Misiek

Jadźka była już słynna na całą okolicę jako poetka i drwal. Kobieta rzeczywiście zmagała się w górskim lesie z ogromnymi świerkami i miała krzepę jak chłop. Siłą nie ustępowała okazałemu jak dąb mężowi, z którego mocnej ręki miała tylko taki pożytek, że czasem jej wlał. Ich najlepsze lata minęły. Jadźka nie była już młoda. Kiedyś na pewnym spotkaniu poetów uraczyła mnie opowieścią, której nigdy nie zapomnę.

–  Idę ja ci po lesie, już po całym dniu roboty, ale jeszcze nie całkiem umęczona, w kierunku chałupy. Wlokę się wolnym krokiem, żeby oddychnąć chwilę, zanim chłop znowu w domu zagoni do roboty. I co? Co ja widzę? Z naprzeciwka wychodzi ku mnie wolnym krokiem niedźwiedź, zwalisty i urodziwy. Pierwsza myśl: uciekać! Ale coś było w nim, co mnie spowolniło i zatrzymało. Patrzył na mnie gorącymi oczyskami wręcz zachęcająco. Sobie myślę, coś mi się przywidziało. Należałoby raczej uciekać. I tu ogarnął mnie lęk, ale gdy znów spojrzałam na niedźwiedzia, zrobiło mi się gorąco. Te rozpalone oczyska. Ten błysk w oku zapowiadający największe rozkosze. No i idę ja w kierunku Miśka. Niedźwiedź spokojny, nie wykonuje żadnych ruchów, to i ja przestałam się bać.

–  Jak masz na imię, kawalirze?

Misiek milczał, tylko dalej spozirał na mnie tymi gorącymi oczyskami. Zapomniałam o Bożym świecie, o tym, że w chałupie czeka chłop. I nuże, chciałam dopaść Miśka. Tu potknęłam się i boleśnie walnęłam o duży pniak, który widziany z bliska rzeczywiście miał kształt dużego niedźwiedzia.

Jadźka widziała więc tylko kawałek drewna, a resztę dopisała jej bujna jak górski las wyobraźnia.


Stand up comedy

Ethan był połączeniem furiata z intrygantem. Danny nie miał żadnej możliwości manewru. Nie mógł się bronić przed tym, co go codziennie w tak zwykły i niezwykły sposób niszczyło. Każdego dnia wychodził z pracy jak wyżęty i ledwo wlókł się do metra. Danny nie był jeszcze stary, osiągnął wiek, w którym mężczyzna ma już dużo oleju w głowie, ale zachowuje jeszcze witalność. Przynajmniej powinien zachowywać. Gdyby nie jego szef Ethan, który codziennie brzęczał mu nad uchem i trajkotał bez ładu i składu, gdy był w dobrym humorze lub robił awantury o nic, by się wyładować w złym, może byłoby inaczej. A terkotanie było w tym przypadku szkodliwe, gdyż Danny jako księgowy musiał skupiać się nad rzędami cyfr, raportami i tabelami rozliczeń ich niewielkiej firmy. W pierwszej chwili, gdy tu się zatrudnił, myślał, że złapał Pana Boga za nogi. Po odejściu z korporacji, która wyssała go z sił, szukał małych firm. Ta na Manhattanie sprawiała dobre wrażenie, z resztą wszędzie sobie dobrze radził, rozglądał się tylko za czymś lżejszym, co pozwoliłoby mu w końcu na trochę prywatnego życia i realizację życiowych pasji. Danny chciał się po raz drugi ożenić. Od zawsze chciał by też komikiem i tylko to stanowiło sens jego szarego, ciężkiego i nudnego, jak je postrzegał, życia. Trafił akurat na czas, gdy Ethan był  urlopie, poznał w spokoju nową firmę, a wieczorami miał trochę siły, by odwiedzać kluby, gdzie występowali stand-uperzy i gdzie zdobył już renomę. Co prawda nie była to jeszcze znacząca sława, ale Danny awansował ze stand-upera, który sam płacił za swój czas, na takiego, którego wszędzie zapraszali. W łóżku też miał więcej siły dla Olivii, młodej barmanki, w której się zakochał. Dziewczyna była studentką aktorstwa Instytutu Lee Strasberga, a wieczorami dorabiała w Ha Ha Comedy Club, gdzie się poznali.

