Lęk jako początek i nieuzasadnione poczucie wyższości. To kim był Otosenjusz przed początkiem, mózg jako wspomnienie pozbawione faktów, umieścił w „nieświadomości”. Robił tak za każdym razem, kiedy wspomnienie w zestawieniu ze stanem obecnym wydawało się kłopotliwe dla tego drugiego. Robił też podobnie z bieżącymi faktycznymi zdarzeniami. Najczęściej z tymi, których wspomnienie mogłyby go zmusić do wysiłku, a wręcz zaszkodzić jego części obsługującej teraźniejszość. Nazwano takie zjawisko „wyparciem”. Jednak bardzo często mózg nie jest w stanie utrzymać „niewygodnych” w nieświadomości. Wtedy najczęściej teraźniejszość zaczynała gwałtownie wirować. Gładka tafla wody doskonale niesie dźwięk. Właściwie dudnienie. W równych sekwencjach. Łup, łup, łup. Otosenjusz przestał wiosłować, nasłuchiwał. Dum, dum, dum. Odwrócił się w kierunku dziobu łodzi. Wyraźnie dostrzegł w zapadającym zmroku ognisko na odległym brzegu jeziora. Dudnienie wydawało się dochodzić właśnie stamtąd. Naparł na wiosła i skierował łódź właśnie w tamtym kierunku. W miarę jak się zbliżał głuche dudnienie narastało i stawało się wyraźniejsze. Łup, łup, łup w cyfrowo równym tempie, jak ocenił jakieś 140 uderzeń na minutę. Obejrzał się za siebie w kierunku, w którym płynął. Z daleka wydawało się, że na brzegu pali się jedno ognisko, jednak z odległości, w jakiej się znalazł dostrzegł kilka ognisk, a może nawet kilkanaście. Prócz dudnienia dał się słyszeć również w równych czasowo odstępach wrzask. Właściwie pisk wydawany przez dziesiątki lub setki gardeł. Odstępy między wybuchami wrzasku były wyraźnie nierówne, stąd wnioskował, że wydają je ludzie.

Płomienie wielu ognisk oświetlały samotnego człowieka w łódce, a na brzegu trwał dość dziwny rytuał. Otosenjusz patrzył jak zauroczony. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Nad brzegiem na piaszczystej bindudze płonęło kilkanaście ognisk w dużych podziurawionych ażurowo beczkach. Na tle ciemnej ściany lasu rozświetlanej przedziwnie jaskrawym światłem mrugającym z taką prędkością, iż drzewa zdawały się podrygiwać w jakiś dziwacznym tańcu, dostrzec można było dwie ściany złożone z czarnych kostek sporych rozmiarów ustawionych jak cegły. To one emitowały to potężne dudnienie. Otosenjusz dostrzegł coś jeszcze. Tłum. Setki ludzi zbitych w masę podrygującą dokładnie w takt dudnienia. Drgające jaskrawo białe światło oświetlało na ułamki sekund podrygujące postaci, co wyglądało jak zatrzymane klatki jakiegoś demonicznego filmu. Dudnienie co jakiś czas urywało się pozostawiając rytmiczne świsty, by po chwili uderzyć ponownie. Właśnie w takich momentach tłum podnosił wrzask – pisk i jeszcze energiczniej podrygiwał. Euforia. Otosenjusz patrzył jak zauroczony i nie śmiał podpłynąć do brzegu, mimo iż nie odczuwał, by ci podrygujący, śmiejący się i piszczący ludzie byli jacyś niebezpieczni. Bijąca od nich aura była rozedrgana, ale jednocześnie mająca jasną poświatę. Od ognisk w beczkach biło przyjemne ciepło. Ogień pozytywnie jonizuje powietrze, neutralizując napięcia i negatywne energie. Otosenjusz nie był tego świadom, iż tańczący ludzie na bindudze od czasu, kiedy wpłynął i zatrzymał się w kręgu świateł ognisk dostrzegli go i nie przerywając tańca obserwują. Z brzegu samotna postać na łódce przedstawiała się bardzo malowniczo, tajemniczo i mistycznie. Tak samo jak tłum tańczących na brzegu.

