Gdy przyłożysz ucho do skały słychać je. Miasto tętni. Wgryza się w trzewia ziemi, miliony tańczą swój taniec od tysięcy lat. Tam, w górze, słychać je. Żyje.

Są jednak miejsca, skąd jego palce wycofały się dawno temu. Chodniki i groty, skały rozdziobane opuszczonymi siedliskami, rozpadliny sięgające głęboko w łono Matki, wchłonięte przez ogień lub wodę; zdradzieckie korytarze prowadzące donikąd, kończące się ślepo, lub wiecznie drążące w głąb, w głąb i w dół, zatapiając palce w litej skale.

Dziś są martwe, a Miasto porzuciło je i odeszło swoją drogą.

– Wstań.

Szept ocucił ją. Oderwała twarz od zimnej ściany, otrząsając się z marzenia o rojowisku, bezpiecznej, ciasnej obecności, tłumie ludzi, bliskości i ciepłe ciał.

Byli sami w mroku. Takiej samotności nigdy nie zaznała. Ich dwójka na końcu kapilary korytarza, daleko pod powierzchnią świata.

Zmęczenie drogi tysięcy stopni było porażające. Nic już nie czuła. Największą próbę miała przed sobą. Wiedziała, że on na nią czeka. I musi się spieszyć.

– Tilida. Wstań.

Potężna dłoń kapitana straży rodu dźwignęła ją z posadzki i postawiła na nogi. Był olbrzymi, nawet jak na wysoko urodzonego. Esencyjne przemiany przemieniły go w tytana. W półmroku widziała jego olbrzymi kształt, ciemnego golema z mięśni ze stali.

Bała się. Ta siła na niewiele się zda. Tu, na końcu świata, mogła liczyć tylko na mądrość i Sztukę, a mądrość wypłynęła z niej razem z rozpaczą.

– To tutaj, jak rzekł. Gotowa?

Kamienny portal otworzył się płynnie. Owiał ich wilgotny chłód z łona ziemi.

W głębi kruchty schody świątyni wrzynały się jeszcze głębiej. Przed wiekami lśniące, wypolerowane tysiącami stóp zejście pokrywał śliski nalot pleśni. Ostre pazury wytrawnika wpijały się w skałę i wyrywały stopnie z gniazd. Woda podsiąkała pod schody, lepiła się do nefrytowych płaskorzeźb. 

Schody ciągnęły się w dół w mętnym blasku.

– Uważaj.

Szli ostrożnie po rozkładzie długich stopni. Gdyby krótkie oddechy przyciągnęły żyjącego w głębinach stwora, dostrzegłby w półświetle potężną sylwetkę Strażnika i drobną postać podążającą w jego ślad.

Lecz wszystkie stwory były ślepe, a oni byli sami.

Zadrżała. Lepka szata kleiła się do ciała. Czuła, jak pot ścieka jej po plecach.

Droga była długa.

Poślizgnęła się i wpadła w uchwyt stalowego ramienia. Błysnęło jej wspomnienie dawnych lat, gdy jako dzieci, nim rozpoczęły się przemiany, spędzali czas w Żelaznej Rezydencji.

Til! Uważaj. To mnie się oberwie za Ciebie.

W blasku jątrzącym się z porostów korytarza dostrzegła jego wzrok. Dziwne spojrzenie, którego nie zobaczyła nigdy wcześniej, ani nigdy później. Jak z innego czasu i innego świata.

– Chodź.

Schody otwierały się na graniastą kruchtę. Podłoga zasnuta była srebrzystą taflą wody, odbijającą iskry łyskiew uczepionych sklepienia.

Kroki wysyłały sieć zmarszczek na płyciźnie. Salamandry pierzchały w ciemność, kiedy szli ku rumowisku portalu po drugiej stronie.

Coś poruszyło się w mroku. Delikatna fala wybiegła im na spotkanie.

– Nie zatrzymuj się.

Olbrzymia postać oderwała się z masy cienia i wkroczyła w blask pieczary. Olbrzym o głowę wyższy od kapitana, zaklęty w płytę jak kamienny golem.

Lecz gdy Tilida spojrzała mu w twarz, zobaczyła otchłań. Z jej gardła dobył się jęk. Pojęła, że patrzy w lustrzaną maskę Strażnika Wiary.

– Biegnij, Til!

Potwór w milczeniu ruszył na kapitana. Poruszał się zadziwiająco szybko. W chmurze wody wzbijanej przez stalowe buty kapitan doskoczył do olbrzyma. Wraził krótki miecz między kamienne płyty. Jęknęła stal. Kamienna dłoń potwora zacisnęła się na przedramieniu z mieczem i nieskończenie powoli skręciła je wbrew ludzkiej anatomii.

