moją szufladę, która cię zbawia. Tylko ja to wiem. Mój największy z sekretów świata. Najzabawniejszą rzeczą jest to, że nawet ty o tym nie wiesz, a i tak bawisz się mną jak chcesz. Robisz ze mną. co ci sie podoba tym jednym spojrzeniem. Patrzę na twoje zdjęcie, które mi kiedyś dałeś. Noszę zawsze w torebce. Pomyślisz, że jestem głupia i naiwna. Pewnie masz rację.
Patrzę na ciebie jak dawniej. Siedzimy naprzeciwko siebie przy białym stole. Pijesz kawę, a ja wino. Krzesła są białe i lekko zakurzone. Patrzysz na mnie inaczej. Badawczo zerkasz na mój skrawek siebie. Patrzysz z zaciekawieniem na mój kawałek sukienki. Mam na sobie tę zieloną, którą tak lubię. Zaczesałam włosy do góry, a ty badasz mój kark. Krok po kroku, centymetr po centymetrze wspinasz się na mnie, nie zrywając się z krzesła. Teraz zachłannie na mnie patrzysz. Nie mogę tego znieść ale obiecałam ciszę. Zresztą, w tym momencie mogłabym jedynie narzucić jakiś banalny temat. Chcę tylko nas w tym momencie. Pozwalam ci się dotykać oczami. Nasze ręce, oparte o stół, odgradza niewidzialna granica. Twoje dłonie penetrują najczulszy kawałek skóry. Zaczynam czuć coś, co można porównać do dotyku. Kończysz, a ja milknę. Życzę ci szczęścia w małżeństwie.
Zbliżenia
Obrabowałam dzisiaj bank, tak przynajmniej mi się wydaje. Obrabowałam i wyszłam. Policja mnie nie zatrzymała. Czary mary. Po prostu zniknęłam z ich pola widzenia. Karkonosze. Nie, nie noszę ze sobą plecaka. Wychodzę zawsze w pośpiechu. Tym razem też wyszłam, ale jakieś nędzne prosiaki zalazły mi drogę, więc nie weszłam. Nie wywołałam kolejnej wojny o nic. Nie wyszłam naprzeciw ciebie, który stałeś już gotowy żeby do mnie strzelić. Karkołomne chwile. Nic nie znaczące znaki na niebie.
Miałam przy sobie milion funtów kiedy cię poznałam. Wyszłabym poza granicę, ale ty już widziałeś we mnie pewien potencjał. Byłam twoją ewentualną kandydatką na dobre i złe chwile. Zatrzymałam, więc w pewnym momencie proces wzrostu gospodarczego i poddałam się twojej świętej inkwizycji.
Poznaliśmy się w czasach, które nie przynosiły nic pozytywnego poza obiecywanymi pieniędzmi. Poznaliśmy się kiedy kawałki chleba były rozrzucane wszystkim dookoła. Zachód upadał – tak mówili. Na wschodzie jeszcze gorzej – wojna. Co trzeba było robić? Decyzja, która odmienia życie i staję się niepodważalną, albo wręcz świętą. Urodzaj. Tak można nazwać ten moment kiedy wiesz, że za chwilę podejmiesz największe ryzyko świata. Tak było ze mną. Podjęłam decyzję, która zaważyła na najmniejszym detalu mojego życia. Spakowałam się i wyjechałam do najbliższego, znanego mi ośrodka uchodźców. Poznaliśmy się w trakcie przeprowadzania inwazji na ludzkie ciała. Ty mieszkałeś w Polsce, a ja w Zjednoczonym Królestwie Ogólnego Zamieszania. Poznaliśmy się kiedy jeszcze na niebie nie widniały znajome twarze. Byliśmy wszędzie. Przenikaliśmy swoją obecnością każdy kwadrat tego zaludnionego kontynentu.