Herbatka przyjemnie rozgrzewała trzewia. To ciepło trwało i trwało, by po kilkunastu minutach przeistoczyć się w zwiastujący lęk. Ledwie lękliwe motyle. Trzepoczące skrzydełkami w okolicy splotu słonecznego. Lękliwe trzepotanie. Wódz lubił ten moment. Wiedział, że tuż po odlocie motyli pojawi się moc. Jego umysł stawał się wtedy jeszcze bardziej przenikliwy, a plany i przewidywania wyświetlały się jak filmy na wewnętrznym sklepieniu czaszki. Zupełnie jak w planetarium, przesuwał po sklepieniu pionki nazwisk i stanowisk tworząc z nich system, który wprawiał w ruch. Po środku tego poruszającego się po dziwnych orbitach zamętu, znajdował się On. Światło i ocalenie, życie i śmierć. Wódz. Jednak nie jawił się jako słońce. Raczej jako czarna dziura wsysająca wszystko w zasięgu swego pola magnetycznego. Stan ten zdołał osiągnąć dopiero niedawno. Od wielu lat prowadzi swoją wojnę, ale wcześniej posługiwał jedyną sobie znaną konwencjonalną bronią, jaką jest populizm. Udało mu się nawet zdobyć władzę nad krajem, ale na krótko. Gdyby wtedy miał moc, jaką posiada obecnie, prawdopodobnie jego osobliwe rządy trwałyby o wiele dłużej. Teraz był znów blisko szczytu. Nie osobiście, ale za pomocą jednego ze swych pionków. Wiedział, że już do końca swych dni pozostanie cieniem, czarną dziurą. Już nigdy nie stanie na głównej scenie, nie zasiądzie na tronie, ale zawsze będzie władał zza pleców. To jednak nie stanowiło dla niego problemu, a nawet pasowało bardziej niż wystawianie się bezpośrednio na ciosy. W razie katastrofy, on przetrwa bez szwanku. Zatonie pionek. Pociągnął kolejny spory łyk herbatki. Faza motyli dawno minęła i równo unosił się na energetycznej fali. Jak surfer sunął na jej szczycie delikatnie balansując wewnętrznym jądrem. Umysł jasny, oczyszczony z niepotrzebnych danych pracował gładko i efektywnie. Co chwila Wódz mrużył chytrze oczka i uśmiechał się tryumfalnie kącikiem ust. Zanim zasiadł z herbatką w fotelu był w piwnicy zanieść niezbędne produkty spożywcze i sprawdzić jak też czuje się jego tajny Pionek. Właściwie nie był to pionek, ale Czarny Koń w czarnej motocyklowej kurtce. Spał skulony na kanapie, kiedy Wódz zszedł do niego i nawet się nie odwrócił, kiedy postawił na stole tacę z wiktuałami i napojami. Dopiero, kiedy odsunął się kilka kroków i zniknął w mroku słabo oświetlonego pomieszczenia, usiadł na kanapie i sięgnął po butelkę Whisky z tacy. Odkręcił i nalał szklankę do połowy. Spojrzał spode łba w stronę, gdzie w cieniu stał Wódz, podniósł szklankę do góry w geście toastu, po czym wypił duszkiem do dna. Zamknął oczy i wykrzywił twarz jednocześnie potrząsając głową jak pies otrzepujący się z wody, po czym znieruchomiał. Trwało to kilka sekund, po których powieki otworzyły się i Wódz ujrzał wbite w niego bezlitosne przekrwionych gał spojrzenie. – To kiedy zaczynamy? – wycedził i rozpiął suwak kurtki nie spuszczając przekrwionych oczu z Wodza. Jednocześnie drugą ręką nalał kolejne pół szklanki, odstawił butelkę i wychylił do dna. Tym razem grymas żaden nie wykrzywił mu twarzy. Beknął bezgłośnie. – Kraj nie może czekać! Trzeba zacząć działać! Ulepszyłem recepturę herbatki. Wzmocniłem i dodałem aromat gabinetowy. Napisałem też dwie nowe piosenki. – polał tym razem niewielką ilość alkoholu i popłukał dziąsła. Wskazał palcem na pudełko stojące na stole. Wódz bez słowa zabrał pudełko. – Już niedługo, Gwiazdo ty moja.  Dopracuję plan, wyszkolę Cię i wypuszczę. Jednak wszystko musi wyglądać naturalnie i nieoficjalnie. Rozumiesz? – łagodnie wytłumaczył i oddalił się na górę. Jakiś szmer? Jakby satynowe tuptanie? Dom Wodza oplatała sieć rur starej poczty pneumatycznej, jeszcze z czasów, kiedy krótko rządził krajem. Łączyła jego dom z budynkiem Partii Matki i budynkiem rządu. Instalacji po odebraniu mu władzy nie zdemontowano z powodu tradycyjnego bałaganu. Ten był również przyczyną tragedii, która na wiele lat podzieliła ludzi, choć powinna ich połączyć. To stamtąd dochodził ów szmer, satynowe tuptanie, które mógł usłyszeć tylko kot, gdyby nie to, iż od jakiegoś czasu jego ciało leżało pod kwietną mogiłą w ogrodzie Wodza, a jego duch brykał po kocim raju.

