Flow on Main Street albo spływ głównym nurtem

Miasto zapada się w ciemność – zdanie na początek
nocy albo opowieści, bo to jednak osobliwe, żeby ciemność
miała zapadać nad miastem, choć zapadnia otwiera się
zarówno pod ciężarem ludzkiego ciała, jak i w głębi duszy.
Mamy więc miasto, które się zapadło, jak również ciemność,
która je ogarnęła. Gdzie w tym krajobrazie jest miejsce dla nas?
Zapytałaś. Pewnie stoimy na obrzeżach, próbując przedrzeć się
w kierunku centrum. Pewnie rozświetlamy sobie drogę
flashem ze smartfonów i gdybyśmy sami byli tym światłem,
jego wiązką, wówczas dotarlibyśmy do celu
w możliwie najkrótszym czasie. I być może tak jest,
bo gdyby nie te wszystkie przeszkody na naszej drodze,
bylibyśmy już na miejscu, tymczasem znów ślepa uliczka.
Mówisz, że muszę bardziej się skupić, że to ciągłe rozproszenie
w końcu mnie zgubi i ciebie zresztą też, bo
obiecaliśmy sobie, że będziemy trzymać się razem
i że nic nas nie zatrzyma, a już na pewno nie
jakieś przygodne załamanie. Przecież już od XVII wieku
próbowano wyjaśnić załamanie za pomocą różnicy
prędkości światła w różnych ośrodkach. I co, wyjaśnili?
Wyjaśnili chociażby tęczę, chociażby złudzenie optyczne,
opowiadali się po stronie jasności, tego co jest i dlatego
powinniśmy trzymać raczej ich stronę. Kiedy patrzę na ciebie,
widzę światło, co wskazywałoby, że jesteś niedzisiejsza
i dlatego mamy jeszcze siłę, by iść dalej, podążać wbrew
temu wartkiemu strumieniowi, który oblepia nas cyfrowym szlamem.
Mówię: popatrz na ten osobliwy katamaran, gdy mija nas Azymut Czarter
i spływa wraz z całą załogą, gdzie ramię w ramię wznoszą toast
Keats ze swoją Jasną Gwiazdą, pryszczaty nastolatek
wpatrzony w ciekłokrystaliczny ekran, Rimbaud ze zrakowaciałym kolanem
i Doda Elektroda wciągająca ze srebrnej tacy prochy Kurta Cobaina.
Wygląda na to, że zabrnęliśmy za daleko, co więcej, nie ma innej drogi.
Zatapiamy? Wszyscy albo nikt, we had joy, we had fun,
lecz żegnajcie moi drodzy, te fale są dla was zbyt krótkie,
a wszystkożerny strumień musi was pochłonąć.
Czy dobrze robimy? Pytasz. To nie kwestia smaku,
to cena prze-trwania. Przejdźmy dalej, brodząc po kolana
w terabajtach tego, co zbędne, tak misternie przetkanych
szaleńczym pięknem, co zwodzi jak syreni śpiew.
Jakiś odzew? Bateria pada, lepiej nie sprawdzać, świeć.


Spacerownik

I te miodowe oczy
kapiące na zimną posadzkę,
miarowy oddech gruźlików
po pierwszym porannym szlugu,
momenty, które się gdzieś wciąż wydarzają,
to tyle co powiedzieć jest i zamilknąć
w geście bezradności, czy jakiegoś
niemal dziecięcego zdziwienia. Myślę
o tobie w tym mieście, o tym mieście w historii
i że podobno zmiana jest możliwa
metodą małych kroków. Więc chodzę
po zimnej posadzce i mijam.


Tylko ulica

Sami sobie jesteście winni,
co by miało znaczyć, że
to nie jest dobre, ale z powodu
naszej przewiny można zaakceptować
występek jako prawo i w ten sposób
bezprzykładnie nas ukarać.
Chuj wam w dupę.
Co można jeszcze powiedzieć?


Cudmaszyna

Kordony znaków na białym tle, które chcą znaczyć
coś więcej aniżeli pozwala im na to matryca,
nieustannie zmieniająca się rozdzielczość, więc
znaczenie musi jeszcze poczekać, ustąpić
miejsca adaptacji, której nieskończone trwanie
zostało zaakceptowane jako rama tego co jest.

Ale do rzeczy, bo jednak wciąż to rekwizyt robi wyobraźnię:
im rzecz bardziej odległa, tym bardziej chcę, chcę, chcę,
czuć ją w zasięgu swojej ręki, by zstąpiła z ekranu
i to uczucie, że jednym kliknięciem mogę po prostu mieć.
Twoi znajomi interesują się wydarzeniem w twojej okolicy
i ja też mogę tam być, więc umieszczam się w tym kręgu,
co nadaje mi znaczenia, bo trzeba jeszcze jakoś być.

Mimo to wierzę w naiwnie szczery gest,
impulsywną szarżę graniczącą z głupotą,
którą będę wychwalał stojąc z pochodnią i sztandarem
na najwyższym biurowcu tego miasta,
jeszcze mniejszy niż na co dzień.
A teraz myślę ten obraz:
ściany mieszkania z wyprutymi kablami,
powietrze wolne od fal elektromagnetycznych,
człowiek stojący w ciemnym pomieszczeniu
z szumem krwi w uszach, kuchennym nożem w dłoni,
jako piękna maszyna zrywająca okowy
bez uśmiechu na twarzy, bez poczucia zmiany;
cudownie zapada się w sobie bez żadnego opisu,
wbrew precyzyjnym algorytmom podejmuje walkę,
przestając odbijać sygnał wygasza zasady gry.
Reset jest już niemożliwy, nie można przepisać
żadnego kodu, trzeba wymienić dysk ale nie ma komu.

SMART Failure Predicted on Hard Disk.
WARNING: Immediately back-up your data and replace your hard disk drive.
A failure may be imminent.
Press F1 to continue.


Phil kocha Geneviève, ale ona nie istnieje

W środku zdania pomiędzy wyrazami słodycze i znaczą
wyobraziła mi się twoja śmierć. Słońce świeciło
prosto w oczy, ekran matrycy migał, choć nie mogłem tego zarejestrować,
dokładnie tak samo jak twojego odejścia. Bo po prostu cię już nie było,
a ja jednak tak. I to trwało. Samo uderzenie przecież wcale nie boli,
to zawsze widmo rzuca cień cierpienia i tak strasznie napierdala.
I to trwa. Kiedy myślałem o tym, że mogłoby cię nie być,
a ja jednak tak, poczułem ukłucie żalu, bo to przecież
zupełnie jak teraz: ja tu patrzę prosto w słońce, gdy u ciebie
jest już poza zasięgiem wzroku.
Napisałem, żeby dowiedzieć się, czy zapisałaś się na badania kontrolne,
bo ostatnio to zaniedbałaś, mieliśmy jakieś ważniejsze sprawy
(depresje, imprezy, pierdolnięte matki).
Okazało się, że jeszcze nie, ale zaraz to zrobisz.
Być może uratuje cię twoja własna śmierć, pomyślałem.
A może nie, ale wtedy to i tak bez znaczenia.

Kuba Kiraga – Pięć wierszy
QR code: Kuba Kiraga – Pięć wierszy