Poznała nas ze sobą nasza wspólna znajoma. Nagle doszła do wniosku, że pasujemy do siebie. Do dziś nie wiem na jakiej podstawie. Byliśmy, albo inaczej, jesteśmy zupełnie różni. Poszła w ślady starej tradycji, mówiącej o tym, że przeciwieństwa się przyciągają. Grzecznie posłuchałam i postanowiłam zaryzykować. Maszyna ruszyła. Wysłałeś mi zaproszenie na najpopularniejszym portalu społecznościowym. Wystarczyło krótkie spojrzenie na twoje zdjęcie żeby pójść o krok dalej. Szybka akceptacja, po której posypały się pierwsze wiadomości. Różnice widać było od początku. Twój patriotyzm kłócił się z moim kosmopolitycznym podejściem do sprawy. Mimo tego, bardzo dobrze nam się ze sobą rozmawiało. Nie pamiętam, w którym momencie zorientowałam się, że nie mogę znieść kolejnego dnia bez rozmowy z tobą. Mijały tygodnie, po których postanowiliśmy się spotkać. Przyjechałeś do znienawidzonego z powodu Enigmy i innych zakłamań kraju. Mówiłeś, że robisz to tylko dla mnie.
Tych kilka dni razem zbliżyło nas do siebie jeszcze bardziej. Nie mogliśmy się rozstać na dłużej niż kwadrans, zapowiadanej przez nas powodzi. Musieliśmy ochłonąć i osuszyć ubrania. Mijaliśmy wąskie korytarze, żeby nazajutrz pójść po jakąś sprawnie działającą pralkę. Minęły pięknie. Tak jak miały minąć. Nie mogło wydarzyć się nic lepszego, bo to co miało być, już się wydarzyło. Po tych pierwszych dniach, spędzonych razem przyszedł czas na rozstanie. Obiecaliśmy sobie, że nie na długo i dotrzymaliśmy słowa. Szybko zabukowałam kolejny bilet, który wyznaczał moją obecność w punkcie oznaczonym literą P. ‘Trudno mi mi opisać to co czuję. Jestem bardzo szczęśliwy’ – tak napisałeś, kiedy dałam do zrozumienia, że za chwilę będę u ciebie i znowu połączymy się w jakimś niezaprzyjaźnionym klimacie. To była jedna z tych wiadomości, które wywołują radość pomieszaną ze strachem. Zmieszanie tak mocne, że wywołuje ból głowy. Kolejna decyzja. Strach. Kiedy już popłyniesz nie ma odwrotu. Popłynęłam. Zapukałam i otworzyłeś mi drzwi jak kolejną szansę, którą daje się marnotrawnemu.
W ciągu tych kilku dni namawiałeś mnie żebym została w kraju. Chciałam, ale wtedy zwyciężył strach. Wróciłam jeszcze raz. Kolejne rozstanie. Wróciłam, nie wiem po co. Chyba po to, żeby zobaczyć jak daleko sięgnę ręką. Nie pomogło. Było tylko gorzej. Nasze emocje górowały nad nami. Postawiłeś warunek – albo z tobą, albo z nimi. Musiałam znowu podjąć decyzję. Chciałam tylko ciebie, więc wybrałam. Złożyłam wypowiedzenie z pracy tak samo szybko, jak moje meble z Ikei. Oddałam wszystko co miałam. Zostawiłam siebie z kilkoma milionami funtów i jeszcze większymi długami wdzięczności. Wyszłam i zatrzasnęłam drzwi za sobą. Z prędkością światła doleciałam do ciebie. Już miało być pięknie, gdyby nie ten cholerny dzień i jeszcze bardziej popieprzony wieczór. Rozmawialiśmy, ale najwidoczniej powinniśmy wtedy milczeć. Zaparzyłam kawę kiedy ty jeszcze byłeś oblany krwią. Zapytałam:
– Co ci się stało?
– To nic.
– Jak to nic? Nie ukrywaj niczego przede mną. – emocje rosły z minuty na minutę.
– I tak nie zrozumiesz.
– Co masz na myśli?
– Był marsz i jakiś pieprzony lewak podszedł, twierdząc, że jest mądrzejszy ode mnie. Jego mądrość nie wykraczała poza granicę liberalnych teorii. Nie wytrzymałem. Nie mogłem dłużej pozwalać na to, żeby to on prowadził nasz naród w kierunku bliżej nieokreślonym.
– Więc w ramach patriotyzmu postanowiłeś go pobić?
