Kanikuły
To chyba powinno,
ale nie budzi w nich wstydu.
Oboje wstają, choć bez pośpiechu.
Miejsce, które dla siebie wybrali –
zniszczony, omszały pomost.
I to sitowie, niemal po szyję.
Ona starannie wygładza sukienkę,
on nagle szpera w kieszeni –
wygląda, że to ja mam
odezwać się pierwszy?
Więc trwamy w milczeniu,
upał się daje we znaki. I tylko
drobnica buszuje przy brzegu.
Kiedy w końcu odchodzą,
odwracam się, czując
ich wzrok na swych plecach.
Stoją tam, machając mi dłonią.
Uśmiecham się – robię to samo.
Kamyk
Początek września. Cały dzień pracujemy w ogrodzie.
W nocy mróz zwarzył tu wszystkie kwiaty. Teraz słońce
pojawia się mimochodem. Prostując się, widzę skupiony
na sobie wzrok ojca. Nie potrzebuje nic mówić. Wiem,
że od dziecka mnie faworyzuje. Ostatnio bardzo posunął się
w latach. Jest jeszcze coś, o czym boję się mówić głośno;
kamyk jest przecież w stanie ruszyć lawinę.
Sen się nie kończy
Kobieta całuje dłoń mężczyzny.
Na jego twarzy wyraz
olbrzymiego zdumienia.
Wciąż nic nie rozumiem
z tego, o czym od roku
próbuje powiedzieć mi matka
Krach
Zima, prawdziwie zima –
forsuję podjazd, by w końcu
dać za wygraną, potem
głupio roztrząsam to w sobie.
Miasto jak kość, w ustach
popiół. Wszystko to,
o czym mówi, czego nagle
chciałaby dla nas – nie ma
na to mej zgody. Pocieram
skroń, czuć znowu to
lekkie mrowienie.
Granice
Znowu spotykam cię tutaj – koniec czerwca.
Niebo szczerbi się, dołem szosa, jak nanizana.
Mimo to świat wciąż
zdaje się być dźwiękoszczelny.
Odszedłeś, ale i on przecież też się odwrócił,
kazał nam czekać –
nie masz już w sobie tej siły.
Pierwsza kropla spada za kołnierz, ręce
całe ubrudzone mam w trawie.
Bieg tylko na chwilę skraca dzielący
nas nagle dystans.
Pamiętam
Wyrzucam brązowe buty
matki. Ciągle pamiętam,
jaka była z nich wtedy dumna.
Zadania
Od rana deszcz. Powietrze tchnie
trawą, skoszoną przezornie dzień wcześniej.
Wynoszę przed garaż papiery i folię,
mocuję uchwyt naczepy. Niebo się cofa.
Kiedy zjawia się sąsiad, jest już po wszystkim.
Spluwa, wreszcie szorstko dziękuje za pomoc –
jak gdyby naraz miał mi to za złe.
Nad miastem grubo spóźniony już księżyc.