Lekki plusk, mlaśnięcie wody? Otosenjusz spojrzał na prawą burtę. Tuż obok, spod wody wystawała głowa dziewczyny. Mokre włosy gładko przylegały do czaszki, w której osadzona była para ogromnych, wpatrzonych w niego oczu. Małe chrapki łapały powietrze. Trwali tak chwilkę, po czym dziewczyna wciąż patrząc mu prosto w oczy, zwinnie wślizgnęła się na pokład i usiadła naprzeciw niego. Ociekała wodą i była naga. Otosenjusz zdjął swoją kapotę i podał dziewczynie. Szczękała zębami wpatrując się w niego hipnotycznie, ale nie było w tym nic demonicznego czy niepokojącego. Wręcz przeciwnie, Otosenjusz nie poczuł żadnych zakłóceń aury, żadnego niepokoju czy zaskoczenia. – Czy Ty jesteś realny? – wyszeptała lewie słyszalnie, jakby nocny wietrzyk na sekundę się zbudził. – Z brzegu wyglądałeś zupełnie jak obraz olejny z początku wieku. Musiałam przypłynąć żeby sprawdzić. –Otosenjusz dawno utonął w jej oczach. Zaplątał się w jej niebywale długie włosy. Już miał coś powiedzieć, sam nie wiedząc co, kiedy dziewczyna wstała i skoczyła do wody. Na ławce łodzi została jego kapota. Po chwili wynurzyła się kilka metrów od łódki i popłynęła w stronę bindugi. – Czy jestem realny? Też pytanie… mam życiorys przecież! – zawołał w stronę odpływającej dziewczyny, choć sam nie był pewien czy ta sytuacja była realna. Rytm, ogień, dziewczyna, tańczący ludzie.

Siedząc za biurkiem i obracając w palcach malutką karteczkę, Potrzebny zatopił się w analizie swojego ostatniego snu. Nie sen, a karteczka była powodem tej analizy. Właściwie to do samej analizy jeszcze nie doszło, bo czas zajęło mu pojęcie, jak te dwie z pozoru różnych sfer rzeczy, spotkały się w jego gabinecie. Jako urzędnik wywiadu nie traktował snów w ogóle. Natomiast meldunki na maleńkich karteczkach miały znaczenie bezdyskusyjne. Połączenie tych dwóch wprowadziło Potrzebnego w stan osłupienia. Jednak musiał po zastanowieniu uznać sen za konkretną wiadomość przekazaną mu przez nieznanego nadawcę, bądź nadawców. Im dłużej to analizował, tym bardziej nabierał przekonania, iż jego sen nie jest metaforą, zawoalowanym przekazem, a filmem czy też relacją z wydarzeń, które dopiero mają nastąpić. Jednym słowem – wizja. To było coś nowego. Coś czego nie mógł do końca wytłumaczyć, nie mógł zlecić agentom zebrania wszelkich informacji i dowodów. Spojrzał na karteczkę. Było na niej napisane niezdarnym pismem zdanie: „Herbatka Wodza to nie sen, kilka scen, jeden Tron na placu Wymieszanych Racji.” Potrzebny znalazł karteczkę po powrocie od dentysty. Leżała po prostu na biurku. Na takich kartkach zazwyczaj chomiki dostarczały meldunki, rozkazy, wiadomości. Mógł wezwać dowódcę kurierów, ale rozsądek podpowiadał mu, by spokojnie rozgrywał tę kartkę. Bez gwałtownych ruchów. Ktoś dał mu bardzo jasną wskazówkę. Jeszcze nie dowód. Ten musiał zdobyć sam.

Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 20)
QR code: Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 20)