Tilida usłyszała przeciągły syk wypuszczanego powietrza. Kapitan walczył, widziała to. Walczył ze wszystkich sił.

Wolną ręką szukał luki w zbroi na gardle i masce potwora, ale potężny chwyt nie znalazł oparcia. Palce daremnie ślizgały się po mokrych kamiennych płytach. Druga kamienna dłoń kolosa wpiła się w jego biodro.

To, co się stało, pozbawiło ją zmysłów.

Powoli, bardzo powoli, chwyt potwora zaczął się zmieniać, skręcając całe ciało jej obrońcy wbrew napięciu potężnych mięśni. Gdy dotarł do granicy ludzkich możliwości, makabryczny ruch trwał dalej, wbrew strukturze kości. Stwór wyżymał jego ciało.

Kruchtę wypełnił ryk, którego nie sposób zapomnieć.

Nieprzytomnie rzuciła się w kierunku rumowiska. Ogłuszający, oślepiający wrzask trwał i trwał.

Kiedy ustał, pozostał tylko odrażający, upiornie cichy dźwięk trzaskających kości i ścięgien.

- Podejdź do mnie. Co to za mina? Daj, niech Ci się przyjrzę.
- Pani, nie prosiłaś mnie o opinię. Zostaw, proszę… Proszę zostaw moje uczucia mnie samej.
- Ty cała jesteś moja, Pia. Nie musisz się wstydzić. I tak słyszę, jak drży CI głos. Wściekła jak żyrytwa, co?

Cisza.

– Przynajmniej nie próbujesz już kłamać… Choć nie wiem, dobrze to czy źle. Nie ukrywam, że oczekiwałam od Ciebie więcej.

Cisza.

- Na Jednię, dopiekłam Ci. Sapiesz jak plebejusz. Twój brak słów to największa dla mnie obraza, bo widzę, że straciłyśmy całe lata.
- Pani moja. Wybacz mi, bo wiem, że utraciłam twarz. Przepraszam. Jeśli mam coś na swoją obronę to tylko to, że moja miłość przemawia przeze mnie…
- Pia. Kocham Cię. Jesteś dla mnie...  jak córka. Dlatego muszę nauczyć Cię wszystkiego. I Jednia mi świadkiem, że nauczę Cię. Choćbym miała pasy z Ciebie drzeć. Bo jeśli ja odejdę, a Ty nie będziesz znała sztuki tak jak ja, wrócisz tam, skąd Cię wzięłam.
- To nie jest prawda, Ahen Tilida. Nie pozwolą mi żyć.
- Nie, nie pozwolą, dziecko.

*

Schodziła niżej, w ciemne trzewia mechanizmu świątyni. Dziura ziała w jej sercu.

Teraz widziała. Kapitan zginął na marne. Pia z pewnością też już nie żyje. I ona sama też jest już martwa.

Naiwność. Naiwność i głupota. Nić ich życia się rozplątała i nim minie cykl, po wszystkich pozostanie głucha cisza, i Matka pochłonie ich ponownie.

Po co iść w leże żyrytw dla służącej?

Wszystkie odpowiedzi miała teraz przed sobą, rozłożone jak karty. On też musiał je tak widzieć. Ale widział je o wiele wcześniej, zanim wykonał pierwszy ruch w tej grze.

I gdy otrzymała wiadomość, wiedziała już, że pójdzie. Nie było innej drogi. Dziecko, które straciła, zastąpiła dzieckiem, które odzyskała. Tego nie chciała stracić tak łatwo.

Teraz jest już za późno.

Nic nie pozostało. Mechanizm jej ciała zmierzał w dół i w dół, bez powrotu.

*

Sanktuarium było ciche. Zniszczenie nie miało przystępu do jego wnętrza.

Przerosty jarzni wczepiły się w kolumny oktagonu. Pusto i cicho.

Na postumencie trwała postać bóstwa. Skręcona sylwetka o pysku najeżonym grzebieniem pajęczych zębów, zapomniana przez kult, który zaginął w mroku dziejów.

Siedział na stopniach postumentu, w mroku, ale poznałaby go wszędzie.

- Jesteś - powiedział bez emocji. U jego stóp poruszyła się sylwetka.
- Pia?
- Nie mów do niej. Ona już jest martwa.

Chwila ciszy zapanowała między nimi; ciszy ludzi, którzy znają wartość słów.

Wtedy, w chwili rozpaczy i największego strachu, przywołała po raz ostatni moc Sztuki. Wszystko co wiedziała o swoim synu, przeszyte ostatnimi słowami. Ostatnia próba, by pchnąć tryby w inny ruch.