– W ramach patriotyzmu powiedziałem mu prawdę, ale on najwidoczniej nie zrozumiał.
– Więc musiałeś mu to wytłumaczyć?
– Nic nie rozumiesz. Jest lód? Pójdę się umyć.
– Najpierw mi coś wyjaśnij. Zamierzasz tępić wszystkich, którzy są inni?
– Nic nie rozumiesz.
– Jak to?
– Jestem patriotą.
– A ja kim jestem według ciebie? Uciekinierką? Zasraną zarazą, którą trzeba wyplewić? Poza tym, co to za patriotyzm, w którym zabija się za jedno źle użyte słowo, lub za złą interpretację czegokolwiek? Gdzie tam jest miejsce dla tego twojego boga? Nie ma i nie było. Jesteście puści jak lalki sklepowe. Patriotyzm w waszym wydaniu wygląda ładnie tylko na witrynach sklepowych. Dno. Nie spodziewałam się tego po tobie. Jak mogłeś pobić tego chłopaka? Tylko dlatego, że nie był czarny, biały lub zadowolony z racji przyznanego mu immunitetu?
– Nie będę tego komentował. Nie rozumiesz mnie i nigdy nie rozumiałaś. Nie wiem po co jeszcze tu stoisz tą zaparzoną kawą w sobotnie popołudnie. Po co jeszcze ze mną rozmawiasz? Co masz mi do przekazania? Kolejne ważne prawdy, mówiące o moralności, pogodzie, miłości, szczęściu lub pokoju? Co takiego ma ta twoja tęcza czego ja nie mam? Po cholerę marnujesz kolejny dzień ze swojego życia? – nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc podsumowałam całe wydarzenie słowami, wygłoszonymi niczym w niedzielne południe:
– Jesteś trójgłowym pająkiem, zatem nie oszczędzaj mi szczegółów. Nie pozostawaj obojętny na obrót tego świata. Niemoralny, twoim zdaniem. Niekonsekwentny, podobno. Widzieli nas razem jak zbieraliśmy bańki na mszę za kościół, który chylił się ku upadkowi. Za monstrancję, która podobno przewlekła za nas te wszystkie lata. Jesteś trójgłowym pająkiem i nie liczysz się z nikim, kto nie pozostaje w twojej sferze wyjścia. Nie akceptujesz mnie, bo podobno mam zbyt szerokie pole manewru. Nie podoba ci się to.
– Nie uważasz chyba, że tylko ty masz rację? Przecież każdy z nas ma rację, która przekracza wszelkie racje bytu. Ironia, jak zawsze. Nie zależy ci na mnie? Jestem dla ciebie zbyt skrajny? Powalczymy dalej czy się poddajesz?
– Gdybym nie chciała tego związku, nie ratowałabym twojego nastawienia do rzeczywistości. To wszystko jest takie trudne. To zbyt skomplikowane żeby łatwo o tym mówić. Proste jest tylko nasze uczucie.
– Wiem. Zbyt dobrze to wiem, żeby móc dalej ciągnąć ten temat.
– Zapadnie cisza.
– Ona już zapadła gdzieś w nas.
– Tylko jedno pozostaje.
– Kocham cię.
– Ja ciebie też, ale teraz będzie lepiej kiedy po prostu przestaniemy.
– Ok. – na tym zakończyła się ta farsa w sobotnie popołudnie. Kawa wystygła. Pomyślałam wtedy: ‘Trudno, mówią, że trzeba żyć dalej. Nie pozostaje mi nic innego jak uciąć ci głowę i odejść. Mam przecież swoje zdanie i raczej go nie zmienię.‘ Duma, która zabiła mnie i jego na samym początku naszego dna. Wyszłam na miasto i po kilku kieliszkach straciłam kontrolę nad sobą i swoją częstotliwością.
