Jeśli ktoś nigdy nie słyszał o Ranking Rogerze, to jakbyś opisał swoją muzykę?
Powiedziałbym, że jestem punk – Rasta, który nade wszystko kocha pokój, miłość i jedność oraz staje po stronie równych praw dla wszystkich i tego typu rzeczach.
Opowiedz mi o swoich początkach. Z tego co wiem byłeś bębniarzem w punkowej grupie Dum Dum Boys.
Przede wszystkim byłem pierwszym czarnym punkiem. Nie wiem czy w Anglii, ale na pewno w Birmingham, w którym mieszkałem. Jestem pewien, że ludzie w Anglii dobrze mnie pamiętali, bo miałem odwagę w tamtym czasie być inny. Zawsze była mi bliska idea pokoju i miłości na świecie i wydaje mi się, że to było naszą główną ideologią, którą z resztą później przenieśliśmy do muzyki. Moim pierwszym i zarazem ostatnim zespołem jest The Beat, z którym to odnieśliśmy wiele sukcesów, bo połączyliśmy czarną i białą muzykę w jedną całość, a musisz wiedzieć, że wtedy było to coś całkiem nowego. Poza tym dodaliśmy do tego wszystkiego polityczne teksty, śpiewaliśmy też o sprawach społecznych. Byliśmy mocno zaangażowani.
Jak więc wyglądało dorastanie w Birmingham. W tamtym czasie Wielka Brytania borykała się z wieloma problemami społecznymi jak np. fala rasizmu, bezrobocie itd.
Ciężko jest to teraz komukolwiek wytłumaczyć, bo to było ponad 30 lat temu. To przez co przechodziłem ja i całe moje pokolenie ludzi… Dzisiaj dzieciaki nie muszą już tego przerabiać. Teraz muszę Ci przyznać jest lepiej. Pamiętam, że byłem nękany przez skinheadów, z którymi często musiałem się bić, żeby pokazać im, żeby z nami nie zadzierali. Na szczęście zawsze mieliśmy ludzi, na których mogliśmy liczyć i którzy stali po naszej stronie. Kiedy byliśmy atakowani przez rasistów, to zawsze znalazła się taka grupa białych, którzy stali po naszej stronie. Broniąc nas. Jak sam widzisz moja młodość nie należała do najłatwiejszych. Dzisiaj w Anglii, też mamy rasizm. Nie dotyczy już tylko czarnej społeczności. Ciągle jest to wielki wstyd i ogromna szkoda, że obecnie mamy ten sam problem. Wydaje mi się, że problem rasizmu dotyka wszystkie kraje, a dopóki większość społeczeństwa potrafi utrzymać go w podziemiu, to wydaje mi się, że to dobrze.
Lata 70. To złoty okres dla muzyki ska w Wielkiej Brytanii… Powiedz mi jak postrzegasz zmiany w ska od czasu kiedy zacząłeś je tworzyć. Obecnie ska nie jest już tak popularne jak choćby w latach 60. na Jamajce, czy latach 70. I 80. w Wielkiej Brytanii.
Masz rację. Choć mam odczucie, że obecnie znowu staje się coraz bardziej popularne w Anglii. Z reaktywował się The Beat, w którym gram i muszę Ci powiedzieć, że często gramy wyprzedane koncerty. Podobnie ma się sprawa z The Specials, którzy obecnie grają wyprzedaną trasę koncertową. Byłem ostatnio na ich trzech koncertach, które były po prostu wspaniałe. Widać wzrost zainteresowania ludzi ska. Ciężko też jest mi to jednoznacznie stwierdzić, ale patrząc na to co dzieje się przy okazji The Specials, to myślę, że ludzie znowu chcą ska. Z resztą pewnie niebawem pojawią się u was w Polsce, bo zaczynają swoją europejską trasę. Na chwilę obecną są w Anglii, potem będzie Japonia i Australia, a po powrocie cała Europa. Będę mocno rekomendował im Polskę. Gwarantuję Ci, że kiedy zobaczysz ich na żywo naprawdę mocno się zdziwisz.
Muzyka się zmienia. Ska też. Pamiętam kiedy zaczynaliśmy z The Beat na scenie byli też The Specials, Madness czy The Selectors, a reggae łączyło się z punkiem. Punkowcy szybko złapali o co w tym wszystkim chodzi… z reszta podobnie było w przypadku ludzi słuchających reggae. Punk stał się szybszy, a reggae zyskało więcej groove’u. Obecnie masz zespoły, które dokładają do swojej muzyki elementy funku czy nawet heavy metalu. Dla mnie to wszystko jest niczym proces, który ciągle trwa i przez to się rozwija, a ludzie dzięki temu ciągle mogą korzystać z dorobku innych i dokładać to do swojej muzyki. Ska nie jest mainstreamem. Jest czymś w rodzaju tła. Wiem i widzę, że ska jest wciąż obecne.
Wydaje mi się, że ska jest teraz bardzo popularne w Japonii. Mają tam naprawdę dużo dobrych zespołów jak choćby Tokyo Ska Paradise Orchestra.
