walk away
zostawiłeś mnie z zimą i z grypą; ukraina na zapiecku
na zapieczonych łąkach, które pamiętam z dłonią i w słońcu
w zielonej garści – wyciągam ją teraz w pulsujące miasto
widzę żyłki: żyją; poruszam się między nimi
umyłam twarz, umyłam dłonie, umywam resztki słów
nagłówki, które spijam przy porannej kawie, przy sznurze
nawleczonym na słowa; nie wierzę ci na słowo
widzę myszy: ledwo żywe, piją cierpką wodę
piszę, ponieważ jedyne, co mogę, to objąć siebie
w zimny marzec, w coraz chłodniejsze miasto
w gruz wspomnień – a któż z nas nie podpalił kalendarza?
idę brzegiem ulic, śpiewam, wybaczając gruz; myślę
panie, zostawiłeś ich
dziewiąty dzień
matki pająki ziarna osoby
dziura w suficie las i ulica
sława droga chrypa melodia
w pyle i w żyle żal
głowa umyka świat się zamyka
nie ma nas bez chwili spokoju
nie ma spokoju bez minuty
ciszy
co chwilę
czy nie nazbyt lekko
opuszczamy głowy
barwiąc paznokcie
na modny manifest
miejsca o których
pisano szaranagajama
rozrastają się w nas
jednostajnie cichną