Gdy Ethan wrócił z urlopu, zaczęło się regularne piekło, o którym Danny zapomniał już po porzuceniu korporacji. Już drugiego dnia popędliwy szef zgubił raport, nad którym księgowy pracował przez miesiąc, na szczęście zapobiegliwy Danny zachował wszystkie kopie. Potem Ethan przyszedł pogadać. I tu się zaczęło. Wyciskał wszystkie informacje prywatne i energię, tak że biedny Danny musiał zostawać trzy godziny dłużej, by wyrobić dzienną normę. Dzień za dniem szef burczał nad uchem podwładnego, najwyraźniej w ten sposób uciekając od obowiązków i rozpraszając firmową nudę. Danny’ego ratowały tylko występy w Ha Ha Comedy Club. Sparodiował swojego szefa, budząc powszechny aplauz i śmiech i tylko tak mógł odreagować codzienną mękę. Jednakże nie najsilniejszy organizm Danny’ego powoli nie wytrzymywał wysiłku nadmiernej pracy, występów i gorącego seksu z Olivią. Szef podjarany spolegliwą osobowością Danny’ego zaczął być uszczypliwy i często dokuczał podwładnemu. Czasami po takim dniu pracy mężczyźnie odechciewało się żyć. Był jak w błędnym kole, gdyż nie mógł  bez przerwy zmieniać zajęcia, bo to nie było dobrze widziane na rynku zatrudnienia. Modlił się o cud.

I pewnego dnia ten cud nadszedł. Linda, właścicielka Ha Ha Comedy Club zadzwoniła do niego, że jutrzejszego wieczora, również podczas występów Danny’ego, będą u nich ludzie z Comedy Central, popularnego amerykańskiego kanału telewizyjnego, by pozyskać dla siebie najlepszego komika do nowego stałego programu. Linda zdziwiła się, że Danny nic nie wie. Wspólnie doszli do wniosku, że może dziewczyna chce mu zrobić miłą niespodziankę. I tak naszedł tamten wieczór.

– Znowu chcesz wyjść wcześniej?

– Ależ szefie, ja zawsze raczej zostaję – po godzinach.

– Tak, odliczaj sobie co do dziesięciu minut, może jeszcze sekundy będziesz odliczał?

– Proszę, szefie! Mam coś ważnego dziś wieczorem.

– Pewnie znowu jakiś występ? Jak nie malarze, to poeci, aktorzy. Kogo ja tu zatrudniam?

– Szefie, wyjątkowo, bardzo, bardzo proszę!

– Nie wyjdziesz dzisiaj!!! – wrzasnął Ethan.  – Masz tu jeszcze dwa raporty, jutro rano sprawdzę.

Danny po pracy biegiem ruszył w stronę metra. Odsłuchał wiadomość z automatycznej sekretarki, bo w pracy nie odbierał swojego telefonu.

– Tu Linda, dzwonię do ciebie, żeby potwierdzić, że będą z Comedy Central, będzie też Olivia, choć nie stoi już za barem, zwolniła się.

Mężczyzna nie miał czasu zastanowić się nad tą informacją. Natychmiast musiał być w domu, żeby się przebrać, odświeżyć. Oddech pulsował jak szalony. Olivia nie odbierała telefonu. Po wejściu do klubu i połknięciu w pośpiechu łyka wody, spostrzegł ją na widowni z czterema facetami z kamerą, dźwiękiem i światłem. Do występu zostało tylko kilka minut.

–  Cześć kochanie, dlaczego nie odbierasz, dzwoniłem do ciebie kilka razy?

– Tylko nie kochanie, Danny, nie kochanie. Poznaj Michaela, proszę! To mój nowy facet – nagle ściszyła głos.

A głośno – Michael, poznaj mojego kumpla Danny’ego.

Reżyser wstał i uprzejmie podał rękę.

–  Pan będzie dzisiaj występował? Filmujemy wasz występ. To ważne.

Danny’ego sytuacja przerosła. Stanął jak wryty.

–  Olivio! – krzyknął. Olivio, co ty wygadujesz?!

Podeszła Linda.

– Proszę na scenę, Danny, czas zaczynać!

Danny dał się poprowadzić jak pijany. Usłyszał oklaski jak z oddali. W blasku reflektorów, z daleka, zobaczył, jak Olivia całuje się z Michaelem. Miał dzisiaj znów odegrać skecz o okropnym szefie. Wyjątkowo dobrze naśladował Ethana. Zmieniał głos i miejsce, gdy odpowiadał jako zgnębiony podwładny. Publiczność wyła ze śmiechu. Michael kiwał głową zadowolony. Olivia szeptała mu coś do ucha.

