Sputnik
smutny wkurwiony sputnik z pretensjami do świata
Łajka pierestrojka Róża Luksemburg przychodzą mu na ślinę
wkurwiony sputnik
prowadzi nas do Kamiennej ze stacji Marciszów
gdy forsy na taryfę brak
nad polami świeci serce mierniczego
Budyń
gdy zapuszczamy się
i gdy odwiedzamy Cię Panie w skorupie
orzecha modelujemy głos
rozmiękczamy jak chleb w ciepłym mleku
od dawna uważam to za
niestosowność bo czyż inni
nie czują z tego powodu współczucia
sklejając flotę Luftwaffe?
sypiając z chuliganami w hostelach?
ale to tylko część prawdy
młodzieńczej wydzieranki na głos
którą rozpocząłem za sprawą ducha
który mnie zna i który mnie lekceważy
przez klapsy wymierzone w ferworze walki
bo
jeżeli wybrzmi w chórze anielskim słowo kurwa
i dotyczyć jej będzie
lub zabić go w tym semestrze panie
profesorze
i dotyczyć go będzie
to czy cokolwiek to zmieni?
czy ona jak Maria Magdalena porzuci dom
i ruszy do Zimbabwe szukać zbawienia?
albo jego śmierć odłoży jak wisienkę?
i dlaczego sądzisz że jeżeli dotrę do twoich
znajomych w strefie wolnego handlu ciałem to
nie wybuchnie wojna choćby
taka między nami
w której obleczona będę w słońce
a ty w pieluchę
a co jeżeli wszyscy jesteście drobiem
skazanym na reprodukcję i śmierć bez
żadnego odstępstwa od natury spraw
i czy na pewno nie bawisz się ze mną
w czterolistne koniczynki albo
nie irytujesz żuczka który poddał się bez walki
kroplom spadającym z nieba
Ćwir
Kiedy wracałem całowałem lustro
w usta leczyłem odmrożenia
ogrzewałem dłonie nad żeliwem
myślałem
że zostanę tu do ostatniego odcinka
w którym odłożę aparat mowy
i nie zmartwi mnie żeliwo
z jednostką wyświetlającą
miałeś ciepło
ogrzałeś ciało
a teraz umrzesz z niedożywienia
myślałem że zostanę tu do końca
do ostatniego odcinka krajowej telenoweli
gdzie najdrobniejszy kosmyk
mżawka sraczka wiersz zerżnięty z Seneki
lub świętego Augustyna
jest brutto lub netto
przecież tyle razy imitowałem zgon
wyobrażając sobie jego aspekty w wydzielinach
myślałem że będę czekał
aż przestanie bawić mnie ciało pozbawione woli
i zaproszę Lucy i podejdzie panna z rybią głową
a poranek w ćwir ćwirze ozdobi cietrzew
na najwyższym drzewie
myślałem że zostanę
bo gdzie mógłbym pójść w butach kupionych na kocu
które suszą się w łazience z grzybem
myślałem tak do chwili gdy grzyb
stał się najlepszą rzeczą
oprócz oczywiście niewypowiedzianej
Polski
Dziewczyny z Diora
Wisława z pewnością nasłałaby Andrzeja
bo podobno się kolegowali
moi znajomi nie stanęliby murem
nadal nie mogę się zdecydować czy pisać
czy rozwijać muskulaturę mas
nordyckie kobiety podnoszą więcej na duszy
niż Polscy mężczyźni
którzy nie wiedzą czy nucić coś
do ucha dziewczynom z Diora
czy zamówić coś na czarnym rynku
Joe
Kiedy wylądowałem
przyjechał pikapem
na przyczepie którego znalazłem miejsce
byłem jak Meksykanin
z filmu zabierany na farmę
przez jakiegoś Joe w każdym razie
gościa w skórzanym kapeluszu
lało jakby Morze Północne
przelewało się z jednego naczynia w drugie
Joe a właściwie Adam zabiera mnie do siebie
udostępnia pokój w piwnicy w cenie pokoju hotelowego
w centrum
pokój
w którym suszą się makrele
i suszyć się będzie mój całun w prześcieradle
jego żona która na twarzy nosi polską jesień
wita mnie
Hei, velkommen til Norge!
