Pomiń reklamę
lub
Kuszenie (oficjalny teledysk)

Pan Bóg mnie dostrzegł, nie żebym kochał, po prostu
słucham w koło „Wonderful Life” i „Happy Nation”,
by zatrzeć granice między wojną a śmiercią,
a YouTube – dostosowując się do wyborów

tych, którzy nie korzystają z mojego konta –
włącza „Hit ‘Em Up”, pyta, czy chcę kontynuować.
I jest czeski film? – Otóż to, geju. Nie inaczej,
lesbijko osiągająca orgazm przez protekcję

mniejszych ode mnie, których raczej nie dostrzegę,
bo odkąd haruję, myślę: „Każdy ma pracę”.
Zgliszcza zamku z piasku sprowadzę w głąb pustyni,

wierząc, że dzięki ślinie stworzę trochę błota.
Drzewo – pod którym sikałem, będąc na prochach –
nie zechce chyba własnym sumptem wydać liści.


Plaga hostii w morzu, które się rozstąpiło

Dzień psuje się od wieczora. Bóg – wiedząc, że tak jest –
każdego poranku, który nie ma właściwości,
łowi mnie, albowiem zwykłem przykuwać uwagę
zwierciadeł, totalnych den szczytujących w skrytości.

Wzgardziło mną już wielu. Dla przykładu, sam B.K.,
którego przeprosiny po własnej śmierci były
kręte, niczym dym z nierówno w nim ustawionymi
kominami. Wygram slalom, nie mogąc wstać z miejsca.

Gdy mężczyźni będą się spierać, kto ma dłuższego,
kobiety, które nie poczują wewnątrz niczego,
znajdą się niespiesznie w zasięgu mojego wzroku

i coś się rozstąpi. (Stwierdzę plagę hostii w morzu).
„Czy będziesz drugim Wojaczkiem?”. Nie, pierwszym Bencalem
i ostatnim Adamem Mickiewiczem zarazem.


Ziemię, na której jest życie, wypełniam śniegiem
albo
Niepełny bałwan

Mój przodek miał chyba coś wspólnego z Banderą.
Rzekę na rozszerzonym poziomie przepłynę
znanym staruszkom, krwawym i bolesnym stylem,
a dno będzie kłamało sobie w brzegi. Dziecko

lub Bóg kwestuje wśród zapałek gorejących,
które są dlań jak tubylcy w wieczność ubodzy,
bogaci w powtarzalność. Gdy kropelką kwasu
język U.K. przyklejano do mych pośladków,

w tramwaju, którym jechałem, puszysta w brylach,
wysiadając, o mało się nie przewróciła
i z zawiści, którą wzbudziła w niej przystojność

mojego wyglądu, rzekła: „Zabierz tę girę!”.
Do stołu podano łzy, robaki i znicze.
Szminką obrysowywać zewłoków nie wolno.


Chciał skręcić w las, by mnie zgwałcić

Telefon dla seniora powinien mieć klawiaturkę.
Wirtuoz pianina, jeśli znowu podniesie wieko,
zamiast klawiszy ujrzy lśniącą, płaską, długą smugę.
Słuchaj, jak dźwięki ustępują miejsca SMS-om

wysyłanym do widowni, która składa się z dzieci!
Choć pamięć pozwala tylko na jedną fotografię,
kosmiczny rachunek zapłacą na spółkę klakierzy,
to znaczy golcy zaglądający innym przez ramię.

Dawno nie przewracam się z boku na bok, zanim zasnę,
dlatego sen, podwożąc mnie w stronę śmierci, nie traci
panowania nad kierownicą po mym mocnym razie,

który wymierzałem, gdy chciał skręcić w las, by mnie zgwałcić.
Siedząc przed monitorem, wychyliłem się do przodu,
bo ktoś kurtkę wieszał na krześle. Nie mam wady wzroku.


Nie położyłem zasług w dziele walki z rakiem

Czy chcę być dowożony busem do zakładu?
Lepiej chodzić tam pieszo na długo przed świtem.
Pomimo odblaskowej kamizelki braku
Bóg, bankrutując, zewsząd będzie mógł mnie widzieć!

Ziemi, którą całuję, robi się niedobrze.
W mych ustach są maliny, a w jej dzióbku – kości.
Gdy rzyga lawą, pijąc moc studziennej wody,
moje zmysły bywają śmiercią podniecone.

Pod zastrzeżony numer serca dzwonią dzwony,
by przygotowało się właściwie na rzuty
kamieniem, w którym ktoś – kto ma prawo do zwrotu

bez podania przyczyny – rzeźbi ptasie loty.
Trójkątne chusty. Fajki, ciepłe kawy kubki…
Wprawię sobie zęby dla tej, co nie ma włosów.


Krzyż elektryczny

Splątanego drutu pod napięciem – cierniowej
korony – trzymam się i omijam kałuże,
które zlewają się, chcąc razić pluskiem burzę.
(Jej sflaczałe pioruny będą rozwieszone).

A zszedłszy, swoje kości przechowam w psiej budzie
do czasu, aż przestanę wstępować w dmuchane
lalki z dziurkami. Jeśli zanurzę się w wannie,
aby pobić rekord, szczek zastąpi sekundę.

Dopiero gdy kawy dla domowników nie stało,
wyszło na jaw, iż zamiast snu im oczy mrużę.
Używam stołowego słodzika. Bóg – cukier,

którego poziom mierzę wieczorem i rano –
i powietrze wsysają bicz jak długą kluskę,
która się nie urwie. Już słyszę pocałunek.

Krzysztof Bencal – Sześć wierszy (vol.1)
QR code: Krzysztof Bencal – Sześć wierszy (vol.1)