Co za porażka. Ten karzeł, który właśnie przebiegł mi drogę i spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie. Niby ukradkiem, ale wpatrywał się we mnie jakby mnie znał wcześniej. Może się spotkaliśmy tam, gdzie nigdy nie pada. To jest takie szczególne wyobcowanie. Miejsce, do którego wracam kiedy pragnę niskobudżetowej rozrywki lub popołudniowej drzemki. Wracam wtedy tam z tobą i nie odchodzę. Pozostaję wierna i niezmieniona, tak jak ta małpa w gaju oliwnym, która rzekomo wypiła spirytus, a który okazał się być octem. Tak się okazało w tej przypowieści. Ale ja nie o tym, ja dalej o tym karle, który mnie wiedzie i trzyma za nos świata. Przeszłabym się z nim, ale nie dzisiaj. Przecież jestem umówiona z tobą, ze mną. On nie rozumie co to czekać. Ja nie chciałam tego robić, ale on mnie zmusił. Dziś. Tak, dzisiaj to z nim zrobiłam i zapłaciłam za wszystko. Kartą kredytową. Inaczej nie mogłam, nie potrafiłam mu spojrzeć w oczy. Beznadzieja zdarzeń. Konklawe głupców i rozpustników. To ja, cała w swej ozdobie. Inaczej nie umiem. Dzisiaj rano w łóżku ponownie postanowiłam się poddać. Co z tego, że Cyganie nadal grają? Inaczej pomyślałabym, że to głupcy nie znający miejsca wydarzeń. Co z tego, że już to grali? Jeśli można zagrać to jeszcze raz. Zagraj to. Zagraj mi na nodze, na ręce lub na udzie. Tak pięknie grasz. Spróbuj jeszcze raz, a ja pójdę już z tym krasnalem – brutalem w swojej chorobie. Inaczej nie da się go nazwać. Zwykły cham i prostak. Idiota, ale go wezmę. Dlaczego nie? Ja wszystkich biorę, inaczej nie nazwałabym się sobą. Idiotyzm to oczywiście rzecz względna, opisująca istotę żyjącą w danym społeczeństwie. Nie, nie ma idiotów, są tylko zagubieni. Tacy jak ja, którzy starają się na siłę wpasować w jakiś odłamek społeczeństwa lub w jakiś skrawek materiału, aby pasował do reszty ubrania.
Po doświadczeniach z karłem pozostały wyrzuty sumienia, które jak szpilki wbijały się w każdy skrawek mojego ciała. Jedna głupia chwila, poprzedzona alkoholem zadecydowała o mojej przyszłości. Musiałam odejść. Nie miałam wyjścia. Tak się mówi w takich sytuacjach. Nie odważyłam się z nim porozmawiać, więc kiedy był w pracy, napisałam list:
Nie widzisz ucieczki i nie podoba ci się to jak traktują więźniów. Byliśmy kiedyś młodzi – tak będziesz kiedyś powtarzał. Ja teraz powiem – to koniec. Na pewno się zdziwisz kiedy to przeczytasz, ale musiałam to zrobić. Pamiętasz sobotnią kłótnię? Bez sensu. Po co pytam? Na pewno pamiętasz. Nie będę się głupio tłumaczyć, tak jak to robią niektórzy. Banalnie wyjaśniają powody, dla których zniszczyli swój związek. Zdradziłam cię. Nic mnie nie wyjaśnia. Musiałam napisać ten list. Teraz rozumiesz. Nie umiem spojrzeć ci w oczy. Odchodzę i nic więcej poza mną nie pozostaje. Tylko te rysunki ode mnie. Wodzowie sąsiadujących państw nadal nas pilnują. Nigdy i zawsze będę cię kochać. Pamiętaj o mnie. Twoja zawsze, A.
Może nie tak miało być. To był na pewno koniec. Nie odezwałam się więcej do niego. Nie spotkaliśmy się tamtego dnia. Nigdy więcej. Spakowałam walizki. Odeszłam wcześnie rano i w sumie nikt tego nie widział.
Mówili dziś w wiadomościach, że ona będzie następna, jeśli tylko jej się uda. Widziałam milion możliwości i swoją twarz w telewizji. Ukradłam księżyc. Poznałam pośredników i Polaków, którzy barwią słońce. Doznałam szczytów, tych skierowanych do dorosłego odbiorcy. Nie trafiłam toto lotka, ale to nic, w następną środę trafię. Albo za sto lat, albo nigdy.
