***
codziennie ścigamy się ze światłem
jemy czerstwy chleb
mógłby być naszą świeżą prawdą
Chrystus patrzy na nas z ciemności
wyłuskuje kolejno
każda głowa jest kościanym koralikiem
czaszką owcy zasuszoną w winie
zakładamy maski
zdejmujemy kolory z ust
nasze słowa są szare
jak wiara i nadzieja
miłości nie otwieramy już drzwi
***
narasta we mnie spokój
jak mgła na zmarszczkach rzeki
układa się warstwami
wygładza nurt czerwieniejącej krwi
hemoglobina pulsuje w strzykawce
i zaraz potem w worku z grubej folii
pięść zaciska się równomiernie
pompuje
za oknem jest tylko pusty plac
pamięć po wyciętych lipach
resztki korzeni głaszczą od spodu bruk
nikt nie odwiedza wygaszonych latarni
koniec
kobieta w kitlu odłącza mnie
od aparatury zaciska gazę
na ranie każe czekać
czas płynie wolniej niż zwykle
osocze w plastikowej rurce
lekko drży kiedy wychodzę
fraktale krwinek narastają wewnątrz
***
ślady przenikania
powrócą jak ptaki na wiosnę
(K. Morawska)
więc nie bójmy się przetrwać
tej długiej być może zimy
czarno-białej świętości śniegu
i nocy w chmurach
na schodach werandy i w korytarzach
podziemnych ścieżek do domów
ptaki powrócą tymi samymi drogami
którymi i my wracamy
czasami ze snu