Z którym z resztą grałem. Mają też sporo innych dobrych zespołów. Moim zdaniem ekipa Tokyo Ska Paradise Orchestra gra naprawdę wyśmienicie. Brzmią bardzo autentycznie, niczym rasowy jamajski zespół ska. Ciekawą rzeczą jaką zaobserwowałem w Japonii jeżdżąc tam na koncerty przez wiele lat jest to, że Japończycy są o wiele bardziej skupieni na reggae i ska niż Europa. O ile tutaj zainteresowanie przycichło to tam wciąż się rozwijało. Podobnie ma się to w Polsce. Zespół, który grał przed nami (Fire In The Hole przypis autora), był znakomity. To już nie jest tylko reggae. Owszem w ich muzyce je słychać, ale miksują je też z innymi rodzajami muzyki. Myślę, że to świetne rozwiązanie, bo jedność w muzyce musi dokonać się szybciej niż zjednoczenie ludzi, a dzieje się to właśnie teraz na naszych oczach i uwierz mi, że to naprawdę zaczyna się dziać.
The Beat miało bardzo dużo politycznych tekstów. Czy uważasz, że tekstami można zmienić pewne sytuacje?
Oczywiście, że tak. Ponadto widzę, że nasze teksty, które napisaliśmy z The Beat ponad trzydzieści lat temu wywarły wpływ na to co działo się w Stanach czy Wielkiej Brytanii. Dlaczego więc nie mogłyby zmienić czegoś w Polsce? Poza tym zauważ, że to co działo się trzydzieści lat temu znowu dzieje się teraz. Znowu mamy bezrobocie, ludzie po raz kolejny rozmawiają o zagrożeniu nuklearnym. My zawsze w naszych tekstach śpiewaliśmy o pokoju na świecie, a ludzie to rozumieli. Wiem też, że Polacy nie chcą żadnych wojen, bo macie z tym długą i bolesną historię. Dlatego sądzę, że nasza muzyka dociera również do Polaków, a w zasadzie tyczy się wszystkich ludzi na całym świecie.
W 1983 roku The Beat przestało grać. Co się stało?
Kończyliśmy wtedy naszą amerykańską trasę. Graliśmy ją razem z The Clash, The Police, The Talking Heads. Wtedy pojawialiśmy się naprawdę z wieloma składami. Występowaliśmy wspólnie z Davidem Bowie, po prostu bardzo dużo wtedy koncertowaliśmy. Myślę, że gdybyśmy wtedy zrobili sobie po prostu pół roku przerwy to nagralibyśmy pewnie jeszcze ze cztery albumy, ale razem z naszym drugim wokalistą i moim partnerem zespołowym – Davem Wakelingiem zdecydowaliśmy, że założymy kolejny zespół. Tak powstał General Public, z kolei pozostali członkowie dołączyli do Fine Young Cannibals. To chyba było głównym powodem naszej przerwy, ale tak naprawdę to nigdy się nie skończyło. The Beat nigdy się nie rozpadł.
Wydałeś też dwa solowe albumy. Pierwszy w 1988 roku „Radical Departure”, a następny w 2001 roku „Inside My Head”. Powiedz mi o nich coś więcej.
Żaden z moich solowych albumów nie był ska. To co zrobiłem to starałem się zreflektować i pójść w stronę muzyki, którą zawsze kochałem. Której słuchałem od wielu lat. Oba te albumy to mieszanka punka, reggae, ambientu, trochę techno. Totalny misz-masz różnych gatunków muzyki. Wiesz nie jestem wielkim fanem rhythm’n’bluesa, a wszystkie te gatunki jak reggae, punk, pop, rock, ambient, disco czy soul mają swoje korzenie właśnie w rhythm’n’bluesie. Nie uważam się za artystę rhythm’n’blues, w zasadzie nie słucham go na co dzień, ale bardzo szanuję tą muzykę. Gdyby nie ona nie byłbym w stanie tworzyć tak różnorodnych dźwięków. Na moim drugim albumie jest tylko jeden numer ska „Muscle Ska”, a pozostałe są swoistym przedstawieniem mojej osoby i tym jak chciałbym, żeby ludzie mnie postrzegali. Nie jako artystę reggae, pop czy punk, ale żeby odbierali mnie po prostu jako artystę.
W tym roku The Beat obchodzi 30 lat swojej działalności muzycznej. Cieszysz się, że The Beat się reaktywowało?
To coś w rodzaju reaktywacji czy zjednoczenia. Choć nie jest ono tak dosłowne. Na scenie pojawił się mój syn Ranking Junior i uwierz mi jest naprawdę świetny. Robimy teraz wszystko razem, a ludziom się to podoba. Z resztą on przyciąga przede wszystkim młodych ludzi na koncerty. Z kolei perkusista to oryginalny członek The Beat. Z pierwszego składu jesteśmy tylko my dwaj, ale ludzie wciąż przychodzą, żeby nas zobaczyć i mówią, że widzieli nas 20 czy 30 lat temu i, że nasze dzisiejsze koncerty są tak samo dobre, albo i nawet lepsze niż kiedyś. Brzmią bardzo autentycznie, tak jakbyś słuchał ich z płyty. Dodatkowo dołożyliśmy kilka nowoczesnych brzmień i małych smaczków, dzięki czemu dobrze się tego słucha i ogląda.
