nieurodzaj

z tego miasta już nie wyjdziesz
oderwiesz kawałek paznokcia
z przetarcia chodnikowych płyt
znajdziesz powód
wydrapiesz
do krwi
bo ciebie nie ma

i nigdzie nie będzie
przeczekasz

z tego miasta już nie wrócisz
znając nikogo mówiąc nic
chodząc donikąd
przewidzeniem
potknięciem

spirytusu kroplą wnikając w ziemię
spod chropowatości ścian w wyschnięte podniebienie


zaprawa

gniew
suchy prowiant na drogę
tylko się nie obracaj

śmiech
szelest spoza niezapisanych
dni nie odmierzaj

krew
gdy dotkniesz bliżej
poczujesz

tkanka podskórna ciepły skrawek zamieszkały kąt
ciepła instancja spośród przypadkiem wybranych

aż w końcu wybierzesz się w podróż
bez prowiantu, bezszelestnie, bezdotykowo


***

iglice martwych kościołów
pikują w niebo
wyznawca ma niespokojne oczy
płytki rwany oddech i nerwowy śmiech

mam to za ścianą

rano boję się wyjść do kuchni
by nie potknąć się o ten dźwięk
uciekam chyłkiem do hotelowej łazienki

gdybym tylko była w podróży


przymiarka

tak chyba wygląda głupota
gdy ładnie patrzy
a uśmiecha się szerzej to i dziąsła widać

zakrojona na śmierć i pogaduszki o wyborze miejsca gdzie łatwiej sczeznąć

tak chyba wygląda strach
gdy zimno dłonie chowa
w płaszczu z postawionym kołnierzem to i w kapeluszu mu do twarzy

zaprojektowany na głosu wołanie na szloch wzdryga się czasem


dieu le veut

Pogrzebał wszystkie środki, oko przyłożył do rynny. Zachowawczo oddala się, choć wie, że przestrzeń jak i czas względne pojęcie wylęgnie pojęcie… Bo: I nie ma teraz, i później, i wtedy… bo i nie boli, boi się, boli, nie boli. Wyliczać może. A śmiać się czasami nie wypada. Zapadł się w sobie i do siebie nie wróci, skąd nadobne madonny, skąd z wiatru bogowie zatrzymają piasku ziarno o dwie klepsydry stąd. Nie będą pytać w którą stronę. Rzeka dla niech za daleko. Światło ich parzy. A za każdym rogiem ulicy widzi siebie, a za każdym upuszczanym niedopałkiem widzi siebie, a za każdym Każdym widzi siebie, a w każdym Każdym widzi siebie i ręce otwiera i twarz chowa w dłoniach, kiedy nikt nie widzi. Zapomniał oddychać, zapomniał odejść, zapomniał przyjść. Zapadł się w sobie i do siebie nie wróci, skąd nadobne madonny, skąd z wiatru bogowie wyłapią wszystkie ziarna spod powiek. Zanim się obrócą nie pozostanie nic. Nanosekunda po stopklatce. Dwa światy łagodne pogrzebał. Za jednym się obejrzał.
Zanim się obróci nie zastanie już nic. Nanosekundę z krwi upuszczając rozwija kobierzec chodnika pod stopami. Wydaje się, że iść będzie łatwiej. Mapę rozrysowuje na siatce neuronów. W sieci ruchów bezwarunkowych, bezwiednie zaczyna ponownie oddychać. W źrenicach kota, któremu nie pozwala przebiec na drugą stronę, w czaszce wieloryba wydrążonej i cierpliwej, w liniach papilarnych ścian skrapla się.
Pogrzebał wszystkie środki, oko przyłożył do rynny. Wpatruje się.


schody

W poczekaniu zaślepki
małe kąski i dni wsparte na słońcu
W umieraniu początki ślepej
dni raczej choć noc widzi zbyt dokładnie
Chodź ! no chodź! Przez noc i słońce nie zobaczy
Że przyrzekliśmy się nie bać żeby nie bać się żyć i śpiewać pod nosem nam lżej -gdy gwiżdżę w ciszę to słyszę- a o kilka płyt chodnikowych dalej już wiem że przejdę
dwa kroki za mną choć nikt nie obiecał
Że zaprzeszłość to żart a start w proch starty
W przedbiegach dyskwalifikacja
W poczekaniu zaślepki
W umieraniu początki
Zgrzyt.


nucenie

ochrypłe gardło
coś jak ktoś w bebechach
ostatniego ze światów

za grzmotem cisza i tylko ptaki uschły

Magdalena Gubała – Siedem wierszy
QR code: Magdalena Gubała – Siedem wierszy