Na pierwszej linii

          Nocą, na świecącym pustkami parkingu przed nadmorskim hotelem – pierwsza linia, pięć gwiazdek – marynarze walczą w milczeniu;
          ich ciała poruszają się w zwolnionym tempie jak w starej kronice filmowej, raz po raz sczepiając się i rozłączając; ich dłonie niezawodne jak płynność polipów; ich oczy – zimne i okrągłe jak obręcze beczek rumu; ich nogi w pantoflach wznoszące się wysoko, by zadawać kolejno precyzyjne uderzenia – przecież to starcie, chociaż bezgłośne – fosforyzują;
          wszystkie statki już dawno wyszły w morze, wszystkie nadmorskie bary są zamknięte; ani widu, ani słychu pijanych turystów i słonych portowych prostytutek; nawet wiatr ucichł; kto by mógł pomyśleć, że na pierwszej linii, tuż nad samą wodą, może być tak cicho;
          fosfor spływa w dół, wypełnia koleiny w asfalcie; skoki marynarzy stają się coraz wyższe, techniki walki coraz sprawniejsze; i proszę, do lśniących, toksycznych kałuż zaczynają się zlatywać, jak muszki do światła, koszmary tych, którzy zatrzymali się w hotelu na noc – i nie było nikogo w pobliżu, kto by ich na czas rozbudził.

Przed meczem

          W jaskini nad brzegiem morza, w pustych przestrzeniach, ukształtowanych przez wiatr i wodę, leży ojciec. Miejsce to świetnie się nadaje, żeby ukryć go przed ludzkim wzrokiem – trzeba tylko uważać, aby nie natknąć się na jeżowca albo haczyk wędkarski. Dwa razy na dobę tunel prowadzący do jaskini jest zalewany podczas przypływu i musi być oczyszczany z piasku i mułu. Jeśli się tego nie zrobi, ojciec może się udusić.
          Powoli, unikając gwałtownych ruchów, zbliżamy się. Mecz się zaraz zacznie i ojciec wykazuje oznaki zniecierpliwienia. Wtopił się prawie w gąbczastą skałę; jedynie oczy, ręce i piwny brzuch go zdradzają. Owszem, szczególnie brzuch: biały od soli morskiej, miarowo falujący w półmroku w oczekiwaniu na piwo i sportowe przekąski – chipsy, suszone byczki.

Trzech braci (bajka)

          Na kamieniu siedział sobie rudy człowiek i golił policzki zająca ogniem. – Ja – powiada – nauczyłem się golić ogniem.
          Na drugim kamieniu, wybłyskując łuskami, siedział człowiek morza i podkuwał muszelkami konika morskiego. – Ja – powiada – nauczyłem się kuć muszelkami.
          Na trzecim kamieniu, co już nikogo nie dziwi, siedział opierzony człowiek i machał skrzydłami nad głową, odbijając krople deszczu. – Ja – powiada – nauczyłem się fechtować skrzydłami.
          Byli braćmi, których ojciec wysłał na tułaczkę po świecie, by zdobyli odpowiednie doświadczenie. A tak przy okazji, to ojciec stał w tym czasie za nimi – groźny, ale chwiejny – i rozciągając się, krzyczał:
          – Co z was za wyrodki – domu nie ma komu zostawić! Żyjcie tu sobie na kamieniach.
          I zapadł się pod ziemię.
Daria Suzdałowa – Mówi Grubasek
QR kod: Daria Suzdałowa – Mówi Grubasek