Tętno
pamięć o cierpieniu
nie przemija
nie kończy się
z nastaniem pory deszczowej
nieodwracalność zdarzeń
odkąd moje dłonie
nie czują ciepła
zaciskam palce w pięść
walczę
bronię się przed
skowytem wygłodniałych wilków
i dotykiem potulnych baranków
żyję w pogardzie
dla nieistnienia
Tutti frutti
moje miasto nie zasypia
oddycha nocnym graffiti
ciepłym moczem
na ławkach jednopaki
martwa natura
sąsiad
europejczyk
working man
ona ma go w dupie
tato
weź mnie na barana
w ogrodzie
nagła i niespodziewana
cydalima perspectalis
Hikikomori
między dwoma brzegami nie ma pomostu
są tylko zimne klamki
zakłócające odbiór
zewnętrznych bodźców
podobno w życiu człowieka
nie ma przypadków
istnieje nieuchronność i nieodwracalność
ktoś stojący w kolejce powiedział
że ostatni będą pierwszymi
a ty
że jutro też jest dzień
Listopad
zostawiłem w tobie
znak pokoju
realną rzeczywistość
coś w rodzaju
zadumy i refleksji
mglista i wietrzna noc-
znowu oglądam The Reptile
(młody Beksiński uwielbiał Jacqueline Pearce)
na ulicach nocny
damsko- męski savoir- vivre
panie puszczane są przodem
Alzheimer
w głowie człowieka
zrodziła się myśl
niebanalna i niekoniecznie
z tych pierwszych
potem usłyszał
że nie ma zielonego pojęcia
Ballada o nieznajomych z baru bistro
patrzyłem na ich twarze
szorstkie niczym styczniowy wiatr
widziałem w nich wolność
ale nie taką jak nasza
gasnącą za parawanem złudzeń
lecz bezpruderyjną
bez zbędnych słów i gestów
z nagimi piersiami kobiety
falującymi w rytm-
Somebody to love
widziałem jak odchodzą i wracają
ciągle żyją
a my umieramy
w towarzystwie czterech ścian
lub jak Hrabal
skaczemy z piątego piętra
Widziane z lotu ptaka
obudził mnie ból głowy
silny żelbetowy
jak poranna erekcja
znam ten ból
pain in the ass
niekończący się
efekt motyla
za kulisami codzienności
zmywam z siebie
wczorajszą miłość
egoistyczną i zakłamaną
drążącą betonowe ściany
na zewnątrz-
późnojesienna melancholia
nie czuję dotyku słów
Odroczenie
leżąc na prawym boku
wykonałem znak krzyża
byle jak
niedbale
nie dlatego
że tak chciałem
ale inaczej nie mogłem
musiałbym-
położyć się na plecach
wstać
lub
upaść na kolana
zresztą-
jutro też jest dzień
Czułość
odmierzam dystans
dzielący nasze kruche spojrzenia
dosłowność zaburza proporcje
świata żywych i tych którzy
nie muszą już nikomu przysięgać
w kieszeniach starego płaszcza
znalazłem imiona naszych dzieci
zagubione między
godzinami i datami seansów
już wiem
tam po drugiej stronie
nie ma nocy-
sny nie kradną miłości
głaszczę psa
puszczam go wolno
biegniemy razem
znikając w oparach porannej mgły
Ezra Pound opuszcza klatkę
kiedy Ezra Pound
opuszczał klatkę
zapewne usłyszał sakramentalne-
coś się kończy i coś się zaczyna
mój ojciec
stanął przed wyborem-
białe lub czarne
i był pewien
że ten chleb
nie stanie się ciałem
nikt wtedy nie wiedział
że rodziła się śmierć
Z życia prowincji
śniadanie-
chleb z masłem
dżem truskawkowy
obiad-
kaszanka
później
party polka
dziewczyny które podpierały ściany
zamykały się na świat
inne
szły na całość
zostawiały ślady
różnokolorowych pigmentów
nie tylko na szklankach
ktoś próbował swoich sił z musztardówką
(należy wcześniej wciągnąć powietrze)
tego lata
muchy padały jak muchy
Ziarno prawdy
zrodzony lub stworzony
na podobieństwo
możesz stać się wybrańcem
w salach parafialnych
miserere
gadu gadu
baju baju
Jezu jak się cieszę…
zasiano ziarno prawdy
Życie
najważniejszy jest
początek i koniec
jak i kiedy
wszystko pośrodku
to pudło
niepotrzebnych rupieci
życie gnije warstwami
a najbardziej czuć starość