Zły pies
wszyscy przychodziliście nieproszeni
szukaliście pieniędzy albo sedesu
wycieraliście dłonie w obrus
na nic zamknięte drzwi
wyłączony telefon
wyrwany dzwonek
Quentin zły pies wściekły sukinsyn
w moim domu
kontrola jakości mówi spal to
codzienne projekcje
ustępują miejsca pleśni
w moim domu codzienne projekcje
ustępują miejsca innym projekcjom
od dwóch godzin noszę w ciele drzazgę
z Pańskiego Stołu
patrzę w najdalszy zakątek lasu
Asfalt
kiedy położyli asfalt
mój pierwszy świat przeszedł do historii
przejechał samochód
wybrzmiał las
spadła gwiazda i stoczyła się w ciemny jar
ty ją odnalazłaś i przyniosłaś do wsi
teraz w progu malujesz usta
wzgórza czerwienieją
mój drugi świat przeszedł do historii
Feng shui
siadałaś na brzegu łóżka
wkoło biegały koty
pierwszy z nich nie miał nogi
drugi twarzy
ty nie miałaś życia
byliście jednym
siłą źle rozumianej woli
kradłaś książki współlokatorek
płaczących nad kolbą kukurydzy
jak nad śmiercią rodzicielki
firmowy dres/zwłoki leżały na podłodze
nie podnosiłaś ich z szacunku w obliczu śmierci
z łąk dobiegały odgłosy rebelii
woda wlewała się do piwnic
do gardeł dilerów i weganojebców
siadałaś na skraju lasu
wkoło biegały lisy
pierwszy z nich nie miał ucha
drugi oka
ty nie miałaś wiary
byliście jednym
Fiszbiny
wpadliśmy jak fiszbiny w bęben
bramka w doliczonym czasie gry
mówię ci
gol
wyostrzymy rysy
uderzymy o próg
umkniemy najkrótszą drogą
Gołoledź
wyślizgnąłem się
jak wyślizgują się giętkie zwierzęta
obślizgłe płazy idące poboczem drogi
grad uderzył o szybę autobusu
i przyniósł moment ukojenia
podniosłem dłoń
przysłoniłem nią słońce
przyszedłem zziębnięty
przywiązałem się do ciała
wątłą nicią wypełnioną cieczą
przywiązałem się do miejsc
do każdego drzewa które było przede mną
i które wyrośnie po mnie
wyślizgnąłem się
jak wyślizgują się giętkie zwierzęta
obślizgłe płazy idące na stracenie
wkładam buty
bursztynowy sznur
przewiązuję nim pas
mienię się w perzu
psy uciekły w las niosąc w pyskach kurze serca
nie słyszą wołania
nie słyszą przebaczenia
wiatr podrzuca worki o bagnistym kolorze
ciężkie wyładowanie wyłączyło prąd
w sklepie gnije jagnięcina
kupię piwo uszczerbię ząb
pójdę przez łąki
Kto woła
zasypiam w obcym domu
przeciekam z ust
co za wstyd płomienny
śni mi się śmierć
rzucająca patyk czarnemu psu
czekam składając dłonie do wołania
aż na świat spadnie ogień
i pochłonie mądrość która nawet mi uwłacza
choć z wyznania jestem małpą
a wiara moja szczerozłota skacze po firmamencie logotypu
Leksykon lęków
kiedy przypływasz do miasta
i schodzisz na ląd w liczbie tysiąca
wybieram inną bezpieczniejszą drogę
nucę duszną piosenkę
i ustanawiam ją hymnem
pod groźbą retrospekcji
kiedy sprzedajesz mi płyn do ust
w liczbie dwóch
niebieski i zielony
zapominam o reszcie
szukam lepszego miejsca
kiedy wchodzę do domu
to jakbym nie wyjechał
choć wszystkich przykryła mgła
ziemia i kamienie
kiedy wchodzę do pokoju
strzepuję śnieg z głów naszych dzieci
dotykam ściany
przybijam pionę z gipsowym Jezusem
Uber
szedł wiotki
zerwana nić
źdźbło nad urwiskiem
gdy go spotkałem
zadał mi zagadkę
drzewo kot dwoje ludzi
człowiek w trybie off
ryba w trybie mute
wskazał palcem na jezdnię
powiedział
oto cud słońca
oto
światła Ubera
rozpraszają świata mroki
powiedział
poczuj
tak pachnie piekło o świcie