Nieśmiertelniki noszę na szyi

Z wyrytą datą urodzenia. Twojego. Na kiczowatym łańcuszku z srebrnymi
kulkami zakupionym na Woodstocku.
Jestem hipisem z raną postrzałową w czole
mam stygmaty – spracowane dłonie – TU rzecz święta
z każdym kolejnym żeliwnym ruchem żłobiącym dziurkę
w nodze, czuję się jakbym gruchotał kość za kością
TRACH poszła piszczel
TRACH teraz serdeczny
Następnie ciemiączko, wciąż jeszcze miękkie, nieukształtowane,
wrażliwe na mocniejsze ciosy, które zwykle kończą się śmiercią.
U mnie śmierć jest już stałym gościem, każdego dnia jestem tak
śmiertelnie znudzony, zawiedziony na śmierć,
że wręcz nieśmiertelny. I przy tym zostańmy.
Nie należę do tego świata, a mimowolnie,
powoli staję się jego częścią.

27.02.19


Doko

początki TUTAJ zawsze bywają najtrudniejsze,
a pierwsza praca najpaskudniejsza.
Bezdomni żebracy leżą na ulicy z własnego
wyboru. Chociaż to też pewna forma zatrudnienia;
job-work-staff agency wyrastają jak
grzyby na ścianach i rozdają na lewo i prawo
prace niczym cukierki na Halloween. Próchnica
gwarantowana wraz z najniższą krajową stawką.
Wypełniasz formularz, a nazajutrz o 4 nad ranem
dźwigasz popuchnięte powieki i przeklinasz nadchodzący dzień.

i nagle trafiasz w środek zdziczałego zwierzyńca. Plecak
z rzeczami zostawiasz, gdzieś pod ścianą – wszystkie szafki zajęte.
Masz obawy, ale niepotrzebne, no bo co by ci mogli zajebać?
Przebierasz buty na safety shoes, a po chwili błądzisz i szukasz
i pytasz gdzie masz iść, a kolejni napotkani ludzie kierują cię przez
kolejne białe drzwi. Po chwili widzisz białe fartuchy, sam jeden zakładasz.
Dezynfekujesz dłonie, wkładasz niebieskie rękawiczki. Czemu niebieskie?
Bo nie ma niebieskiego żarcia.

wysłali mnie do grupy polskich dziewczyn. Przygotowujemy jedzenie
dla klientów pierwszej klasy British Airways. Śniadania i obiady. Pytają się
o imię, pokazują co i jak, mówią że tu trzeba zapierdalać, więc staram się
zapierdalać. Kierowniczka drze mordę jak kapo w getcie, gdyby było pozwolenie
na bicie batem, wszyscy mielibyśmy czerwone ślady na plecach. Niewolnictwo
XXI wieku, tym straszniejsze, że dobrowolne.
Szybciej szybciej szybciej
prędzej kurwa prędzej
jesteś za wolny szybciej
przynieś to tamto też przynieś
ruszaj się ruszaj
Przerwa. Obiad. Pół godziny z dziwną bezzapachową breją i kawopodobnym
czymś. Jedzą ją hindusi, jeszcze wtedy nie nazywałem ich ciapakami
jak wszyscy, za to zastanawiałem się nad etymologią tego słowa.
Kierowniczka nie je obiadów, pali szluga za szlugiem, spala z 5 na jednej przerwie
gdy pytam się czemu nie je, krzywi się jakby wyobraziła sobie,
że je kupę. Jaram z nią szluga aż w końcu wśród śmiechów i chichów
i wsiowych żartów pada pytanie
Kiedy przyleciałeś?
2 dni temu
Widać, że świeżutki! Co w Polsce robiłeś?
studiowałem
Co?
reżyserię filmową.
zaskoczenie duże oczy. Kierowniczka całkiem serio pyta
czy nie mam ukrytej kamery, no bo co innego mogę
TU robić. Mieli już jednego dziennikarzynę.
mówię że przyjechałem zarobić na film.
Po trzech dniach pracy w DOKO
zwolnili mnie, bo byłem zbyt wolny
zbyt wolny na tempo godne
pierwszej klasy BA i zbyt szybki
ze szczerością i otwartością wśród obcych rodaków.

26.02.19


O poranku I

O poranku granatowym,
gdy ulice rozświetlane
są jedynie za pomocą
pomarańczowych lamp,
białych reflektorów samochodowych
i trójkolorowej sygnalizacji,
atramentowe postacie podążają
w milczeniu przed siebie.

Zmarznięte dłonie trzymają w kieszeniach,
oczy mają wciąż przymknięte i niewyspane,
a oddech paruje wczorajszym dniem.
Co niektórzy odpalają fajki,
wciągają ostatni wdech wolności
przed jedenastoma godzinami pracy.

Fabryka wzywa. Nie toleruje spóźnień.
Pracownicy mają jeszcze pięć minut.
Podzieleni na kilka mniejszych grupek
nie rozmawiają – wciąż śpią snem
przerwanym o piątej nad ranem
i myślą o końcówce dnia,
gdy zegar wybije piątą,
tym razem w południe.

11.01.19


O poranku II

O poranku witają mnie
żelazne bramy budynku z cegły.
Przechodzę i otwieram blaszane drzwi,
zamykam je z hukiem,
przerywając tym samym senną ciszę,
w której zastygł Paul.
Zawsze siedzi zwrócony plecami
do wejścia, a przodem do maszyny
i radia, które co poranek
wita mnie tą samą audycją
i tą samą piosenką.
Paul niemrawie porusza głową,
z łysiejącym gniazdem
rysującym przebyty czas
na tyle jego czaszki.