– Nikanor. Synu. Żałuję, że udało mi się zatrzymać Cię przy sobie. Ty jesteś ciałem z mego ciała.

Drgnął, czy tylko jej się wydawało?

– Nie rozumiesz. Wszystko się zmieniło. Na nic już nam się nie przydadzą słowa.

Wstał powoli i zobaczyła, jak potężne zmiany wywołał rytuał w jego ciele. Sylwetką przypominał kapitana w dawnych czasach, ciało z jej ciała, lecz jego ruch zdradzał nadludzką szybkość i zwinność.

– Rytuały przemieniły mnie, matko. Czuwający wiedzą wiele o działaniu Esencji… ale nie wszystko są w stanie zrozumieć. Ich tajemnice przetykane są ignorancją. Dawne prawdy uznają za mity. Nie tylko ciało podlega zmianom.

To, co mówili pradawni, to prawda. I poświęciłem wiele, żeby zostać tym, kim oni.

Znalazłem się poza Miastem. Nic już nie czuję. Żadnych emocji. Wszystko, co było ludzkie, opuściło mnie. To, co tworzy człowieka, co tworzy osobowość i marzenia, to wszystko odeszło. Została pusta, czysta przestrzeń.

Ale w tej pustce odbija się więcej, więcej niż kiedykolwiek. W sekundzie widzę prawdy których człowiek szuka całe życie. Jestem poza światem. Wypełnia i przenika mnie czysty, prosty spokój.

Wszedł w mętny blask porostów i wtedy to zobaczyła. To już nie był jej syn. Dusza opuściła jego ciało, a jej miejsce zajęło coś innego. Jakby patrzyła w głąb studni, na dnie której poruszało się jej odbicie; cień, który patrzył w górę.

Jednia zażądała jego ciała. Tak, jak przewidział Prowadzący Pieśń.

Pomyślała o ostrzu, które trzymała pod ubraniem.

- Nie rób tego - powiedział nienaturalnie spokojnie, głosem, od którego jeżyły się włosy. Poczuła, że pęka kolejna bariera. Ostrze na niewiele by się zdało. Nie dla niego mogło być przeznaczone, lecz dla niej.
- Czemu oni wszyscy muszą zginąć?
- To i tak by nastąpiło. Ze wszystkich dróg, ta wiąże się z największą szansą. Wkrótce i tak staliby się dla nas brzemieniem

Przeczesał dłonią włosy Pii.

Zimny dreszcz przebiegł po plecach Tilidy. Poczuła jak odrętwienie płynie falą przez jej ciało, a brzemię przygniata jej ramiona. Osunęła się na ziemię. Pia musiała zginąć, i nic nie mogło jej uratować.

– Synu. Żałuję, że udało mi się zatrzymać… Jesteś ciałem z mego ciała.

Spojrzał jej w oczy ze spokojem. Takie spojrzenie dla ludu Miasta jest rzadkie i cenne.

– Wiem, matko. To nic. Nie dla siebie to robię – wyciągnął ostrze, po raz ostatni dotykając włosów Pii – lecz dla ciebie.

Sztylet prześlizgnął się po białej szyi, otwierając szparę, która wypełniła się krwią. Spazmy cisnęły nią jak zwiotczałą marionetką, której przecięto sznurki wpół tańca. Jeszcze chwilę wiła się po śliskiej od krwi posadzce, nim znieruchomiała na zawsze. Tu, na dnie świata, w zapomnianym przez bogów i ludzi miejscu.

I Tilidzie nie zostało już ani jedno dziecko.

Spojrzała mu w oczy i wiedziała.

Przesunął dłonią po posągu. Na jego powierzchni pozostały dwa krwawe ślady.

– Potęga ma wiele imion. To twoje słowa. Słyszysz tętno miasta? Ja słyszę. Nie ma czasu. Chodź. Opoką Miasta jest nasz ród, pamiętasz?

*

I Miasto wzywało ich. Szli żeby stawić mu czoła; szli od tysięcy lat. Rozpoczynał się nowy rozdział, pisany krwią, zrodzony z ofiary na ołtarzu zapomnianego bóstwa.

I nie działo się nic nowego. Nie stała się żadna nowa rzecz na świecie. Miasto widziało je wszystkie. Widziało wszystko, co miało nadejść. Gdy mechanizm poszedł w ruch, kolejne kroki były nieuniknione.

I łatwe do przewidzenia dla tego, który Widział.

Aleksander Olszewski – Nikanor
QR code: Aleksander Olszewski – Nikanor