1

Żółte tramwaje, coraz rzadziej.
Wystają mi z kieszeni
Lunch Poems Frankha O’hary
Kupiłem je w Paryżu i czytałem
Z miłością swojego życia na
Polach Elizejskich. Coś piękniejszego?
The Lady is dying, słychać poniekąd
I gdzieniegdzie, kiedy uciekałem
Przed szarym długowłosym psem
odurzali się mydlanymi bańkami,
zwyrodnialcy

Na rogach ulic brakuje gazeciarzy,
skwer Andrzeja Stura 11:3
wszystkie babuszki goniące
autobus na schodach Penrose’a

Trevor Phillips gotuje mi jajecznicę
Przykładam ucho do ściany i słyszę
Stukanie kotów bawiących się
kłębkiem przedmieścia, leci mi z nosa, pogoda szara, jak zwykle, ale z przejaśnieniami.

Jadę do teatru, posprzątać
W czarnej sztruksowej kurtce
Zabrałem ją komuś w przedpokoju galaktyk, gdzie wspólnie jedliśmy płatki śniadaniowe przykładając do tego największą wagę

(Chciałbym się dziś zapomnieć, tak jak zapomniałem się wczoraj, że aż roztrzęsły mi się ręce na dobre)

Przykładając największą wagę do tego, żeby nie upuścić z łyżki nawet kropelki mleka ryżowego, byłem pierwszy, oczywiście, ale przynajmniej zabrałem tę kurtkę starego drezyniarza z lampą naftową polującego popołudniami na muchy

Żółte tramwaje, już prawie że nigdy
I one sepleniąc jak tania odzież, jak
Chory gołąb przegrają z bluszczem.
Zamykam oczy, przełamuję fale
Wymykam się na chwilę upływowi
I łapie kontakt wzrokowy z jakąś
dziewczyną w innym tramwaju

Może słuchamy tej samej piosenki, albo jedliśmy to samo śniadanie
może nuciła pod nosem melodię, którą jestem
albo ja kiedyś, przez przypadek namalowałem jej ciemnogranatowe oko

2

Mam nadzieję, że stół będzie otwarty
Święte Age of Adz, ze swoimi bąblami i tremolami, omijam wyrwy w chodniku
Chyba nie będzie otwarty, dziś jakoś
dużo rzeczy zepsutych, pani na
portierni wisi na telefonie, stół
zamknięty, ale tylko do 12:00!
Więc nie jest źle, mam skarpetki w czerwono biały obrus, kupując je myślałem, że to jakieś alchemiczne przyrządy, ale to nieważne
Czemu nikt nie dzwoni? Chciałbym już wejść, halo? Automaty z wodą mineralną, Matka Joanna od aniołów
Wieczne życie w beztrosce!
Centrum baterii i akumulatorów
Tam gdzie jedziemy sprzedają
nasiona jagód za bezcen! Będziemy się obżerać bez opamiętania. Będziemy czytać harlequiny, a potem ekranizować je w najbardziej nieprawdopodobny sposób
Tadeusz Konwicki przewróci się w grobie!
Doczłapałbym się tam może sam, ale złap mnie za rękę tak na wszelki
Załóż swoją pastelową kamizelkę
Udowodnij, że nie jesteś aniołem z
sercem upiętym w czerwone przewody
Udowodnij mi, że potrafisz szeptać
Spędź dzień, albo dwa wędrując we mgle, kręcąc kółka palcami, wielorakie przestworza dla moich myśli
Małym palcem dotknij tafli,
Zabiorę cię na przejażdżkę tramwajem na ostatnią pętlę, gdzie rosną fioletowe kioski, a opryskliwe panie w okienkach sprzedają gumy na sztuki
Jest tam mały park w którym możemy się przespać, i zostawić wyryte w drzewie imiona naszych wewnętrznych zwątpień i zawrzeć przysięgę krwi, że to wszystko przyśniło się kiedyś staremu zegarmistrzowi
Kto zawiesił te kolorowe balony na bloku? Czy to ten wesoły robotnik w srebrnym hełmie?
Czy to ta dziewczyna która tak szybko biegała?
Wszystko mi się miesza
Chciałbym jeszcze powiedzieć, że moglibyśmy zamieszkać na wielkiej równinie, gdzie co jakiś czas majaczą neony stacji benzynowych, a turlający się kurz przywołuje w głowie melodie ze starych amerykańskich filmów
Moglibyśmy się tam wyzbyć tych wszystkich niepotrzebnych znaczeń
I stać bezczynnie, licząc ptaki albo coś w ten deseń
Moglibyśmy się przepłynąć, wymyślonym morzem, albo rozstawić tysiąc krzeseł i dla wymyślonej publiki odegrać siedmiomilowy spektakl, pełen kolorowych smoków i zwrotów akcji
Z głębią i gracją odgryźć sobie ząb i wypluć go na scenę, w finałowym akcie, spleść się w nicość, albo pluć pestkami arbuza w słońce
Moglibyśmy się za to ukarać, i na chwilę otworzyć oczy

Będę czekał, ale uważaj! Oferta ważna jest w niewyspaniu, oraz w małych francuskich kinach

3

Zmęczone powieki peruwiańczyka z kawiarni, zupa paprykowo – pomidorowa
Wiejski wrestling, dokumentowany przez studentów
Człowiek z adamaszku
Człowiek z krochmalu
Człowiek z gąbki ( teraz przesadziłem)
Mamy ten sam kolor włosów czy to wystarczy?
W taki sam sposób opadają nam na obie strony, może kryliśmy się kiedyś synchronicznie pod łóżkiem, albo zamykaliśmy przestraszeni oczy w tej samej sekundzie
Pochmurnie
Nie wierzę że Andre Gide kiedykolwiek pisał pamiętnik
Nie wierzę że taksówkarze nie są święci, na jakiś własny sposób
Nie wierzę, że można mieć talent bo tego nauczyły mnie slogany reklamowe,
a potem daje się zahipnotyzować tej historii, złota klatka ptaka – zagadki
Potrafię przeskoczyć przez płot, ale nie zamknąć łzę we fiolce
Potrafię zapalniczką podpalić morze, ale nie strącić kolibra z nieba
Potrafię przebiec całą ziemię dookoła, ale nie sam
Potrafię zachłysnąć się herbatą, i upuścić słoik który rozbije się na setki części raniąc mnie w kostki, albo nie zgasić światła
śmiałem się kiedy Lacan nie zamykał drzwi tak, żeby wszyscy pozostali pacjenci słyszeli rozmowy
dosypałem mu tyle cukru do kawy, że zmarł
Wielki inny mnie zaprosił na Facebooku ale pozostawiłem go w poczekalni
Namalowałem ci chmurę palcem na twarzy, zgadniesz która to?
Julian Płoski smakuje jak pierwszy gryz gorzkiej czekolady w dorosłości, poprzekladalem kaczki w stawie i muszą się teraz odszukać
Sacramento, to jakieś miasto? Mam takie słowo w pamięci, jadę do domu
Nie jestem zmęczony, ani zdezorientowany, większość ludzi w okół mnie przymyka oczy
Bolą mnie trochę plecy, ale to minie

Tomasz Kunicki – Trzy wiersze
QR code: Tomasz Kunicki – Trzy wiersze