Odbijam się kartą,
przesuwam ją jak przez
terminal płatniczy.
Płacę swoją najcenniejszą walutą:
swoim czasem.
Sekundy, minuty, godziny,
miesiące rozmieniam na drobne.
Mam nieograniczony budżet
na co najmniej kilkadziesiąt następnych lat.

Do automatu z kawą
wrzucam dwie monety z królową
warte kolejno: dziesięć i pięć pensów.
Otrzymuje w zamian kubek wody
o brązowej barwie i smaku
drzewa połączonego ze stalą,
którym fabryka przesiąka od wewnątrz.

Wychodzę z głównego budynku
i kieruję się do dziurawego baraku.
Za każdym razem mijam
stojących pod małą blaszaną budką
tych samych ponurych facetów
palących szluga przed pracą:
kierownika Kevina,
przyjeżdżającego na motorze Johna,
Bladego Boba oraz faceta,
którego imienia nie znam
i nigdy nie poznam.
„Morning” – mówię.
„Morning – odpowiadają.

Richard jest już na miejscu,
poznaję po święcącym się świetle
w naszym baraku z cegieł.
Siedzi wśród stalowych nóg,
patrzy gdzieś w dal,
gdzieś dalej, poza ściany
i mury tego miejsca.

Zdejmuję kurtkę,
zmieniam buty na safety shoes
i siadam na krześle obrotowym,
made by Fabryka.
Na biurku szumi radio.
Co ranek muszę je nastrajać.
Zaraz puszczą wiadomości.
7:30 – Richard przebiera buty.
To znak, że czas zaczynać.

Ubieram plastikowe okulary ochronne
gumowe zatyczki wsadzam do uszu
i zakładam wełniane rękawice.
Za oknem wciąż ciemno.
Dzień powoli wstaje
i wyznacza wszystkim
naszym zautomatyzowanym ruchom
rytm czasu pracy.
Wskazówka zegara przesunęła się o minutę.
W radiu zagrała piosenka
zagłuszona przez huk startującej maszyny.
W końcu ile razy można słyszeć
jedno i to samo.

11.01.19


O poranku III

O poranku wstaję nagi, bezbronny,
naćpany snem i otumaniony nocą.
Nago przygotowuję śniadanie,
Za oknem wciąż ciemno,
pod stopami czuję zimne kafelki.
Wreszcie kawa otwiera mi powieki,
Pobudza zardzewiałe koła zębate,
wprawia w ruch skomplikowaną
mechaniczną motorykę mych kończyn.
Do pracy idę nago,
Absorbuję chłód, jestem zbudowany
ze szlachetnych metali.
W pracy siada mi motoryka.
Mechanik z fajką w ustach,
uważnie czyta instrukcję obsługi
wypisaną w fałdach mojego czoła.
Naoliwia mnie kawą ze smaru,
po czym drapie się po głowie mówiąc:
„brak ci sprężyny głównej, tarczy, przekładni
i dwóch mniejszych śrubek.
Ech, gdzie trzymasz części zapasowe?”
Odwracam głowę o 180 stopni
i z powagą, bez mrugnięcia
odpowiadam: „w dupie”.

Londyn, 24.01.19


Plastik w płucach

Wszyscy mamy plastik w płucach,
w żyłach i w sercach.

Oddychamy tym samym
plastikowym powietrzem
pełnym spalin wydmuchiwanych
z radioaktywnych kominów.

Jemy to samo jedzenie
zrobione z plastiku,
sprzedawane w plastiku
i kupowane za pomocą plastiku.

Jesteśmy identyczni,
zbudowani z tej samej chemii,
z identyczną temperaturą
topnienia.

31.10.18


Porozmawiajmy o słabościach

Porozmawiajmy o słabościach.
Nic tak w końcu
nie zbliża, jak
możliwość poklepania się
po ramionach
i powiedzenia: „stary,
mam tak samo!”
W końcu braterska łączność
w porażkach, problemach,
możliwość powiedzenia sobie
„jednak nie jestem
taki chujowy
w tych sprawach”
łączy bardziej
niż sukces, radość
i pomyślność.
Ostatecznie szczęście jednych
jest nieszczęściem tych drugich.

Zacznę pierwszy,
żeby dodać ci odwagi:
panicznie boję się pszczół,
sam nie wiem dlaczego.
Może ból użądlenia
przez stworzenie
pożyteczniejsze ode mnie
wyda mi się bardziej
ludzkie, i to mnie tak
przeraża?

Palę fajki, mimo że szkodzą,
ale co dziś nie szkodzi?
Lubię wypić,
nie ukończyłem studiów
i nie zdobyłem zbyt wielu
nagród. Podejrzewam, że te
miedziane medale zwędzone
z pokoju wujka się nie liczą?

Zarabiam w sposób
jaki nie chcę zarabiać
i żyję w sposób
jaki nie chcę żyć.
Wszystko to tylko
Przetrwanie. Przez duże P.

Chciałbym rzec, że
moją słabością są kobiety,
to byłoby takie literackie
lub pornograficzne,
ale to tylko wiersz,
więc zabrzmię poetycko:
Moją słabością jest
Kobieta, ta jedna, jedyna.

Jest też kilka innych
słabości, o których teraz
nie będę rozmawiał.
W końcu tylko masochiści
rozmawiają o słabościach,
więc nie popadajmy
w ten depresyjny sadyzm.
Resztę i tak sobie dopowiesz,
ale zanim to zrobisz,
może wypijemy po kieliszku?
Nic tak nie brata
jak szczere wyznania
z zapitych ust:
„Stary, kurwa,
jak ja cię lubię!”
Wobec tych słów
cała reszta traci
jakiekolwiek znaczenie.

13.11.18

Jakub Kurzyński – Siedem wierszy
QR code: Jakub Kurzyński – Siedem wierszy