To pytanie jest dosyć typowe, ale powiedz mi skąd wzięła się Twoja ksywka – Ranking Roger?
Pseudonim Ranking Roger pochodzi z lat 70., ale wytłumaczę ci to na przykładzie lat 90. Miałeś wtedy artystów jak MC Hammer, MC ktoś tam, rozumiesz, cała masa ludzi dawała sobie MC przed swoje imię czy też ksywkę. W latach 70. byli deejaye, których nazywaliśmy toasterami. Wiesz, wtedy popularne było dołożenie przydomku Jah lub Ranking. Mógłbym nazywać się Jah Roger, co nie brzmi, aż tak źle, albo mogłem wybrać sobie Ranking, co brzmi zdecydowanie lepiej. Poza tym odkąd pamiętam to ludzie tak właśnie do mnie mówili, kiedy brałem do ręki mikrofon i zaczynałem śpiewać. Tak właśnie powstała ta ksywka.
Z tego co wiem przyjaźnisz się ze Stingiem. Powiedz mi jak się poznaliście?
O, skąd o tym wiesz? Widzę, że zrobiłeś dobry research (śmiech). To wszystko dzięki The Beat. To jedna z tych przygód z lat 80. W Stanach byliśmy też znani jako The English Beat i zagraliśmy trzy albo cztery trasy koncertowe z The Police, zarówno po Stanach jak i po Europie. Byliśmy normalnymi ludźmi, z resztą oni też byli bardzo normalni, mimo tego, że już wtedy byli milionerami, a ich hity były grane dosłownie wszędzie. Jak to w trasie spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu na backstage przed i po koncertach, pijąc i po prostu dobrze się bawiąc. Potem The Police się rozpadło, niedługo potem The Beat zawiesiło działalność. Sting rozpoczął swoja karierę solową, ja z kolei rozpocząłem General Public. To wszystko jakoś nas do siebie zbliżyło i zostaliśmy dobrymi kumplami.
Jakieś dziesięć lat temu nagraliśmy wspólnie „The Bed’s Too Big Without You”. Po prostu weszliśmy do studia i zaczęliśmy grać, a po odsłuchaniu bardzo mu się to spodobało. Następnie numer znalazł się na soundtracku do filmu „The Truth About Cats & Dogs”. Potem Sting namówił mnie, żebyśmy zagrali to wspólnie w telewizji. Wciągnął mnie w to wszystko. On jest naprawdę niesamowitym człowiekiem. Możesz z nim pogadać dosłownie o wszystkim od muzyki do spraw duchowych i zawsze znajdziesz z nim wspólny temat. Ma bardzo otwarty umysł. Podobnie jest ze Stewartem Copelandem, choć jego nie widuję już tak często jak Stinga. Kiedy już się spotykamy to wszystko jest idealne, a gra Stinga jest wyśmienita. Zawsze śmieje się, że nie przypuszczał, że w swoim wieku będzie w stanie tak grać.
W ubiegłym roku miałem okazję zagrać z nimi „Roxanne” podczas ich koncertu w moim rodzinnym Birmingham. Zostałem przez nich potraktowany bardzo godnie, a to bardzo mnie tknęło. Wiesz będą w tym biznesie cały czas poznajesz ludzi będąc na trasie. Spotykasz ich czy to w hotelach, festiwalach czy nawet stacjach benzynowych. Cały czas twoje drogi będą krzyżować się z innymi muzykami, a muzycy wzajemnie sobie ufają. Wydaje mi się, a jestem wręcz przekonany, że ufają sobie bardziej niż swoim managerom. Dlatego pewne rzeczy są bardziej możliwe i możemy tu teraz być.
Na koniec mam dla Ciebie pytanie, które często zadaję różnym artystom. Jeśli miałbyś wybrać pięć utworów, coś w stylu soundtracku swojego życia to co byś wskazał? Mogą to być zarówno twoje numery jak i numery innych artystów.
Numer jeden to utwór, który zawsze wprawia mnie w radość czyli „Mirror In The Bathroom”. Powiem Ci, że zadałeś mi nie lada wyzwanie tym pytaniem (śmiech). Numer dwa to „Aquaville” grupy Quad. To taki ambient dubowy skład. Numer trzy to Gregory Isaacs „Rock On Baby” . Numer cztery to Adrian Sherwood i Lee „Scratch” Perry „Ironman”. To naprawdę niezła zabawa. Nie wybiorę Boba Marley’a bo z pewnością wszyscy to robią, ale wezmę coś od Petera Tosha. Wiesz tam zawsze była rywalizacja jak McCartney i Lennon. Tak więc numer pięć to „Legalize It” Petera Tosha.
Dzięki!
Ja również. To była czysta przyjemność!
Rozmawiał Rafał Konert, Katowice 9.05.2009
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie: http://positivethursdays.com/bylem-pierwszym-czarnym-punkiem-w-birmingham-wywiad-z-ranking-rogerem/