Byłam u stóp Himalajów. Byłam wszędzie i nie wszędzie. Nigdzie i prawie wcale. Dokonałam cudów własnoręcznie i utworzyłam swój plac zabaw. Nie dokonałabym tego wszystkiego gdyby nie fakt, że doznałam olśnienia w chwili, kiedy zabrano mi wszystko. Po co miałabym siedzieć i użalać się nad sobą, kiedy mogę jeździć do rożnych zakątków ciała i świata, bezgranicznie rozkochanego w sobie. Byłam na wielkim balu, który przygotowali na moją cześć. Wywołali we mnie sacrum do granic mojej cnoty. Moja i nieszczególna, ale najprawdziwsza, która ukradkiem patrzy na świat. Dzisiaj już na pewno inna. Dzięki tobie. Chciałam dzisiaj sprawdzić czy są jakieś listy od ciebie. Sprawdzę jutro, żeby nie marnować czasu. Wydawało mi się, że zobaczyłam go za oknem. Nie, to tylko jakiś kolejny obcy.
Między nami nic nie było. Cholera, chyba jutro się ochłodzi. Nie, nie wino w butelce, ani wiano w butonierce. Pieprzone słodycze, które grubną kilogram po kilu, z kila nad kilogramy. Nie wyjść. Nie wychodź. Być. Bystrość za nami. Między nami nic nie było. Tylko czasem jakieś smuty. Smutasy się rozchorowały. Nic nie dają. Smalec suchy z chlebem tłustym, pełnoziarnistym. Nie, nic nie było między nami. Nie ma cholernej dławicy ani żadnej źrenicy. Nie ma żadnej innej i nie będzie. Między nami nic nie było. Tylko ta cholerna choroba przyszła jakby znienacka. Wysoka na sto metrów i długa jak kaleson. On był wysoki, przystojny. Taki jeden, który był kruchy i słaby. Zgniotłam go. I tyle. Nie znasz mnie? Trudno. Poznasz innym razem znajomego, którego modła nakierowała na suchą skórę i wygniotła z niego parmezan. Między nami nic nie było. Tylko jakieś paskudne i obrzydliwe drzeworyty paskudne. Niebylejakie. Słonowodne. Tylko po cholerę mi jakieś drzeworyty, skoro nie ma cię tutaj? Wszystko jedno. Posiedzę i poczekam; a ty już nie przyjdziesz i będziesz i nie będziesz. Wszystko będzie. Nijak nie będzie. Wszystko mija. Nawet spadochron. Rozbija się o ziemię i znika. Nic nie…. a co było? Co było przed nami? Jakaś pustka. Teraz też jest pustka. Ciebie nie ma, bo ty nigdy nie istniałeś. Żyłeś stworzony moją imaginacją, która wyssała z ciebie ostatki człowieczeństwa. Nie było cię tam. Tam gdzie się rodziłam i umierałam. Nie było cię tam, gdzie się dochodzi do kilku orgazmów naraz. Nie było cię tam. Nigdzie cię nie było. Ty byłeś wszędzie. Jasność wszędzie. A co będzie? Pożytek z ciebie będzie. Słodka. Kapuściana. Herbaciana. Wyjęta ze spadochronu. Odjęta od niego. Odcięta od świata. Podpuszczona i znienawidzona. Cykliczny slang, który nie przedstawia argumentujących. Kocham cię. Znienawidzony i odpuszczony jak grzech bezpański. Patrioto na zgubę siebie i całego świata. Kocham twoje zasady i wady, którymi karmisz cały zblazowany świat. Uniknęłam ciebie, a teraz mi ciebie brakuje. Każdego dnia powtarzam tę samą modlitwę jedenastu. Dwunasty już nie woła. Tylko pierwszy krzyczy. Jedenasty mówi szeptem. Idę dalej. Muszę iść, bo się spóźnię na kolejny kabaret arcyksiążąt i kapłanów. Mój jedyny, odsłonięty w piżmowej sadzawce. Zaorany i przewleczony przez wieki mikrokosmos idzie spać.
Nie umiem zapomnieć. Ty na pewno zapalasz kolejnego papierosa.