///
Czasami
jak okład
zadziała
i cudzy
pogrzeb
Ostrze
Istota śmierci tkwi
w nieodwracalności
ciszy gdy rano
wejdzie ojciec
///
Dzień ma metastazy w kościach
a słonko przegryzło sobie wargę
ale po kręgosłupie przebiegło
do innego leżącego
Nemocnice motol
dziś rano wyczytasz przyrodzie
że ona wpuści cię w swój rewir
a panu bogu?
o tym ochoczo
ani nie mówimy
Czarno-biała
Noc wrzeszcząca
jak staruszka
co już się rana nigdy
nie doczeka
dzień ziarnisty
jak skrzep z fusów
czarnej kawy
której w pędzie nigdy
nie dopijesz
Jan, rocznik 1910
A wtedy
dziadek w śmiertelnej pościeli
„Jest czerwiec!“
Pomału – wdech – wydech
Jest CZ-E-R-W-I-E-C!
Lepiej by było
gdyby mu
wtedy szpaki wykuły oczy.
///
Zrozpaczona sarna
na środku drogi
poznaje los
Skrucha
Wyłuskana z muszli
zszywam rybom pyszczki
Gdy cisza mnie zagłuszy
poczekam na ciebie u dna
”’
A wtedy sekunda
co starczy
na jeden wdech
To znów dzień jak pomarszczony pies
odchodzi
a biały odblask kołacze do ściany
pokoju w którym śpisz
Skolioza
Niektórych śmierci
na prawym ramieniu
nie uniesiesz
przekład: Robert Rybicki