Jeden dzień z życia, w którym zrozumiałam, co znaczy dać się zabić
Nasza zmiana
zaczynała się o szóstej rano.
Miałam osiemnaście lat
i jeszcze o tej porze spałam
a nie pisałam wierszy.
Dojazd do fabryczki czekolady
odbywał się dwoma pekaesami,
więc godzina wstawania przesuwała się
jeszcze o dwie. Później osiem godzin
stania nad kadzią wyrobu
czekoladopodobnego.
Smród przetwarzanego
oleju rzepakowego,
którego nie była w stanie zabić
ta szczypta ziarna kakaowego,
dodawana przez brygadzistkę,
która patrzyła na nas,
na sezonowych pracowników,
jak na najgorsze łajzy
i przydzielała najgorszą robotę.
Słałyśmy na baczność
w stylonowych fartuszkach
i czepkach, i z wrażeniem,
że najchętniej by nas ponumerowała.
Tak musiały wyglądać przymusowe roboty –
– myślałam,
tyle tylko, że my miałyśmy zarobić
kupę kasy, wyjechać nad morze,
zakochać się w pięknych chłopcach,
a nie umrzeć
z przepracowania
jak nasze babki i prababki.
I rzeczywiście
moja przyjaciółka wytrzymała
miesiąc. Z burzą
kręconych włosów pod czepkiem,
w żarze prosto z piekła,
i morderczym tempie przy taśmie.
Ale się nie poddała,
tak silne było jej marzenie.
Po wypłacie kupiła nam bilety
do Ustronia,
i po parze sztruksowych
modnych wówczas spodni
w butiku
na przystanku autobusowym.
Tam poznałyśmy pięknych chłopców
z marzenia i z Bydgoszczy.
Mieszkali blisko morza,
więc czułyśmy się prawie
jak nad morzem.
Po rozstaniu już nigdy do nas nie napisali.
Przyjaciółka bardzo to przeżyła,
planowała tę miłość cały miesiąc,
w czepku i piekle,
tylko ta miłość
trzymała ją
przy taśmie.
Później
złamała wiele serc,
ale swoje najbardziej.
Tak to jest,
gdy zrazi cię fałszywa czekolada,
potem ta najprawdziwsza
nie wzbudza już twojego entuzjazmu.
Tramwaj pożądania
W osiemdziesiątym siódmym,
kiedy jeszcze nikt nie robił
badań
na kobietach po pięćdziesiątce,
i wszyscy myśleli,
że kobiety po pięćdziesiątce uprawiają
jedynie ogródek, a nawet nie istnieją,
zostałam młodą sekretarką
w fabryce obuwia. Właśnie
skończyłam z pisaniem wierszy,
po tym, gdy nie spodobały się mojej polonistce,
a warsztaty, na które mnie wysłała,
mnie się nie spodobały.
Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc
postanowiłam zdawać do filmówki,
na ekonomię i organizację produkcji
filmu. W połowie
egzaminów zmęczyło mnie
poranne dojeżdżanie tramwajem,
po całonocnych imprezach
w mieszkaniu wujka,
który zostawił mi klucze
przestrzegając,
żebym pod żadnym pozorem,
nie wpuszczała
jego byłej żony. Wtedy
to właśnie,
w osiemdziesiątym siódmym,
kiedy nie zdałam na studia,
zdałam sobie sprawę,
że kobiety po pięćdziesiątce istnieją
i uprawiają seks. Dużo seksu,
całe hałdy seksu. Z całą hałdą,
bo akcja toczy się na Śląsku.
Po kilkunastu dniach
z byłą żoną wujka,
zawalonych egzaminach,
z powodu tramwaju,
śmiało mogłam już zostać
młodą
sekretarką w fabryce obuwia.
Hej, dziewczyno w zielonych spodniach
Pracowałam też w sklepie
z używanymi ciuchami,
“Tani Armani”, początek
lat dziewięćdziesiątych,
i
nawet
na nie
nie było mnie stać.
Żałość
nad żałościami.
Szefowa jeździła
nowym polonezem
i
nawet
nie zazdrościłam,
gdy zaczęła oszczędzać
na drugiego
dla męża.
Taka byłam dobra.
Dostał poloneza
i
zaczął marzyć
o rowerze, takim
z jakimś czymś,
skądś i z czegoś,
co kosztował tyle,
co nowy polonez.
Taki to był geszeft.
Cieszyłam się,
kiedy szefowa wahała się,
czy nie wyrzucić
zielonych spodni,
bo mogłabym je nosić
jeszcze
ze dwa lata.
Taka była dobra.
Nosiłam siedem.
Normalne, inaczej
musiałabym pracować
na nie
ze dwa tygodnie
i
tylko pić
kefir
bez szkody
dla zdrowia.
Modna
dieta Tombaka
lat dziewięćdziesiątych
zalecała
pić
2,5 litra kefiru
w 6 dozach
wraz
z sucharkami
z czarnego pieczywa.
Ważne, że mąż dostał rower i zaczął znikać na całe dnie. A potem na całe noce.
Zakochał się,
powiedziała,
w takiej chudej,
co przypomina mrówkę,
i ma taki sam rower.
Sama przypominała
Catherine Deneuve,
nawet
w tym polonezie.
Podobno
większym ciosem
dla Catherine
było,
kiedy ja odeszłam
i
kolejnej ekspedientce
musiała zapłacić
ze dwa razy
więcej.