Wczoraj
we śnie zabijałem ryby
niektóre były już całkiem bez ciała
przejrzyste widma z oczami
które ściskałem w palcach
pękały z cichym trzaskiem
Praca
lato było suche
miałem szesnaście lat
i pierwszą pracę w lesie
dostałem piłę spalinową siekierę i kliny
leśniczy wskazał stos pni
świerkowych i bukowych
do pocięcia i rozszczepienia na opałowe
lato było gorące
jadłem chleb z wędzoną słoniną
i marzyłem o zroszonym kuflu piwa
ludzie przynosili mi wodę
czekałem na jesień i opatrywałem
krwawiące dłonie
szesnaście lat i pięćdziesiąt kilogramów miałem
czytałem Schopenhauera i Różewicza
wokół wznosiły się góry
a za nimi nieznane
Miles Davis
byliśmy po prostu zakochani
słuchając muzyki nieco pieszczotliwej
byliśmy pewni że nadaje ona
światu sens
mieszkaliśmy na obrzeżach miasta
płoty ciągnęły się wokół ulicy
za nimi rafinerie i fabryki zapałek
zapach siarki i szare domy
z tego piekła wybawiła nas muzyka
jednych do życia drugich do śmierci
Jawa
obudziłem się w środku nocy
brakowało kilka minut do czwartej
obmyślałem odpowiedzi na listy
których nikt do mnie nie napisał
myślenie o przyszłości
było zbyt ryzykowne
następny płytki sen
zaludniały tłumy uchodźców
różnych ras wyznań i obyczajów
jedliśmy razem
w ogromnej hali bez dachu
jak na sądzie ostatecznym
głośniki wzywały do marszu
ale nie było dokąd pójść
Jabłka
idź po jabłka mówi żona
pójdę i jeszcze o tym napiszę wiersz
mówię chociaż mi się nie chce
jabłka są w letnim domku
pada deszcz ziemia w ogrodzie
jest mokra a trawa wysoka
powietrze w ogrodzie
pachnie listopadem
dymem i mokrymi liśćmi
po omacku wyjmuję jabłka ze skrzynki
i nagle kontur jabłoni na tle latarni
rzuca mnie do Japonii
przynoszę stamtąd nad ranem
kwiaty wiśni i zgubioną latem
na górze Fuji japonkę