Mała i karzeł
tu nie ma zła Mała- skończyło się
w momencie gdy wychodziło z ciebie
kolejne wcielenie dobra
świadkowie stali pod gasnącymi latarniami
niewidzialni dla oczu
zasypiali w ciemnym tunelu miasta
palili papierosy nad kawą i rozłożoną gazetą
kątem oka widziałem twoje przedstawienie
znad książki o lęku
choć w ogóle próbowałem nie patrzeć
muszki latały wokół nadpsutego jabłka
pod kościołem przycupnął karzeł
brodą zamiatał próg
dla tych co jeszcze nie zasnęli
ma w kapeluszu kilka historii
ja pytam
wycinam poszczególne słowa z twoich listów
wychodzi mi jeden wielki napięty kutas
– niewiele z tego rozumiem
przewalają się czarne tony nocy
a pociąg jedzie zbyt wolno
znów widzę ten sam smutny ocean
za oknem mijam kolejne nazwy miejscowości
każda majaczy w pamięci kilkoma zdarzeniami
o których nawet nie warto pamiętać
czarna cipa księżyca budzi mnie na ławce dworcowej
szturchając białą pałą po plecach
z listów niewiele się dowiedziałem
więc- czego kurwa?- pytam
misiek
męczą mnie ciężkie alkohole
poranki w twoim łóżku
kiedy nie mogę doprosić się kawy
powieki i ręce opadają
ciuchy leżą porozpierdalane po pokoju
robaki spacerują gęsiego
nadzy spacerujemy za nimi
bo uparliśmy się na samotność we dwoje
mija nastrój tajemniczości
wszystko się idzie jebać
podajesz koszule
kącikiem ostrego noża
każesz wracać do łóżka
mówiąc czule
– misiu
przygaszam
mam stolik z widokiem na bar
kilka setek zalotnie uśmiecha się do mnie
kilka już we mnie tańczy
przy oknie tańczy chuda wariatka
kelner głupio się do mnie uśmiecha
zamawiam kawę i ciastko
wracam do stolika z wódką
rozkładam wczorajszą gazetę
między słowa „kocham” i „morderstwo”
wkładam twoje zdjęcie
pomimo zakazu zapalam papierosa
i gaszę go szybko na twoim policzku
kwiaty
na te kilka chwil zamilkła nawet gazeta poranna
radio przy zaparzonej kawie milczy
pies szczeka- psom się wybacza
śnią się czarno- białe motyle
po pajęczynie spaceruje pająk
nikt na niego nie czeka z kolacją
patrol niebieskich robaków pod oknem
przespacerował krokiem zmęczonej defilady
pani z kotem i pan z psem pod kościołem
kupują świeże obwarzanki
z okna na piętrze kamienicy
dobiegają słowa kłótni i miłości
wczoraj mówiło o tym radio
– ludzie będą się kochać i przeklinać
my będziemy się nadal oszukiwać
kwiaty na parapecie umierają od kłamstw
znajdź
w twoim mieście mężczyźni robią sobie tatuaże
noszą szerokie spodnie i czapki z daszkiem
kobiety noszą się modnie i elegancko
w moim mieście kobiety ubierają się mniej kolorowo
panowie noszą kapelusze i czarne spodnie
w prochowcach pochowali rewolwery i różańce
u ciebie pije się drogie drinki i rozmawia o sztuce
u mnie piją wódkę i planują morderstwa
w twoim mieście autobusy są czyste i punktualne
po moim mieście jeżdżą stare taksówki
śmierdzące potem i papierosami
u ciebie mówi się językiem zrozumiałym
moi sąsiedzi kwilą i bełkoczą
w ten sposób zdradzana jest tajemnica
dzwonię do ciebie ze starego telefonu
ja piszę listy na starej maszynie
zamiast biżuterii i drogich perfum
kupuje ci czekoladki i goździki
znajdź mnie wreszcie
mam ponad czterdzieści lat
na horyzoncie
zza linii horyzontu wyrastają armatnie lufy.
słychać dźwięk żelaza. dookoła mgła i piach,
choć kwiaty kolorowe z ziemi nieśmiało ku Słońcu
wyrastają. nikt z nas nie czuje się bezpieczny.
zakrywam rękoma uszy, zamykam usta.
odwracam wzrok. nasze nogi wrastają
w zmurszałe deski. czuć smród rozkładu
pirackich okrętów, którym powyrywano
żagle, tak jak kiedyś nam skrzydła.