Marzenia niedocenionego

chciałby wisieć na wszystkich drzewach
kołysać się razem z globem
w dobrym towarzystwie
leżeć
na powązkach rossie łyczakowie
we wszystkich alejach zasłużonych
zresztą nie ma to dla niego znaczenia

przyjaciel wszystkich zmarłych:
przecież znał wielu którzy go nie znali
widywał różewicza
znał z telewizji grochowiaka
kiedyś porównano go do zagajewskiego mówiono
„zagajewski to nie jest”

ale płyta grobowa
to swoisty indygenat
nikt nie zaprzeczy

cieszy się
przyszły mieszkaniec
grobu nieznanego poety


Drzwi

drzwi nie są otwarte ani zamknięte
mogą uwolnić wpuścić albo zatrzymać
są –
od nich zależy czy powroty zaistnieją
czy wyjścia uciekną

zapalcie światełko
chybotliwy blask płomyka
więcej powie o naturze wyjść i powrotów

nawet
o zasiedziałej obecności pomimo

wszystko?


Jedno spojrzenie

pies
spojrzał mi głęboko w oczy jakby chciał
zaczerpnąć stamtąd odrobinę
człowieka –

spojrzałem mu w oczy
i zaczerpnąłem kilka wiader
światła
wrzącego niczym spawalnicza iskra


Codziennie

ona
otacza go troskliwością
jak ostrokołem drogocenny
zwierzyniec

on
przeskakuje
palisadę

chce przestawiać
kolejność dni

z wściekłością kruszy ściany
okna pozbawia wzroku
wygraża pięścią słońcu
a potem chmurom

grozi eksplozją

przeprasza nie żałując niczego
potem wrzeszczy i
znowu skacze przez palisadę

a ona
wciąż nie żywi nadziei

że on się wreszcie nadzieje – –


Sanatorium

napięte jak struna korytarze biel medykamenty
schodzimy
w pokrętne zaułki piwniczne w ostrą woń zgnilizny
gdzie prawdomówny czas się rozkłada
aż do prochów
sekundy


Przed wyjazdem

maszerują wakacje
– wydobędę z pamięci letnie dni mazury
pojawią się jak żywe jak tamte z oddali
oto wstają z otchłani w pełnym słońcu
jakby zawsze trwało tu i teraz

w pełni jawy
w pełni snu

w pełni – –


Gorąco w mieście

w upały ulice płyną –
zatrute rzeki
lawa
z wulkanicznego słońca
wdziera się w każdy zaułek

miękną domy wyginają się
mury jak z masła

ludzie odrealnieni
faceci niby manekiny kobiety
kręcą pupkami na próżno

– leniwa obojętność
spowija miasto –

chłód tylko w monopolowym
chwilami ślizga się po ratuszu

zwolniony film:

kadr po kadrze
przesuwa się dzień
pełznie dzień

nie dostrzegamy chwili
która nas wydziedzicza
z nas – –


Budzi się noc

trzeba opuścić mieszkanie

dotąd życzliwe obejmowało
ścianami
nagle
stało się obce – tłumy

mrówek na podłodze w szafach
w chlebie imperia drobnych królowych

jak wszędzie

głosy, krzyki, wspomnienia
: na półkach budzi się noc

dni złuszczają się z okien
leżą po kątach

ciemnieją –
oddalają się i ciemnieją

musimy uciekać

musimy powracać


Prapoczątki

istnieliśmy zanim powstał czas i epoki
wojny klęski czy przyjazny eden

zanim zaświeciło słońce
a noce schowały się w jego cieniu
i powstało dzisiaj
w które ciągle wchodzimy
jak do tramwaju jadącego pod oknem
choć wszechświat jeszcze nie słyszał hymnu kół i szyn

wszystko rodzi się żyje znika:
planety ulica willa z dziką winoroślą
lasy pustynie miasta
zakochana para w namiętnym objęciu
drzewo wiadomości lipa
czarnoleska liczne wieże babel
kosmiczne milczenia
i my

– na nowo zakorzenieni
w Trwaniu –

Stefan Jurkowski – Dziewięć wierszy
QR code: Stefan Jurkowski – Dziewięć wierszy