Dekalografia
To mówi Pan, Styl twój,
Styl twoich braci i sióstr
oraz twojego potomstwa
do siedemdziesiątego siódmego wydania:
oto nie będziesz miał innych stylów,
a twoje wiersze będą liczne
i pełne wyróżnień będą twoje półki.
Niech twoje wersy nie zadrżą rymem,
w strofach niech błyszczą laminat i światłowód;
niech będą równe i spokojne niczym ciała
Rymokletów poległych pod Idiomem,
zaś słowa perlą się niby nazwy potęg:
Anafilaksji, Panspermii, Entropii
albo Epinefryny, albo Limfy, albo Kwantu
i każdego motywu, który należy do mnie.
Liryku z pokolenia wołającego na puszczy –
z ust swoich wypluj zrozumiałe frazy,
a jeśli ręka przywodzi cię do złego, odrąb ją
i razem z piórem odrzuć jak najdalej
od siebie, aby nie gorszyć
serc maluczkich.
Nie będziesz miał innych stylów przede mną
jak i po mnie,
albowiem wtedy wiersze oraz publikacje twoje
staną się liczne niczym ziarnka piasku
na pustyni.
nie mam ochoty czytać twoich wierszy
nie chcę
czytać ich pod skupionym światłem lampki
wypalającej oczy za szkłem które tylko
mnoży refleksy jak ćmy rozpędzone
w roju błędnych roztoczowych meteorów
nie chcę po omacku zaciskać
warkoczy zgłosek plamić
drgającego powietrza między
niewiadomymi
nie mam ochoty czytać twoich wierszy
bo rozdzwoniły się we mnie tą struną
która prowadzi do twojego ciała
na portalach internetowych szukam wiersza
podaż natęża głód; sunę po zaśmieconym oceanie,
w sieciach mnogość kolorów zaciera barwy, wsypuje się
we mnie wiadro szklanych odłamków.
a jednak wciąga poszukiwanie przedkształtów, jakiejś
krawędzi, nagiego styku, nieważne, czy mającego wyzwolić
elektryczną iskrę, wzbić opór, pociągnąć za rękaw
lub nitkę swetra.
ze swetra wysupła się ćma; nim dotrze do kolejnego okna,
pewnie wyminie z milę słów i tysiące imion własnych,
wyżymanych ze skóry z mocą równą mojej
chwilowej wyroczni. to nic, jeśli spotkamy się na sekundę
spisaną w terabajtach światła.