pies niczego nie rozumie
nie wsłuchuje się
nie odkłada nogi która w nowym kraju
może mi się jeszcze do czegoś przydać
wieczorem wyciągam Bolsa
Joe wykręca jak szmatę moje marzenie o pracy
w przetwórstwie rybnym
słuchaj nie mówiłem ci tego wcześniej
wszystkie zakłady dziesięć lat temu
przeniosły się do Polski
schodzę do piwnicy w cenie hotelu w centrum
zaczynam pisać wiersze
Miód
Słońce moczyło swoje palce w słoiku miodu
później w twoich włosach
w zbożu jest sens do którego dążymy
silni jesteśmy w przedramionach i duch w nas wstępuje przed deszczem
jak to jest żyć czyimś życiem jak to jest być kropką Chinką
z prowincji Junnan
czejeńskim zaklinaczem deszczu domokrążcą na pustkowiu
jak to jest być tobą poza mną pszczołą nad obrusem
Słońce macza swoje brudne palce we mnie
jak ruszy na zachód wyrwie mi serce
Perspektywy
Czasami wyobrażam sobie że przychodzą do mnie
dziewczyny mieszkające vis-à-vis mojego poddasza
w którym kosmos uciska nerwy a paprocie pachną pogorzeliskiem
czasami wyobrażam sobie że przychodzą
i mówią że kochają moje wiersze
że są wspaniałe jak Bobby koszykarz wiklinowy bóg
proszą o podpis na dłoniach później znaczę ich ciała
gasimy światło ale raczej zapalamy
lecz po chwili uświadamiam sobie że jest to niemożliwe
gdyż wczoraj się ożeniłem
i co by powiedział na to
Bobby koszykarz wiklinowy bóg
Poczciwość
mógłbym wylewać żółć albo zbierać wodę z liści
bananowca pić piwo pod stacją paliw
mógłbym również pisać wiersze
polerować liść dębu w czasie malarii
mieć jakiś punkt zaczepienia i wyrazistość histeryczną
przyjąć was w progu z punktu widzenia ślepej kuny
wznieść się na wysokość pośladków najładniejszej we wsi
mógłbym to wszystko
ale mówię wam
poczciwym gnojem jestem
Raport kogoś lepszego niż pelikan
1. zmarłą zostawiamy w spokoju
w raportach sensorycznych
2. metalurgia poczyniła postępy
gwiazdy udają nicienie wpadają do gardeł
misek z gorącą wodą
potem wylewamy je w pokrzywy
3. śmierć przeświadczyła się w swej złożoności więc
przeciskam się przez ucho
4. buty kosztują trzydzieści złotych bilet trzy
ucieczka wymaga śliskości węża jaskółczego jaja
5. nic się więcej nie wydarzy nie ma na nic miejsca
czerwone niebo urodzi nową gwiazdę
6. w czerwcu zlicytowałem swój grób więc
nie narzekam na życie
7. wielki Moon
spływa po ciałach moich dziewczyn
8. buty kosztują trzydzieści złotych bilet trzy
ucieczka wymaga śliskości węża jaskółczego jaja
St. Olav
zapomniałem na jakiej ulicy
mieści się japońskie karaoke
o które pytają Rusini
klub gejowski
nad którym mieszkałem
a w którym grali
najlepszą muzykę w mieście
w której dzielnicy giną figurki Buddy
wymieniane na matrioszki
na moście prowadzącym na Hundvåg
nadal piszę wiersze ale jednocześnie się zbroję
miejsce w którym morduję lirykę w martwym ciągu
mieści się na ulicy świętego Olafa
moi trenerzy nie przypominają herosów
z Armii Krajowej z Wojska Ludowego
ani nawet tych z trybun klubu Czarni Zarzeczni
więc jak ja mam im zaufać