boiler room

są słowa które to wszystko ocalą
no dobra czasami łamią
co się dobrze składa
żyję w kraju gdzie liczą się
zyski z halloween nie zmarli

wiem dlaczego przypominam sobie
darka byliśmy jak puszka sardynek
na dnie rowu mariańskiego
choć kosmosu mieliśmy
tyle co gwiazd na szosie

między ostródą a olsztynem
w pizdu za pięćdziesiąt
w paszczu za trzydzieści


no tak

pogoda taka że kurwy mają dołek
wykrój ze świata na zewnątrz
który mrozi samym byciem

wewnątrz

cuś zimno mówi do mnie babka
tutaj nie można palić
jej dom już dawno spłonął

cuś ciepło mówi do mnie babka
a sięgnij z szafki szynkę
weź sobie gruszki i jabłka

warzywa

stoję przy ścianie i patrzę na jej twarz
to krawędź klifu nim zaczynam oddychać
jak tym tekstem który był dobry
tylko do pewnego momentu


kocham soviet union

być może to wspomnienie obciętej ręki kolegi.
osa bezlitośnie kłująca czułe miejsca
w porze żniw. rower i brak tchu w płucach.

światła stacji benzynowej imitujące ciepło.
widok z perspektywy ławki.
ptaki wokół tych samych motywów,
szukające wariata z ręką pełną ziaren.

być może to miejsce, do którego
idę na przełaj, a ktoś za mną krzyczy:
nie chodzić po trawie! kto ją będzie
chciał malować?

nagrałem ten film. teraz
dla ciebie go przyspieszę:
wariat krążący wokół ławki szuka ciepła.
stacja imituje karmę. my w trawie po kolana.

wszystko było radykalne – piwo kupowało się w granatach.
aż przyszedł reprezentant na region-północ
i trzeba było zapomnieć o śnie do południa.
płucom zaczęło brakować perspektyw.


kostka baumana zimno rubika

miasto ściemnia
trudno się odnaleźć
nie potrafię mam blok
za paznokciami
i wąską klatkę piersiową

przeklinam wszystkich
jaki ustrój tacy szewcy
płynna rzeczywistość
a miały być konkrety na stole
i ryba w piątek


level heart

coś trzasnęło jak gałąź drzewa
ale to tylko przerzutki w rowerze
którym ucieka każdego dnia
mijając stukot butów o beton

to raczej błoto niż fundament
gęstniejącą ślina zatyka usta
pora wypluć przeżuć

albo

przeżyjmy to jeszcze raz
mówi ojciec do swej basi
słuchaj masz tu kilka groszy
jedź do miasta
zbaw się


o szczęście niepojęte

pies zgadza się z piłką
papieros zgadza się z ręką
trawa lekko dyszy
pod naporem śmieci

mężczyzna dyszy nad związkiem z kobietą
związek działkowców gotowy do wojny
o koncentrację terenów
w obozie koncentracyjnym bitwa o dostęp
do toalet i ocieplanych pasiaków

nie chcę umierać za telewizor

dwa gołębie zastrzelone
przez przejście na pasach

w samą porę

ptasie gówno na mojej kurtce
bo myślałem że wrócę z niczym


święte miejsca

tatarak obejmował jezioro, trzymając wszystkie argumenty przeciwko wyjściu na brzeg. 
słońce nie zachodziło. wystarczyło na nie spojrzeć i rozpuścić się do końca.

teraz czas to zbawienie na lotnisku w poczekalni. jak pani czekająca na swojego psa. 
ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, niech da głos i doniesie "wracam".

przejdę koło strachu, a wątpliwość będzie mnie mijać codziennie i witać w obcym narzeczu, 
dopóki nie znajdę swojego. "tu wszyscy..." podobno, więc o co chodzi

wiatrowi, który wieje w twarz i mrozi plecy tak, że bliżej mi chodnika niż drzwi, bliżej dna gorącej rzeki o bardzo wąskim ujściu,

gdzie czekasz i masz to jak w oczach?

uprawa. pielęgnacja. wymagania.

znowu chodzę w śniegu. czytam nekrologi.
został refren. otwarte wino jak ren. te krzyki
i szmery w każdej ławce. może nie w każdej
ale wiesz o co chodzi. ty zawsze wiesz

jak czekać żebym się nie spóźnił. tkwisz
jak opiłek w moim palcu. każdy nerw
zaczyna swój żywot od otwarcia dróg.
wystarczą forsycje a ja mam wrażenie krążenia
kiedy jesteś tam gdzie jest cisza. tylko od czasu do czasu
wściekły na tory tramwaj ją przerywa.

trzeba zmienić tabor. przestać słuchać kazań
o złych czasach na powrót. dosłowność
już raz mnie zabiła. mam kartony pełne rachunków,
nowych planów miast z połaciami nieodkrytych traw.

pamiętasz pot to prawie to samo co mgła.
nic nie widać kiedy czas gęstnieje.
choć twierdziłaś że to smog. więc
jednak śmierć. masz rację. jesteś stamtąd.
wsiąkasz.


wszystkich przyjmie nie trzeba się bać

wiesz jak to jest
klikać w obce sprawy
ostrzyć wzrok na każdej skale
wchodzić tam gdzie mgła
gęstnieje w płucach
od oddechu do jego braku

po ostateczną sekundę
tępo wpatrzoną w siebie
bo nic poza tobą

nic poza ciałem
swobodnie się krystalizującym
w bezpiecznej odległości
od miejsca przeznaczenia


Wybrany

Nie mam co do tego pewności.
Hola! Che cosa? Fabryka Schindlera.
Kinda gloomy, słyszę za plecami.

Czy jestem jedynym Polakiem
wśród narodów świata?
Młoda Niemka mnie pyta,
jak to funkcjonuje. Odpowiadam,
że trzeba stać w kolejce,
a o szóstej zamykają.


zapisy już trwają a przeróbki
krawieckie w ksero

jeśli spytasz co dzisiaj robiłem
odpowiem że chciałem zdobyć berlin
upolować antylopę w serengeti
i wnieść ją do rzymu cezarowi

tymczasem

w odwiecznej walce dobra ze złem
nie przekonują mnie argumenty
prawicy ani lewicy gdyż marzną
mi ręce i szczam pod mickiewiczem

więc nie gniewaj się że nie wysłałem
wierszy na konkurs w daremnej walce
dobrych ze złymi nadzieję dają

karmicielki gołębi
na tyle je stać
Artur Kibiłda – Jedenaście wierszy
QR code: Artur Kibiłda – Jedenaście wierszy