Danny wzbudził ogólny aplauz. Podwładny zaczynał słabnąć. Ethan pastwił się nad nim coraz bardziej. Pierwsze rzędy wycierały załzawione ze śmiechu oczy. Danny chwycił się za serce, zaczął się dławić. Publiczność rechotała, Michael wstał i głośno bił brawo. Danny upadł na kolana.

– Świetnie! Świetnie! Olivia, bierzemy go!

Danny padł na twarz.

– Michael, super! – śmiała się Olivia. – To będzie mój pierwszy program u was. Mówiłam, że jest dobry!

Danny leżał na wznak, nie oddychał. Publiczność szalała, jeszcze długo biła brawo na stojąco. Mężczyzna na scenie nie poruszał się. Zaniepokojona Linda ruszyła od baru w kierunku sceny. Obróciła do góry martwą twarz Danny’ego.


Wizyta  

Ciężko pracowały przez całe życie, od świtu do nocy, sprytne robotnice, dostojne królowe, płodne trutnie. Cztery tysiące gatunków owoców i warzyw, które zapylały owady to niemało. Co  trzecią łyżkę pokarmu zawdzięczamy pszczołom.

Konrad otarł czoło zroszone potem, był wyjątkowo upalny dzień, jak na tę porę roku. Pisany w pośpiechu artykuł porządnie dał mu w kość. Cały cykl spowodował, że nie dosypiał po nocach, chciał jak najszybciej wysłać teksty do redakcji, żeby nie szeptali po kątach, że ciągle zawala. A jeszcze wiedzę ekologiczną Konrad musiał sprawdzać z ekspertami, w związku z tym kilka wieczorów przy drinkach ze znajomym ze studiów profesorem Stanisławem też zrobiło swoje. Nie czuł się najlepiej. Już od rana serce waliło mu jak młotem, miał lekkie mdłości. Wrócił do tekstu.

Co zrobimy bez nich? Najpierw wymarły w Chinach. Teraz chińscy chłopi biegają z miotełkami z piór kolibrów i próbują  zapylać rośliny bez efektu. Tajemnicza epidemia zdziesiątkowała połowę pszczelej populacji w USA. W Niemczech zniknęło osiemdziesiąt procent owadów.

Szczerze współczuł tym pszczołom. Lubił pożyteczne gatunki. Poczucie korzyści dla ludzi i lęku przed zagładą populacji łączył z autentyczną sympatią, która istniałaby i bez tego. Dlatego nie reagował, gdy przez otwarte na oścież okno wleciała wielka pszczoła i hałasując wściekle, fruwała po całym pokoju.  Zaczęła chodzić po biurku, niebezpiecznie blisko ręki.

Ich zabójcy to pestycydy i najprawdopodobniej uprawy GMO. Może są jacyś inni, dziś jeszcze nieznani. Kiedy wyginą pszczoły, w ciągu czterech lat zginie człowiek – tak przepowiedział Einstein.

No przecież, pomogę im – pomyślał Konrad. Może ktoś się przejmie po tych tekstach, a i miesięczną normę w redakcji wyrobię.

Uparta pszczoła znowu latała głośno po pomieszczeniu. Jej hałas mu nie przeszkadzał. Przemieściła się w pobliże jego głowy i nagle za całej siły ugryzła w szyję. Wbiła się żądłem i tak wisiała przez chwilę, aż jej nie oderwał. Poczuł się słabo, ale przecież od rana i tak nie był w najlepszej formie. Położył się na kanapie, pomyślał, że przeczeka. Po jakimś czasie szyja i twarz gwałtownie spuchły, nie mógł już przełknąć śliny, zaczął się dławić. Chciał sięgnąć do telefonu, ale wzrok mu się rozostrzył, niewiele widział. Wybiegł na klatkę schodową, zaczął walić do drzwi sąsiada, ale ten od rana był w pracy. Może Kaśka? Dziewczyna z drugiego mieszkania jeszcze nie wróciła z nocnej imprezy. Osunął się na jej wycieraczkę. Już nie oddychał. Przez okno jego mieszkania wlatywały następne pszczoły.

Małgorzata Kulisiewicz – Trzy opowiadania
QR code: Małgorzata Kulisiewicz – Trzy opowiadania